Biegł co sił w nogach. Był
już tak blisko, niemal czuł wielkie skupisko energii, które prowadziło go w
stronę jaskini. Prowadziły też bębny, które słyszał, i poświata pochodni w
oddali, rozjaśniająca ledwo koniec ciemnego korytarza.
Trzeci, zatrważający krzyk
Lary wyrwał go z zamyślenia i zmusił, by się skupić, a cisza, która nastąpiła
nagle, była dla niego znakiem, aby jeszcze bardziej się spieszyć.
– Ej, ty! Stój!
Przed sobą dostrzegł jednego
z najemników, za chwilę dwóch, trzech czy pięciu; szli, grodząc mu drogę. Kilku
wybiegło z innych jaskiń i wgłębień po bokach, jeden trzymał karabin, już go
przykładał do głowy, ale Trent nie zwolnił. Wziął głęboki wdech, zamknął oczy,
aż dookoła nich pojawiły się mocne zmarszczki.
– Id est luce clarius –
wymamrotał, podnosząc powieki i wyciągając przed siebie ręce niczym rozpostarte
gałęzie drzew.
To
jest jaśniejsze od światła.
Ktoś znów coś krzyknął,
dobiegali następni. Nie zwolnił. Nie chciał nawet zbliżyć się do momentu, kiedy
będzie to musiał zrobić, ale… musiał. Tym razem musiał.
Wyciągnął zza paska Chirugai
i ledwo rzucił je w powietrze, a już złocista smuga – najpierw ledwo widoczna,
a po chwili intensywniejsza – otoczyła dysk, z którego wysunęło się pięć
ostrych jak brzytwa ostrzy. Dysk pofrunął w przód przed Kurtisem, który,
mamrocząc łacińskie inkantacje zakońskie, skupiał mniejszą część energii na
prowadzeniu go.
– Nie chcę wam zrobić
krzywdy! – ryknął, ale dosłyszał tylko śmiech; facet ze spluwą już miał ją przy
twarzy, celował.
Opuścił karabin, słysząc
krzyk, i zbladł, gdy tuż przed nogami przeturlała mu się męska głowa.
***
– Jesteś gotowa – wyszeptał,
gładząc jej policzki i patrząc w powoli gasnące oczy. Cofnął się, prostując
plecy, i rozejrzał dookoła.
Grupa tureckich najemników w
milczeniu przyglądała się jej, gdy wiła się jeszcze moment w kajdanach, aż w
końcu opadła bez sił. Pewnie zastanawiali się, czy była martwa… Nie, nie
zabiłby jej przecież; ludzki żeński skarb, który teraz należał już tylko do
niego. O jaki głupi był, chcąc ją uwięzić i zbłaźnić przed jej ludem,
zniesławić jej imię, tylko zmarnowałby taki potencjał. Przecież zasługiwała na
coś więcej.
Zaklaskał w dłonie,
przerywając ciszę, a odgłos odbił się echem od chłodnych ścian wielkiej hali.
Cień Praojca padał dokładnie w środek półksiężycowego dołu. Świątynię
rozświetlały pochodnie, wciąż trzymane przez mężczyzn wokół, mających przed
sobą pełne beczki. Karel wiedział, że byli słabi; aura rytuału przeszyła ich
wszystkich, teraz mruczeli coś cicho w rezonansie, patrząc niby przed siebie,
lecz wzrokiem pustym. Wyprostowani, ale nie-dumni. Zwykłe ludziki, jak
potrzebne chwilę temu, tak teraz już tyle co nic.
Karel spojrzał na
Gundersona, który widać było, że próbował – za wszelką cenę próbował – nie
przejąć się, nie zbladnąć za szybko lub wcale… Nieśmiało spuścił głowę,
wlepiając wzrok w czubki swoich pionierek. Karel zawołał go tylko raz.
Stawił się od razu, bez
słowa; przemaszerował żołnierskim krokiem te kilka metrów i już stanął obok
niego.
– Tutaj. – Joachim wskazał
miejsce między sobą a kobietą. – Tak będzie idealnie.
Gunderson wykonał i ten
rozkaz. Karel doskonale słyszał bicie jego serca. Przyspieszone równomiernie,
jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Powinno tak wyskoczyć z radości, w chwale
dla Śniącego, w podnieceniu i rozkoszy, że za chwilę spełni się… Karel nie
złościł się jednak, że Marten nie rozumiał. Nie mógł tego zrozumieć. Był na to
za głupi, pozbawiony wyczucia i mocy; wypruty z godności, spadłszy na samo dno
łańcucha pokarmowego jako człowiek bezsilny. Karel uśmiechnął się pod nosem,
spojrzawszy na zawieszony na pasie karabin u boku mężczyzny… Bezsilnego na
tyle, by siły szukać w kawałku stali i widzieć ją każdym trupim ciele, kiedy
czyjaś śmierć ratowała jego życie...
Tak
małe macie pragnienia. Chęć przeżycia? Pan da wam dziś więcej…
Za szerokim pasem najemnika
mocno ściśniętym na sporym brzuchu dostrzegł też nóż taktyczny w pochwie.
Wyciągnął powoli dłoń w stronę Gundersona i spojrzał wymownie to na niego, to
na jego broń. Marten bez zastanowienia drżącą dłonią wręcz wyszarpał
pospiesznie ostrze i podał Karelowi. Serce waliło mu jak oszalałe, tętno
wzrosło; Nefilim aż czuł, jak włoski na karku najemnika, jak i te na rękach,
stanęły dęba. Być może człowiekowi było chłodno. Dlaczego, skoro się pocił?
Karel wyminął go i
wyprostowaną dłoń zawiesił nad głową kobiety. Przesunął ostrzem po skórze tam,
gdzie powinny pulsować mu żyły, a z rozwartej rany wypłynęła gęsta i lepka, czarna
jak smoła jucha. Leniwie zaczęła spływać po nadgarstku; kilka sążnistych kropel
skapało prosto na kobiece czoło. Karel spuścił krwawiącą rękę i palcami
rozmazał tam piętno, brudząc i policzek, a gdy doszedł do ust i uchylił je,
kobieta otworzyła powoli oczy.
Były puste; wciąż nie
ciemne, wciąż nie jego, lecz już otępiałe. To mu wystarczyło.
Rozwartą ranę przyłożył do
krwistych warg, a czarna kleista maź zbrudziła je bardziej. Kobieta wzięła przy
tym wdech tak głęboki, że aż powinno ją zakłuć w piersi; syknęła i
zaraz oblizała usta. Choć spojrzała w górę na Karela obojętnie, wiedział, że
taka nie była; czuł jej wdzięczność i chęć przeżycia, której Gunderson próżno
mógł szukać w swojej stalowej zabawce.
– Pij, dziecko… – Karel
próbował być troskliwy, a choć nigdy tego nie robił, więc nawet nie wiedział,
czy mu wyszło. – Pij… Bym mógł przedstawić cię naszemu Ojcu.
Karmiła się, ssąc mocno,
coraz mocniej. Gdy zabrał jej dłoń, a palce zacisnął w pięść,
zamykając oczy, by móc skupić się i zasklepić ramię, usłyszał jej krzyk.
Energiczny i głośny. Pełen siły. Zaparła się, chcąc wyrwać, podniosła się z
kolan i ledwo Gunderson zdążył się odsunąć, a już by go miała. Łaknęła krwi,
Karel wiedział to. Dobrze, że trzymały ją łańcuchy. Otworzył oczy.
– Uważaj na nią – rzekł do
Gundersona, lecz po chwili żachnął się i poprawił. – Nie, nie na nią, a na
siebie. Jesteś mi jeszcze potrzebny.
Uśmiechnął się,
widząc, że na przedostatnie słowo Marten nie powstrzymywał się już i strach
zabił mu z oczu.
Jeszcze, lecz tylko chwilę.
***
Czuł zmęczenie, jakby
przebył milę. Nie gasł; otaczający go blask świecił jasno i Kurtis cieszyłby
się na to, gdyby nie kolejny krzyk. Też jej, tylko inny, jakby dziki, pełen
wściekłości, zwierzęcy… Wolał nie wiedzieć.
Musiał to zobaczyć.
Musiał jej pomóc.
Wbiegł na arenę, widząc
wpierw najemników kiwających się w rytm mruczanej melodii. Zdziwił się.
Dlaczego już teraz nie zwrócili na niego uwagi? Ani na wyprzedzającego go
Chirugai? Zwrócił ją za to ktoś inny.
Karel.
Stał przed wystraszonym
Gundersonem, a cień wiszącego u sufitu Śniącego padał na nich.
– Jeszcze żyjesz, mnichu? Spójrz, kogo tu mam.
Karel odsunął się i Trent
dopiero teraz ją zauważył. Zlepione włosy zasłaniały jej twarz.
Przykuto ją łańcuchami do ziemi. Wściekła,
rozchwiana, zapierała się i tylko one powstrzymywały ją przed atakiem.
Nigdy nie jej takiej nie widział. Czy coś jej zrobili, czy wciąż z nimi
walczyła?
– Nie wiem, kim dla niej
jesteś. Miała być czarną owcą, ale jest piękna. Jest piękna, prawda?
Kurtis stał w milczeniu,
wciąż mieniąc się, i obserwował.
– Nie wyglądasz inaczej… –
Usłyszał. – I dlaczego jesteś tu sam, mnichu? Gdzie pozostali? Nie żyją. Czy więc bardzo
osamotniałeś w boju?
– Co jej zrobiłeś?! –
ryknął zirytowany, mocą przysuwając do siebie Chirugai. Krążyło mu obok twarzy,
również mieniąc się złocistym blaskiem.
– Szukałeś zemsty na ojcu czy robisz to w imię zasad? Spotkałeś ją... Idealnie odgrywała rolę wściekłego rozpruwacza, nie sądzisz? Jak
łatwo można manipulować człowiekiem… Zależy ci na niej? Znów zostałeś sam.
– Co jej zrobiłeś, Nefilim?! – powtórzył i ruszył
w stronę Karela szybkim tempem, dysk krążył tuż obok. Nikt im nie przeszkadzał,
to było nowe, dziwne.
– Pomogłem uwolnić jej
nienawiść, którą dusiła w sobie.
Kurtis zatrzymał się wraz z Chirugai.
Karel położył dłoń na czole
Lary, a kobieta uspokoiła się od razu. Mocą uniósł jej głowę, a
opuszkami palców odgarnął oblepione krwią włosy z twarzy. Była ubrudzona nią
cała, miała zamknięte oczy. Gęsta ciecz spływała po brodzie i kapała na
rozdartą koszulkę, zatrzymując się na piersiach.
– Laro... – Kurtis zrobił więc kilka kroków w przód; przed nim stał dół o
kształcie półksiężyca; zaczął go okrążać.
Karel wystawił przed siebie
rękę, ale nie zdążył. Trent był pierwszy. Zrobił to samo.
– Impet.
Fala energii natarła na
Joachima. Przewróciła go i uderzył plecami o ziemię, tuż obok Lary. Uśmiechnął
się pod nosem. Pstryknął palcem.
Otworzyła oczy. Zaparła się znów, mocniej. Uniosła ręce, ale nadal niewoliły ją łańcuchy. Stalowe bransoletki
mocno piły jej nadgarstki. Musiało ją boleć; powinno, lecz wyglądała, jakby nie
odczuwała niczego prócz złości.
Rozjuszona rozglądała się po
sali. Poruszała się dziko w przód, próbując wyrwać z ziemi łańcuchy. Zapierała
się coraz mocniej, a im bardziej próbowała, tym bardziej stawała się
rozwścieczona. Karel podniósł się w mgnieniu oka i stanął obok niej.
– Wyrzuć to z siebie. Jeszcze
mamy czas. Przedstawię cię naszemu Ojcu.
Kurtis nie wierzył własnym
uszom.
Co, kurwa?
Dostrzegł, jak Karel palcem
wystawionym w kierunku kajdan zakręcił w powietrzu okrąg. Dwie bransolety
otworzyły się, a pęd uwolnionych rąk pchnął Larę do przodu.
Kurtis przyjrzał jej się
dokładniej, gdy zatrzymała na nim swój wzrok. Wyglądała paskudnie. Czerwoną
twarz wyginała w różne grymasy, węsząc mocno. Nie widział w jej oczach niczego
prócz pustki, stawały się mętne, coraz ciemniejsze. Oddychała głośno, wypuszczając powietrze przez nos niczym
szarżujący byk. Zrobiła kilka kroków w stronę Gundersona. Stawiała je twarde,
pewne, poruszając głową to w lewo, to w prawo, prostując się. Cichy odgłos przeskakujących kości rozniósł się po hali.
Marten był nerwowy, Kurtis
widział to w jego drżących dłoniach, które ściskał na karabinie.
– Croft… Odsuń… odsuń… –
mruczał, gdy zbliżała się do niego powoli, oblizując usta.
Karel pstryknął na nią
palcami, a gdy spojrzała na niego, zaprzeczył ledwo widocznym ruchem głowy,
którą zaraz skierował na Kurtisa. Natychmiast zmieniła cel, podchodziła już
bliżej... Dlaczego to robiła? Dlaczego nie atakowała, tylko pozwalała na…
Trent czuł bijącą z niej
frustrację i nie dowierzał w to, jak mocnym skupiskiem złej energii była. Nie
odrywał wzroku od jej oczu, kiedy zbliżała się do niego. Nie mógł jej na to pozwolić. Odsunął od
siebie Chirugai, by przypadkiem nie zrobić jej krzywdy, ale Karel machnął na
nie ręką. Chwilę walczyli, kłócąc się o nie smugą energii, lecz gdy Lara już
była zbyt blisko, Kurtis odpuścił. Ostrze upadło na ziemię, gasnąc. Karel nie
miał nad nim władzy, nie należał do Lux Veritatis. Potrafił tylko zakłócać je energią.
Kurtis nie mógł poświęcić mu
czasu; Lara była już ćwierć kroku przed nim, tuż przed jego twarzą. Przyglądała
mu się pustym wzrokiem, wciąż węsząc. Nagle zbyt mocno zacisnęła palce na jego
ramieniu, wbijając w nie paznokcie. Przekręciła głowę, patrząc na niego z
ukosa. Uśmiechała się. Było w tym coś perfidnego, czego wciąż nie rozumiał.
Kurtis odsunął ją od siebie.
Gdy spróbował ją wyminąć, zastawiła mu drogę i natarła na niego. Wyprostował
rękę i wyszeptał coś, a fala uderzeniowa odsunęła Larę w bok. Uderzyła w
ścianę. Mocno. Po sali rozniosło się ciche chrupnięcie kilku kostek. Kurtis
warknął, nie chciał robić jej krzywdy. Ale ona nie wydawała się skrzywdzona – natychmiast ze startu niskiego ruszyła na niego sprintem, wydając z siebie ryk
wściekłości.
– Jak się bawisz, mnichu?
Podobasz się jej. – Usłyszał, ale nie odpowiedział.
Musiał przyznać, że była
silna. Nie mógł jej znów odepchnąć. Nie kontrolowała swojego ciała, lecz gdy
obudzi się połamana i na skraju wyczerpania… Nie mógł do tego dopuścić. Po prostu nie.
Wiedział, że każda siła działa
tym krócej, im intensywniej. Lara nie miała nad sobą kontroli, powinna więc
wypalić się dość szybko. Szarpnęła go za pasek. Wyrwała z kabury pistolet i z
całej siły uderzyła Kurtisa w twarz ciężką kolbą.
Syknął, wstając i nadstawił
drugi policzek.
– Laro, to ja…
Ryknęła i wykonała zamach.
Mógłby ją odsunąć, nie pozwolić się bić; być może nawet powinien, ale Karel
cieszył się mocniej, gdy Kurtis walczył z nią. Frustracja doprowadza do
niepowodzenia, więc Joachim musiał zacząć się frustrować. Trent wiedział, że nie odpowiada
się agresją na agresję, bo ta szybko wróci ze zdwojoną mocą. Chciał za wszelką
cenę się wyciszyć. Lara zadawała mu chaotyczne ciosy, które były silne, ale
nieopanowane. Nie robiły mu większej krzywdy, jego świetlista powłoka
pochłaniała część z nich. Zamknął oczy, by ją wzmocnić.
Gdy je otworzył, czuł w
Larze irytację. Napierała coraz silniej i mocniej, starał się nie czuć jej
energii, nie dopuszczać do siebie myśli, kim się stała. Nie była jednym z nich,
nie była, nie mogła… Z takimi jak oni się walczy, Karel miał być ostatni, a
jeżeli Śniący…?!
Przemknęło mu przez myśl o
cudownej, psia mać, rodzince, i natychmiast się za nią zganił. Spojrzał na
Larę. Musiało coś jeszcze dać się dla niej zrobić. Krzyczała, uderzając zbyt
długimi i zaostrzonymi paznokciami, wykrzywiając przy tym twarz w grymasie
złości.
Położył dłoń na jej
ramieniu. Odetchnął głęboko. Wizualizował w myślach, jak jego oddech dociera do
niej i koi ją wewnętrznie. Jasna smuga płynąca z niego oplotła jej ramię,
rozprzestrzeniając się na po jej ciele.
– Uspokój się – dodał szeptem.
Karel stanął tuż za nią,
tylko ona dzieliła go od niego… Kurtis nie mógł go sięgnąć. Prosił w myśli, by
się odsunęła, by odpuściła, by…
Smuga zniknęła.
Przeklęty Nefilim!
Wyszeptał jej coś do ucha.
Co? Kurtis nie usłyszał, ale zanim się obejrzał, Lara z całej siły naparła na
niego. Karel wystawił dłoń w jego stronę. Dwóch Nefilim to o jednego za dużo,
żaden ze znanych mu Lux Veritatis nigdy nie mierzył się z takim złem. Czy Konstantin byłby
choć trochę dumny?
Kurtis czuł, że powłoka
energii mu słabnie, że jego własna siła znów jest tłamszona jak wcześniej, gdy
walczył z Karelem w jaskinnym gabinecie. Trent nienawidził tej sztuczki;
Nefilim potrafiło dusić energię w zarodku, kraść ją, gasić… Nefilim kochało się
w ciemności. Jeżeli nie zrobi czegoś tu i nie teraz, świat pogrąży się w niej.
Walczył. Wykrzyczał,
inkantując, a krew pulsowała mu w skroniach. Gasł. Czuł to. Czuł, jak opada z
sił; znów to samo, był za słaby, za młody i za głupi. Sam jeden przeciwko
tysiącletniemu Nefilim, bez Konstantina, bez światłości zakonu… Aura zgasła
zupełnie.
Kurtis nie zdążył wyciągnąć
pistoletu, gdy Lara rzuciła się na niego i przytuliła do siebie. Chciał tak o
tym myśleć. Chciał, gdy zamykał oczy, by zapach jej i smak nie był tak obcy,
tak chłodny, tak beznamiętny. Czuł, jak staje za nim, nosem łaskocze po szyi,
wdycha jego zapach. Czy jej się podobał? Czy uznawała go za atrakcyjny? Z całej
siły zacisnęła palce na jego przedramionach i wykręciła je w tył. Syknął Nie walczył,
nie opierał się. Nie jej, to bez sensu, jeszcze Karel stał przed nim, pewnie
uśmiechnięty jak zawsze… Kurtis nie otwierał oczu.
To koniec.
Niech stanie się ciemność.
***
Te kilka chwil w ciemności, gdy zamknął oczy, były dla niego gehenną. Otworzył je więc. Lara wciąż stała za nim, mocno
wykręcając mu ręce. Jasne światło pochodni, którą Gunderson trzymał dość
blisko, ocieplała im twarz, ale Kurtis wiedział, że kobieta na pewno nie odczuwała tego
w żaden najmniejszy sposób.
Spojrzał na nią tylko raz,
krótko. Oczy były już smoliście czarne, a twarz wciąż brudna od krwi.
To była jego wina.
Nie zdążył.
Poddał się.
Najemnicy jak w transie
zakończyli mamrotać melodię i jak jeden mąż przewrócili beczki. Krew rozlała
się przed nimi, większa jej część wpłynęła do półksiężycowego dołu. Światło
pochodni zawieszonych na ścianach podkreśliło tworzący się na ziemi znak.
Gdy całość się wypełniła,
płomienie pochodni zaczęły drżeć, zaburzając jasność. Krew w głębokim korycie
zabulgotała, a w powietrzu uniósł się nieprzyjemny, metaliczny zapach. Karel
spojrzał na Gundersona, ten podał mu rozpaloną pochodnię.
– To jest dzień ten, na
chwałę twoją, Ojcze. – Patrząc na stopy Śniącego, wrzucił ją w sam środek znaku.
Ogień buchnął tak mocno, że
dosięgnął stóp Cubiculum. Kurtis odwrócił twarz z gorąca, a Karel wpatrywał się
w niego podekscytowany. Nie trzeba było długo czekać; Śniący otworzył czerwone
ślepia, w których nie widać było niczego prócz ciemności. Uniósł głowę na chudej
szyi; kości skrzypnęły, a ust wydobył się przeraźliwy ryk. Najpierw Śniący odwrócił
zamaszyście łeb w stronę Lary i Karela. Kurtis wiedział, że nie skupiał się na
nim, choć to w tym kierunku przyglądał się długo. Czyżby czuł ich? Że byli Nefilim? Kurtisowi nie chciało przejść to przez myśl. Nie... nie ona...
Karel uklęknął, gdy Śniący wciąż przyglądał im się pustymi ślepiami. Zwisał na długich rękach
i, choć przez chwilę próbował wierzgać, łańcuchy powstrzymywały go.
– Ojcze! – krzyknął Karel,
wstając i zaraz skłaniając się. – Jeszcze mnie nie znasz! Jeszcze nie pojmujesz,
jak…
Śniący wydał kolejny ryk,
przerywając mu. Powinien się odezwać, wrócić do sił; Kurtis widział to na
rycinach i pamiętał ostrzeżenia Konstantina na naukach. Cóż… Najwyraźniej nie
każdy potrafił powstać z mozaiki szczątek. Czy to już koniec i stwór zostanie
tylko stworem?
– Chyba coś ci nie wyszło –
mruknął do Karela, a ten rozzłościł się. Cofnął, stanął na podeście i wznowił
modlitwę. Nic się nie wydarzyło.
Wskrzeszony Cubiculum
Nefilim powinien odzyskać zdrowie, przybrać na ciele, wciągając w siebie
szczątki… Kurtis nie potrafił sobie tego wcześniej wyobrazić, a teraz też nic
takiego nie miało miejsca. Spojrzał tylko na Karela, starając się nie myśleć
przy tym o Larze, która stała za nim twardo i wciąż z całej siły zaciskała
dłonie na jego przedramionach. Nie drżała, Kurtis przez chwilę miał nawet
wrażenie, że w swej pustocie nie oddycha wcale, ale gdy skupił się nieco,
wyczuł jej oddech. Powolny, regularny, aż za spokojny.
Karel skończył modlitwę,
opuszczając ręce. Kurtis rzucił okiem w stronę sufitu. Śniący znów opuścił łeb
i mierzył ich wszystkich gałami. Przestało mu się podobać na
łańcuchach i zaczął się szarpać. Ogień już dawno opadł, krew w korytach
przestała bulgotać, nawet pochodnie wypalały się powoli, więc Trent łatwo
oszacował, że niedługo zapadnie ciemność. Rozejrzał się po najemnikach. W ciemności ludziom mogła stać się
krzywda... Zrobiłby z tym cokolwiek, gdyby nie Lara za nim i gdyby nie Karel –
silniejszy niż kiedykolwiek.
– Gunderson! – ryknął
Joachim, a Marten stanął tuż obok. – Klęknij, wybrańcu. Już czas.
Marten wyglądał na
zaniepokojonego, ale wykonał polecenie. Kurtis parsknął pod nosem. To na nic.
Jeden człowiek w tę czy w tamtą nie zrobi różnicy, to się nie uda. Spojrzał smutnie na najemnika,
gdy klękał tuż obok.
– Dzielny bądź po drugiej stronie – wyszeptał, a Karel z prędkością światła wydobył nóż i wbił ostrze
głęboko, rozcinając trzewia od dołu do góry aż po mostek.
Gunderson krzyknął,
padł na plecy, krztusząc się krwią. Czy tego się spodziewał? Nie mógłby. Nikt
nie zgodziłby się na coś takiego… Kurtis, mimo pretensji i żalu, zasmucił się
na ten widok.
To
moja wina.
To
przeze mnie giną ludzie.
Jestem
słaby.
– Ojcze! Mam coś dla ciebie!
Uwolnij się i zejdź do mnie, pokaż mi swoją siłę, bym mógł cię poczęstować!
Kurtis znów parsknął, a
Karel spojrzał na niego rozżalony. Machnął ręką, wywołując falę; Lara
puściła Kurtisa i przeturlał się jak kłoda. Gdy się zatrzymał, uśmiechnął się pod
nosem. Tuż obok leżało Chirugai.
– A… – szybko zgarnął je i
schował, nie zwracając uwagi na siebie. – Tak właściwie, jaki to rytuał? –
Podszedł do Karela i dopiero wtedy Joachim odwrócił się do niego. Kurtis
widział, jak aż pieklił się ze złości. – Śniący ma wstać, podziękować ci i
przyzwać Gigantów, którzy powstaną z martwych ze swoich szczątek porozrzucanych
gdzieś w tej skalnej mieścinie, tak?
– Nie żartuj sobie, mnichu!
Nie zepsujesz nam tej chwili! – Coś jeszcze wymamrotał, ale zagłuszyły go ryki
Śniącego. Ten, całkiem już zdenerwowany, wygiął się i mocniej rozhuśtał.
Jeden łańcuch puścił.
Gigant zamachnął wolną ręką
z całej siły i cisnął metalem prosto w całą trójkę. Lara odskoczyła najdalej; Kurtis spojrzał na nią, a potem w górę. Drugi łańcuch już ledwo utrzymywał Cubiculum.
Niedobrze.
Gigant runął na podłogę, a krew z koryta ochlapała go. Karel spojrzał na niego pełen podziwu
i zatrzymał się.
– Pierwszy i ostatni Ojcze...
Wyprostowany Śniący na długich nogach był od Joachima dwa razy wyższy. Przyglądał mu się dłuższą chwilę, obracając głową na boki – raz w prawo, raz w lewo. Kolejny ryk był niebosiężny, a szybkie uderzenie łańcuchem – skuteczne. Karel uderzył o ścianę plecami jak szmaciana lalka.
Wyprostowany Śniący na długich nogach był od Joachima dwa razy wyższy. Przyglądał mu się dłuższą chwilę, obracając głową na boki – raz w prawo, raz w lewo. Kolejny ryk był niebosiężny, a szybkie uderzenie łańcuchem – skuteczne. Karel uderzył o ścianę plecami jak szmaciana lalka.
– Przepraszam! Cokolwiek zrobiłem nie tak, Ojcze! Wybacz mi! – Joachim wstał i pokłonił się znów, lecz na darmo.
Stwór nie wydawał się przekonany. W ogóle nie wydawał się rozumny. Z całej siły miotał łańcuchami w stronę Karela, który unikał ciosów. Joachim wycofywał się, dopóki znów nie poczuł w niedalekiej odległości za sobą obecności kamiennej ściany.
– USPOKÓJ SIĘ! – próbował go przekrzyczeć, ale na nic się to zdało.
Rozwścieczony gigant nie przestawał nacierać. Łańcuch dosięgnął Joachima, a ten odrzucony wbił się w kamienną ścianę. Kilka większych odłamów posypało się z jej łączenia z sufitem.
Karel konfrontował z nim,
zapominając o bożym świecie, więc co dopiero o jakimś mnichu. Kurtis wykorzystał tę chwilę. W mgnieniu oka znalazł się tuż przy Larze. Być może nie powinien, ale
spojrzał jej w oczy.
Proszę...
Sam nie wiedział, czego chciał i w czym miałoby to pomóc.
Wyciągnął Chirugai i skupił się, by zabłysło i ono, i on sam; gdy dysk
wzleciał, mężczyzna położył dłoń na Lary ramieniu.
Wcześniej już prawie ją miał, to
Karel im przerwał. Teraz, gdy był zajęty, mogłoby się udać...
Nie...
Nie myśl jak. Myśl o niej.
– Pomóż mi – wyszeptał.
Krzyknęła coś, próbowała go
uderzyć. Nie podobało jej się to ciepło ani ta energia, ale skoro je czuła,
wciąż była gdzieś tam i mógł do niej dotrzeć. Skupił się mocniej.
– Wróć do mnie.
Złapała go za ramiona, a on
położył na jej barku drugą rękę. Ściskali się, twarz przy twarzy, prawie dotykając czołami. On – ze spokojem,
ciepło; ona w nerwach, wbijając mu pazury i rycząc raz po raz jak zwierz.
Czyżby ją bolało?
Czyżby działało?
– Ogarnij się. Nie chcę cię
tracić – szeptał, płonąc blaskiem mocno jak nigdy. Moc Lux Veritatis rosła, gdy
czuła szansę zwycięstwa i wtedy, gdy mrok odchodził. Lara nie była silna ani
doświadczona w ciemności.
Nagle odjęła ręce i puściła
Kurtisa, łapiąc się za twarz, paznokciami raniąc się po policzkach. Wiła się, kuląc, aż
upadła, a paznokcie zmalały, rany na twarzy zaczęły powoli znikać. Ciepło
objęło ją całą, mieniła się w blasku złota. Po ostatnim ryku umilkła. Jej
wzrok wylądował na Trencie.
– Ocknij się, Laro... – Stał
nad nią wyprostowany, wyciągając do niej dłoń. – Jesteś wolna.
Nie chwyciła jego dłoni, ale wstała. Już nie atakowała, czuł, że oddychała miarowo. Odwrócili się wspólnie i
spojrzeli na Karela, który wciąż umykał przed łańcuchami. Kilku najemników,
wciąż w transie, znów nuciło melodię, kilku innych leżało martwych przed
Śniącym, który najwyraźniej gardził ludzkimi prezentami. Joachim już stanął za
następnym i rzucił go w objęcia potwora, kiedy świst Chirugai zadźwięczał mu w
uszach, a samo ostrze szybko przeleciało tuż obok. Nie zdążył podnieść ręki, by
je zatrzymać; znów musiał odskoczyć przed łańcuchem, otrzepując rękawy
marynarki z gęstej i lepkiej śliny Śniącego. Pięć wysuniętych
ostrzy zawirowało obok nich. Gigant wyciągnął ślimaczo dłoń, by je strącić,
ale szybko obleciało go dookoła.
I wtedy dopiero Joachim
spojrzał na Kurtisa. Ten tylko na to czekał, stał wyprostowany, uśmiechając się
zawiadacko, a tuż za nim Lara. O czarnych oczach, posklejanych krwią włosach,
lecz spokojna i bardziej rozumna, na dodatek w złocistym świetle. Joachim wpadł w furię.
– Była tą kobietą! Moją
odpowiedzią i nagrodą! MOJĄ CÓRKĄ, KREW Z KRWI!! Ty…!
Rzucił się na mnicha, ale nie dosięgnął go; zazgrzytał łańcuch, Karel
przeskoczył nad nim.
Nikt nie miał żadnego planu.
Chirugai rozpraszało
Cubiculum, raz po raz zataczając okręgi dookoła niego, czasem wbijając się
to między żebra, a to gdzieś w łeb. Ścięło trzy płaty skóry zastępujące włosy.
Śniący ryknął przeraźliwie. Próbował złapać czy strącić dysk. Na próżno.
Ciskał łańcuchami w
każdą ze stron, już na oślep; przez gabaryty nie było mowy o żadnej
zręczności. Miotał się tylko w kółko, rozwalając co popadnie. Gdy jeden z
łańcuchów uderzył w ścianę tuż przy Larze, przewróciła się.
– Co ty wyprawiacie?!
WSZYSTKO NIE TAK!
Karel wydał z siebie okrzyk.
Przepełniony nienawiścią, złością, rozczarowaniem. Skrzywiony na twarzy z całej
siły zamachnął się w stronę kobiety. Wylądował tuż nad nią, ukryła twarz za ramionami w gardzie; pełen żalu i zniechęcenia przejechał
po nich pazurami. Czarna, smolista maź cuchnąca zgnilizną wypłynęła
z otwartej rany.
– Lara! – Kurtis ruszył w ich kierunku, uważając na łańcuch. Machnął ręką, a Chirugai zostawiło Sniącego i poszybowało w stronę Karela. Wstał znad kobiety, odganiając je energią. Lara bacznie mierzyła
go wzrokiem, przykładając dłoń do otwartej rany. Podniosła się z ziemi i wycofała, gdy Chirugai zostawiło Karela i obrało kierunek na Śniącego. Rozwścieczony stwór na widok dysku znów machnął ręką, a długi i ciężki
łańcuch przy jego nadgarstku z całej siły uderzył w ziemię. Ostrze cięło po długim i wątłym brzuchu, rozwierając ranę.
Stwór znów ryknął, jeszcze
głośniej niż do tej pory.
– Nie! – wydarł się Karel,
przyglądając się temu bezsilnie. – On cierpi! On… ON…!
Nie dokończył, bo Chirugai
znów przeleciało mu tuż pod nosem. Kurtis widział, jak Joachim wyciągał ręce, jak chciał je wyciszyć raz jeszcze swą ciemną
energią, ale te już nie zatrzymywało się, napędzone zwycięstwem i krwią Nefilim. Kurtis aż krzyknął, tyle
siły w nie wkładał, by nie oddać, nie tym razem… To jego ostrze, dysk jego
ojca, złożony przez mnichów z części meteoru… Prowadził je, zapierając się nogą w tyle, by nie upaść na plecy – tak
silna była to moc.
Raz tylko oderwał wzrok i spojrzał na Larę błagalnie.
– Jesteś wolna!
Drgnęła i jeszcze sekundowo patrzyła na niego, ale gdy znów tuż obok niej uderzył o ścianę łańcuch, rzuciła się na Śniącego. Był powolny, nieostrożny; wzięła rozbieg i naparła na niego, raniąc go
znów w brzuch paznokciami, rozrywając wcześniejszą ranę. Stwór przewrócił się, uderzając plecami o beczki, miażdżąc je, i
upadając na dechy i twarde podłoże, i tłukąc łbem o kamienny podest.
Przestał się
ruszać. Zamknął smoliste oczyska.
–
Nie!! – Karel wciąż walczył o Chirugai, ale było już za późno. Stwór był słaby. Wielki i
ociężały; ledwo oddychał, a życie, dopiero co w niego wpuszczone, już ulatywało, Joachim
musiał to czuć. Kurtis dostrzegł w jego czarnych oczach niby szkła, a po chwili kilka łez spłynęło mu po policzkach. Musiał wiedzieć, że to już
koniec. Nie było nadziei. Nefilim nigdy nie powstaną, skoro i Śniący nie
powstał. Karel we wszechświecie został sam i bez celu.
Kurtis poczuł lekkość. Nie musiał się już zapierać, ostrze szło lekko; Nefilim przestał walczyć.
Kurtis poczuł lekkość. Nie musiał się już zapierać, ostrze szło lekko; Nefilim przestał walczyć.
Pierwszy raz był smutny.
Trent nie przypominał sobie, by widział wcześniej, jak w jego oczach zgasła kiedyś jakaś iskra, coś, co
pewnie przez wszystkie setki lat trzymało go przy życiu i nadawało mu sens;
chwila ta musiała być więc dla niego wyjątkowa, na swój sposób nawet
wzruszająca. Mnich nie potrafił oprzeć
się myśli, by ją przedłużyć. Była to dobra decyzja i godne zakończenie walki. Chwilę trwali wszyscy w milczeniu nad Śniącym.
– Więc mój czas nadszedł – wyszeptał w końcu Karel, po czym padł na kolana i wyprostował głowę. – Skoro Ojca nie mam na ziemi, i dla mnie nie ma tu miejsca – wyszeptał,
a Chirugai podniosło się i zaczęło krążyć wokół. – Ale wiesz, że i dla niej go nie
ma.
Kurtis podążył za wzrokiem
Karela i obaj zatrzymali się na Larze. Patrzyła na nich, milcząc. Odkąd
zobaczył ją tu, w hali, nie odezwała się ani słowem. Czy jeszcze potrafiła
mówić?
– Pozwól mi zabrać ją ze
sobą, mnichu.
Nie…
Nie mógłby przecież. To
wciąż była ona…
– Twój ojciec nie byłby
dumny.
Konstantin? Karel miał
rację, stary Heissturm zrobiłby to, co należało do każdego zakonnika Lux
Veritatis. Jasność miała wygrywać z ciemnością za każdym razem; nie było wyjątków. Kurtis nie chciał patrzeć Larze
w oczy. Były czarne, nie miały ani krzty blasku.
– Nie – powiedział twardo.
Podszedł do niej i wyciągnął dłoń. Chwilę wahała się, więc zrobił
jeszcze pół kroku. Uniósł tę dłoń i delikatnie położył na jej policzku.
Pogładził go, na co odsunęła się, lecz niezbyt daleko. Nie była wystraszona,
spłoszona czy, czego obawiał się bardziej, zła. Była nijaka.
Nie mogła być. Lara nie
była taka. Na Boga, kochał ją przecież! Przecież i ona kochała go, był tego bardziej niż pewny.
Znów spojrzał w jej puste oczy tym razem na dłużej i zauważył, że nie
patrzyła już na niego, a dalej, za jego plecy, pewnie wciąż na klęczącego
Karela. Był jej ojcem; czy za takiego go miała? Musi znieść jego odejście. Śmierć kolejnego ojca. Czy gdyby była rozumna, mogłoby ją to złamać? Wtedy musiałby ją zabić, nie będzie dla niej ratunku.
A Jeśli odejście Nefilim nie zrobi jej różnicy i będzie mogła z tym
żyć...? Kurtis wiedział, jak bardzo to nieodpowiedzialne i że jeżeli tak się
stanie, i ten ciężar też spocznie na nim. Będzie jej opiekunem.
Podjął decyzję.
– Zamknij oczy, proszę – wyszeptał najłagodniej, jak potrafił. –
Poradzimy sobie z tym...
– Nie dasz sobie z nią rady,
mnichu – wychrypiał Karel, jeszcze bardziej prostując się na klęczkach. Głowę trzymał prosto.
Lara poruszyła się, drgnęła,
już miała otworzyć oczy, ale znów usłyszała cichy szept Kurtisa; ciepły głos,
prośbę, jeszcze chwilę, dasz radę, nic się nie dzieje, spokojnie…
– Cadit quaestio –
powiedział i machnął ręką, nawet nie patrząc na Nefilim. – To
koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz