SEKCJA DZIEWIĄTA




Biegł co sił w nogach. Był już tak blisko, niemal czuł wielkie skupisko energii, które prowadziło go w stronę jaskini. Prowadziły też bębny, które słyszał, i poświata pochodni w oddali, rozjaśniająca ledwo koniec ciemnego korytarza.
Trzeci, zatrważający krzyk Lary wyrwał go z zamyślenia i zmusił, by się skupić, a cisza, która nastąpiła nagle, była dla niego znakiem, aby jeszcze bardziej się spieszyć.
– Ej, ty! Stój!
Przed sobą dostrzegł jednego z najemników, za chwilę dwóch, trzech czy pięciu; szli, grodząc mu drogę. Kilku wybiegło z innych jaskiń i wgłębień po bokach, jeden trzymał karabin, już go przykładał do głowy, ale Trent nie zwolnił. Wziął głęboki wdech, zamknął oczy, aż dookoła nich pojawiły się mocne zmarszczki.
– Id est luce clarius – wymamrotał, podnosząc powieki i wyciągając przed siebie ręce niczym rozpostarte gałęzie drzew.
To jest jaśniejsze od światła.
Ktoś znów coś krzyknął, dobiegali następni. Nie zwolnił. Nie chciał nawet zbliżyć się do momentu, kiedy będzie to musiał zrobić, ale… musiał. Tym razem musiał.
Wyciągnął zza paska Chirugai i ledwo rzucił je w powietrze, a już złocista smuga – najpierw ledwo widoczna, a po chwili intensywniejsza – otoczyła dysk, z którego wysunęło się pięć ostrych jak brzytwa ostrzy. Dysk pofrunął w przód przed Kurtisem, który, mamrocząc łacińskie inkantacje zakońskie, skupiał mniejszą część energii na prowadzeniu go.
– Nie chcę wam zrobić krzywdy! – ryknął, ale dosłyszał tylko śmiech; facet ze spluwą już miał ją przy twarzy, celował.
Opuścił karabin, słysząc krzyk, i zbladł, gdy tuż przed nogami przeturlała mu się męska głowa.

***

– Jesteś gotowa – wyszeptał, gładząc jej policzki i patrząc w powoli gasnące oczy. Cofnął się, prostując plecy, i rozejrzał dookoła.
Grupa tureckich najemników w milczeniu przyglądała się jej, gdy wiła się jeszcze moment w kajdanach, aż w końcu opadła bez sił. Pewnie zastanawiali się, czy była martwa… Nie, nie zabiłby jej przecież; ludzki żeński skarb, który teraz należał już tylko do niego. O jaki głupi był, chcąc ją uwięzić i zbłaźnić przed jej ludem, zniesławić jej imię, tylko zmarnowałby taki potencjał. Przecież zasługiwała na coś więcej.
Zaklaskał w dłonie, przerywając ciszę, a odgłos odbił się echem od chłodnych ścian wielkiej hali. Cień Praojca padał dokładnie w środek półksiężycowego dołu. Świątynię rozświetlały pochodnie, wciąż trzymane przez mężczyzn wokół, mających przed sobą pełne beczki. Karel wiedział, że byli słabi; aura rytuału przeszyła ich wszystkich, teraz mruczeli coś cicho w rezonansie, patrząc niby przed siebie, lecz wzrokiem pustym. Wyprostowani, ale nie-dumni. Zwykłe ludziki, jak potrzebne chwilę temu, tak teraz już tyle co nic.
Karel spojrzał na Gundersona, który widać było, że próbował – za wszelką cenę próbował – nie przejąć się, nie zbladnąć za szybko lub wcale… Nieśmiało spuścił głowę, wlepiając wzrok w czubki swoich pionierek. Karel zawołał go tylko raz.
Stawił się od razu, bez słowa; przemaszerował żołnierskim krokiem te kilka metrów i już stanął obok niego.
– Tutaj. – Joachim wskazał miejsce między sobą a kobietą. – Tak będzie idealnie.
Gunderson wykonał i ten rozkaz. Karel doskonale słyszał bicie jego serca. Przyspieszone równomiernie, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Powinno tak wyskoczyć z radości, w chwale dla Śniącego, w podnieceniu i rozkoszy, że za chwilę spełni się… Karel nie złościł się jednak, że Marten nie rozumiał. Nie mógł tego zrozumieć. Był na to za głupi, pozbawiony wyczucia i mocy; wypruty z godności, spadłszy na samo dno łańcucha pokarmowego jako człowiek bezsilny. Karel uśmiechnął się pod nosem, spojrzawszy na zawieszony na pasie karabin u boku mężczyzny… Bezsilnego na tyle, by siły szukać w kawałku stali i widzieć ją każdym trupim ciele, kiedy czyjaś śmierć ratowała jego życie...
Tak małe macie pragnienia. Chęć przeżycia? Pan da wam dziś więcej…
Za szerokim pasem najemnika mocno ściśniętym na sporym brzuchu dostrzegł też nóż taktyczny w pochwie. Wyciągnął powoli dłoń w stronę Gundersona i spojrzał wymownie to na niego, to na jego broń. Marten bez zastanowienia drżącą dłonią wręcz wyszarpał pospiesznie ostrze i podał Karelowi. Serce waliło mu jak oszalałe, tętno wzrosło; Nefilim aż czuł, jak włoski na karku najemnika, jak i te na rękach, stanęły dęba. Być może człowiekowi było chłodno. Dlaczego, skoro się pocił?
Karel wyminął go i wyprostowaną dłoń zawiesił nad głową kobiety. Przesunął ostrzem po skórze tam, gdzie powinny pulsować mu żyły, a z rozwartej rany wypłynęła gęsta i lepka, czarna jak smoła jucha. Leniwie zaczęła spływać po nadgarstku; kilka sążnistych kropel skapało prosto na kobiece czoło. Karel spuścił krwawiącą rękę i palcami rozmazał tam piętno, brudząc i policzek, a gdy doszedł do ust i uchylił je, kobieta otworzyła powoli oczy.
Były puste; wciąż nie ciemne, wciąż nie jego, lecz już otępiałe. To mu wystarczyło.
Rozwartą ranę przyłożył do krwistych warg, a czarna kleista maź zbrudziła je bardziej. Kobieta wzięła przy tym wdech tak głęboki, że aż powinno ją zakłuć w piersi; syknęła i zaraz oblizała usta. Choć spojrzała w górę na Karela obojętnie, wiedział, że taka nie była; czuł jej wdzięczność i chęć przeżycia, której Gunderson próżno mógł szukać w swojej stalowej zabawce.
– Pij, dziecko… – Karel próbował być troskliwy, a choć nigdy tego nie robił, więc nawet nie wiedział, czy mu wyszło. – Pij… Bym mógł przedstawić cię naszemu Ojcu.
Karmiła się, ssąc mocno, coraz mocniej. Gdy zabrał jej dłoń, a palce zacisnął w pięść, zamykając oczy, by móc skupić się i zasklepić ramię, usłyszał jej krzyk. Energiczny i głośny. Pełen siły. Zaparła się, chcąc wyrwać, podniosła się z kolan i ledwo Gunderson zdążył się odsunąć, a już by go miała. Łaknęła krwi, Karel wiedział to. Dobrze, że trzymały ją łańcuchy. Otworzył oczy.
– Uważaj na nią – rzekł do Gundersona, lecz po chwili żachnął się i poprawił. – Nie, nie na nią, a na siebie. Jesteś mi jeszcze potrzebny.
Uśmiechnął się, widząc, że na przedostatnie słowo Marten nie powstrzymywał się już i strach zabił mu z oczu.
Jeszcze, lecz tylko chwilę.

***

Czuł zmęczenie, jakby przebył milę. Nie gasł; otaczający go blask świecił jasno i Kurtis cieszyłby się na to, gdyby nie kolejny krzyk. Też jej, tylko inny, jakby dziki, pełen wściekłości, zwierzęcy… Wolał nie wiedzieć.
Musiał to zobaczyć.
Musiał jej pomóc.
Wbiegł na arenę, widząc wpierw najemników kiwających się w rytm mruczanej melodii. Zdziwił się. Dlaczego już teraz nie zwrócili na niego uwagi? Ani na wyprzedzającego go Chirugai? Zwrócił ją za to ktoś inny.
Karel.
Stał przed wystraszonym Gundersonem, a cień wiszącego u sufitu Śniącego padał na nich.
– Jeszcze żyjesz, mnichu? Spójrz, kogo tu mam.
Karel odsunął się i Trent dopiero teraz ją zauważył. Zlepione włosy zasłaniały jej twarz.
Przykuto ją łańcuchami do ziemi. Wściekła, rozchwiana, zapierała się i tylko one powstrzymywały ją przed atakiem. Nigdy nie jej takiej nie widział. Czy coś jej zrobili, czy wciąż z nimi walczyła?
– Nie wiem, kim dla niej jesteś. Miała być czarną owcą, ale jest piękna. Jest piękna, prawda?
Kurtis stał w milczeniu, wciąż mieniąc się, i obserwował.
– Nie wyglądasz inaczej… – Usłyszał. – I dlaczego jesteś tu sam, mnichu? Gdzie pozostali? Nie żyją. Czy więc bardzo osamotniałeś w boju?
– Co jej zrobiłeś?! – ryknął zirytowany, mocą przysuwając do siebie Chirugai. Krążyło mu obok twarzy, również mieniąc się złocistym blaskiem.
– Szukałeś zemsty na ojcu czy robisz to w imię zasad? Spotkałeś ją... Idealnie odgrywała rolę wściekłego rozpruwacza, nie sądzisz? Jak łatwo można manipulować człowiekiem… Zależy ci na niej? Znów zostałeś sam.
– Co jej zrobiłeś, Nefilim?! – powtórzył i ruszył w stronę Karela szybkim tempem, dysk krążył tuż obok. Nikt im nie przeszkadzał, to było nowe, dziwne.
– Pomogłem uwolnić jej nienawiść, którą dusiła w sobie.
Kurtis zatrzymał się wraz z Chirugai.
Karel położył dłoń na czole Lary, a kobieta uspokoiła się od razu. Mocą uniósł jej głowę, a opuszkami palców odgarnął oblepione krwią włosy z twarzy. Była ubrudzona nią cała, miała zamknięte oczy. Gęsta ciecz spływała po brodzie i kapała na rozdartą koszulkę, zatrzymując się na piersiach. 
– Laro... – Kurtis zrobił więc kilka kroków w przód; przed nim stał dół o kształcie półksiężyca; zaczął go okrążać.
Karel wystawił przed siebie rękę, ale nie zdążył. Trent był pierwszy. Zrobił to samo.
– Impet.
Fala energii natarła na Joachima. Przewróciła go i uderzył plecami o ziemię, tuż obok Lary. Uśmiechnął się pod nosem. Pstryknął palcem. 
Otworzyła oczy. Zaparła się znów, mocniej. Uniosła ręce, ale nadal niewoliły ją łańcuchy. Stalowe bransoletki mocno piły jej nadgarstki. Musiało ją boleć; powinno, lecz wyglądała, jakby nie odczuwała niczego prócz złości.
Rozjuszona rozglądała się po sali. Poruszała się dziko w przód, próbując wyrwać z ziemi łańcuchy. Zapierała się coraz mocniej, a im bardziej próbowała, tym bardziej stawała się rozwścieczona. Karel podniósł się w mgnieniu oka i stanął obok niej.
– Wyrzuć to z siebie. Jeszcze mamy czas. Przedstawię cię naszemu Ojcu.
Kurtis nie wierzył własnym uszom.
Co, kurwa?
Dostrzegł, jak Karel palcem wystawionym w kierunku kajdan zakręcił w powietrzu okrąg. Dwie bransolety otworzyły się, a pęd uwolnionych rąk pchnął Larę do przodu.
Kurtis przyjrzał jej się dokładniej, gdy zatrzymała na nim swój wzrok. Wyglądała paskudnie. Czerwoną twarz wyginała w różne grymasy, węsząc mocno. Nie widział w jej oczach niczego prócz pustki, stawały się mętne, coraz ciemniejsze. Oddychała głośno, wypuszczając powietrze przez nos niczym szarżujący byk. Zrobiła kilka kroków w stronę Gundersona. Stawiała je twarde, pewne, poruszając głową to w lewo, to w prawo, prostując się. Cichy odgłos przeskakujących kości rozniósł się po hali.
Marten był nerwowy, Kurtis widział to w jego drżących dłoniach, które ściskał na karabinie.
– Croft… Odsuń… odsuń… – mruczał, gdy zbliżała się do niego powoli, oblizując usta.
Karel pstryknął na nią palcami, a gdy spojrzała na niego, zaprzeczył ledwo widocznym ruchem głowy, którą zaraz skierował na Kurtisa. Natychmiast zmieniła cel, podchodziła już bliżej... Dlaczego to robiła? Dlaczego nie atakowała, tylko pozwalała na…
Trent czuł bijącą z niej frustrację i nie dowierzał w to, jak mocnym skupiskiem złej energii była. Nie odrywał wzroku od jej oczu, kiedy zbliżała się do niego. Nie mógł jej na to pozwolić. Odsunął od siebie Chirugai, by przypadkiem nie zrobić jej krzywdy, ale Karel machnął na nie ręką. Chwilę walczyli, kłócąc się o nie smugą energii, lecz gdy Lara już była zbyt blisko, Kurtis odpuścił. Ostrze upadło na ziemię, gasnąc. Karel nie miał nad nim władzy, nie należał do Lux Veritatis. Potrafił tylko zakłócać je energią.
Kurtis nie mógł poświęcić mu czasu; Lara była już ćwierć kroku przed nim, tuż przed jego twarzą. Przyglądała mu się pustym wzrokiem, wciąż węsząc. Nagle zbyt mocno zacisnęła palce na jego ramieniu, wbijając w nie paznokcie. Przekręciła głowę, patrząc na niego z ukosa. Uśmiechała się. Było w tym coś perfidnego, czego wciąż nie rozumiał.
Kurtis odsunął ją od siebie. Gdy spróbował ją wyminąć, zastawiła mu drogę i natarła na niego. Wyprostował rękę i wyszeptał coś, a fala uderzeniowa odsunęła Larę w bok. Uderzyła w ścianę. Mocno. Po sali rozniosło się ciche chrupnięcie kilku kostek. Kurtis warknął, nie chciał robić jej krzywdy. Ale ona nie wydawała się skrzywdzona – natychmiast ze startu niskiego ruszyła na niego sprintem, wydając z siebie ryk wściekłości.
– Jak się bawisz, mnichu? Podobasz się jej. – Usłyszał, ale nie odpowiedział.
Musiał przyznać, że była silna. Nie mógł jej znów odepchnąć. Nie kontrolowała swojego ciała, lecz gdy obudzi się połamana i na skraju wyczerpania… Nie mógł do tego dopuścić.  Po prostu nie.
Wiedział, że każda siła działa tym krócej, im intensywniej. Lara nie miała nad sobą kontroli, powinna więc wypalić się dość szybko. Szarpnęła go za pasek. Wyrwała z kabury pistolet i z całej siły uderzyła Kurtisa w twarz ciężką kolbą.
Syknął, wstając i nadstawił drugi policzek.
– Laro, to ja…
Ryknęła i wykonała zamach. Mógłby ją odsunąć, nie pozwolić się bić; być może nawet powinien, ale Karel cieszył się mocniej, gdy Kurtis walczył z nią. Frustracja doprowadza do niepowodzenia, więc Joachim musiał zacząć się frustrować. Trent wiedział, że nie odpowiada się agresją na agresję, bo ta szybko wróci ze zdwojoną mocą. Chciał za wszelką cenę się wyciszyć. Lara zadawała mu chaotyczne ciosy, które były silne, ale nieopanowane. Nie robiły mu większej krzywdy, jego świetlista powłoka pochłaniała część z nich. Zamknął oczy, by ją wzmocnić.
Gdy je otworzył, czuł w Larze irytację. Napierała coraz silniej i mocniej, starał się nie czuć jej energii, nie dopuszczać do siebie myśli, kim się stała. Nie była jednym z nich, nie była, nie mogła… Z takimi jak oni się walczy, Karel miał być ostatni, a jeżeli Śniący…?!
Przemknęło mu przez myśl o cudownej, psia mać, rodzince, i natychmiast się za nią zganił. Spojrzał na Larę. Musiało coś jeszcze dać się dla niej zrobić. Krzyczała, uderzając zbyt długimi i zaostrzonymi paznokciami, wykrzywiając przy tym twarz w grymasie złości.
Położył dłoń na jej ramieniu. Odetchnął głęboko. Wizualizował w myślach, jak jego oddech dociera do niej i koi ją wewnętrznie. Jasna smuga płynąca z niego oplotła jej ramię, rozprzestrzeniając się na po jej ciele.
– Uspokój się –  dodał szeptem.
Karel stanął tuż za nią, tylko ona dzieliła go od niego… Kurtis nie mógł go sięgnąć. Prosił w myśli, by się odsunęła, by odpuściła, by…
Smuga zniknęła.
Przeklęty Nefilim!
Wyszeptał jej coś do ucha. Co? Kurtis nie usłyszał, ale zanim się obejrzał, Lara z całej siły naparła na niego. Karel wystawił dłoń w jego stronę. Dwóch Nefilim to o jednego za dużo, żaden ze znanych mu Lux Veritatis nigdy nie mierzył się z takim złem. Czy Konstantin byłby choć trochę dumny?
Kurtis czuł, że powłoka energii mu słabnie, że jego własna siła znów jest tłamszona jak wcześniej, gdy walczył z Karelem w jaskinnym gabinecie. Trent nienawidził tej sztuczki; Nefilim potrafiło dusić energię w zarodku, kraść ją, gasić… Nefilim kochało się w ciemności. Jeżeli nie zrobi czegoś tu i nie teraz, świat pogrąży się w niej.
Walczył. Wykrzyczał, inkantując, a krew pulsowała mu w skroniach. Gasł. Czuł to. Czuł, jak opada z sił; znów to samo, był za słaby, za młody i za głupi. Sam jeden przeciwko tysiącletniemu Nefilim, bez Konstantina, bez światłości zakonu… Aura zgasła zupełnie.
Kurtis nie zdążył wyciągnąć pistoletu, gdy Lara rzuciła się na niego i przytuliła do siebie. Chciał tak o tym myśleć. Chciał, gdy zamykał oczy, by zapach jej i smak nie był tak obcy, tak chłodny, tak beznamiętny. Czuł, jak staje za nim, nosem łaskocze po szyi, wdycha jego zapach. Czy jej się podobał? Czy uznawała go za atrakcyjny? Z całej siły zacisnęła palce na jego przedramionach i wykręciła je w tył. Syknął Nie walczył, nie opierał się. Nie jej, to bez sensu, jeszcze Karel stał przed nim, pewnie uśmiechnięty jak zawsze… Kurtis nie otwierał oczu.
To koniec.
Niech stanie się ciemność.

***

Te kilka chwil w ciemności, gdy zamknął oczy, były dla niego gehenną. Otworzył je więc. Lara wciąż stała za nim, mocno wykręcając mu ręce. Jasne światło pochodni, którą Gunderson trzymał dość blisko, ocieplała im twarz, ale Kurtis wiedział, że kobieta na pewno nie odczuwała tego w żaden najmniejszy sposób.
Spojrzał na nią tylko raz, krótko. Oczy były już smoliście czarne, a twarz wciąż brudna od krwi.
To była jego wina.
Nie zdążył.
Poddał się.
Najemnicy jak w transie zakończyli mamrotać melodię i jak jeden mąż przewrócili beczki. Krew rozlała się przed nimi, większa jej część wpłynęła do półksiężycowego dołu. Światło pochodni zawieszonych na ścianach podkreśliło tworzący się na ziemi znak.
Gdy całość się wypełniła, płomienie pochodni zaczęły drżeć, zaburzając jasność. Krew w głębokim korycie zabulgotała, a w powietrzu uniósł się nieprzyjemny, metaliczny zapach. Karel spojrzał na Gundersona, ten podał mu rozpaloną pochodnię.
– To jest dzień ten, na chwałę twoją, Ojcze. – Patrząc na stopy Śniącego, wrzucił ją w sam środek znaku.
Ogień buchnął tak mocno, że dosięgnął stóp Cubiculum. Kurtis odwrócił twarz z gorąca, a Karel wpatrywał się w niego podekscytowany. Nie trzeba było długo czekać; Śniący otworzył czerwone ślepia, w których nie widać było niczego prócz ciemności. Uniósł głowę na chudej szyi; kości skrzypnęły, a ust wydobył się przeraźliwy ryk. Najpierw Śniący odwrócił zamaszyście łeb w stronę Lary i Karela. Kurtis wiedział, że nie skupiał się na nim, choć to w tym kierunku przyglądał się długo. Czyżby czuł ich? Że byli Nefilim? Kurtisowi nie chciało przejść to przez myśl. Nie... nie ona... 
Karel uklęknął, gdy Śniący wciąż przyglądał im się pustymi ślepiami. Zwisał na długich rękach i, choć przez chwilę próbował wierzgać, łańcuchy powstrzymywały go.
– Ojcze! – krzyknął Karel, wstając i zaraz skłaniając się. – Jeszcze mnie nie znasz! Jeszcze nie pojmujesz, jak…
Śniący wydał kolejny ryk, przerywając mu. Powinien się odezwać, wrócić do sił; Kurtis widział to na rycinach i pamiętał ostrzeżenia Konstantina na naukach. Cóż… Najwyraźniej nie każdy potrafił powstać z mozaiki szczątek. Czy to już koniec i stwór zostanie tylko stworem?
– Chyba coś ci nie wyszło – mruknął do Karela, a ten rozzłościł się. Cofnął, stanął na podeście i wznowił modlitwę. Nic się nie wydarzyło.
Wskrzeszony Cubiculum Nefilim powinien odzyskać zdrowie, przybrać na ciele, wciągając w siebie szczątki… Kurtis nie potrafił sobie tego wcześniej wyobrazić, a teraz też nic takiego nie miało miejsca. Spojrzał tylko na Karela, starając się nie myśleć przy tym o Larze, która stała za nim twardo i wciąż z całej siły zaciskała dłonie na jego przedramionach. Nie drżała, Kurtis przez chwilę miał nawet wrażenie, że w swej pustocie nie oddycha wcale, ale gdy skupił się nieco, wyczuł jej oddech. Powolny, regularny, aż za spokojny.
Karel skończył modlitwę, opuszczając ręce. Kurtis rzucił okiem w stronę sufitu. Śniący znów opuścił łeb i mierzył ich wszystkich gałami. Przestało mu się podobać na łańcuchach i zaczął się szarpać. Ogień już dawno opadł, krew w korytach przestała bulgotać, nawet pochodnie wypalały się powoli, więc Trent łatwo oszacował, że niedługo zapadnie ciemność. Rozejrzał się po najemnikach. W ciemności ludziom mogła stać się krzywda... Zrobiłby z tym cokolwiek, gdyby nie Lara za nim i gdyby nie Karel – silniejszy niż kiedykolwiek.
– Gunderson! – ryknął Joachim, a Marten stanął tuż obok. – Klęknij, wybrańcu. Już czas.
Marten wyglądał na zaniepokojonego, ale wykonał polecenie. Kurtis parsknął pod nosem. To na nic. Jeden człowiek w tę czy w tamtą nie zrobi różnicy, to się nie uda. Spojrzał smutnie na najemnika, gdy klękał tuż obok.
– Dzielny bądź po drugiej stronie – wyszeptał, a Karel z prędkością światła wydobył nóż i wbił ostrze głęboko, rozcinając trzewia od dołu do góry aż po mostek. 
Gunderson krzyknął, padł na plecy, krztusząc się krwią. Czy tego się spodziewał? Nie mógłby. Nikt nie zgodziłby się na coś takiego… Kurtis, mimo pretensji i żalu, zasmucił się na ten widok.
To moja wina.
To przeze mnie giną ludzie.
Jestem słaby.
– Ojcze! Mam coś dla ciebie! Uwolnij się i zejdź do mnie, pokaż mi swoją siłę, bym mógł cię poczęstować!
Kurtis znów parsknął, a Karel spojrzał na niego rozżalony. Machnął ręką, wywołując falę; Lara puściła Kurtisa i przeturlał się jak kłoda. Gdy się zatrzymał, uśmiechnął się pod nosem. Tuż obok leżało Chirugai.
– A… – szybko zgarnął je i schował, nie zwracając uwagi na siebie. – Tak właściwie, jaki to rytuał? – Podszedł do Karela i dopiero wtedy Joachim odwrócił się do niego. Kurtis widział, jak aż pieklił się ze złości. – Śniący ma wstać, podziękować ci i przyzwać Gigantów, którzy powstaną z martwych ze swoich szczątek porozrzucanych gdzieś w tej skalnej mieścinie, tak?
– Nie żartuj sobie, mnichu! Nie zepsujesz nam tej chwili! – Coś jeszcze wymamrotał, ale zagłuszyły go ryki Śniącego. Ten, całkiem już zdenerwowany, wygiął się i mocniej rozhuśtał.
Jeden łańcuch puścił.
Gigant zamachnął wolną ręką z całej siły i cisnął metalem prosto w całą trójkę. Lara odskoczyła najdalej; Kurtis spojrzał na nią, a potem w górę. Drugi łańcuch już ledwo utrzymywał Cubiculum.
Niedobrze.
Gigant runął na podłogę, a krew z koryta ochlapała go. Karel spojrzał na niego pełen podziwu i zatrzymał się. 
 – Pierwszy i ostatni Ojcze...
Wyprostowany Śniący na długich nogach był od Joachima dwa razy wyższy. Przyglądał mu się dłuższą chwilę, obracając głową na boki – raz w prawo, raz w lewo. Kolejny ryk był niebosiężny, a szybkie uderzenie łańcuchem – skuteczne. Karel uderzył o ścianę plecami jak szmaciana lalka.
– Przepraszam! Cokolwiek zrobiłem nie tak, Ojcze! Wybacz mi! – Joachim wstał i pokłonił się znów, lecz na darmo.
Stwór nie wydawał się przekonany. W ogóle nie wydawał się rozumny. Z całej siły miotał łańcuchami w stronę Karela, który unikał ciosów. Joachim wycofywał się, dopóki znów nie poczuł w niedalekiej odległości za sobą obecności kamiennej ściany.
– USPOKÓJ SIĘ! – próbował go przekrzyczeć, ale na nic się to zdało.
Rozwścieczony gigant nie przestawał nacierać. Łańcuch dosięgnął Joachima, a ten odrzucony wbił się w kamienną ścianę. Kilka większych odłamów posypało się z jej łączenia z sufitem.
Karel konfrontował z nim, zapominając o bożym świecie, więc co dopiero o jakimś mnichu. Kurtis wykorzystał tę chwilę. W mgnieniu oka znalazł się tuż przy Larze. Być może nie powinien, ale spojrzał jej w oczy.
Proszę...
Sam nie wiedział, czego chciał i w czym miałoby to pomóc.
Wyciągnął Chirugai i skupił się, by zabłysło i ono, i on sam; gdy dysk wzleciał, mężczyzna położył dłoń na Lary ramieniu.
Wcześniej już prawie ją miał, to Karel im przerwał. Teraz, gdy był zajęty, mogłoby się udać...
Nie... Nie myśl jak. Myśl o niej.
– Pomóż mi – wyszeptał.
Krzyknęła coś, próbowała go uderzyć. Nie podobało jej się to ciepło ani ta energia, ale skoro je czuła, wciąż była gdzieś tam i mógł do niej dotrzeć. Skupił się mocniej.
– Wróć do mnie.
Złapała go za ramiona, a on położył na jej barku drugą rękę. Ściskali się, twarz przy twarzy, prawie dotykając czołami. On – ze spokojem, ciepło; ona w nerwach, wbijając mu pazury i rycząc raz po raz jak zwierz. Czyżby ją bolało?
Czyżby działało?
– Ogarnij się. Nie chcę cię tracić – szeptał, płonąc blaskiem mocno jak nigdy. Moc Lux Veritatis rosła, gdy czuła szansę zwycięstwa i wtedy, gdy mrok odchodził. Lara nie była silna ani doświadczona w ciemności.
Nagle odjęła ręce i puściła Kurtisa, łapiąc się za twarz, paznokciami raniąc się po policzkach. Wiła się, kuląc, aż upadła, a paznokcie zmalały, rany na twarzy zaczęły powoli znikać. Ciepło objęło ją całą, mieniła się w blasku złota. Po ostatnim ryku umilkła. Jej wzrok wylądował na Trencie.
– Ocknij się, Laro... – Stał nad nią wyprostowany, wyciągając do niej dłoń. – Jesteś wolna.
Nie chwyciła jego dłoni, ale wstała. Już nie atakowała, czuł, że oddychała miarowo. Odwrócili się wspólnie i spojrzeli na Karela, który wciąż umykał przed łańcuchami. Kilku najemników, wciąż w transie, znów nuciło melodię, kilku innych leżało martwych przed Śniącym, który najwyraźniej gardził ludzkimi prezentami. Joachim już stanął za następnym i rzucił go w objęcia potwora, kiedy świst Chirugai zadźwięczał mu w uszach, a samo ostrze szybko przeleciało tuż obok. Nie zdążył podnieść ręki, by je zatrzymać; znów musiał odskoczyć przed łańcuchem, otrzepując rękawy marynarki z gęstej i lepkiej śliny Śniącego. Pięć wysuniętych ostrzy zawirowało obok nich. Gigant wyciągnął ślimaczo dłoń, by je strącić, ale szybko obleciało go dookoła.
I wtedy dopiero Joachim spojrzał na Kurtisa. Ten tylko na to czekał, stał wyprostowany, uśmiechając się zawiadacko, a tuż za nim Lara. O czarnych oczach, posklejanych krwią włosach, lecz spokojna i bardziej rozumna, na dodatek w złocistym świetle. Joachim wpadł w furię.
– Była tą kobietą! Moją odpowiedzią i nagrodą! MOJĄ CÓRKĄ, KREW Z KRWI!! Ty…!
Rzucił się na mnicha, ale nie dosięgnął go; zazgrzytał łańcuch, Karel przeskoczył nad nim.
Nikt nie miał żadnego planu.
Chirugai rozpraszało Cubiculum, raz po raz zataczając okręgi dookoła niego, czasem wbijając się to między żebra, a to gdzieś w łeb. Ścięło trzy płaty skóry zastępujące włosy. Śniący ryknął przeraźliwie. Próbował złapać czy strącić dysk. Na próżno.
Ciskał łańcuchami w każdą ze stron, już na oślep; przez gabaryty nie było mowy o żadnej zręczności. Miotał się tylko w kółko, rozwalając co popadnie. Gdy jeden z łańcuchów uderzył w ścianę tuż przy Larze, przewróciła się.
– Co ty wyprawiacie?! WSZYSTKO NIE TAK!
Karel wydał z siebie okrzyk. Przepełniony nienawiścią, złością, rozczarowaniem. Skrzywiony na twarzy z całej siły zamachnął się w stronę kobiety. Wylądował tuż nad nią, ukryła twarz za ramionami w gardzie; pełen żalu i zniechęcenia przejechał po nich pazurami. Czarna, smolista maź cuchnąca zgnilizną wypłynęła z otwartej rany.
– Lara! – Kurtis ruszył w ich kierunku, uważając na łańcuch. Machnął ręką, a Chirugai zostawiło Sniącego i poszybowało w stronę Karela. Wstał znad kobiety, odganiając je energią. Lara bacznie mierzyła go wzrokiem, przykładając dłoń do otwartej rany. Podniosła się z ziemi i wycofała, gdy Chirugai zostawiło Karela i obrało kierunek na Śniącego. Rozwścieczony stwór na widok dysku znów machnął ręką, a długi i ciężki łańcuch przy jego nadgarstku z całej siły uderzył w ziemię. Ostrze cięło po długim i wątłym brzuchu, rozwierając ranę.
Stwór znów ryknął, jeszcze głośniej niż do tej pory.
– Nie! – wydarł się Karel, przyglądając się temu bezsilnie. – On cierpi! On… ON…!
Nie dokończył, bo Chirugai znów przeleciało mu tuż pod nosem. Kurtis widział, jak Joachim wyciągał ręce, jak chciał je wyciszyć raz jeszcze swą ciemną energią, ale te już nie zatrzymywało się, napędzone zwycięstwem i krwią Nefilim. Kurtis aż krzyknął, tyle siły w nie wkładał, by nie oddać, nie tym razem… To jego ostrze, dysk jego ojca, złożony przez mnichów z części meteoru… Prowadził je, zapierając się nogą w tyle, by nie upaść na plecy – tak silna była to moc.
Raz tylko oderwał wzrok i spojrzał na Larę błagalnie. 
– Jesteś wolna!
Drgnęła i jeszcze sekundowo patrzyła na niego, ale gdy znów tuż obok niej uderzył o ścianę łańcuch, rzuciła się na Śniącego. Był powolny, nieostrożny; wzięła rozbieg i naparła na niego, raniąc go znów w brzuch paznokciami, rozrywając wcześniejszą ranę. Stwór przewrócił się, uderzając plecami o beczki, miażdżąc je, i upadając na dechy i twarde podłoże, i tłukąc łbem o kamienny podest. 
Przestał się ruszać. Zamknął smoliste oczyska.
– Nie!! – Karel wciąż walczył o Chirugai, ale było już za późno. Stwór był słaby. Wielki i ociężały; ledwo oddychał, a życie, dopiero co w niego wpuszczone, już ulatywało, Joachim musiał to czuć. Kurtis dostrzegł w jego czarnych oczach niby szkła, a po chwili kilka łez spłynęło mu po policzkach. Musiał wiedzieć, że to już koniec. Nie było nadziei. Nefilim nigdy nie powstaną, skoro i Śniący nie powstał. Karel we wszechświecie został sam i bez celu.
Kurtis poczuł lekkość. Nie musiał się już zapierać, ostrze szło lekko; Nefilim przestał walczyć.
Pierwszy raz był smutny. Trent nie przypominał sobie, by widział wcześniej, jak w jego oczach zgasła kiedyś jakaś iskra, coś, co pewnie przez wszystkie setki lat trzymało go przy życiu i nadawało mu sens; chwila ta musiała być więc dla niego wyjątkowa, na swój sposób nawet wzruszająca. Mnich nie potrafił oprzeć się myśli, by ją przedłużyć. Była to dobra decyzja i godne zakończenie walki. Chwilę trwali wszyscy w milczeniu nad Śniącym.
– Więc mój czas nadszedł – wyszeptał w końcu Karel, po czym padł na kolana i wyprostował głowę. – Skoro Ojca nie mam na ziemi, i dla mnie nie ma tu miejsca – wyszeptał, a Chirugai podniosło się i zaczęło krążyć wokół. – Ale wiesz, że i dla niej go nie ma.
Kurtis podążył za wzrokiem Karela i obaj zatrzymali się na Larze. Patrzyła na nich, milcząc. Odkąd zobaczył ją tu, w hali, nie odezwała się ani słowem. Czy jeszcze potrafiła mówić?
– Pozwól mi zabrać ją ze sobą, mnichu.
Nie…
Nie mógłby przecież. To wciąż była ona…
– Twój ojciec nie byłby dumny.
Konstantin? Karel miał rację, stary Heissturm zrobiłby to, co należało do każdego zakonnika Lux Veritatis. Jasność miała wygrywać z ciemnością za każdym razem; nie było wyjątków. Kurtis nie chciał patrzeć Larze w oczy. Były czarne, nie miały ani krzty blasku. 
– Nie – powiedział twardo. Podszedł do niej i wyciągnął  dłoń. Chwilę wahała się, więc zrobił jeszcze pół kroku. Uniósł tę dłoń i delikatnie położył na jej policzku. Pogładził go, na co odsunęła się, lecz niezbyt daleko. Nie była wystraszona, spłoszona czy, czego obawiał się bardziej, zła. Była nijaka.
Nie mogła być. Lara nie była taka. Na Boga, kochał ją przecież! Przecież i ona kochała go, był tego bardziej niż pewny.
Znów spojrzał w jej puste oczy tym razem na dłużej i zauważył, że nie patrzyła już na niego, a dalej, za jego plecy, pewnie wciąż na klęczącego Karela. Był jej ojcem; czy za takiego go miała? Musi znieść jego odejście. Śmierć kolejnego ojca. Czy gdyby była rozumna, mogłoby ją to złamać? Wtedy musiałby ją zabić, nie będzie dla niej ratunku.
A Jeśli odejście Nefilim nie zrobi jej różnicy i będzie mogła z tym żyć...? Kurtis wiedział, jak bardzo to nieodpowiedzialne i że jeżeli tak się stanie, i ten ciężar też spocznie na nim. Będzie jej opiekunem.
Podjął decyzję.
– Zamknij oczy, proszę – wyszeptał najłagodniej, jak potrafił. – Poradzimy sobie z tym...
– Nie dasz sobie z nią rady, mnichu – wychrypiał Karel, jeszcze bardziej prostując się na klęczkach. Głowę trzymał prosto.
Lara poruszyła się, drgnęła, już miała otworzyć oczy, ale znów usłyszała cichy szept Kurtisa; ciepły głos, prośbę, jeszcze chwilę, dasz radę, nic się nie dzieje, spokojnie…
– Cadit quaestio – powiedział i machnął ręką, nawet nie patrząc na Nefilim. – To koniec.
Chirugai zatoczyło ostatnie tego dnia koło.
Przytulił Larę do siebie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz