SEKCJA ÓSMA



– Widzisz? Mogłeś tkwić sobie w celi, a tak zginiesz, sam pchając się pod lufę. Może i byłbym pełen litości i oddał cię w ręce Joachima, ale kim jestem, aby mu teraz przeszkadzać w jego chwili? Gdyby to była nasza chwila… – urwał Collins, zaprzestając marszu tam i z powrotem przez pokój. Westchnął ciężko. – Marten, po prostu sprzątnij go. – Odwrócił się w stronę wyjścia.
Kurtis przełknął ślinę i spojrzał na Gundersona. Wiedział, że musi jakoś zatrzymać tę agenturę; nie da się przecież rozstrzelać. W temacie zwłok – pograć na zwłokę, co najwyżej.
– Dlaczego? – zapytał głośno, lekko podnosząc się, jednak automatycznie został przytrzymany przez lufę karabinu. Usiadł z powrotem na twardym krześle. 
– Co takiego? – Chuderlak zatrzymał się tuż przed wyjściem z pomieszczenia. Nie odwrócił się w stronę pojmanego, ale głowę trzymał prosto, nasłuchując z ciekawości. 
– Chodzi wam o Nefilim, od początku chodziło. To stąd ten ubój rytualny w Paryżu, Pradze i tak dalej. A teraz trwa ceremonia, więc…
– Nie zawracaj sobie głowy rzeczami, o których nie masz pojęcia.
– Nie pytam po co to. Pytam, dlaczego ciebie tam nie ma. 
 Obserwował, jak Collins spuścił wzrok. Mężczyzna jeszcze chwilę stał tyłem, ale w końcu odwrócił się i podszedł do Kurtisa. Trent kontynuował:
– Von Croy pracował dla Karela, von Croy nie żyje. Eckhardt pracował dla Karela, Eckhardt nie żyje. Ty… Zresztą sam sobie dokończ.
– Eckhardt to nic! – ryknął naraz Collins. Znów przemaszerował przez całe pomieszczenie, tempo miał szybkie, nerwowe. – Był zbyt ostrożny, ukrywał się tylko i wydawał rozkazy z daleka, nie panował nad sytuacją. Raz zadziałał w lombardzie tego francuskiego żigolaka i o mało nie rozpracowali Kabały. A ja mam recepturę i stoję tu, w Turcji! Nie porównuj mnie do niego!
– Przepis na wskrzeszenie Nefilim? Na pewno ty jeden go masz? Jesteś pewien?
Collins zatrzymał się i drgnął jak rażony prądem.
– To moje dokumenty, moje lata badań. Moja spuścizna! – Wskazał palcem na faksy i telegramy na półce.
– I sądzisz, że jak zabijesz ostatniego z Lux Veritatis, to mu się przypodobasz?
– Nie masz już mocy, mnichu. Dla pana Karela jesteś nikim ważnym.
– Gdyby mi płacili za każde usłyszenie tego określenia w szeregach Kabały, byłbym obrzydliwie bogaty.
– Myślisz, że taki gówniarz jak ty może cokolwiek zmienić? Cokolwiek znaczyć? Twoja śmierć nie sprawi panu Karelowi radości ani nie zasmuci go. Nic go nie wzruszy już tak jak ceremonia.
– Więc pogadajmy sobie jeszcze trochę. Przecież i tak mnie zabijesz. – Trent znów spróbował wstać i tym razem Gunderson pozwolił mu na odrobinę swobody. Zrobił więc kilka kroków w stronę biurka, przy którym stał wcześniej. Wciąż był na celowniku.
Marten, mocno przytrzymując broń, wzrokiem taksował Kurtisa, a następnie spojrzał pytająco na botanika. Jeremy Collins lekkim skinieniem głowy wyraził zgodę, by nie ingerować, więc Trent wyprostował się i zaczął strzelać palcami w dłoni, zaciskając je w pięść. Dźwięk przeskakujących kości rozniósł się po wnęce jaskinnej, a echo odbijało się od suchych ścian. 
– Mówisz, że to ty masz recepturę, ale przecież Karel to Nefilim, zna ją na pamięć. Tylko cię wykorzystał, byś poprowadził badania. I nie jesteś taki jedyny, jak ci się wydaje. Karel cię okłamuje, przysłał Larę Croft na twoje włości, agenci SOCA wiedzą już, że masz brudne ręce. Zabrali beczki i dziennik, w którym von Croy spisywał, co robicie.
Kurtis widział, jak Collinsowi rzednie mina. Wkładając ręce do kieszeni bojówek, podszedł do niego i stanął tak, by stykać się z nim ramieniem. Odwrócił twarz i podszepnął mu do ucha:
– Ty też nie jesteś dla Karela wyjątkowy. Zrobiłeś swoje.
Gdy Collins na niego spojrzał, w jego oczach Trent widział już tylko strach.

***

Traf chciał, że trafiła na wyższe piętro i mogła teraz oglądać przedstawienie z ukrycia, kucając na jednej z półek skalnych. Pod nią, na samym środku ogromnej i wysokiej świątyni wydrążono w klepisku dół o kształcie półksiężyca, który Lara pamiętała z zapisków Wernera i z wykopalisk archeologicznych pod Luwrem. Symbol ten otaczały kamienie, za którymi ciasno ustawiali się najemnicy tureccy, stawiając przed sobą każdy po beczce. W najszerszym miejscu, dokładnie w połowie księżyca na podwyższeniu stanął sam Karel i przyglądał się przygotowaniom, a obok niego i za najemnikami stało jeszcze kilku innych najmitów, z dumą dzierżąc pochodnie.
Lara patrzyła w dół. Nie przyglądała się Śniącemu, którego miała zawieszonego przed sobą. Ten widok znała z Sanitarium, więc nie robił już na niej wrażenia. O ile za pierwszym razem intrygował i szukała w nim odpowiedzi na ważne pytania, tak teraz już tylko ją brzydził.
Cubiculum Nefilim. Śniący. Zwisał na łańcuchach oplatających mu nadgarstki. Jego wychudzone ciało mierzące z dobre trzy metry było białe niczym kartka papieru, a długie kończyny zakańczały ostre pazury. Każda kość, szczególnie żebra i miednica, widoczne były już na pierwszy rzut oka. Głowa Śniącego na przeraźliwie chudej i długiej szyi bezdusznie zwisała, mocno wysuniętą szczęką opierając się o obojczyk. Śniący oczy miał zamknięte, ale usta szeroko rozwarte. Zamiast włosów, z czubka głowy wyrastały trzy pasma równie białych, długich płatów skóry, a w miejscu uszu wysunięte były proste rogi.
Lara nie zastanawiała się, jak ludzie Karela przetransportowali tu Śniącego z Sanitarium. Być może wcale; może Karelowi wystarczył jakiś skrawek skóry lub kość, by odbudować cały genotyp i powrócić ojca do życia. Czego zresztą oczekiwała? W Sanitarium miała okruchy, które jako jedyne były zagrożeniem dla Nefilim. Teraz ani ona, ani Kurtis nie byli w posiadaniu żadnego z trzech. Więc jaki mieli w ogóle plan?
– To wielki dzień dla mnie, jak i dla was! – Usłyszała krzyk Joachima. – Dziś staniecie się świadkami czegoś wielkiego i dostąpicie zaszczytu odrodzenia! Wasze nędzne dotychczas życia nabiorą wreszcie sensu, gdy spotkacie się z mym Ojcem!
Joachim spojrzał po twarzach zgromadzonych najmitów, uśmiechając się pod nosem. W końcu machnął ręką przed sobą, a oni mocno zaparli się na beczki i przewrócili je, wylewając zawartość do dołu.
Karel rozejrzał się jeszcze raz, jakby w poszukiwaniu kogoś. Nagle zszedł z podwyższenia i, szepnąwszy coś do najbliższego ze swoich ludzi, udał się w kierunku wyjścia.
Lara żałowała, że nie mogła usłyszeć tego szeptu. Cofnęła się bardziej pod ścianę.
Co się, do cholery, działo?

***

– Gdzie jest Gunder… o! – przerwał Karel, wchodząc pewnym krokiem do jednego z gabinetów, w których zwykł urzędować Collins.
Zobaczył przed sobą nie tylko jego, ale i mnicha, i Gundersona. A więc czy to oznaczało, że Croft…? Nie! Nie mógł teraz o tym myśleć! Nie teraz, gdy wszyscy czekali już tylko na pierwsze danie!
– Właśnie odprowadzał tego człowieka do jego celi, prawda? – poinstruował Collins.
Gunderson szybko kiwnął głową i szarpnął Kurtisem, który nie oponował. Spojrzał tylko krótko na botanika, a zaraz potem dłużej na Joachima. Czuł, jak wzbiera w nim złość. W Sanitarium nie miał okazji spojrzeć mu w oczy, nie miał okazji odpłacić za wszystkie lata. Lufa karabinu Gundersona wbijała mu się w krzyż, ale nie ciążyła tak, jak ciążyło na ustach przekleństwo.
Lux Veritatis nie zasłużyło sobie na taki los.
Konstantin nie byłby dumny z takiego syna.
Trent już miał otworzyć usta, ale nie zdążył. Karel go uprzedził:
– Dobrze – zwrócił się do botanika, nawet na niego nie patrząc. Patrzył za to wesoło na Kurtisa, gdy Gunderson prowadził go przed sobą. Obaj chcieli wyminąć Karela przy wyjściu, ale ten zatrzymał ich wymownym spojrzeniem i dodał: – Zrób z nim to, do czego Lux Veritatis nadają się najlepiej i dołącz do nas za moment. – Karel wpatrywał się w niebieskie oczy mnicha, a po chwili roześmiał się w głos. Nagle przestał. – Stymulacja X7.
Dla Kurtisa to było jak zapalnik. Odwrócił się, szarpiąc za lufę i z całej siły naparł, a ciężka kolba mocno ugodziła Martena w brzuch. Gunderson padł na plecy, krztusząc się. Karel uniósł brew, nie przestając się uśmiechać. Pstryknął palcem, gdy Kurtis wymierzał już cios w jego twarz.
I wtedy zgasło światło.
Trent nasłuchiwał. Do diabła! Gdyby nie stracił mocy, nie byłoby to żadną przeszkodą! Kojarzył. Ledwo sekundę temu Karel stał tuż za nim, ale pomiędzy nimi teraz Gunderson miotał się po podłodze, pewnie próbując wstać. A Collins?
Mniejsza z człowiekiem, pomyślał.
Skupił się na Karelu, jego śmiech jakby przeszywał, objął echem całą jaskinię, ale nie określał położenia, więc Kurtis stał i czekał, aż wzrok przywyknie do ciemności. Pierwszy cios powędrował z lewej. Karel ruszał się zręcznie i bezdźwięcznie, obszedł Gundersona; Kurtis wyczuł tylko świst powietrza prosto przed twarzą, chwycił oburącz wyciągającą się rękę i wykręcił ją z całą siłą. Dźwięk strzelających kości przerwał śmiech, aż Gunderson przestał się miotać i tylko wycofał się bezpiecznie pod ścianę.
Karel nawet nie pisnął. Krótkie skupienie sprawiło, że kość znów chrupnęła i wróciła na swoje miejsce, a opętańczy chichot znów rozbrzmiał. Kurtis zszokowany, wciąż trzymając rękę dość mocno, nie wyczuł, jak mężczyzna unosił nogę. Silny cios w rzepkę sprawił, że Trent padł na kolana, rękoma broniąc się przed podłogą.
Zebrała w nim taka wściekłość, że czuł, iż dałby radę sześciu Schwarzeneggerom i ośmiu Seagalom naraz. Wstał, złapał oddech i naparł przed siebie dokładnie tam, skąd zarobił kopniaka.
– Nie wiesz, z kim zadarłeś, mnichu.
– Zapal światło, Nefilim – odfuknął w przestrzeń. Usłyszał głos Konstantina:
– Czyż Lux Veritatis nie walczyło o to światło? Gdzie twoje moce, synu?
Głos dochodził z różnych stron i brzmiał różnorako. Za chwilę jak rozczarowana Lara, by przejść w histeryczny śmiech Karela i by znów być grzmiącym Konstantinem:
– Zawiodłeś mnie, synu.
Ledwo Kurtis odwrócił się w kierunku, z jakiego padły słowa, ledwo wyciągnął dłoń przed siebie, a już wyczuł na szyi czyjś oddech. Zaciągnął się perfumami Lary, machnął z całej siły ręką w tamtą stronę, by odgonić widmo. Trafił w pustkę i znów usłyszał tylko głuchy śmiech. Poczuł dreszcz, a potem zatkał sobie uszy i upadł.
Chciał się skupić, coś poczuć, cokolwiek.
Światło. Potrzebował światła. Choć małej smugi, choć źdźbła energii. Choćby i mikrona. Echem od ścian znów odbijał się śmiech. Pusty, przeraźliwie skrzypiący.
– Lux Veritatis zawsze upadali w ciemności. Upadniesz i ty.
Kurtis go nie słuchał. Żadnego machania głową w tę i w tamtą, na oślep. Wstrzymując oddech, powtarzał w myśli rozkazy. Byłeś światłem. Jesteś nim, więc bądź. No dalej, cokolwiek, mocniej.
I jeszcze.
Poczuł gorąco mrowiące gdzieś w palcach. Nie ucieszył się, nie puścił, nie oddał go zbyt szybko. Silił się dalej, wytężał i skupiał.
De integro.
A capite ad calcem, relata refero.
Od początku.
Od palców u stóp aż po czubek głowy; jestem tu i powtarzam, co i mnie powiedziano.
Energia wędrowała w nim, rozpalając mężczyznę coraz intensywniej. Podparł się dłońmi i próbował wstać. Czuł, jak gdyby zaraz miał zacząć parować. Wreszcie podniósł się i wyprostował. Jasne światło objęło go delikatnie, ale nie spalało; otworzył oczy i ujrzał tuż obok, pod ścianą, przerażonego Gundersona łapiącego się za pierś i trzęsącego jak w delirium. Odwrócił wzrok i zobaczył Karela, który stał niedaleko, wyprostowany. W oczach miał coś na wzór podziwu i zaciekawienia. Otworzył usta.
– Nie mam czasu na twoje sztuczki, mnichu. Kończmy to przedstawienie. – Zamrugał dwukrotnie.
Kurtis dostrzegł jego twarz, bladą i w bruzdach. Blond włosy wypłowiały, oczy przekrwiły się w białku, a źrenice sczerniały jak smoła, po chwili czernią tą zajmując całe oko i drugie. Nefilim wyciągnęło rękę w stronę Kurtisa, otworzyło dłoń szeroko i powoli uginało palce.
– Skończysz jak każdy Heissturm – wycharczało ciężkim basem.
Kurtis czuł, że traci energię, że ciepło odchodzi, a to, co rozpalił, zdusza się wewnętrznie w zarodku. Nie chciał klękać, lecz najpierw ugiął kolano, potem drugie, by po chwili, gdy Nefilim ścisnęło palce w pięść, runąć na plecy. Nie kontrolował tego, nie potrafił z tym walczyć. Nie bolało, właściwie czuł się lekko. Zbyt lekko; wraz z oddechem zobaczył przed sobą parę. Konstantin opowiadał mu, że Nefilim potrafili tłumić ich siłę, ich gorąc, Kurtis wiedział jednak, że nie ma takiej mocy, która zdusiłaby go po inicjacji, gdyby nie śmierć w Sanitarium i wskrzeszenie u Ljudmily.
To wtedy dał się osłabić.
Przyjrzał się Nefilim, które kucnąło tuż przy nim i uśmiechało się szyderczo. Karel nie wyglądał jednak za dobrze. Włosy miał pozlepiane potem, a krew z oczu spływała po wklęsłych policzkach. Zmęczył się? Ostatni mnich po inicjacji musiał być dla niego wyzwaniem, nawet jeżeli moc w nim była słaba. Spomiędzy rozwartych, wąskich, fioletowych ust Nefilim wyłonił się długi język i oblizał wargi.
Kurtis widział coraz mniej, a ciepło ulatujące z niego odbierało mu też najprostsze zdolności. Zamrugał kilkakrotnie, ale uczucie ciężkości było znacznie silniejsze, niż podejrzewał. Nie potrafił odgonić już mroku przed sobą, a tym bardziej stanąć w szranki z mrokiem całego świata.
Nefilim spojrzało na niego ostatni raz, zamrugało dwa razy, a jego twarz znów stała się czysta i gładka, włosy nabrały koloru, a oczy wróciły do normy.
– Gunderson! – ryknął Karel, wstając i otrzepując czarne chinosy. – Zabieraj mi go stąd i zaraz cię widzę w świątyni.
Przerażony Gunderson przytaknął, poniósł karabin i zarzucił go sobie na plecy, ostatni raz silnie kaszląc. Niezdarnie wstał i podszedł do Trenta. Najpierw szarpnął nim, a potem podniósł go i oparł na ramieniu. Ten, czując, jak opada z sił, ostatni raz spojrzał w kąt pokoju, gdzie równie przerażony Collins przyglądał się wszystkiemu z daleka.
W jego oczach nadal dostrzegał strach. Dostrzegał go tak długo, dopóki nie zamknął oczu całkowicie i nie ogarnęła go nicość.

***

Śniło mu się, że został pustelnikiem i żył samotniczo. Obudził go potworny ból głowy, chociaż nie bardzo wiedział skąd. Nie zastanawiał się nad tym specjalnie długo — właściwie cieszył się z tego, co czuł, bo chociaż ból można było zidentyfikować na wiele sposobów, zawsze oznaczał to samo.
Życie.
Kurtis nagle zdał sobie sprawę, że nie orientuje się, gdzie aktualnie przebywa i czemu jest mu tak zimno. Z celi nie dochodził nawet najlżejszy szmer, wytężył więc słuch. Znajdował się w pozycji leżącej, dodatkowo nie miał na sobie ubrań; pod sobą? Niewygodny, twardy materac ze sprężynami, które niemiłosiernie piły go w dupsko. Dookoła?
Otworzył szerzej oczy, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że znajdował się w klatce. Lampa świecąca przez kraty rzucała cienie, które niczym czarne pręty znaczyły ściany nad łóżkiem. Co go właściwie zbudziło? Poruszył się lekko, zamierzając wstać, ale poczuł metalowe klapy zaciśnięte na nadgarstkach i wokół kostek u nóg. I wtedy właśnie znieruchomiał.
Coś zawadziło o jego prawą piszczel, a teraz wspinało się po wewnętrznej stronie łydki. Czuł, jak przedzierało się wśród włosów na nodze. Musiał to być jakiś owad. Ogromny, a zwłaszcza długi – na okno mierzył piętnaście centymetrów. Kurtis doznawał swędzenia, gdy dziesiątki maleńkich nóżek lekko dotykały jego skóry, nieprzyjemnie łaskocząc.
Co to za gówno?!
Stworzenie odrobinę poruszyło się w górę. Zdał sobie sprawę, że pierwszy raz od dawna naprawdę był przerażony. Odkopał w odmętach swojej świadomości wspomnienie.
Zaraz, zaraz… jak to było? Stymulacja X7? Kurtis ze wszystkich sił spróbować przypomnieć sobie, czy słyszał kiedykolwiek podobną nazwę w Sanitarium, a w szczególności odnośnie eksperymentu Boaz. Nieprawdopodobne. No po prostu nie! Kurwa, no nie!
Czy wszyscy członkowie Lux Veritatis narażeni byli na takie anomalie? Sam instynkt, nim jeszcze przyszła odpowiedź z mózgu, podpowiedział Kurtisowi, że po łydce chrobotał mu krocionóg. Z brązowych boków haczykowato zakończonej głowy sterczały zakrzywione kolce wydzielające jad. Trent zastygł w bezruchu. Widział kiedyś stonogę w butelce drogiego spirytusu w jakimś luksusowym czeskim lokalu. Tańczyły tam panienki i było przyjemnie, gorąco. Lubił gorąc. Teraz czuł, że zimny pot oblał go w całości. Wiedział stworzonko mogło wyrządzić szkody, po których wolałby popełnić samobójstwo.
Krocionóg wspiął się na wysokość kolana i nie zamierzał zwolnić. Minęła minuta i już spacerkiem łaskotał więźnia po udzie.
Tylko nie tam! Słyszysz, gówniana paskudo?! Ugryź mnie gdzieś indziej, najlepiej wcale!
Powoli i z wielką ulgą spuścił z siebie resztki powietrza, bojąc się wziąć kolejny głębszy wdech. Cieszył się przez moment jak dziecko, że robal ominął krocze. Kurtis zacisnął zęby. Czuł, jak stonoga mocniej wczepiała się nóżkami w jego podbrzusze, urządzając harce wśród napotkanych włosków. Załaskotało mocniej. Kurtisowi zaczęła drgać skóra na brzuchu i irytowało go, że w żaden sposób nie mógł nad tym odruchem zapanować, choć usilnie się starał. Teraz jednak stworzenie jęło skręcać ku górze, w stronę żołądka. Trent miał wrażenie, że gdyby nie paraliżujący strach, w tej chwili właśnie zwymiotowałby na prześcieradło. Krocionóg w równomiernym tempie brnął wśród rzadkich włosków na prawej piersi. Znieruchomiał dopiero u dołu tętnicy szyjnej. Kurtis modlił się, by nie zainteresował go puls, tym bardziej mocniejszy, im bardziej mężczyzna się bał. 
Uspokój się… oddychaj naturalnie. Nie z takich opresji wychodziłeś.
Do głowy przyszło mu, że nie ma już tyle mocy zaklętych w Chirugai, by po raz kolejny uciec śmierci. W głowie majaczyły mu obrazy. Przypominał sobie ten obrzydliwy film o ludzkich stonogach. Jednocześnie na samą myśl wpadło mu do głowy, że podobno istnieje jakaś karma. Że może Oszukać Przeznaczenie wcale nie jest tanim horrorem na jedno kopyto i skoro raz wywinął się kostusze, teraz po prostu nadeszła jego kolej. Gdyby tylko człowiek umiał panować nad krążeniem krwi! Dlaczego akurat tego nie uczyli w zakonie?! Szlag by cię trafił, mała kurwo!
Nawet nie zauważył, jak histerycznie usiłował nawiązać kontakt telepatyczny ze stonogą. Wydawało mu się to absurdalne, ale natychmiast przestał do niej klnąc, zamieniając wszystkie nieuprzejmości na niezwykle pieszczotliwe wyrażenia.
No, maleńka… zostaw mnie. Słyszysz? Zejdź, a ukradnę ci ciężarówkę sałaty.
Potwór zdawał się go nie słyszeć, a może wcale nie przepadał za sałatą. Najwyraźniej dobrze mu było na obojczyku Trenta i nie miał zamiaru z niego zejść, gdyż Kurtis czuł, jak mocno wczepił mu się tuż obok tętnicy szyjnej. Piętnastocentymetrowy krocionóg trącił pyszczkiem o jego brodę. Przez kilka minut prawie się nie ruszał, więc Trent zaczynał już słabnąć od ciągłego napięcia. Z całego jego ciała lodowaty pot lał się strumieniami i spływał na stare prześcieradło. Jeszcze moment, a zaczną drzeć wszystkie kończyny, wtedy może zrobić się niebezpiecznie. Kurtis aż w trzewiach czuł nadciągający dygot. Leżał wciąż nieruchomo, oczekując ataku drgawek. Krocionóg nawet nie drgnął.
Jak takie robale układają się do snu? Zwijają się w kłębek czy sypiają wyprostowane?
Nie miał pojęcia, ale wiedział, że nie powinien myśleć o pierdołach. Musiał coś zrobić!
A nie mógł zrobić nic.
– No idźże stąd – warknął cicho między jednym oddechem a drugim.
– Jesteś pewny, że tego chcesz? – Usłyszał.
Przez chwilę nie był pewien, czy to tylko omam, czy rzeczywisty dźwięk. Głos wydawał się jednak naturalny i bardzo realistyczny. Trent mógłby najzwyczajniej w świecie ruszyć głową i spojrzeć w stronę drzwi, ale brązowa stonoga wygodnie usadowiła się wszerz jego szyi, nie miał więc większego pola manewru, pozostało mu jedynie wpatrywanie się w zagrzybiały sufit. Kątem oka dostrzegł cień poruszający się faktycznie tuż przy drzwiach. Cień ten zasłaniał światło dochodzące z korytarza.
– Ty? – zaryzykował, ale tym razem nie usłyszał żadnej odpowiedzi.
Mężczyzna wszedł do otwartej celi niepewnie. Podszedł do Kurtisa, po chwili ostrożnie już pochylając się tuż nad jego twarzą. Trent zamarł, stając się jeszcze bledszy niż chwilę temu.
Collins przyjrzał się robalowi, a jego mina sugerowała co najmniej niesmak. Odsunął się ostrożnie i zdjął z pryczy obok prześcieradło. Owinął nim sobie rękę, a drugą zanurzył w kieszeni, by wyciągnąć z niej sporych rozmiarów strzykawkę. Najdelikatniej jak tylko potrafił uniósł stonogę za jej haczykowaty pyszczek.
Stworzenie natychmiast wbiło się w materiał, atakując. Collins wbił igłę w korpus i szybko nacisnął tłok. Cisnął prześcieradłem o ścianę, a po chwili stonoga zygzakiem wygrzebała się spod niego. Zaczęła wić się i nabrzmiewać, aż pękła. Rozległ się trzask pękającego pancerza, z którego wypłynęła żółtawa maź. 
Collins odwrócił się do Kurtisa i widząc jego napad torsji, przy klapach na nadgarstkach wyczuł palcami mechanizm, który wcisnął. Trent uwolnił rękę, a zaraz drugą i wreszcie obie nogi. Uświadomił sobie, że wstrząsają nim drgawki, których nie był w stanie opanować. Nie potrafił wstać. Collins podniósł z ziemi jego ubrania i rzucił mu na pierś, wyciągnął zza paska Boran-X i położył na pryczy obok. Odwrócił się plecami.
– Dla-dlaczego? – zapytał Kurtis, gdy tylko złapał oddech i podniósł się, przyciskając rzeczy do piersi, by nie spadły. Zadrżał z zimna, ocierając spływający pot z czoła własną koszulką.
Collins nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami i  schował ręce w kieszeni, przygarbiony jak szkapa.

***
Jak mogła tak dać się złapać?! Sądziła, że tu go dopadnie. O jakże się, skubana, myliła! Teraz stał przed nią na arenie i otaczali ich strażnicy; nie miała dokąd uciec. Karel uśmiechał się znów, jak gdyby każde spotkanie z nią sprawiało mu rzeczywistą frajdę.
– Myślałaś, że schowasz się przez Nefilim? – zapytał, podchodząc bliżej. – Nikt się przede mną nie ukryje. – Wciągnął powietrze głęboko, za chwilę raz jeszcze, nieco lżej, płycej, i znów, szybciej. Obwąchiwał ją. Wyciągnęła pistolety, ale jeden ruch jego ręką w powietrzu wymiótł jej je z dłoni jak dwa paprochy.
Nie sądziła, że bycie Nefilim to aż taki profit; zmiennokształtność, cudowna regeneracja, szybkość, zwinność, wyostrzone zmysły i jeszcze ta energia…  Lara klęła w duchu. Co by dała, żeby mu dorównać i go pokonać? Teraz spoglądał na nią z zainteresowaniem, jak gdyby chciał ją pożreć w całości. Mocno.
Łapczywie.

***

Gdyby znał to uczucie, czułby się jak pod wpływem. Było w niej coś inspirującego. Coś, czego nie potrafił nazwać słowami. Jak gdyby była ostatnim puzzlem układanki o jego nihilistycznym podejściu do życia; nie, tylko kolejną, ot, tylko zwykłym człowiekiem. Niczego innego nie udowodniła, mimo swojej siły. Nie powinien niczego się po niej spodziewać.
Ale jednak to ona zepsuła mu cały obrazek, któremu poświęcił tak dużo czasu! Wtedy, w Sanitarium, to była ona… Jak to możliwe?! I w ogóle co przyszło mu do głowy, żeby proponować jej wtedy współpracę? Była tylko człowiekiem. Z Eckhardtem przecież skończył, a czternastowieczny, starczy geniusz mógł się pochwalić już jakimś doświadczeniem, miał ciekawe poglądy. A nawet on nie zdołał Karela zainteresować na dłużej. Więc co dopiero taka Croft? Co ta miała w sobie?
Ludzie byli dla niego zagadką nieodgadniętą. Wciąż poszukiwali sensu życia, a potem i tak umierali. Jedni, drudzy i trzeci. Po nich przychodzili następni. Nic się nie zmieniało i nikt nie znalazł odpowiedzi na temat kolei wszechświata i położenia wszechrzeczy.
Tak samo będzie z tobą.
Pierwszy raz od wieków poczuł rozżalenie. Nie spuszczał z niej wzroku, przyglądając się jej w całości. Najpierw jej oczom. Pewnym siebie, chcącym go powstrzymać tak mocno, z tak wielkim zaparciem i zawzięciem, że każdy inny pewnie by poległ. Ale nie on. Nie jako Nefilim. Nie jako każdy i żaden. Alfa i omega, dopóki nie wskrzesi Śniącego. Wtedy będzie drugim Panem i Władcą.
Spuścił wzrok niżej, na jej usta. Kiedyś całował kobietę. Raz w życiu, setki lat temu. Teraz, gdy o tym myślał, wydawało mu się to śmieszne. Po co? Po co ludzie to robią?
I jeszcze niżej.
Jej piersi unosiły się i opadały dość szybko, ale równomiernie. Pewnie adrenalina rozpierała ją, ale to nic. To nic nie znaczyło. Gdyby jej tylko wbić pazur w tę pierś, wszystko skończyłoby się tu i teraz. Nie chciał tego robić. Nie chciał. Tak bardzo nie chciał.
Myśl…
Stał jeszcze chwilę i obserwował ją wściekłą w milczeniu, aż w końcu się uśmiechnął.

***

Na gwizd jak na zawołanie za jego plecami stanął Gunderson. Szepnął mu coś do ucha i Lara pożałowała, że nie ma wyostrzonych zmysłów, pomyślała też o Kurtisie. Co z nim? Guderson wyglądał na wyluzowanego, coś musiało pójść po jego myśli. Spojrzała na niego z obrzydzeniem.
– Gunderson, kto by się spodziewał… Jak szczeniaczek.
– Zamknij się, Croft! Nikt ciebie nie pyta o zdanie.
Wiedziała, że teraz ma szansę, bo Karel spuścił gardę. Mogła jakimś cudem minąć ich i przedostać się do wyjścia, ale łysol ściskał w lewej karabin podobny do ruskiego kałasznikowa.
Czeski cud techniki – oceniła. Automat. I ma celownik optyczny.
Pewnie załatwiliby ją od razu. Raczej mogłaby się cofnąć i poszukać innej drogi, najemnicy nie wyglądali na zainteresowanych; kiwali się w rytm mruczanych przez siebie melodii.
Wybiec przez jedyne drzwi i poszukać drogi ucieczki. Albo schować się gdzieś w ciemności i poczekać... Nie, tak Karel ją znalazł. Ruszyłby za nią od razu. Odwróciła się za siebie ostrożnie, badając teren.
– Nawet o tym nie myśl. – Karel nie spojrzał na nią, ale od razu machnął niedbale dłonią w jej kierunku. – Albo idź sobie. Idź i sprawdź, czy ten twój mnich ma się dobrze. Tylko uważaj, bo może gryźć.
– Ty myślisz, że kim ja dla ciebie jestem?! – ryknęła wściekle, zaciskając dłonie w pięści.
Karel odwrócił twarz w jej stronę. Nie zamknęła oczu, chociaż miała taką ochotę, gdy po raz kolejny była świadkiem jego przemiany. Szczęka wysunęła mu się lekko, zarosła trzydniowym zarostem. Skóra znów niesamowicie pobladła, by po chwili lekko się zarumienić. Niebieskie oczy zlustrowały ją w pełni usatysfakcjonowane, gdy przełykała z odrazą ślinę. Dała z siebie wszystko, by nie wyglądać na przerażoną. Dlaczego jej to robił?
– Córą.  

***

Było ponuro. Nie rozglądali się na boki, chociaż torfowe ściany swoim wzornictwem czasem jakby same prosiły się o uwagę. Symbole namalowane zaschniętą już krwią, które Kurtis kojarzył z zapisków Lux Veritatis,  nie robiły na nim wrażenia.
Był sobą rozczarowany. Wiedział, że słowa, które słyszał, nie należały ani do Konstantina, ani do Lary, ale nie potrafił udawać, że ich nie słyszał. Wiedział, że Karel znał takie sztuczki, Lara też uprzedziła o jego zmiennokształtswie, więc Trent nie powinien dać się powalić kilkoma ciosami. Co to za absurd! Nie powinien dać się powalić wcale! Przyłożył dłoń do twarzy, zatrzymując się na moment. Była przyjemnie chłodna, choć jeszcze chwilę temu Kurtis miał wrażenie, że zamarznie od potu.
– Co jest? – zapytał półszeptem Collins.
– Nic.
Collins spojrzał prosto w jego oczy, gdy tylko Kurtis odsunął dłoń od twarzy. Nie odpowiedział na spojrzenie, błądził wzrokiem gdziekolwiek.
– Dlaczego twój zakon nie mógł go powstrzymać przez tyle lat, mn…? – Usłyszał nagle i spojrzał na Collinsa, który wyglądał na zmieszanego. – Wybacz, Trent.
– Lux Veritatis od tysiąc trzechsetnego roku walczyło z Eckhardtem, nie Karelem. Nikt nawet nie wiedział, że Nefilim chodzi po świecie. – Wziął oddech i wyprostował się. – Konstantin kazałby was wszystkich pozabijać. Ciebie, von Croya. Tajemnice zakonu o wskrzeszeniu gigantów nie powinny wychodzić na światło dzienne. Strzeżenie ich było najważniejsze. A teraz okazuje się, że jeden dziad wykradł te tajemnice i zapisywał wskazówki w notesie, a ty odtworzyłeś genotyp i podsunąłeś ostatniemu Nefilim pod nos. Brawo – sarknął, spluwając. – Dobra robota.
Collins nie odpowiedział, wlepiając twarz w Kurtisa. Nie drgnął na niej żaden mięsień. Dopiero po chwili botanik zebrał się w sobie, gdy znów ruszyli korytarzem w stronę świątyni. Stamtąd odgłosy pieśni i bębnów dochodziły coraz wyraźniej. 
– Nauka nie jest zła. Badania nie są złe. Złe jest to, co ktoś…
– Nie pierdol. Gdyby cię nie odsunął, stałbyś po jego prawej jak Gunderson.
Collins już miał coś odpowiedzieć, ale spojrzał przerażony na Trenta, który znów się zatrzymał, a przy tym wydał się trochę bledszy, rozedrgany. Mnich przełknął nerwowo ślinę, zaciskał i luzował pięści.
Wróciło. Znów wróciło, niczym pieprzony bumerang. Od dziewięciu lat wracało codziennie. To, kiedy w legionie, przytrzaśniętej przez właz zakładniczce amputował nogę bez żadnej narkozy. Jej krzyk budził go za każdym razem, a zimny pot i ciarki na całym ciele chronicznie nie pozwalały zasnąć z powrotem. I tak kilka lat. Co noc. Ale nigdy na jawie, nigdy bez snu…
Zatrzymał się i otworzył usta, łapiąc głęboki oddech. Znów przełknął ślinę.
To nie to, bądź rozsądny.
– Trent? – Poczuł dłoń Collinsa na ramieniu i podniósł na niego wzrok.
– Uciekaj stąd. Uciekaj i nigdy nie wracaj. – Patrzył poważnie i taki sam miał ton głosu.
Wtedy usłyszał to raz drugi.
Przeraźliwy kobiecy krzyk.



_____________________________________
Czasem przenoszę się w czasie do 2004 roku, a przynajmniej mam takie wrażenie, gdy przeglądam Tumblra w poszukiwaniu kolejnych grafik. Aż dziw, że część artystyczna fanów AoD jeszcze działa w temacie i inspiruje swoją twórczością, podając tę energię dalej. Takie coś odkopałam całkiem niedawno na profilu Adayki:


No po prostu cudo, tym bardziej że jej prace powstały w sierpniu tego roku. To już czternaście lat z AoD! Uwielbiam ją, jest wspaniała, a jej Nefilim to po prostu mistrzowskie odzwierciedlenie Karela. 100% Karela w Karelu, można by rzec. Do tego jeszcze oryginalna rycina Śniącego prosto z dziennika von Croya i mamy mniej-więcej obraz notki:



BTW., bardzo się cieszę, że zmieniłam nazwę bloga (niestety wciąż nie mam odwagi zmienić adresu), bo TR: Konfesja brzmi w końcu tak, jak powinno. Opowiadanie wreszcie nabiera klimatu, mam wrażenie, że postaci stały się bardziej charakterne (no może poza Levisem, bo on charakterny był zawsze), a fabuła... cóż. No jest, bo wiadomo, jak to wyglądało wcześniej; pamiętam to nastoletnie pisanie w natchnieniu rozdziału co sobotę, nie znając, do czego mnie to w ogóle zaprowadzi. Szkoda tylko, że w obecnej wersji nie mam komu dziękować za betę, bo jeszcze takowej nie znalazłam, a trudno o kogoś, kto się para poprawnością w polskim półświatku tr. Trochę się też boję oddawać komuś tego dwunastolatka pod opiekę, bo tym razem to nie jest już ta sama historia i już nie po to, by się do niej podśmiechiwać. Chyba nie chciałabym usłyszeć, że muszę zaczynać trzeci raz.
A w temacie podśmiechiwania, naprawiłam formatowanie i technikalia na OFNK, któremu w nagłówku dokleiłam godną  nazwę: The Serwetnik of Darkness. Wątpię, by ktoś poza mną i Alex czy Mustelką zniósł taką dawkę absurdu, ale przynajmniej teraz rozlazłe akapity i dywizy w dialogach nie odstraszają przechodniów. A nóż-widelec ktoś się kiedyś jeszcze skusi... :)



☛ dalej ☚



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz