SEKCJA PIĄTA



Gdyby było to w nawyku Lary, nerwowo obgryzłaby wszystkie paznokcie. Mieli zająć się ludźmi w siedzibie na świętej Heleny! To nie było takie trudne, ale przecież nie mogła wyrżnąć też niebieskich. Czasem brakowało jej rozsądku, ale nie aż tak. Czasem brakowało czasu, innym razem pomysłu. A teraz brakowało słów, które określiłyby jej wściekłość.
Wysiadając w niewygodnej biżuterii z radiowozu, Trent nie wyglądał, jakby czuł jakiekolwiek nabuzowanie. Zastanawiała się nad nim chwilę; najwyraźniej miał plan lub robił dobrą minę do złej gry. Zobaczył, jak przez ułamek sekundy mu się przyglądała i otworzył usta.
– Jakoś damy radę. Lux Veritatis działało w słusznej sprawie.
Parsknęła, gdy usłyszała, co powiedział. To bzdury, policja nigdy nie wierzy w słuszne sprawy. Nawet nie wiedzieli o zakonie. Mieli dowody na najemników i włam, co i tak było kroplą w morzu. Lara starała się nie myśleć o Paryżu i Pradze.
Dwadzieścia minut później oboje siedzieli już w areszcie, na posterunku.
– Za co w ogóle nas zamknięto? – zapytał Kurtis leniwie, wisząc na kratach, wyciągniętą ręką zaczepiając przechodzącego w mundurze. 
Wątpliwie młody policjant aż drgnął. 
– Jesteście podejrzani o... o morderstwo i jeszcze... – zaczął, otwierając powoli teczkę. Dłonie mu drżały.
– A ile wynosi kaucja?
– Chyba... Nie, raczej nie ustanowiono jeszcze...
Młodego policjanta zaszedł od tyłu kolega po fachu – postawny, wysoki, z dorodnym zarostem i spojrzeniem szczwanego lisa. Nie miał na sobie munduru, ale błękitną koszulę i ciemną marynarkę. Klepnął dzieciaka w ramię, aż tamten już drugi raz podskoczył, a jego oczy zaczęły przypominać dwupensówki.
– Piąta zasada: praktykanci nie rozmawiają z więźniami. Idź do domu, junior. Oddaj teczkę.
Młodzik ulotnił się z szybkością godną pozazdroszczenia. Starszy podszedł bliżej krat i przybliżył twarz do twarzy Kurtisa.
– Nie będzie żadnej kaucji – mruknął. – Przed chwilą zakończyło się zebranie w waszej sprawie, już za dwa dni rozprawa. Pytałeś o dowody?
Kurtis kiwnął lekko głową.
– Macie prawo znać zarzuty. Przy okazji, inspektor SOCA, Robert Levis.
Trent wciąż patrzył mężczyźnie prosto w oczy. Nawet nie mrugnął i nie odpowiedział. Nikt z rządowców nie znał do tej pory jego imienia i chciał, by pozostało tak jak najdłużej, chociaż nie łudził się, że minie sporo czasu. Inspektorowi wcale to nie przeszkadzało – przynajmniej nie pozostawił po sobie takiego wrażenia. Kontynuował, jakby nigdy nic:
– Znany i ceniony agent nieruchomości, także właściciel siedziby Brytyjskiej Agencji Botanicznej, doktor Jeremmy Collins zadzwonił, że poszukiwani znajdują się na terenie jego posiadłości. Nasi ludzie znaleźli tam wasze odciski palców, sześciu zamordowanych mężczyzn, samochód dostawczy marki Volkswagen, w którym ktoś przewoził krew i ludzkie szczątki. Szalone, prawda? Ale to nie wszystko. W wozie znaleziono ślady krwi z beczek, a wyniki wkrótce potwierdzą, że jest zgodna z próbką z twojej koszuli i ręki. To tylko formalność, nie? – Spojrzał na Kurtisa, ale ten ani nie drgnął. Nie zaprzeczył, ani nie potwierdził. Levis ciągnął dalej:
– Dziś doszło do następnego morderstwa. Wczoraj w mieszkaniu niektórych ofiar za granicą znaleziono również wasze odciski. Naczynia, sztućce, takie tam. – Wyciągnął zdjęcia z teczki i podał Kurtisowi przez kraty. Przyjrzał mu się badawczo, gdy Kurtis zerkał na fotografie.
Trent odszedł od krat i, ku rozczarowaniu inspektora, odwrócił się do niego plecami. Podszedł do Lary i podawał jej zdjęcia pojedynczo.
Inspektor uporczywie wyłapywał i kodował w pamięci każde mrugnięcie jej oka. Widział, jak zrobiła się odrobinę bledsza. Badał ją wzrokiem; prawie że czuł, jak włosy na jej rękach stawały dęba. Zdziwił się. Wyglądało na to, że ta dwójka nie miała pojęcia o tym, co wydarzyło się na Petrovicach.
Dowody mówią inaczej, gołąbki. Szkoda.
Kurtis wrócił do krat i znów przerzucił przez nie ręce. W zupełnej ciszy oddał zdjęcia. Inspektor wciąż bacznie mu się przyglądał.
– Straszne, co nie? – wrócił do tematu. – Gwoździem do trumny pozostaje fakt, że w Paryżu kilka dni temu odnotowano serię podobnych morderstw, a w mieszkaniu jednego denata przyłapano panią Croft na ucieczce z miejsca zbrodni. Denatka z Czech zadzwoniła tuż przed zgonem, potwierdzając twoją obecność w jej mieszkaniu, lady Croft. Nie skończy się na odebraniu licencji. Nie tym razem – zwrócił się do niej, zaglądając przez ramię Kurtisa. Był jego wzrostu, całkiem podobnej postury. Nieco starszy, ale o podobnym zaroście i włosach, w odróżnieniu od Trenta, czarnych jak krucze pióra. – Zwykle nie przepowiadam przyszłości, ale wszystkie znaki na niebie mówią mi, że staniecie przed Sądem Najwyższym Zjednoczonego Królestwa, nie liczcie też na koronę. To skala ponadnarodowa. Gratuluję.
Westchnął. Kurtis wciąż był blisko krat, więc inspektor szepnął na pożegnanie:
– Szkoda. Naprawdę szkoda, że sami do nas nie przyszliście przed igraszką na świętej Heleny. – Przełknął ślinę i dodał głośniej: – Przyślę do was adwokata w najbliższych godzinach.
Dlaczego właściwie dał im do zrozumienia, że prawo mogło być po ich stronie? Przecież to skostniali zwyrodnialcy, cholera. Wszystkie znaki faktycznie świadczyły o ich winie, ale trzeba byłoby być pieprzonym ignorantem, aby nie brać pod uwagę dokumentacji francuskiej z wykopalisk paryskich i śladów rytualnych ze Strahov. Straszliwe eksperymenty na ludziach i zwierzętach, ruiny laboratorium, szczątki ludzkie dostarczone aż tu, do Londynu… Akurat do doktora Collinsa, do siedziby badawczej na londyńskim przedmieściu. Coś tu śmierdziało, kurwa, chociaż Collins był czysty jak łza. Nikt niczego nigdy na niego nie miał. Facet nawet w życiu nie przejechał na czerwonym.
Inspektor Levis odszedł, ostatni raz przyglądając się twarzy Kurtisa. W tym samym czasie włożył rękę do kieszeni i nacisnął czerwony przycisk na pilocie. Wiedział, że w gabinecie czekają już na niego kawa, papieros, biurko zawalone papierami, telewizor i magnetowid gotowy do działania. Czas było pozbierać wszystkie dane w jedną kupę.

***

– Co za dupek! Widziałaś go? – Kurtis spojrzał na Larę. 
Leżała na pryczy pod ścianą, więc zrezygnowany usiadł obok niej. Zastanawiał się nad słowami inspektora. Sąd Najwyższy? To już lepiej, żeby zamknęli ich w jakimś zakładzie psychiatrycznym... No pięknie. Teraz już tylko dożywocie w HM Belmarsh pod Służbą Więzienną Jej Królewskiej Mości. A Lara? Chyba HM Holloway przyjmowało kobiety i młodocianych…
Kurwa.
Nagle coś sobie uświadomił.
– A jeżeli policja przeszuka twoje rzeczy i znajdzie dziennik? – zapytał szybko.
Spojrzał zaniepokojony na Larę, która natychmiast podniosła się na pryczy.
– Dziennik – prawie krzyknęła. – Niech biorą go i dają koronę!
– Nie, nie, to zły pomysł. Absolutnie nie możemy im go oddać, za duża odpowiedzialność. Jeśli notatki wyjdą, świat nie udźwignie kolejnego Monstrum.
– Ale to jedyny dowód! – Zaprzeczyła dość głośno.
– Ej, przecież można zeznać, powiedzieć wszystko. Ale nie oddawajmy notatek, Croft…
Lara najwyraźniej udawała, że tego nie słyszy. Była zmęczona, to jasne. Pewnie teraz sądziła, że rozwiązanie jest takie proste. Odetchnie z ulgą, zrzuci ciężar wybawicielki narodu. Fakt, może odpowiedziałaby za śmierć dostawców, ale przecież ten inspektor też nie wyglądał na durnia. Może już domyślał się sam, co się święci. Kurtis uznał to za niezły argument.
– Oni mają swoje śledztwa, dowody, wnioski. Na pewno da się coś zrobić bez dziennika. 
– Nie. Policja nigdy nie złapałaby Karela. Niby to był ostatni Nefilim, i jeszcze zmiennokształtny.  Nie wiemy, może Collins też... Pewnie będą chcieli, żebyśmy tu zostali i sami po niego pójdą...
– Co? – zapytał od razu. – Jaki był?
– Zmiennokształtny. Nie wiedziałeś? Był Bouchardem, Luddikiem, Vasileyem. Nawet tobą.
Zaprzeczył ruchem głowy. Nim? To bez sensu; po co i kiedy?
Nieważne. Nie na teraz.
– Lux Veritatis walczyło z Eckhardtem, bo to on stał na czele Kabały, chciał przywołać Śniącego. Z tego co wiem Karel był sponsorem i trzymał się z boku. A ten twój Von Croy wkręcił się w Kabałę, dowiedział o wszystkim i wszystko spisał. Tylko dlatego zginął. – Kurtis wziął oddech i zaczął powoli: – Sama widzisz, że to niebezpieczne, i jeszcze giną ludzie. Na dodatek twoi bliscy. Nie wierzę, że cię to nie rusza...
Zobaczył, jak zaśmiała się pod nosem. Spojrzał na nią pytająco.
– Moi bliscy? – prychnęła. – Proszę cię. Bliscy nie zostawiają cię na pewną śmierć w walącej się piramidzie. Jebie mnie von Croy, jebie mnie Kabała. Chcę stąd wyjść i wrócić do domu.
Kurtis sam nie wierzył w to, co usłyszał i nie bardzo wiedział, co miał odpowiedzieć. Nie miał pojęcia o relacji Lary z Wernerem; do tej pory nie opowiadała o nim, a jeżeli już zdradziła jego imię, Trent sądził, że musiał być to ktoś bliski. Skoro odwiedziła go w mieszkaniu i podjęła walkę ze złem po jego śmierci... Najwyraźniej się mylił.
Ale przecież to nie była jedyna ofiara…!
– A Carvier? – zapytał z nadzieją. Croft znów wzruszyła ramionami.
– Mecenas z Luwru. Werner schował u niej dziennik, Karel się jej pozbył i też jest na mnie. Nic osobistego.
– A Bouchard? Też zasłużył na śmierć?
– Francuscy mafioso zawsze zasługują na śmierć. Próbuj dalej. 
– A Ljudmila?
Odpowiedziała mu cisza.  
Wiedział, że trafił w punkt. Wciąż miał przed oczami zdjęcie od Levisa. Bez wątpienia to było to mieszkanie, tylko kto był winnym? Collins? A gdy Kurtis uświadomił sobie, że na kanapie zostawił też swoją krew, zaklął pod nosem. Mimo to dziennik nie był rozwiązaniem. 
– Nie możemy go oddać – szepnął, ale nie usłyszał odpowiedzi. Dopiero kiedy dotknął Lary ramienia, drgnęła, jakby wyrwana z transu. – Spalę go, przysięgam. To sprawa Lux Veritatis. 
– Och, skończ biadolić, Trent. Taki z ciebie wielki mnich, że żaden. – Machnęła ręką. – Mieliście bronić tych tajemnic, a wpierdolił się byle von Croy. To teraz są moje i mogę zrobić z nimi, co chcę. No więc chcę, by SOCA się tym zajęło – powiedziała, dość wyraźnie akcentując ostatnie słowa.
– Nie zachowuj się jak dziecko! – warknął w odpowiedzi Kurtis. – Nie masz pojęcia, co oznacza inicjacja Lux Veritatis i jakie brzemię nosimy, i…
– Chyba raczej „noszę”, bo przypominam, że z o s t a ł e ś z t y m s a m. Coś ten twój zakon jest wątpliwy, wiesz?
Pierwszy raz od dawna poczuł rozdrażnienie. Może wypadałoby jakoś chwycić tę ignorantkę za ramiona, wstrząsnąć nią, może uderzyć pięścią w stół, podnieść głos, by oprzytomniała. By się zamknęła chociaż na chwilę i go posłuchała. By przestała mówić o rzeczach, o których nie miała pojęcia, na dodatek tonem godnym dziesięciolatki. Zacisnął pięści i zamknął oczy. Spowolnił oddech. Znowu podszedł do krat. Rękoma ścisnął je mocno, jakby chciał przelać na nie całą złość. Miał wrażenie, że zrobiły się zbyt ciepłe, więc szybko puścił. Wrócił pod ścianę i odkręcił wodę w metalowej umywalce. Strumień spłynął pożółkły i cuchnący, toteż Trent natychmiast zakręcił kurek. Przełknął ślinę i odetchnął.
To nic. Coś mi się ubzdurało.
– Nie mogą zabrać dziennika – powiedział już całkiem spokojnie, stojąc tyłem do Lary. Pewnie pomyślała, że spuścił wzrok, bo mu głupio, tymczasem przyglądał się swoim dłoniom. – Proszę, to naprawdę ważne.
– Ty mnie prosisz? – Lara podeszła do umywalki i szturchnęła jego ramieniem, dopóki się nie odwrócił. – Nie masz prawa do dyskusji. Dzięki mnie zmartwychwstałeś. Dziennik jest mój i co z nim zrobię, to tylko mój biznes.
Miała poniekąd rację – teraz był nikim, zaledwie pionkiem w jej partii, który podniosła i którego mogła strącić w każdej chwili. Wystarczyło, by powiedziała prokuratorowi coś niewygodnego. Ale z drugiej strony nie zdawała sobie najwyraźniej sprawy z konsekwencji. Dla niej to była sprawa oczyszczenia się z zarzutów i może zemsta za Ljudmilę. Dla niego – sprawa zwycięstwa dobra nad złem. Sprawa uratowania ludzkich istnień i bronienia ich przed konsekwencjami walki Kabały z Lux Veritatis o bezpieczeństwo ziemi.
Rozczarowała go. Okazała się zimniejsza i mniej roztropna, niż przypuszczał. Nie chciał, lecz czuł, jak gdyby ktoś przeprowadzał właśnie zabieg akupunktury wewnątrz jego ciała. Odrobinę zgarbił się, równomiernie wypuszczając z siebie powietrze. Dłonie wsunął do kieszeni.
A ja głupi na ciebie liczyłem…
Zdał sobie sprawę, że zwyczajnie było mu przykro. Wynikiem tego wszystkiego skrzywił się, szukając w głowie odpowiedzi. Odwrócił się do Lary i spojrzał na nią smutno, powoli przełykając ślinę.
– Nie patrz tak na mnie. Dobrze wiedziałeś, kim jestem i jak chcę się oczyścić z zarzutów. Czy nie mówiłam ci wtedy w windzie, w Sanitarium, że to tylko zwykły biznes? I nie powtórzyłam tego przypadkiem, jak wstałeś z martwych?
Pamiętał aż za dobrze. Odwrócił twarz w stronę krat, czując przyspieszające bicie serca.
– Odpuść. – Jej ton był spokojniejszy. – Nie jesteś już mnichem, a Lux Veritatis się skończyło. Teraz liczy się tylko wyjść stąd i namówić SOCA do współpracy. Próbowaliśmy bez nich i nie wyszło. Niech robią, co muszą. – Mówiła powoli, wyraźnie. Usiadła na pryczy, najwyraźniej na coś czekając. Kurtis sądził, że pewnie na adwokata i prokuratora. Powie im wszystko i tego też będzie trzymać się przed sądem.
Tak, zabiłam sześciu dostawców, tak, zamordowałam setkę najemników na wykopaliskach pod Luwrem i w Sanitarium. Tak, ale, Wysoki Sądzie, byli to zwyrodnialcy i wciąż nie wierzyłam, że dacie sobie z tym radę... Tu, o, macie dziennik i wszystko jest w nim opisane. Możecie go sobie wziąć. Możecie sobie poczytać, jak przejąć władzę nad światem, proszę bardzo i nie ma za co. – Widział tę scenę oczami wyobraźni dokładnie, aż za dobrze. Skrzywił się.
– A dlaczego ty nie możesz zawierzyć czasem komuś, nie wiem, zaufać? Lux Veritatis trzymało się razem i działało zawsze w słusznej sprawie, broniąc wspólnie swojej spuścizny i tajemnic o Nefilim – stwierdził nagle, po dłuższej ciszy. – A teraz chcesz je wydać, narażając miliardy istnień. Nie wiesz, czym grozi powołanie do życia gigantów. I nie jesteś kimś, kto w ogóle ma prawo głosu w tej sprawie. To coś, co przerasta nas wszystkich. Wytłumaczę ci coś, bo chyba nie rozumiesz...

***

Inspektor Robert Levis, gdy tylko usłyszał o dzienniku, kazał przynieść sobie plecak Lary. Wyciągnął z niego dziennik oprawiony w starą, zdartą już gdzieniegdzie skórę. Był gotowy od razu go przejrzeć i zacząć z niego notować, zrobić mu kilka zdjęć, kser i natychmiast zwołać kilku asystentów, by przysłali odpowiednich do interpretacji ludzi, ale gdy układał w głowie plan, jednocześnie wciąż podsłuchiwał rozmowę. Gdy skończył palić pierwszego papierosa i zgasił peta w popielniczce, usłyszał coś, co zjeżyło mu włoski na karku. 
„– Potrafi zmieniać skórę. Był Bouchardem, Luddikiem, Vasileyem. Nawet tobą”.
Zmiennokształtny?
Słuchał dalej.
Nefilim? Giganci?
Lux Veritatis? Supermoce? Kabała? Zmartwychwstanie?
Kolejne słowa przerastały jego oczekiwania. Do tej pory sądził, że ktoś bawi się w Boga, decydując o losie ludzi i rozmazując ich flaki na ścianach, pisząc pompatyczne teksty o władzy nad ludzkością. Teraz, gdy czytał wyniki z Google’a odnośnie Nefilim i miał przed oczami cytaty biblijne o rasie gigantów, wszystko stało się trudniejsze. Wprost niemożliwe. Normalnie uznałby to za nawet śmieszny żart, ale widząc na ekranie przejętego faceta, który ostatnie zdana wypowiadał z wymalowaną powagą i przekonaniem o słuszności misji swojego zakonu…
Nie wiedział, co myśleć.
Trzymał dziennik na kolanach, bliski otwarcia, ale nie otworzył go. Zapalił drugiego papierosa i postanowił najpierw obejrzeć do końca. Drżącą dłonią odłożył dziennik na biurko. Chwilę oddychał, patrząc na monitor i słuchając dalej Kurtisa, gdy opowiadał o jakimś Gerhardzie, Konstantinie, o zbrodniach Eckhardta i Karela i o już wcześniejszych próbach przywołania Nefilim. Usłyszał o Śniącym, którego zwłoki prawdopodobnie leżały pod gruzowiskiem w Sanitarium... Postanowił wysłać tam swoich ludzi, niech lecą do Czech i sprawdzą to miejsce osobiście, bo czeskie dokumenty nie przedstawiały najwyraźniej wszystkiego. Pewnie, że pisano o wielu ciałach, zbrodniach, eksperymentach na psach i owadach. Ale jak można pominąć zwłoki mężczyzny? Albo może nawet jakiegoś demona, no bo czym w ogóle był ten cały Śniący? Jak mógłby wyglądać??
Dotknął czoła i poczuł, że było gorące. Głowa zaczynała pulsować; za dużo informacji naraz, zbyt chaotycznie i zbyt niebezpiecznie. Facet wciąż mówił o jakichś konsekwencjach, o bezpieczeństwie.
Levis drżał. Cholera, tak bardzo chciał, by ta sprawa była prostsza. Taka, jak wydawało mu się jeszcze chwilę temu. Co robić, kurwa?
Nie wiedział.
A jeżeli było to tylko przedstawienie? Pewnie wiedzieli o kamerze i mogli domyślić się przygotowanego podsłuchu. Znał Larę Croft, jej poczynania i możliwości. Trąbiły o niej media, choć żadna z niej celebrytka. Zawsze robiła swoje i nigdy nie odpuszczała, była mistrzynią w swoim fachu, SOCA znało jej wybryki, nadinspektor wspominał mu, by na nią uważać, a teraz inspektor Levis patrzył na nią, jak siedziała w celi sztywna, obojętna, znudzona. Gdyby wezwał do niej adwokata już teraz, a zaraz potem rozpoczął pierwsze przesłuchanie, mimo późnej godziny, pewnie powiedziałaby wszystko i kazała im otworzyć dziennik.
Ale ten nieznajomy niby-mnich bardzo tego nie chciał i jakby nawet się bał...
Levis znał swoich ludzi. Znał porucznika Beynolda, agenta Kingsleya i pannę Bez Zegarka. Znał braci Hackelson – Deana, który lubił zaglądać po służbie do kieliszka, i Deamona, który miał lepkie ręce do kopert. Wiedział, że to świetna, rzetelna ekipa. Z wadami, nałogami i słabościami, ale przecież każdy jakieś miał. Oni wykonywali swoją robotę tak samo, jak wykonywała ją Croft. Po prostu dobrze.
Spojrzał na dziennik.
Ale czy aż tak dobrze i rzetelnie, by oddawać im w ręce coś takiego?
Coś, że przez monolog gościa, sam Levis obawiał się otwierać notatnik, jakby był jakimś jebanym Notatnikiem Śmierci?
Westchnął i sięgnął po jeszcze jednego papierosa, poprzedniego gasząc jednocześnie w metalowej, brązowej popielnicy. Odpalił nowego zapalniczką, odrzucił ją na stos papierów i wstał. Wziął niepewnie dziennik do ręki, jakby zważył go w dłoni i podszedł do sejfu. Wbił kod, otworzył ciężkie drzwiczki i schował diariusz do środka. Zatrzasnął.
Wyszedł z gabinetu prędkim krokiem.

***

Był już zmęczony tym moralizatorskim potokiem:
– Gdybym cię nie powstrzymał, teraz siedziałabyś tu jeszcze za zastrzelenie policjanta przy świadkach. Jesteś niepoważna i nieobliczalna – podsumował.
– I dobrze – odfuknęła. – Ty za to wyszedłbyś pogadać z najmitami, a oni podziurawiliby cię jak jakiś durszlak. A przecież wiesz, że musieliśmy i wiesz, że nie byli bez winy. – Spojrzała gdzieś na sufit, by zaraz ponownie patrzeć w niebieskie oczy przed sobą. 
– Jesteś idiotką, która wierzy naiwnie, że zawsze jest najmądrzejsza i na wszystko masz odpowiedź – wyrwało mu się, choć ostatecznie nie chciał, by tak to zabrzmiało. A właściwie, dlaczego nie… Przynajmniej mógł mówić, co mu się podobało. Wyładować się. Cokolwiek. Było mu wszystko jedno, bo najwyraźniej nic nie docierało do tej tępej strzały...
– Ale wiesz, że gdyby nie ja, zeskrobywaliby nas teraz z ulicy. Wiesz to, nie?
– Jednak nie da się z tobą wytrzymać. Nie dziwię się, że taka typiara jak ty wiecznie jest sama i ma problemy z zaufaniem.
– Jestem sama z własnego wyboru i tobie nic do tego – rzuciła szybko w odpowiedzi.
Zanim Trent się odwrócił, zjawiła się tuż obok niego. Chwyciła go za szmaty i przycisnęła do krat. Huk, który oboje wywołali, przyciągnął strażnika w kilka sekund. Widząc zbierającego się spod wyjścia Kurtisa, który był w lekkim szoku, i zdyszaną Larę pod ścianą, od razu otworzył celę i wyciągnął paralizator.
– Rozejść się, zwyrole.
Większość agentów i policjantów nie uznawała dyżurów nocnych. Ale ten je uznawał. Uznawał też spokój, swoje stanowisko i comiesięczne wydanie krzyżówek panoramicznych rozwiązywanych w ciszy. Uznawał też nieskromną kolekcję autografów...
– Lady Lara Croft, no, no, no. Cóż za miła wizyta w naszych skromnych progach...  – Odwrócił się do Lary, uśmiechając się. – Gdyby warunki były inne, nie pogardziłbym zdjęciem. Ależ z pani śliczna aparatka...
– A dziękuję. Mogę to pożyczyć? – Aparatka zmieniła temat, wskazując palcem paralizator.
Facet nie zdążył odpowiedzieć, bo już leżał na ziemi otumaniony przez Kurtisa, który zwinął mu klucze. Po chwili razem z Larą wydostali się z celi. 
– Co cię napadło?!
– Nie teraz, Trent. 
Biegli prosto korytarzem, za rogiem wpadli na jeszcze dwóch policjantów. Ci wprawdzie niekoniecznie uznawali nocną zmianę, ale całkiem szanowali stawkę z nadgodzin.
– Co jest?! – powiedział doniośle jeden z nich, kompletnie zaskoczony.
Nie myśląc długo, Lara przyłożyła do niego paralizator i nacisnęła włącznik. Trent, niewiele myśląc, złapał drugiego i przydusił ramieniem, od razu też kładąc go ostrożnie, by upadek nie narobił hałasu. Wystarczyło kilka sekund.
Pobiegli dalej. Zatrzymali się przy drzwiach oznaczonych jako depozyt. Lara nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte. Odsunęła się o krok i już miała je wyważyć, ale Kurtis podał jej pęk kluczy. 
Zaczęła sprawdzać każdy po kolei; ustąpił dopiero trzeci. Przekręciła go i otworzyła, na biurku od razu zauważyła Chirugai, Borana–X i swój plecak. Zgarnęła wszystko i znów ruszyli przed siebie, mijając przy drzwiach głównych strażnika za biurkiem, na dodatek za nimi wywołała się wrzawa, kilku kolejnych w mundurach już biegło, w tej samej chwili zawył alarm. Strażnik za biurkiem wstał, wyciągnął broń i wymierzył, ale zdążyli wpaść w drzwi i naporem otworzyć oba skrzydła. Kule świstały tuż obok, a w tle rozbrzmiały radiowozy. Biegli przed siebie ile sił, byle dalej, byle szybciej. Wbiegli w róg, potem drugi, w lewo na krzyżówce – byle gdzie ciemno, gdzie pusto. Kurtis dopadł do zaparkowanego przed jakimś blokiem starego forda. Chwilę gmerał przy zamku, gdy Lara rozglądała się nerwowo. 
– Szybciej…
Otworzył tylne drzwi i weszli do środka. Zgasili światło, chowając się na tylnym siedzeniu.
– To był tak głupi plan... – zauważył szeptem, czując, jak się poci.
– Ale zadziałał.
Nie odpowiedział. Sięgnął szybko po plecak i przejrzał zawartość. Lara czekała na reakcję; nie broniła się, gdy Kurtis chwycił ją za bluzę na piersiach mocno w obie pięści i potrząsnął.
– Nie ma go. – Puścił bluzę i opadł zrezygnowany. – To jest, kurwa, jakaś kpina.
– Daj spokój, nie otworzą go. Nie odważą się. 
– Nie masz pewności. 
– Ten inspektor mówił, że jest z SOCA. 
– No i co z tego? 
– Och, no proste. – Lara przewróciła oczami. – To narodowa agencja kryminalna, zwykle przejmuje moje sprawy. Już mnie mieli przy Xianie i tylko dzięki temu, że ktoś tam uwierzył na słowo, ja nie siedzę, a smok śpi dalej.
Widziała, jak na nią patrzył. Wiedziała, że nic nie zrozumiał. Odezwał się dopiero po chwili.
– Ty... – zaczął. – Ciągnęłaś mnie za język... Specjalnie kazałaś traktować się jak debilkę i wszystko sobie tłumaczyć...
– To fascynujące, jak bardzo zaaferowany byłeś. – Uśmiechnęła się do niego od nosem. 

☛ dalej ☚

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz