– Widzisz? Mogłeś tkwić sobie w celi, a tak zginiesz, sam
pchając się pod lufę. Może i byłbym pełen litości i oddał cię w ręce Joachima,
ale kim jestem, aby mu teraz przeszkadzać w jego chwili? Gdyby to była nasza
chwila… – urwał Collins, zaprzestając marszu tam i z powrotem przez pokój.
Westchnął ciężko. – Marten, po prostu sprzątnij go. – Odwrócił się w stronę
wyjścia.
Kurtis przełknął ślinę i spojrzał na Gundersona.
Wiedział, że musi jakoś zatrzymać tę agenturę; nie da się przecież rozstrzelać.
W temacie zwłok – pograć na zwłokę, co najwyżej.
– Dlaczego? – zapytał głośno, lekko podnosząc się, jednak
automatycznie został przytrzymany przez lufę karabinu. Usiadł z powrotem na twardym
krześle.
– Co takiego? – Chuderlak zatrzymał się tuż przed
wyjściem z pomieszczenia. Nie odwrócił się w stronę pojmanego, ale głowę
trzymał prosto, nasłuchując z ciekawości.
– Chodzi wam o Nefilim, od początku chodziło. To stąd ten
ubój rytualny w Paryżu, Pradze i tak dalej. A teraz trwa ceremonia, więc…
– Nie zawracaj sobie głowy rzeczami, o których nie
masz pojęcia.
– Nie pytam po co
to. Pytam, dlaczego ciebie tam nie ma.
Obserwował, jak
Collins spuścił wzrok. Mężczyzna jeszcze chwilę stał tyłem, ale w końcu
odwrócił się i podszedł do Kurtisa. Trent kontynuował:
– Von Croy pracował dla Karela, von Croy nie żyje.
Eckhardt pracował dla Karela, Eckhardt nie żyje. Ty… Zresztą sam sobie dokończ.
– Eckhardt to nic! – ryknął naraz Collins. Znów
przemaszerował przez całe pomieszczenie, tempo miał szybkie, nerwowe. – Był
zbyt ostrożny, ukrywał się tylko i wydawał rozkazy z daleka, nie panował nad
sytuacją. Raz zadziałał w lombardzie tego francuskiego żigolaka i o mało nie
rozpracowali Kabały. A ja mam recepturę i stoję tu, w Turcji! Nie porównuj mnie
do niego!
– Przepis na wskrzeszenie Nefilim? Na pewno ty jeden go
masz? Jesteś pewien?
Collins zatrzymał się i drgnął jak rażony prądem.
– To moje dokumenty, moje lata badań. Moja spuścizna! –
Wskazał palcem na faksy i telegramy na półce.
– I sądzisz, że jak zabijesz ostatniego z Lux Veritatis,
to mu się przypodobasz?
– Nie masz już mocy, mnichu. Dla pana Karela jesteś nikim
ważnym.
– Gdyby mi płacili za każde usłyszenie tego określenia w
szeregach Kabały, byłbym obrzydliwie bogaty.
– Myślisz, że taki gówniarz jak ty może cokolwiek
zmienić? Cokolwiek znaczyć? Twoja śmierć nie sprawi panu Karelowi radości ani
nie zasmuci go. Nic go nie wzruszy już tak jak ceremonia.
– Więc pogadajmy sobie jeszcze trochę. Przecież i tak mnie
zabijesz. – Trent znów spróbował wstać i tym razem Gunderson pozwolił mu na
odrobinę swobody. Zrobił więc kilka kroków w stronę biurka, przy którym stał
wcześniej. Wciąż był na celowniku.
Marten, mocno przytrzymując broń, wzrokiem taksował
Kurtisa, a następnie spojrzał pytająco na botanika. Jeremy Collins lekkim
skinieniem głowy wyraził zgodę, by nie ingerować, więc Trent wyprostował się i
zaczął strzelać palcami w dłoni, zaciskając je w pięść. Dźwięk przeskakujących
kości rozniósł się po wnęce jaskinnej, a echo odbijało się od suchych
ścian.
– Mówisz, że to ty masz recepturę, ale przecież Karel to
Nefilim, zna ją na pamięć. Tylko cię wykorzystał, byś poprowadził badania. I
nie jesteś taki jedyny, jak ci się wydaje. Karel cię okłamuje, przysłał Larę
Croft na twoje włości, agenci SOCA wiedzą już, że masz brudne ręce. Zabrali
beczki i dziennik, w którym von Croy spisywał, co robicie.
Kurtis widział, jak Collinsowi rzednie mina. Wkładając
ręce do kieszeni bojówek, podszedł do niego i stanął tak, by stykać się z nim ramieniem.
Odwrócił twarz i podszepnął mu do ucha:
– Ty też nie jesteś dla Karela wyjątkowy. Zrobiłeś swoje.
Gdy Collins na niego spojrzał, w jego oczach Trent widział
już tylko strach.
***
Traf chciał, że trafiła na wyższe piętro i mogła teraz oglądać przedstawienie z ukrycia, kucając na jednej
z półek skalnych. Pod nią, na samym środku ogromnej i wysokiej świątyni
wydrążono w klepisku dół o kształcie półksiężyca, który Lara pamiętała z
zapisków Wernera i z wykopalisk archeologicznych pod Luwrem. Symbol ten
otaczały kamienie, za którymi ciasno ustawiali się najemnicy tureccy, stawiając
przed sobą każdy po beczce. W najszerszym miejscu, dokładnie w połowie księżyca
na podwyższeniu stanął sam Karel i przyglądał się przygotowaniom, a obok niego
i za najemnikami stało jeszcze kilku innych najmitów, z dumą dzierżąc
pochodnie.
Lara patrzyła w dół. Nie przyglądała się Śniącemu,
którego miała zawieszonego przed sobą. Ten widok znała z Sanitarium, więc nie
robił już na niej wrażenia. O ile za pierwszym razem intrygował i szukała w nim
odpowiedzi na ważne pytania, tak teraz już tylko ją brzydził.
Cubiculum Nefilim. Śniący. Zwisał na łańcuchach
oplatających mu nadgarstki. Jego wychudzone ciało mierzące z dobre trzy metry
było białe niczym kartka papieru, a długie kończyny zakańczały ostre pazury.
Każda kość, szczególnie żebra i miednica, widoczne były już na pierwszy rzut
oka. Głowa Śniącego na przeraźliwie chudej i długiej szyi bezdusznie zwisała,
mocno wysuniętą szczęką opierając się o obojczyk. Śniący oczy miał zamknięte,
ale usta szeroko rozwarte. Zamiast włosów, z czubka głowy wyrastały trzy pasma
równie białych, długich płatów skóry, a w miejscu uszu wysunięte były proste
rogi.
Lara nie zastanawiała się, jak ludzie Karela
przetransportowali tu Śniącego z Sanitarium. Być może wcale; może Karelowi
wystarczył jakiś skrawek skóry lub kość, by odbudować cały genotyp i powrócić
ojca do życia. Czego zresztą oczekiwała? W Sanitarium miała okruchy, które jako
jedyne były zagrożeniem dla Nefilim. Teraz ani ona, ani Kurtis nie byli w
posiadaniu żadnego z trzech. Więc jaki mieli w ogóle plan?
– To wielki dzień dla mnie, jak i dla was! – Usłyszała
krzyk Joachima. – Dziś staniecie się świadkami czegoś wielkiego i dostąpicie
zaszczytu odrodzenia! Wasze nędzne dotychczas życia nabiorą wreszcie sensu, gdy
spotkacie się z mym Ojcem!
Joachim spojrzał po twarzach zgromadzonych najmitów,
uśmiechając się pod nosem. W końcu machnął ręką przed sobą, a oni mocno zaparli
się na beczki i przewrócili je, wylewając zawartość do dołu.
Karel rozejrzał się jeszcze raz, jakby w poszukiwaniu
kogoś. Nagle zszedł z podwyższenia i, szepnąwszy coś do najbliższego ze swoich
ludzi, udał się w kierunku wyjścia.
Lara żałowała, że nie mogła usłyszeć tego szeptu. Cofnęła
się bardziej pod ścianę.
Co się, do cholery, działo?
***
– Gdzie jest Gunder… o! – przerwał
Karel, wchodząc pewnym krokiem do jednego z gabinetów, w których zwykł
urzędować Collins.
Zobaczył przed sobą nie tylko jego, ale i mnicha, i
Gundersona. A więc czy to oznaczało, że Croft…? Nie! Nie mógł teraz o tym
myśleć! Nie teraz, gdy wszyscy czekali już tylko na pierwsze danie!
– Właśnie odprowadzał tego człowieka do jego celi,
prawda? – poinstruował Collins.
Gunderson szybko kiwnął głową i szarpnął Kurtisem, który
nie oponował. Spojrzał tylko krótko na botanika, a zaraz potem dłużej na
Joachima. Czuł, jak wzbiera w nim złość. W Sanitarium nie miał okazji spojrzeć
mu w oczy, nie miał okazji odpłacić za wszystkie lata. Lufa karabinu Gundersona
wbijała mu się w krzyż, ale nie ciążyła tak, jak ciążyło na ustach
przekleństwo.
Lux Veritatis nie zasłużyło sobie na taki los.
Konstantin nie byłby dumny z takiego syna.
Trent już miał otworzyć usta, ale nie zdążył. Karel go
uprzedził:
– Dobrze – zwrócił się do botanika, nawet na niego nie
patrząc. Patrzył za to wesoło na Kurtisa, gdy Gunderson prowadził go przed
sobą. Obaj chcieli wyminąć Karela przy wyjściu, ale ten zatrzymał ich wymownym spojrzeniem
i dodał: – Zrób z nim to, do czego Lux Veritatis nadają się najlepiej i dołącz
do nas za moment. – Karel wpatrywał się w niebieskie oczy mnicha, a po chwili
roześmiał się w głos. Nagle przestał. – Stymulacja X7.
Dla Kurtisa to było jak zapalnik. Odwrócił się, szarpiąc
za lufę i z całej siły naparł, a ciężka kolba mocno ugodziła Martena w brzuch.
Gunderson padł na plecy, krztusząc się. Karel uniósł brew, nie przestając się
uśmiechać. Pstryknął palcem, gdy Kurtis wymierzał już cios w jego twarz.
I wtedy zgasło światło.
Trent nasłuchiwał. Do diabła! Gdyby nie stracił mocy,
nie byłoby to żadną przeszkodą! Kojarzył. Ledwo sekundę temu Karel stał tuż za
nim, ale pomiędzy nimi teraz Gunderson miotał się po podłodze, pewnie próbując
wstać. A Collins?
Mniejsza z człowiekiem,
pomyślał.
Skupił
się na Karelu, jego śmiech jakby przeszywał, objął echem całą jaskinię, ale nie
określał położenia, więc Kurtis stał i czekał, aż wzrok przywyknie do
ciemności. Pierwszy cios powędrował z lewej. Karel ruszał się zręcznie i
bezdźwięcznie, obszedł Gundersona; Kurtis wyczuł tylko świst powietrza prosto
przed twarzą, chwycił oburącz wyciągającą się rękę i wykręcił ją z całą siłą. Dźwięk
strzelających kości przerwał śmiech, aż Gunderson przestał się miotać i tylko wycofał
się bezpiecznie pod ścianę.
Karel nawet nie pisnął. Krótkie skupienie sprawiło,
że kość znów chrupnęła i wróciła na swoje miejsce, a opętańczy chichot znów rozbrzmiał.
Kurtis zszokowany, wciąż trzymając rękę dość mocno, nie wyczuł, jak
mężczyzna unosił nogę. Silny cios w rzepkę sprawił, że Trent padł na kolana,
rękoma broniąc się przed podłogą.
Zebrała
w nim taka wściekłość, że czuł, iż dałby radę sześciu Schwarzeneggerom i ośmiu Seagalom
naraz. Wstał, złapał oddech i naparł przed siebie dokładnie tam, skąd zarobił
kopniaka.
–
Nie wiesz, z kim zadarłeś, mnichu.
–
Zapal światło, Nefilim – odfuknął w przestrzeń. Usłyszał głos Konstantina:
–
Czyż Lux Veritatis nie walczyło o to światło? Gdzie twoje moce, synu?
Głos
dochodził z różnych stron i brzmiał różnorako. Za chwilę jak rozczarowana Lara,
by przejść w histeryczny śmiech Karela i by znów być grzmiącym Konstantinem:
–
Zawiodłeś mnie, synu.
Ledwo
Kurtis odwrócił się w kierunku, z jakiego padły słowa, ledwo wyciągnął dłoń
przed siebie, a już wyczuł na szyi czyjś oddech. Zaciągnął się perfumami Lary, machnął
z całej siły ręką w tamtą stronę, by odgonić widmo. Trafił w pustkę i znów
usłyszał tylko głuchy śmiech. Poczuł dreszcz, a potem zatkał sobie uszy i
upadł.
Chciał
się skupić, coś poczuć, cokolwiek.
Światło.
Potrzebował światła. Choć małej smugi, choć źdźbła energii. Choćby i mikrona.
Echem od ścian znów odbijał się śmiech. Pusty, przeraźliwie skrzypiący.
–
Lux Veritatis zawsze upadali w ciemności. Upadniesz i ty.
Kurtis
go nie słuchał. Żadnego machania głową w tę i w tamtą, na oślep. Wstrzymując
oddech, powtarzał w myśli rozkazy. Byłeś światłem. Jesteś nim, więc bądź. No
dalej, cokolwiek, mocniej.
I
jeszcze.
Poczuł
gorąco mrowiące gdzieś w palcach. Nie ucieszył się, nie puścił, nie oddał go
zbyt szybko. Silił się dalej, wytężał i skupiał.
De integro.
A capite ad calcem, relata refero.
Od początku.
Od palców u stóp aż po czubek głowy; jestem tu i powtarzam, co i mnie powiedziano.
Energia
wędrowała w nim, rozpalając mężczyznę coraz intensywniej. Podparł się dłońmi i
próbował wstać. Czuł, jak gdyby zaraz miał zacząć parować. Wreszcie podniósł
się i wyprostował. Jasne światło objęło go delikatnie, ale nie spalało; otworzył
oczy i ujrzał tuż obok, pod ścianą, przerażonego Gundersona łapiącego się za
pierś i trzęsącego jak w delirium. Odwrócił wzrok i zobaczył Karela, który stał
niedaleko, wyprostowany. W oczach miał coś na wzór podziwu i zaciekawienia. Otworzył
usta.
–
Nie mam czasu na twoje sztuczki, mnichu. Kończmy to przedstawienie. – Zamrugał
dwukrotnie.
Kurtis
dostrzegł jego twarz, bladą i w bruzdach. Blond włosy wypłowiały, oczy przekrwiły
się w białku, a źrenice sczerniały jak smoła, po chwili czernią tą zajmując
całe oko i drugie. Nefilim wyciągnęło rękę w stronę Kurtisa, otworzyło dłoń
szeroko i powoli uginało palce.
–
Skończysz jak każdy Heissturm – wycharczało ciężkim basem.
Kurtis
czuł, że traci energię, że ciepło odchodzi, a to, co rozpalił, zdusza się wewnętrznie
w zarodku. Nie chciał klękać, lecz najpierw ugiął kolano, potem drugie, by po
chwili, gdy Nefilim ścisnęło palce w pięść, runąć na plecy. Nie kontrolował tego,
nie potrafił z tym walczyć. Nie bolało, właściwie czuł się lekko. Zbyt lekko; wraz
z oddechem zobaczył przed sobą parę. Konstantin opowiadał mu, że Nefilim
potrafili tłumić ich siłę, ich gorąc, Kurtis wiedział jednak, że nie ma takiej
mocy, która zdusiłaby go po inicjacji, gdyby nie śmierć w Sanitarium i
wskrzeszenie u Ljudmily.
To
wtedy dał się osłabić.
Przyjrzał
się Nefilim, które kucnąło tuż przy nim i uśmiechało się szyderczo. Karel nie
wyglądał jednak za dobrze. Włosy miał pozlepiane potem, a krew z oczu spływała po wklęsłych policzkach. Zmęczył
się? Ostatni mnich po inicjacji musiał być dla niego wyzwaniem, nawet jeżeli
moc w nim była słaba. Spomiędzy rozwartych, wąskich, fioletowych ust Nefilim wyłonił
się długi język i oblizał wargi.
Kurtis
widział coraz mniej, a ciepło ulatujące z niego odbierało mu też najprostsze zdolności. Zamrugał
kilkakrotnie, ale uczucie ciężkości było znacznie silniejsze, niż podejrzewał.
Nie potrafił odgonić już mroku przed sobą, a tym bardziej stanąć w szranki z mrokiem
całego świata.
Nefilim
spojrzało na niego ostatni raz, zamrugało dwa razy, a jego twarz znów stała się
czysta i gładka, włosy nabrały koloru, a oczy wróciły do normy.
–
Gunderson! – ryknął Karel, wstając i otrzepując czarne chinosy. – Zabieraj mi
go stąd i zaraz cię widzę w świątyni.
Przerażony Gunderson przytaknął, poniósł karabin i zarzucił go sobie na plecy, ostatni
raz silnie kaszląc. Niezdarnie wstał i podszedł do Trenta. Najpierw szarpnął nim, a
potem podniósł go i oparł na ramieniu. Ten,
czując, jak opada z sił, ostatni raz spojrzał w kąt pokoju, gdzie równie przerażony Collins
przyglądał się wszystkiemu z daleka.
W
jego oczach nadal dostrzegał strach. Dostrzegał go tak długo, dopóki nie
zamknął oczu całkowicie i nie ogarnęła go nicość.
***
Śniło mu się, że został pustelnikiem i żył samotniczo. Obudził
go potworny ból głowy, chociaż nie bardzo wiedział skąd. Nie zastanawiał
się nad tym specjalnie długo — właściwie cieszył się z tego, co czuł, bo
chociaż ból można było zidentyfikować na wiele sposobów, zawsze oznaczał to
samo.
Życie.
Kurtis nagle zdał sobie sprawę, że nie orientuje się,
gdzie aktualnie przebywa i czemu jest mu tak zimno. Z celi nie dochodził nawet
najlżejszy szmer, wytężył więc słuch. Znajdował się w pozycji leżącej,
dodatkowo nie miał na sobie ubrań; pod sobą? Niewygodny, twardy materac ze
sprężynami, które niemiłosiernie piły go w dupsko. Dookoła?
Otworzył szerzej oczy, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że
znajdował się w klatce. Lampa świecąca przez kraty rzucała cienie, które niczym
czarne pręty znaczyły ściany nad łóżkiem. Co go właściwie zbudziło? Poruszył
się lekko, zamierzając wstać, ale poczuł metalowe klapy zaciśnięte na nadgarstkach
i wokół kostek u nóg. I wtedy właśnie znieruchomiał.
Coś zawadziło o jego prawą piszczel, a teraz wspinało się
po wewnętrznej stronie łydki. Czuł, jak przedzierało się wśród włosów na nodze.
Musiał to być jakiś owad. Ogromny, a zwłaszcza długi – na okno mierzył
piętnaście centymetrów. Kurtis doznawał swędzenia, gdy dziesiątki maleńkich
nóżek lekko dotykały jego skóry, nieprzyjemnie łaskocząc.
Co to za gówno?!
Stworzenie odrobinę poruszyło się w górę. Zdał sobie
sprawę, że pierwszy raz od dawna naprawdę był przerażony. Odkopał w odmętach
swojej świadomości wspomnienie.
Zaraz, zaraz… jak to było? Stymulacja X7? Kurtis ze
wszystkich sił spróbować przypomnieć sobie, czy słyszał kiedykolwiek podobną
nazwę w Sanitarium, a w szczególności odnośnie eksperymentu Boaz. Nieprawdopodobne.
No po prostu nie! Kurwa, no nie!
Czy wszyscy członkowie Lux Veritatis narażeni byli na
takie anomalie? Sam instynkt, nim jeszcze przyszła odpowiedź z mózgu,
podpowiedział Kurtisowi, że po łydce chrobotał mu krocionóg. Z brązowych boków
haczykowato zakończonej głowy sterczały zakrzywione kolce wydzielające jad.
Trent zastygł w bezruchu. Widział kiedyś stonogę w butelce drogiego spirytusu w
jakimś luksusowym czeskim lokalu. Tańczyły tam panienki i było przyjemnie,
gorąco. Lubił gorąc. Teraz czuł, że zimny pot oblał go w całości. Wiedział
stworzonko mogło wyrządzić szkody, po których wolałby popełnić samobójstwo.
Krocionóg wspiął się na wysokość kolana i nie zamierzał
zwolnić. Minęła minuta i już spacerkiem łaskotał więźnia po udzie.
Tylko nie tam!
Słyszysz, gówniana paskudo?! Ugryź mnie gdzieś indziej, najlepiej wcale!
Powoli i z wielką ulgą spuścił z siebie resztki powietrza,
bojąc się wziąć kolejny głębszy wdech. Cieszył się przez moment jak dziecko, że
robal ominął krocze. Kurtis zacisnął zęby. Czuł, jak stonoga mocniej wczepiała
się nóżkami w jego podbrzusze, urządzając harce wśród napotkanych włosków.
Załaskotało mocniej. Kurtisowi zaczęła drgać skóra na brzuchu i irytowało go,
że w żaden sposób nie mógł nad tym odruchem zapanować, choć usilnie się starał.
Teraz jednak stworzenie jęło skręcać ku górze, w stronę żołądka. Trent miał
wrażenie, że gdyby nie paraliżujący strach, w tej chwili właśnie zwymiotowałby
na prześcieradło. Krocionóg w równomiernym tempie brnął wśród rzadkich włosków
na prawej piersi. Znieruchomiał dopiero u dołu tętnicy szyjnej. Kurtis modlił
się, by nie zainteresował go puls, tym bardziej mocniejszy, im bardziej
mężczyzna się bał.
Uspokój się… oddychaj
naturalnie. Nie z takich opresji wychodziłeś.
Do głowy przyszło mu, że nie ma już tyle mocy zaklętych w
Chirugai, by po raz kolejny uciec śmierci. W głowie majaczyły mu obrazy.
Przypominał sobie ten obrzydliwy film o ludzkich stonogach. Jednocześnie na
samą myśl wpadło mu do głowy, że podobno istnieje jakaś karma. Że może Oszukać
Przeznaczenie wcale nie jest tanim horrorem na jedno kopyto i skoro raz wywinął
się kostusze, teraz po prostu nadeszła jego kolej. Gdyby tylko człowiek umiał
panować nad krążeniem krwi! Dlaczego akurat tego nie uczyli w zakonie?! Szlag
by cię trafił, mała kurwo!
Nawet nie zauważył, jak histerycznie usiłował nawiązać
kontakt telepatyczny ze stonogą. Wydawało mu się to absurdalne, ale natychmiast
przestał do niej klnąc, zamieniając wszystkie nieuprzejmości na niezwykle
pieszczotliwe wyrażenia.
No, maleńka… zostaw
mnie. Słyszysz? Zejdź, a ukradnę ci ciężarówkę sałaty.
Potwór zdawał się go nie słyszeć, a może wcale nie
przepadał za sałatą. Najwyraźniej dobrze mu było na obojczyku Trenta i nie miał
zamiaru z niego zejść, gdyż Kurtis czuł, jak mocno wczepił mu się tuż obok
tętnicy szyjnej. Piętnastocentymetrowy krocionóg trącił pyszczkiem o jego
brodę. Przez kilka minut prawie się nie ruszał, więc Trent zaczynał już słabnąć
od ciągłego napięcia. Z całego jego ciała lodowaty pot lał się strumieniami i
spływał na stare prześcieradło. Jeszcze moment, a zaczną drzeć wszystkie
kończyny, wtedy może zrobić się niebezpiecznie. Kurtis aż w trzewiach czuł
nadciągający dygot. Leżał wciąż nieruchomo, oczekując ataku drgawek. Krocionóg
nawet nie drgnął.
Jak takie robale
układają się do snu? Zwijają się w kłębek czy sypiają wyprostowane?
Nie miał pojęcia, ale wiedział, że nie powinien myśleć o pierdołach. Musiał coś zrobić!
A nie mógł zrobić nic.
– No idźże stąd – warknął cicho między jednym oddechem a
drugim.
– Jesteś pewny, że tego chcesz? – Usłyszał.
Przez chwilę nie był pewien, czy to tylko omam, czy rzeczywisty
dźwięk. Głos wydawał się jednak naturalny i bardzo realistyczny. Trent mógłby
najzwyczajniej w świecie ruszyć głową i spojrzeć w stronę drzwi, ale brązowa
stonoga wygodnie usadowiła się wszerz jego szyi, nie miał więc większego pola
manewru, pozostało mu jedynie wpatrywanie się w zagrzybiały sufit. Kątem oka
dostrzegł cień poruszający się faktycznie tuż przy drzwiach. Cień ten zasłaniał
światło dochodzące z korytarza.
– Ty? – zaryzykował, ale tym razem nie usłyszał żadnej
odpowiedzi.
Mężczyzna wszedł do otwartej celi niepewnie. Podszedł do
Kurtisa, po chwili ostrożnie już pochylając się tuż nad jego twarzą. Trent
zamarł, stając się jeszcze bledszy niż chwilę temu.
Collins przyjrzał się robalowi, a jego mina sugerowała co
najmniej niesmak. Odsunął się ostrożnie i zdjął z pryczy obok prześcieradło. Owinął
nim sobie rękę, a drugą zanurzył w kieszeni, by wyciągnąć z niej sporych
rozmiarów strzykawkę. Najdelikatniej jak tylko potrafił uniósł stonogę za jej haczykowaty
pyszczek.
Stworzenie natychmiast wbiło się w materiał, atakując. Collins
wbił igłę w korpus i szybko nacisnął tłok. Cisnął prześcieradłem o ścianę, a po
chwili stonoga zygzakiem wygrzebała się spod niego. Zaczęła wić się i nabrzmiewać,
aż pękła. Rozległ się trzask pękającego pancerza, z którego wypłynęła żółtawa
maź.
Collins odwrócił się do Kurtisa i widząc jego napad
torsji, przy klapach na nadgarstkach wyczuł palcami mechanizm, który wcisnął.
Trent uwolnił rękę, a zaraz drugą i wreszcie obie nogi. Uświadomił sobie, że
wstrząsają nim drgawki, których nie był w stanie opanować. Nie potrafił wstać. Collins
podniósł z ziemi jego ubrania i rzucił mu na pierś, wyciągnął zza paska Boran-X i położył na pryczy obok. Odwrócił się plecami.
– Dla-dlaczego? – zapytał Kurtis, gdy tylko złapał oddech
i podniósł się, przyciskając rzeczy do piersi, by nie spadły. Zadrżał z zimna,
ocierając spływający pot z czoła własną koszulką.
Collins nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami i schował ręce w kieszeni, przygarbiony jak szkapa.
***
***
Jak mogła tak dać się złapać?! Sądziła, że tu go dopadnie. O jakże się, skubana,
myliła! Teraz stał przed nią na arenie i otaczali ich strażnicy; nie miała dokąd
uciec. Karel uśmiechał się znów, jak gdyby każde spotkanie z nią sprawiało mu
rzeczywistą frajdę.
– Myślałaś, że schowasz się
przez Nefilim? – zapytał, podchodząc bliżej. – Nikt się przede mną nie ukryje.
– Wciągnął powietrze głęboko, za chwilę raz jeszcze, nieco lżej, płycej, i
znów, szybciej. Obwąchiwał ją. Wyciągnęła pistolety, ale jeden ruch jego ręką w
powietrzu wymiótł jej je z dłoni jak dwa paprochy.
Nie sądziła, że bycie
Nefilim to aż taki profit; zmiennokształtność, cudowna regeneracja, szybkość,
zwinność, wyostrzone zmysły i jeszcze ta energia… Lara klęła w duchu. Co by dała, żeby mu
dorównać i go pokonać? Teraz spoglądał na nią z zainteresowaniem, jak gdyby
chciał ją pożreć w całości. Mocno.
Łapczywie.
***
Gdyby
znał to uczucie, czułby się jak pod wpływem. Było w niej coś inspirującego.
Coś, czego nie potrafił nazwać słowami. Jak gdyby była ostatnim puzzlem
układanki o jego nihilistycznym podejściu do życia; nie, tylko kolejną, ot, tylko
zwykłym człowiekiem. Niczego innego nie udowodniła, mimo swojej siły. Nie
powinien niczego się po niej spodziewać.
Ale jednak to ona zepsuła mu
cały obrazek, któremu poświęcił tak dużo czasu! Wtedy, w Sanitarium, to była
ona… Jak to możliwe?! I w ogóle co przyszło mu do głowy, żeby proponować jej
wtedy współpracę? Była tylko człowiekiem. Z Eckhardtem przecież skończył, a
czternastowieczny, starczy geniusz mógł się pochwalić już jakimś
doświadczeniem, miał ciekawe poglądy. A nawet on nie zdołał Karela
zainteresować na dłużej. Więc co dopiero taka Croft? Co ta miała w sobie?
Ludzie byli dla niego
zagadką nieodgadniętą. Wciąż poszukiwali sensu życia, a potem i tak umierali.
Jedni, drudzy i trzeci. Po nich przychodzili następni. Nic się nie zmieniało i
nikt nie znalazł odpowiedzi na temat kolei wszechświata i położenia
wszechrzeczy.
Tak
samo będzie z tobą.
Pierwszy raz od wieków
poczuł rozżalenie. Nie spuszczał z niej wzroku, przyglądając się jej w całości.
Najpierw jej oczom. Pewnym siebie, chcącym go powstrzymać tak mocno, z tak
wielkim zaparciem i zawzięciem, że każdy inny pewnie by poległ. Ale nie on. Nie
jako Nefilim. Nie jako każdy i żaden. Alfa i omega, dopóki nie wskrzesi
Śniącego. Wtedy będzie drugim Panem i Władcą.
Spuścił wzrok niżej, na jej
usta. Kiedyś całował kobietę. Raz w życiu, setki lat temu. Teraz, gdy o tym
myślał, wydawało mu się to śmieszne. Po co? Po co ludzie to robią?
I jeszcze niżej.
Jej piersi unosiły się i
opadały dość szybko, ale równomiernie. Pewnie adrenalina rozpierała ją, ale to
nic. To nic nie znaczyło. Gdyby jej tylko wbić pazur w tę pierś, wszystko
skończyłoby się tu i teraz. Nie chciał tego robić. Nie chciał. Tak bardzo nie
chciał.
Myśl…
Stał jeszcze chwilę i
obserwował ją wściekłą w milczeniu, aż w końcu się uśmiechnął.
***
Na gwizd jak na zawołanie za
jego plecami stanął Gunderson. Szepnął mu coś do ucha i Lara pożałowała, że nie
ma wyostrzonych zmysłów, pomyślała też o Kurtisie. Co z nim? Guderson wyglądał
na wyluzowanego, coś musiało pójść po jego myśli. Spojrzała na niego z
obrzydzeniem.
– Gunderson, kto by się
spodziewał… Jak szczeniaczek.
– Zamknij się, Croft! Nikt
ciebie nie pyta o zdanie.
Wiedziała, że teraz ma
szansę, bo Karel spuścił gardę. Mogła jakimś cudem minąć ich i przedostać się
do wyjścia, ale łysol ściskał w lewej karabin podobny do ruskiego kałasznikowa.
Czeski cud techniki –
oceniła. Automat. I ma celownik optyczny.
Pewnie załatwiliby ją od
razu. Raczej mogłaby się cofnąć i poszukać innej drogi, najemnicy nie wyglądali
na zainteresowanych; kiwali się w rytm mruczanych przez siebie melodii.
Wybiec przez jedyne drzwi i
poszukać drogi ucieczki. Albo schować się gdzieś w ciemności i poczekać... Nie,
tak Karel ją znalazł. Ruszyłby za nią od razu. Odwróciła się za siebie
ostrożnie, badając teren.
– Nawet o tym nie myśl. –
Karel nie spojrzał na nią, ale od razu machnął niedbale dłonią w jej kierunku.
– Albo idź sobie. Idź i sprawdź, czy ten twój mnich ma się dobrze. Tylko
uważaj, bo może gryźć.
– Ty myślisz, że kim ja dla
ciebie jestem?! – ryknęła wściekle, zaciskając dłonie w pięści.
Karel odwrócił twarz w jej
stronę. Nie zamknęła oczu, chociaż miała taką ochotę, gdy po raz kolejny była
świadkiem jego przemiany. Szczęka wysunęła mu się lekko, zarosła trzydniowym
zarostem. Skóra znów niesamowicie pobladła, by po chwili lekko się zarumienić.
Niebieskie oczy zlustrowały ją w pełni usatysfakcjonowane, gdy przełykała z
odrazą ślinę. Dała z siebie wszystko, by nie wyglądać na przerażoną. Dlaczego
jej to robił?
– Córą.
***
Było ponuro. Nie rozglądali się na boki, chociaż torfowe ściany swoim wzornictwem czasem jakby same prosiły się o uwagę. Symbole namalowane zaschniętą już
krwią, które Kurtis kojarzył z zapisków Lux Veritatis, nie robiły na nim
wrażenia.
Był sobą rozczarowany. Wiedział, że słowa, które słyszał,
nie należały ani do Konstantina, ani do Lary, ale nie potrafił udawać, że ich
nie słyszał. Wiedział, że Karel znał takie sztuczki, Lara też uprzedziła o jego
zmiennokształtswie, więc Trent nie powinien dać się powalić kilkoma ciosami. Co
to za absurd! Nie powinien dać się powalić wcale! Przyłożył dłoń do twarzy,
zatrzymując się na moment. Była przyjemnie chłodna, choć jeszcze chwilę temu
Kurtis miał wrażenie, że zamarznie od potu.
– Co jest? – zapytał półszeptem Collins.
– Nic.
Collins spojrzał prosto w jego oczy, gdy tylko Kurtis
odsunął dłoń od twarzy. Nie odpowiedział na spojrzenie, błądził wzrokiem
gdziekolwiek.
– Dlaczego twój zakon nie mógł go powstrzymać przez tyle
lat, mn…? – Usłyszał nagle i spojrzał na Collinsa, który wyglądał na
zmieszanego. – Wybacz, Trent.
– Lux Veritatis od tysiąc trzechsetnego roku walczyło z Eckhardtem,
nie Karelem. Nikt nawet nie wiedział, że Nefilim chodzi po świecie. – Wziął
oddech i wyprostował się. – Konstantin kazałby was wszystkich pozabijać. Ciebie,
von Croya. Tajemnice zakonu o wskrzeszeniu gigantów nie powinny wychodzić na
światło dzienne. Strzeżenie ich było najważniejsze. A teraz okazuje się, że jeden
dziad wykradł te tajemnice i zapisywał wskazówki w notesie, a ty odtworzyłeś
genotyp i podsunąłeś ostatniemu Nefilim pod nos. Brawo – sarknął, spluwając. –
Dobra robota.
Collins nie odpowiedział, wlepiając twarz w Kurtisa. Nie drgnął na niej żaden mięsień. Dopiero po chwili botanik zebrał się w sobie, gdy znów ruszyli korytarzem w stronę świątyni. Stamtąd odgłosy pieśni i bębnów dochodziły coraz wyraźniej.
– Nauka nie jest zła. Badania nie są złe. Złe jest to, co
ktoś…
– Nie pierdol.
Gdyby cię nie odsunął, stałbyś po jego prawej jak Gunderson.
Collins już miał coś odpowiedzieć, ale spojrzał
przerażony na Trenta, który znów się zatrzymał, a przy tym wydał się trochę bledszy, rozedrgany. Mnich przełknął
nerwowo ślinę, zaciskał i luzował pięści.
Wróciło. Znów wróciło, niczym pieprzony bumerang. Od
dziewięciu lat wracało codziennie. To, kiedy w legionie, przytrzaśniętej przez właz
zakładniczce amputował nogę bez żadnej narkozy. Jej krzyk budził go za
każdym razem, a zimny pot i ciarki na całym ciele chronicznie nie pozwalały zasnąć z powrotem. I tak kilka lat. Co noc. Ale nigdy na jawie, nigdy bez
snu…
Zatrzymał się i otworzył usta, łapiąc głęboki oddech.
Znów przełknął ślinę.
To nie to, bądź rozsądny.
– Trent? – Poczuł dłoń Collinsa na ramieniu i podniósł na niego wzrok.
_____________________________________
☛ dalej ☚
– Uciekaj stąd. Uciekaj i nigdy nie wracaj. – Patrzył poważnie i taki sam miał ton głosu.
Wtedy usłyszał to raz drugi.
Przeraźliwy kobiecy krzyk.
_____________________________________
Czasem przenoszę się w czasie do 2004 roku, a przynajmniej mam
takie wrażenie, gdy przeglądam Tumblra w poszukiwaniu kolejnych grafik. Aż
dziw, że część artystyczna fanów AoD jeszcze działa w temacie i inspiruje swoją
twórczością, podając tę energię dalej. Takie coś odkopałam całkiem niedawno na
profilu Adayki:
No po prostu cudo, tym bardziej że jej prace powstały w sierpniu tego roku.
To już czternaście lat z AoD! Uwielbiam ją, jest wspaniała, a jej Nefilim to po
prostu mistrzowskie odzwierciedlenie Karela. 100% Karela w Karelu, można by
rzec. Do tego jeszcze oryginalna rycina Śniącego prosto z dziennika von Croya i mamy mniej-więcej obraz notki:
BTW., bardzo się cieszę, że zmieniłam nazwę bloga (niestety
wciąż nie mam odwagi zmienić adresu), bo TR: Konfesja brzmi w
końcu tak, jak powinno. Opowiadanie wreszcie nabiera klimatu, mam wrażenie, że
postaci stały się bardziej charakterne (no może poza Levisem, bo on charakterny
był zawsze), a fabuła... cóż. No jest, bo wiadomo, jak to wyglądało wcześniej;
pamiętam to nastoletnie pisanie w natchnieniu rozdziału co sobotę, nie znając,
do czego mnie to w ogóle zaprowadzi. Szkoda tylko, że w obecnej wersji nie mam komu
dziękować za betę, bo jeszcze takowej nie znalazłam, a trudno o kogoś, kto się
para poprawnością w polskim półświatku tr. Trochę się też boję oddawać komuś
tego dwunastolatka pod opiekę, bo tym razem to nie jest już ta sama historia i
już nie po to, by się do niej podśmiechiwać. Chyba nie chciałabym usłyszeć, że
muszę zaczynać trzeci raz.
A w temacie podśmiechiwania, naprawiłam
formatowanie i technikalia na OFNK, któremu w nagłówku dokleiłam godną nazwę: The Serwetnik of Darkness. Wątpię, by ktoś poza mną i Alex
czy Mustelką zniósł taką dawkę absurdu, ale przynajmniej teraz rozlazłe akapity
i dywizy w dialogach nie odstraszają przechodniów. A nóż-widelec ktoś się
kiedyś jeszcze skusi... :)
☛ dalej ☚
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz