SEKCJA CZWARTA


Kurtis starał się wrócić myślą do wszystkich wydarzeń z Sanitarium i ułożyć jakiś plan. Zasugerował, że jeżeli w Londynie faktycznie znajduje się kolejna baza Monstrum, to może być tam znacznie goręcej niż w czeskim laborze. No i jak, do cholery, trafią do Londynu? Już widział, jak idą sobie razem na lotnisko, kupują bilety i lecą w stronę słońca. Bo cóż było robić?
– Pójdziemy za ciosem. 
Usłyszał i się zdziwił. Lara kontynuowała:
– Odwiedzimy Surrey. W rezydencji mogą kręcić się niebiescy, ale możemy przedrzeć się niezauważeni. – Jej głos był chłodny, lecz pewny siebie i też zwyczajnie zmęczony. Trent nie mógł oczekiwać po niej humoru, resztę wydali na żarciki o burzy jako gniewie bożym boga któregokolwiek, chociaż Kurtis, ku zdziwieniu Lary, upierał się przy Odynie.
– No to jak chcesz się stąd dostać do Londynu? – zapytał.
Croft uśmiechnęła się ponuro. 
– Mam plan. 
– Tak. Już mówiłaś. A potem ruszyliśmy z Pragi do Pilzna. Czemu akurat tu? Nic nie mówisz.
– Nie mówię, żebyś nie negował.
– Widać, że totalnie nigdy z nikim nie pracowałaś. Zaufanie. Mówi ci to coś?
Przemilczała odpowiedź. 
Stali oboje pod wiatą przystanku autobusowego. Samochód porzucili pod parkiem, pieszo docierając do centrum Pilzna. Dochodziła szósta. Busy jeszcze nie kursowały, ale główna ulica wcale nie wydawała się pusta. Kierowcy w korku na światłach spieszyli się do pracy, trąbiąc jeden na drugiego. Kolejka w jednej z piekarni na przeciwko wychodziła aż na zewnątrz. Po pasach przeszedł człowiek z siatą wypełnioną bułkami, rozmawiał przez telefon, ktoś inny na balkonie dopalał papierosa, w oddali słychać było krzyk kobiety nawołującej swojego psa. Czas do domu. Koniec spaceru, Baks. Trzeba już iść do pracy, wziąć się do roboty...
– Do roboty – mruknęła Lara jakby sama do siebie. – Potrzebuję telefon.
Zabrzmiało jak wyzwanie.
Facet z bułkami minął przystanek. 
Kurtis nałożył kaptur i oddalił się na moment za nim. Trochę dalej popchnął go niby nieumyślnie,  przewrócił, pomógł wstać, otrzepał mu z rękawów niewidzialny brud. Tamten coś krzyczał, więc Trent poklepał go jeszcze po ramieniu, wyciągnął z kieszeni portfel, podał jakiś banknot. Lara patrzyła na to widowisko, poprawiając czarny golf i naciągając kołnierz na usta. Zimne ręce schowała głęboko w kieszenie kurtki. Zdziwiła się. Po chwili mężczyzna oddalał się zadowolony, a Kurtis wrócił pod przystanek.
– Oddaj. – Wyciągnęła dłoń. Kurtis położył na niej portfel, by mogła z powrotem schować go do kieszeni. – Nie wiedziałam, że jesteś też kieszonkowcem.
– Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz. – Puścił do niej oko, podając też starszą nokię.
Lara nie odpowiedziała. Wystukała znajomy numer i przyłożyła telefon do ucha. 
– Masz tam naprawdę sporą kolekcję banknotów. Szkoda, że wolności nie da się kupić... – mruknął Trent, ale zaraz ucichł, gdy zobaczył na jej ustach palec.

***

Czuł się spocony jak świnia, a włosy miał tłuste jak smalec. 
Nie miał ochoty na nowe znajomości, savoir-vivre, jakieś odwiedziny i te sprawy, ale gdy Lara wyciągnęła z dziennika von Croya zdjęcie swojej rezydencji, natychmiast zmienił zdanie i uznał, że Surrey to nie jest wcale taki głupi pomysł. Właściwie stwierdził, że to cudownie, że Croft prócz kasy i sławy dodatkowo mogła poszczycić się wartościowymi znajomościami. Znajomi ci najwyraźniej gotowi byli poświęcić dla niej dosłownie wszystko, bo nawet własną karierę zawodową, bezpieczeństwo, nie mówiąc już o życiu. Kurtis zastanowił się nad tym chwilę i niezwykle szybko dostrzegł, że wszyscy byli mężczyznami. Z jej opowieści wynikało, że każdy z nich – niczym załoga Davy’ego Jonesa – miał u niej dług wdzięczności. On sam zaraz poczuł, że mógłby z nimi uścisnąć dłoń. Wiedział też, że za moment będzie miał taką możliwość – jak tylko skończy wchodzić po schodach przeciwpożarowych na dach Szpitala Uniwersyteckiego. 
Dante Leydon zjawił się na szpitalnym lądowisku nad wyraz szybko i tak samo szybko wzniósł się w powietrze z nowymi pasażerami. Mężczyzna poniekąd zaskoczył Kurtisa, bo w żaden sposób nie był w stosunku do Lary przylepą, o co Trent podejrzewał jej wszystkich męskich znajomych jeszcze zanim ich poznał. Przecież kobieta taka jak Croft miała wszystko, jak on to określił, na miejscu.
Leydon był jednak pasjonatem. Uśmiechnął się, gdy Kurtis gwizdnął z podziwem na widok wyposażenia jego zabawki, ale od razu skrzywił, gdy Trent nazwał ją awionetką. 
– Twoja stara to awionetka. To jest Mooney, koleś. Mooney S-klasy.
Odrobinę pulchny na twarzy i niski pilot zasypywał docinkami nawet i samą Larę, powtarzając, że to już ten ostatni raz i że od teraz ma w czterech literach ratowanie świata. Trochę jeszcze poględził i ostatecznie podał jej słuchawki i zapuścił The Best of U2. Na zegarze jeszcze wskazówka nie pokazała ósmej, gdy Dante pięciokrotnie poprosił o pozdrowienie Winstona i wylądował na wielkiej polanie, w centrum dzikiego lasu. Odleciał w pośpiechu. Już dawno ktoś mógł zlokalizować, gdzie przebywał i kogo miał na pokładzie.

***

– ...wtedy nic się nie zmieniło w układzie; sam las należał dalej do ziem hrabiego Abbingdona z Surrey, który otrzymał teren od króla Edwarda VI w 1547 roku. Wcześniej okres dzieciństwa spędziły tu dzieci króla Henryka VIII. 
Kurtis był zmęczony, ale powstrzymywał ziewanie jak tylko mógł. Jeszcze Lara była gotowa pomyśleć, że to nie przez brak snu w ostatnich dwóch dobach, ale jej jakże ciekawą historię... 
– ... Chociaż właściwie w pełni ukończono go dopiero w 1611. Wiesz, ile mają ogrody?
Poczuł na sobie jej wzrok akurat wtedy, gdy dyskretnie przykrywał usta dłonią i mrużył oczy. Gdy skończył, zobaczył, że uniosła brew i westchnęła. 
– Kiedyś miały 42 akry, ale kazałam wyciąć jeszcze kilka i mam stajnię dwa kilometry stąd.
– No dobrze, ale co w związku z tym? – Zdecydował się odważyć.
Pytanie chyba zbiło ją z pantałyku, bo milczała chwilę. Aż w końcu wzruszyła ramionami.
– Po prostu łatwo się tu zgubić, więc trzymaj się mnie.
Do tej pory Kurtis nie zdawał sobie sprawy z jej szlacheckich korzeni i błękitnej krwi, którą nie chwaliła się przesadnie. No, może pomijając historię rezydencji, ale przecież Lara sama stwierdziła już na wstępie, że droga będzie długa i przez chaszcze, więc przynajmniej nie szli w ciszy. Skoro jednak była taka bogata, dlaczego nie miała ogrodnika czy innego leśniczego, żeby ogarnął chociaż jakąś ścieżkę? 
Może po prostu na to nie wpadła
W takim razie strach pomyśleć, jak wyglądają te stajnie...
Kurtis od początku nie uważał, że Lara pochodzi z wyższych sfer, bo nie uchodziła za taką, chociaż – patrząc po sobie – on też właściwie nie przypominał typowego zakonnika. Może po prostu lubiła taki styl bycia?
W sumie to coś tam kojarzył z telewizji o tym, że Brytyjskie Muzeum znów mogło wejść w posiadanie jakiegoś starocia, który skądś wykopała. Tak sądził. Dopiero teraz dotarło do niego, że wcale nie byli ulepieni z takiej samej gliny, jak zakładał wcześniej. Gdy drzewa zaczęły robić się coraz niższe, a światło mocniej przebijało się na ścieżkę, po kilku krokach zobaczył idealnie skoszoną, soczyście zieloną trawę. Plecy wielkiego budynku wyłoniły się zza drzew i poczuł, że to wcale nie była jego bajka. Nagle nie mógł przestać myśleć o różnicy, która ich dzieliła. 
Już miał zrobić krok w przód, w stronę krzaków, by wyjść na polanę, ale Lara pociągnęła go za ramię i ruszyła dalej, nadal ścieżką leśną. Miała najwyraźniej inny plan.
Szedł za nią jak cień. Spuścił wzrok na swoje brudne dłonie i wysmarowane błotem pionierki, gdy znaleźli się przed małą, kamienną kapliczką. Lara wyciągnęła kluczyk spod jednego ze zniczy ułożonych przed posążkiem Matki Boskiej Anielskiej i otworzyła kłódkę metalowych krat na tyłach. Odsunęła skrzypiącą bramkę, a za nią drewniane drzwiczki i weszła do środka, zapalając flarę. Zeszła po schodach i poczekała na Kurtisa, prosząc, by zamknął za sobą.
Rzuciła ułamkowe spojrzenie pełne dezaprobaty, gdy zobaczyła jego niewyraźną minę.
– Och, przestań już. To tylko kupa kamieni wokół trawy i drzew. Nic nie znaczy, nie jestem żadną arystką.

***

Tak naprawdę znaczyła wszystko.
W rzeczywistości rezydencja Richarda, o którą po śmierci ojca kilka lat toczyła się walka z wujostwem, była dla Lary najważniejsza. To przez tę posadzoną trawę i las, przez mury i osiemdziesiąt pokoi, stajnie, lądowisko i baseny odwrócili się od niej wszyscy dalsi członkowie rodziny. Zastanawiała się chwilę, jak zareagowałby Kurtis, gdyby dowiedział się, że po prawdzie majątek Croftów składał się z trzech takich rezydencji, jednak dwie z nich utrzymywane były przez Narodowy Fundusz Na Rzecz Renowacji Zabytków. Do tej pory Lara nie miała nikogo i niczego cenniejszego prócz Winstona i właśnie tej kupy cegieł, a właściwie źródła wspomnień, które napawały ją dumą i siłą. Nie chciała jednak, by Trent krępował się w jej progach, gdy już je przekroczą. Żadne kłamstwo nie sprawiało jej trudności.
Nie życzyła sobie też, by widział, jak bardzo była sentymentalna, a poza tym wciąż nie miała zamiaru się z nim spoufalać, choć darzyła go zaufaniem i tak większym niż innych znajomych, których de facto nigdy nie zapraszała do swojego domu. A już na pewno nie jednym z pięciu sekretnych przejść. Wyjątkiem, który znał wszystkie, był Winston, który sam jeden już od trzydziestu czterech lat opiekował się całą posiadłością. Gdy Lara o tym pomyślała teraz, na chłodno, przypomniały jej się też słowa Kurtisa. 
Problemy z zaufaniem, huh? 
Spojrzała na niego. 
– Poza tym patrz na mnie. Wcale nie wyglądam lepiej od ciebie. 
Jej słowa pewnie trochę go podbudowały, przynajmniej na to liczyła. Zauważyła, że uśmiechnął się do niej nikle, gdy obrzucił spojrzeniem jej zabłocone buty, starte dżinsy, brudną kurtkę, pewnie rozmazany pod okiem makijaż i tłuste włosy. Szedł za nią ciemnym, wąskim korytarzem, co jakiś czas mijając jakieś rozwidlenie czy skrzynie. Byli w tym samym położeniu. W końcu trafili na schody. Croft zgasiła flarę, zrzucając ją na podłogę i przydeptując butem. Po cichu ruszyła w górę, aż w końcu odsłoniła małego judasza, którego Kurtis nawet by nie zauważył. Zerknęła. Po chwili wygrzebała z plecaka kolejny mały kluczyk. Włożyła go w zamek, ostrożnie przekręciła. Delikatnie pociągnęła za klamkę. 
Nareszcie w domu.

***

Robić nie było komu. Winston już od kilku godzin był w stanie działania, ale przerwał ścieranie kurzy z balustrad w holu, gdy tylko usłyszał odgłosy dochodzące z pokoju pani domu. Faktycznie zastał ją tam zmieniającą ubranie, kiedy jakiś mężczyzna pakował do plecaków dodatkową amunicję. Widać, że starali się być cicho, chociaż wcale nie musieli. Agenci SOCA i policja opuścili rezydencję kilka dni temu, nawet jej nie przeszukując. Zadali tylko kilka pytań, pozostawili namiary do siebie i wyszli. Najwyraźniej Croft należało szukać tam, gdzie umierali ludzie. 
Winston zapytał tylko, jak mógłby pomóc. Wtedy – im, a teraz dokładnie to samo powiedział do niej. Ufał jej. Ufał jej całym sercem, chociaż im częściej śledził wiadomości, dostawał telefony czy listy, tym bardziej bolało go to serce. Ale na widok Lary łzy stanęły mu w oczach i nie mógł się nie przytulić, chociaż nie bardzo za tym przepadała, a już na pewno nie wtedy, gdy patrzył na to ktoś trzeci.
Winston, odklejając się od Lary, zastanawiał się, co rzeczywiście łączyło Larę z tym mężczyzną. Kiedy tylko poznał Trenta osobiście, a wcześniej zobaczył go w telewizji, utwierdził się w przekonaniu, że związało go z nią coś specyficznego, inaczej nie spraszałaby go do rezydencji. A już na pewno nie tamtędy. Długo zajęło jej przecież obdarzenie zaufaniem czułego hrabiego, z którym zerwała, bo podobno używał serwetek, przesadzał z nicią dentystyczną i sam prasował sobie sweterki. Tak kiedyś zdradziła, gdy Winston poprosił, by wypiła jeszcze jedną szklankę burbona. Natomiast dużo szybciej zawierzyła niefrasobliwemu Zipowi, którego już na początku znajomości wyciągnęła z więzienia. Miała słabość do mężczyzn ze skłonnościami przestępczymi i Winston dobrze o tym wiedział. Kurtis też nie wyglądał przecież, jak gdyby wyszedł właśnie z biblioteki czy ze spotkania Kółka Niedzielnego.
Ile to już lat minęło, odkąd wyrzuciłaś z rezydencji hrabiego Farringtonu?
Wyrachował szybko w myślach, że co najmniej jedenaście. Gdy tylko Lara poznała von Croya, rozpoczęła podróżniczy i niebezpieczny tryb życia, także osamotniony. Winston nigdy ją o nic nie pytał, a już szczególnie nie po ostatnim dramatycznym powrocie z Egiptu. Była samotniczką z wyboru. Zresztą Smith wychodził z założenia, że gdyby tylko chciała, powiedziałaby mu o wszystkim. Lubiła popijać przy nim burbon.
Starszy mężczyzna w stroju kamerdynera obserwował, jak krzątali się oboje po pokoju, wciąż milcząc. W końcu Lara podeszła i ucałowała go w policzek, obiecując, że wszystko niedługo się skończy i prosząc, by nic nie mówił Zipowi. Nic nie mówił nikomu. 
Zgodził się, nie rozumiejąc, dlaczego tak się spieszyła. Nie skorzystała z prysznica, nie zasiadła do stołu, nie przespała choć jednej nocy. Dlaczego, skoro – gdy o to pytał, łamało go w głosie – wyglądała jak wrak?

***

– A więc mówisz, że można mu ufać, tak?
– Jeżeli nie mogę zaufać Winstonowi, to już nikomu na świecie. 
– Mnie możesz ufać – zauważył.
Lara spojrzała na Trenta, podnosząc brew. 
– Och, czyżby? Przypomnij mi o tym, gdy znów ukradniesz mi portfel. – Otworzyła drzwi i zapaliła światło w garażu. A właściwie nawet nie tyle w garażu, co na wielkim, podziemnym parkingu.
Kurtis kolejny raz tego dnia gwizdnął z podziwem. Minął kilka astonów, jaguarów, limuzynę Bentleya czy rolls-ryce'a z siedemdziesiątego siódmego i uświadomił sobie, że bogaci Brytole musieli mieć jakiś kompleks, skoro cenili tylko siebie. Zdziwił się, gdy Lara przemaszerowała przez całą salę i wybrała czarną, matową toyotę z końca. Kiedy wyjeżdżali, Kurtis spostrzegł, że widok monumentalnego dworu w Surrey nawet z daleka robił piekielne wrażenie. Przyzwyczajony raczej do tanich moteli nie mógł wyjść z podziwu, chociaż nie na głos. Rezydencja była spełnieniem jego marzeń o bogactwie, rozpuście i hedonistycznym stylu życia, które zapewne prowadziłby, gdyby miał takie warunki jak Lara. I nie był ostatnim z zakonu. A że ich nie miał i faktycznie miał na karku spuściznę Lux Veritatis, musiał często pocieszać się spaniem w kradzionym porsche. 
– Siedziba prywatnej spółki botanicznej na świętej Heleny szesnaście. – Lara przerwała mu myśli, jedną ręką grzebiąc w GPS-ie. – Ciekawe... Nie śmierdzi ci Sanitarium? Botanika, eksperymenty, te sprawy... 
Na samą myśl o Boaz, Kurtis poczuł mdłości.
– A więc Menelaos miał rację – skomentował.
– Menel...co? 
Usłyszał jej  parsknięcie i uśmiechnął się pod nosem.

***

Gdy jechali obrzeżami Londynu, 
GPS prowadził ich suchym głosem. Rozładowywali napięcie, przedrzeźniając go prze chwilę. Przestali, gdy trafili na Battersea, dzielnicę przemysłową. Szare budynki zakładów, niektórych dawno porzuconych jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, przypominały nieco Strahov. Kurtis, zapytawszy, czemu Lara używa nawigacji, skoro jest poszukiwana, dowiedział się, że akurat ten sprzęt jest ostro zabezpieczony przez jakiegoś Zipa. Nie pytał więcej. Ledwie kilka minut potem stał z Larą naprzeciwko nieciekawie wyglądającego budynku otoczonego wysokim murem. Trochę jak forteca – zabudowanie na pierwszy rzut oka wydawało się nie do zdobycia. 
Milczał. Rozglądał się po okolicy, baczną uwagę zwracając na konstrukcję budynku podobnego do Sanitarium. Po chwili miał już wystarczającą ilość pomysłów, jak dostać się do środka.
Odwrócił się i miał coś zaproponować, gdy nagle zaskoczył go pisk opon. Zza rogu wyjechał samochód dostawczy z logiem Mercedesa na grillu. Zaparkował w miejscu, w którym otworzyła się automatyczna brama. Z wozu wyskoczyło sześciu wysokich mężczyzn w niebieskich kombinezonach.
Lara sięgnęła po desert eagle, jednak Trent pociągnął ją za rękę i oboje schowali się za zaparkowaną w bezpiecznej odległości toyotą. Obserwowali z daleka, jak najemnicy otwierali drzwi dostawczaka, by wyładować z niego kilka beczek.
– Powaliło cię? – szepnął do niej dyskretnie. – Nie możemy tak po prostu ich zabić.
– Naprawdę nie widzisz podobieństwa do ludzi Karela?
– Jest ledwo po dwunastej. Chcesz rozpętać tu rzeź?
Chociaż musiał przyznać jej rację; faceci nosili niebieskie mundury przypominające te, które rozdawał Karel, gdy Trent sam zatrudnił się w jego agencji jako najemnik, kiedy planował wedrzeć się w szeregi Kabały od środka. Gdy zmrużył oczy, dostrzegł, że osiłki spacerowały z mag vegami przypiętymi do paska. Trzydzieści naboi w jednym magazynku. Szybkostrzelne, duży zasięg. Kiedyś dostał od Karela taki sam. Znał go na pamięć.
Nie będę rozmawiać ze zwykłymi najemnikami – odparła, palcem wskazując na mag vega. – Zresztą, oni też nigdy nie chcą ze mną rozmawiać.
Kurtis nie miał takich zamiarów. Już chciał przedstawić swój plan, w którym ilość przelanej krwi ograniczała się do minimum, gdy zauważył, że kobieta gdzieś wyparowała.
– Croft? Co ty… – ale nie musiał kończyć.
Zobaczył ją, jak podkradała się do najmity obserwującego teren przed murem, i zaczął dokręcać tłumik do Borana-X. Obserwator dostrzegł Larę i wyciągnął broń, zanim zrobiła cokolwiek, więc Trent wystrzelił od razu, celując w głowę. Lara złapała upadającego mężczyznę i delikatnie położyła go na chodniku. Rozejrzała się. Teren fabryki był opustoszały, a dzielnica okazała się smutnym odludziem. Zupełnie jak Sanitarium.
Tyle dobrze.
– Brawo – szepnęła do Kurtisa, gdy podszedł do niej bezszelestnie.
Oboje przystąpili bliżej, a reszta najemników nadal wypakowywała beczki z bagażnika, pod drzwi głóne. Trent patrzył na kobietę sceptycznie. Byli za blisko, aby się wycofać. Obserwowali sytuację za bramą.
– Naprawdę powinniśmy się wycofać. 
Lara w odpowiedzi tylko wzruszyła obojętnie ramionami.
– Jest ktoś, no poza Winstonem, Leydonem i tym całym Zipem, kogo nie zabiłaś?
– No. Nie zabiłam ciebie.
– Czyli póki pracujemy, to jestem bezpieczny? A jak będę chciał cię zatrzymać?
Croft znów wyciągnęła broń i wycelowała w najbliższych dwóch kolesi. Kurtis westchnął, ale również przygotował się do strzału. Oboje nacisnęli spusty. Najemnicy byli zaskoczeni – natychmiast kilku otworzyło ogień, a jeden wymierzył kilka strzałów w toyotę, upewniając się, że nikt nią już nie odjedzie.
Trent przeładował broń, licząc w myśli amunicję, a Croft pewnie oddawała kolejne strzały. Zamieszanie ucichło, gdy w przeciągu minuty na terenie posesji leżało sześć trupów. Lara zabrała się za oglądanie zwłok, a Kurtis spróbował podnieść wieko jednej z beczek.
– Zwykli dostawcy. – Zaglądała jednemu z mężczyzn w dokumenty.
Specyficzny zapach ziaren kawy uwolniony z jednej z beczek rozniósł się w powietrzu. 
– Neutralizuje zapachy. – Usłyszał Trent, gdy Lara podeszłą tuż obok. – Tania zmyła na odprawach celnych. Na dole jest jakiś baniak. Weź, sprawdź... To chyba krew...
Gdyby oboje podnieśli wzrok, dostrzegliby w oknie starszego, postawnego mężczyznę, który – uśmiechając się – chwalił się światu ogromnymi dołeczkami w policzkach. Nie był urodziwy, za to niezwykle wysoki i szczupły. Jedną ręką delikatnie odsunął firankę w swoim gabinecie, drugą dłonią wyciągnął z kieszeni telefon.
– Jeremmy Collins. Poproszę z głównym inspektorem, tak. Dziękuję. Dzień dobry, panie inspektorze. Pod jedną z moich firm właśnie widziano poszukiwaną, o której ostatnio rozmawialiśmy na kawie. Owszem, wciąż znajduje się na mojej posesji. Tak, tej na świętej Heleny. Bardzo dziękuję, jest pan niezwykłym gentelmanem, inspektorze. Proszę również przysłać, jak można się spodziewać po pani Croft, karawanę karawanów. Jeszcze raz bardzo dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz