SEKCJA TRZECIA



Siedziała po turecku na łóżku, zamknięta w pustym pokoju o wątpliwej estetyce. Na taborecie obok skrzypiącego, jednoosobowego łóżka stała nietknięta filiżanka herbaty. Lara rozsunęła zamek plecaka i wyciągnęła z niego dziennik von Croya. Znała już go na pamięć, mimo to położyła notes tuż obok filiżanki. Zamierzała jeszcze przed snem zajrzeć do niego, a jutro zostawić Kurtisa na głowie Ljudmily i po prostu wyjść, by jak najszybciej dostać się do Londynu. Gdzieś w duchu cichy głosik sumienia podpowiadał, że tak nie można i wcale nie dlatego, że to ona sprowadziła pod dach przyjaciółki Trenta. Lecz dlatego, że powinna przynajmniej go pochować. Ale uciszyła natychmiast ten głos. Przecież miała skostnieć i pozbyć się tych emocji...
– Niezdecydowana suka – mruknęła pod nosem do samej siebie i wyciągnęła z plecaka świeżą koszulkę oraz kosmetyczkę. Już miała udać się do toalety, gdy wzrok utkwiła w leżącym na dnie plecaka Chirugai. Westchnęła przeciągle.
Powinnam się go pozbyć. 
Wyciągnęła je, wkładając palce w otwory w jego środku, a dysk, czując ciepły dotyk, otworzył się, wypuszczając pięć zaostrzonych jak brzytwa szpicy. Drżał w jej ręce, obracając nimi. Lara nie potrafiła określić, czy aż tak trzęsła się jej zmęczona dłoń, czy to…
To niemożliwe. To przedmiot martwy…
Chciała zamknąć Chirugai, by ostrza wsunęły się z powrotem, ale nie potrafiła. Nie znalazła zresztą żadnego przycisku ani innego wihajstra. Wstała, aby mocniej zaprzeć rękę na biodrze, ale dysk niebezpiecznie wibrował. Nie wiedziała, co zrobić.
Puściła.
– Co, do cholery… 
Nie dokończyła. Dysk, który powinien upaść na ziemię, unosił się w powietrzu. Do tej pory Lara sądziła, że to Kurtis poruszał nim telekinezą lub czymś podobnym. Jednak teraz i bez jego pomocy złocista poświata porównywalna do promienia słonecznego wypłynęła z niego i pozwoliła mu wzlecieć. Croft patrzyła na zjawisko osłupiała. Powoli szła za dyskiem, a on prowadził ją do pokoju obok.
Do Kurtisa.
Lara obserwowała całą sytuację z daleka. Widziała coraz mocniejszy płomień, jak gdyby zbierana energia mistycznej broni wypływała i kłębiła się nad ciałem, a ono, leżąc wciąż bezwładnie, pochłaniało ją coraz intensywniej. Płomienie, które nie parzyły i nie spalały, wsiąkały w martwą skórę. Ta zapaliła się cała, od wewnątrz. Croft widziała już tę poświatę w Luwrze, gdy Kurtis ukradł jej artefakt. Sterował ostrzem, z łatwością torując sobie drogę ucieczki. Nie sądziła, że było to trudne. Jak się właśnie okazało – dla niej – niewykonalne. Nie potrafiła zatrzymać Chirugai, nie wiedziała, jaka siła utrzymywała je w powietrzu. Nie wierząc własnym oczom, przyłożyła dłoń do twarzy. Zaledwie kilka chwil wystarczyło, by płomień zniknął, a ciało przestało połyskiwać. 
Ostrze jak martwe dopiero teraz upadło z hukiem na podłogę. 
Czuła, że nogi ma jak z waty. Nie mogła się ruszyć, więc oparła się o chłodną ścianę. Nie wiedziała, czy śni, kiedy martwy Kurtis po prostu otworzył oczy. Chciała krzyknąć i zrobiła to, ale zamykające twarz dłonie stłumiły odgłos. Widziała, jak mężczyzna otworzył usta. Lekko stęknął, jak gdyby połamany czy odrętwiały. Po chwili usiadł na łóżku, przeciągnął się, rozmasował kark.
Różne cuda widziała w życiu, ale to był szczyt szczytów. Bezczelność mózgu, jeżeli okaże się snem. 
On po prostu usiadł na łóżku!
Czuła się ogłupiona jak nigdy. Jakby oberwała czymś twardym dość mocno w głowę.
Po prostu wstał!
– Croft? Gdzie… gdzie ja jestem?
Kurwa, on mówi!
Nie mogła dłużej. Poczuła niebezpieczny gorąc rozprzestrzeniający się po całym ciele. Kropelki potu na czole. Zamglony obraz i uczucie lekkości, gdy upadała.
– Croft!

***

Gdyby była Zipem, uznałaby, że ktoś właśnie wgrał jej nowy soft.
Och, więc to tylko głupi sen?
Zmieniła zdanie, kiedy ocknęła się na łóżku z zimnym kompresem na twarzy. Gdy otwierała oczy, obraz przed nią powoli nabrał konturów i uformował się w nieogoloną, całkiem żywą twarz. Niebieskie tęczówki. Grzywkę, która opadała na czoło.
– Nie. Ty byłeś martwy – powiedziała drżącym głosem. Wciąż własny umysł płatał jej figle?
– Prawdopodobnie zapieczętowane w Chirugai moce ostatniej inicjacji Lux Veritatis przywróciły mi oddech. 
Mówił. Oddychał. Poruszał się, na dodatek lekko uśmiechał. I, co dziwne, wiedział więcej od niej. Patrzył na jej wciąż bladą twarz i czytał z jej oczu. – To musiało być straszne, co? Widzieć, jak truposz nagle wstaje z wyra.
Żartował. Ten ton głosu, ten... Ough. Bez sensu, co to za abstrakcja? Lara przytaknęła, a on pomógł jej podnieść się, by usiadła. Podał jej zimną już herbatę i rozkazującym spojrzeniem zmusił, by upiła chociaż łyk.
– Co to znaczy zapieczętowane w Chirugai moce? Czym ty, kurwa, jesteś?
– Kurtis Trent. Ostatni członek  starożytnego Lux Veritatis. Miło mi.
Nie mogła powstrzymać kolejnego przekleństwa pod nosem. Mężczyzna podał jej dłoń i zaśmiał się znów, a ona wciąż nie mogła zrozumieć dlaczego i jak. Odepchnęła jego rękę niedbale. Czemu tak się szczerzy?!
– Wytłumacz mi to łaskawie. Co to za szopka? – Upiła jeszcze jeden łyk.
Wcześniej obrzydliwe ziółka Ljudmily nagle zaczęły smakować całkiem nieźle.
– Wtajemniczenie mocy zakonu Lux Veritatis pozwalało mi poruszać mniejszymi przedmiotami za pomocą telekinezy czy wzrokiem przenikać przez ściany. Mówiłem ci już kiedyś, że jestem wyjątkowy. Oglądałaś Gwiezdne Wojny?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Trochę teraz pożałowała, że zawsze odmawiała Zipowi seansu. 
– Wiesz… Niech moc będzie z tobą i takie tam. W wieku szesnastu lat złożyłem przysięgę milczenia Konstantinowi, to znaczy mojemu ojcu. I tak już wiesz więcej, niż powinnaś, a poza tym… Teraz to i tak wszystko przepadło. Próbowałem dojrzeć przez ścianę, czy uda mi się jeszcze ta sztuczka, ale cena zmartwychwstania była chyba zbyt wysoka, by ostały się chociaż resztki. Nie ma o czym gadać.
– Witaj w klubie, zwykły człowieku. Przynajmniej żyjesz. Ljudmila już wstała? – Lara musiała zmienić temat.
Miała dość rozmów o cudacznym wydarzeniu. Wydawało jej się, że nadal nie rozumiała kompletnie nic, ale zdała sobie sprawę, że to już nie ważne i chyba wcale nie chciała wiedzieć więcej.
– Gdy usłyszała, jak mdlejesz, przybiegła do salonu i zareagowała dokładnie tak samo. Leży w swoim pokoju. Nie budziłem jej.
– To dobrze. Musimy stąd wiać.
Gdy już pakowała swoje rzeczy, wciąż nie mogła przestać myśleć o całym zajściu. Wiedziała, że to wszystko nie było naturalne, normalne… możliwe. Ale z drugiej strony, ten cały Trent opierał się o ścianę i obserwował jej ślamazarne, pełne nerwówki ruchy całkiem zdrowy. Wzdrygnęła się na samą myśl o wczorajszej akcji ratunkowej.
– Trzeba będzie zdjąć ze mnie te szwy. A to potem. Gotowa?
Skinęła głową. Zarzuciła plecak na ramię i ruszyła przodem do wyjścia.
– Opowiem ci wszystko po drodze, bo Monstrum…
– Domyślam się. Gdybyś nie odnalazła jakiejkolwiek wskazówki, która świadczyłaby o niezakończonym rozrachunku, już dawno byłabyś w drodze do Anglii, prawda?
No... tak. Tylko że wiedziała o tym od dosłownie chwili. Monstrum miało siedzibę w Londynie? I dobrze. Lara nie była patriotką, właściwie uważała patriotyzm za coś na wzór syndromu sztokholmskiego. Rozwiązanie zagadki tuż pod domem...? Było jej to nawet na rękę – mogłaby wpaść po kilka rzeczy, przygotować sprzęt, zaplanować włam. Niegłupie, niegłupie... Skinęła głową, choć po chwili zrozumiała, że nie było to zbyt grzeczne. Kurtis jednak tylko zaśmiał się pod nosem. Znów. Dlaczego był w stosunku do niej taki sympatyczny?
– Cała Lara Croft. Nie dbasz zbytnio o przyjaciół, co?
– Monstrum to tylko biznes.
– Na pewno chcesz zostawić tę staruchę samą, zanim ruszymy? Pewnie należą się jej jakieś wyjaśnienia.
– Nie dbam o to teraz. Mam ważniejszy problem. Chodź.
Przełknęła ślinę i, puściwszy Kurtisa przodem, zamknęła za sobą drzwi apartamentu. W sumie pierwszy raz była w sytuacji, w której z kimś współpracowała. Na dodatek ten ktoś wstał z martwych. Czy faktycznie zależało jej na towarzystwie tego nietypowego zakonnika i jedynie grała teraz skostniałą, by nie wyjść na miękką kluchę? A może było odwrotnie?
W ostatnich dniach zginęło dużo cennych osób, które powinny żyć, ale jakoś za nimi nie płakała. Von Croy, Carvier, Bouchardt, Pierre... Nie wymarzyła sobie roli wybawicielki narodu i nie miała zamiaru nią być. Jednak jeżeli jest opcja, by to zakończyć, bo znalazł się ktoś, kto chciałby pomóc, to czemu nie? Wybawi z nim naród i oczyści swoje imię. Musiała być tylko miła, więc postanowiła taka być. Nic trudnego... O! Taki wmyśliła plan.
Poczuła na ramieniu jego dłoń. Już nie lodowatą i siną.
– Dzięki za wszystko. Gdybyś wyjechała z ostrzem, pewnie byłoby po mnie. Ono reaguje na godnych ludzi. Trochę jak młot Thora... 
Lara spojrzała na Kurtisa, unosząc brew. Może kiedyś faktycznie powinna przedstawić go Zipowi? Chyba by się dogadali. Ewentualnie gdyby słuchała Zipa uważniej, może mogłaby teraz też zaszpanować jakąś wiedzą z popkultury... 
– ... Zresztą nieważne.
Usłyszała. Kiwnęła głową i wrzuciła plecak na tylne siedzenie. Usiadła za kierownicą, poczekała, aż Kurtis usadowi się na miejscu obok i wsunęła kluczyk do stacyjki.
– Już nigdy mnie nie strasz – mruknęła i wcisnęła pedał gazu.
Ciche i ciemne podwórko czeskiego blokowiska tylko przez moment rozświetliły światła odjeżdżającego samochodu. Noc jednak nie trwała wiecznie. Droga o tej porze, choć powoli stawała się jasna, wciąż była pusta. Co za tym idzie – spokojna. W mercedesie, którego pracę silnika nie zagłuszała tym razem żadna muzyka, panowała niezręczna cisza, dopóki Lara nie poprosiła Kurtisa, by wyciągnął z jej plecaka gazetę Ljudmily. Trent wykonał polecenie i otworzył czasopismo na wyznaczonej stronie. Chwilę zajęło mu zapoznanie się z treścią ogłoszenia o kolejnym morderstwie.
–  Czyli mam rozumieć, że Karel pomógł ci pozbyć się Eckhardta, a potem Sanitarium zwaliło mu się na łeb?
– Mhm – O, ale jesteś miła. Zajebiście ci idzie... – To znaczy tak. 
– Więc dokąd teraz zmierzamy?
– Muszę się stąd zwinąć, porzucić wóz, znaleźć nowy i dostać się do Londynu. Podobno jest tam coś ciekawego.
– A nie przypadkiem musimy?
Odpowiedziała mu cisza, więc kontynuował.
– Dobra, coś ci streszczę. Jestem prawdopodobnie ostatnim spadkobiercą tajemnic Lux Veritatis. Kabała, czyli sojusz Eckhardta z innymi, równie szalonymi kolesiami pokroju Karela, wciąż stanowi zagrożenie, ma swoich zwolenników. To mafia. Jeżeli Monstrum nadal stwarza problemy, a oboje dobrze wiemy, że Monstrum to nic innego jak Eckhardt, którego wykończyłaś… bo wykończyłaś, prawda?
Przytaknęła. Bardzo uważnie słuchała, co mówił.
– No. To znaczy, że ktoś inny przejął prace. Sanitarium upadło, to kupa gruzów. Mimo to ktoś dalej brudzi. I wiem, że to brzemię dużo waży, ale być może jesteśmy jedynymi, którzy znają prawdę i orientują się w temacie...
Miała wrażenie, że czytał w jej myślach. A przynajmniej wiedziała, co usłyszy. Wtrąciła się.
– Raczej nie będziesz mi przeszkadzać.
– W twoich ustach to brzmi jak komplement. Wyglądasz jak typiara, która działa solo. 
– Gramy w otwarte karty? Świetnie. Po czym poznałeś?
– Po tonie, jakim porozumiewasz się z ludźmi.
– Ty też jesteś wyluzowany. I nie nazywaj mnie więcej typiarą.
–  Ty nie jesteś wyluzowana, tylko nieprzyjemna.
– Postaram się nad tym pracować – mruknęła zdawkowo. 
Usłyszała cichy śmiech.
Powoli wstawał dzień. Słońce pojawiało się na horyzoncie, powoli rozświetlając ulice i pozwalając odejść niespokojnej nocy. Powietrze było chłodne, więc gdy samochód zatrzymał się przed kolejowym wieżowcem mieszkalnym, a drzwi mercedesa otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, Kurtis poczuł dreszcz na ciele. Zamknął drzwi z powrotem. Lekka bluza nie była dobrym pomysłem w ten okres.
– Nigdy nie byłem w Londynie. 
– Nie spodoba ci się. – Lara wysiadła z samochodu, by zaraz usadowić się na tyłach. – Chodź. 
– Po co?
– No przecież trzeba ci zdjąć te szwy. 
Kurtis uznał to za sensowny argument. Szybko się przesiadł, ale gdy tylko zobaczył haczykowate ostrze survivalowego master cutlery'a, mina mu zrzedła.
– Właściwie, to bym sobie dał radę sam... Nie przeszkadzają aż tak...
– Miałam być miła, więc nie marudź. 
Już nie marudził. Westchnął i podniósł koszulkę, i zaraz poczuł dreszcz na lędźwiach. Kolejny, gdy poczuł dłoń Lary na boku. Delikatnie podcinała niebieskie żyłki i wysuwała je ze skóry jedną po drugiej. Zrzucała je na dywanik. O ile zwyczajne zdejmowanie szwów po ranie było raczej bezbolesne, to kiedy ta już się całkowicie wygoiła i wyglądała pod nimi na nietkniętą, wyrywanie ich z niej okazało się katorgą. Kurtis zacisnął zęby i zmrużył oczy, nie odezwał się jednak ani słowem. Przestał myśleć i oddychać. Głębszy wdech wziął dopiero, gdy Lara stwierdziła na głos, że to już. Zerknął na swój bok i przejechał po nim dłonią. Po żyłkach zostało kilka dziurek, zaczerwienionych, przypominających ślady po rozdrapanych ukąszeniach komarów. Niektóre nawet podeszły krwią. Opuścił koszulkę, by już nie musieć na nie patrzeć.
– Dzielny pacjent...  – Lara poklepała go po ramieniu i otworzyła drzwi. – Trochę zbladłeś...
– Chcę naklejkę. Albo czekoladę. 
Zobaczyła, jak uśmiechał się lekko. Odwzajemniłaby gest, gdyby nie widok za oknem. Czarne chmury zbierały się na niebie, a pierwsze krople rozbryzgały się na szybie mercedesa. 
– Czy... tam u was, w Londynie, przypadkiem też cały czas nie leje? 
– Z deszczu pod rynnę, Trent. Z deszczu pod rynnę – mruknęła.

*** 

Zbudził ją jakiś hałas. Jęknęła.

– Laro? – Otworzyła oczy, podniosła się i położyła stopy na chłodnych panelach. 
Wyszła z sypialki i rozejrzała się, okrywając dłońmi ramiona. Firanka w oknie poruszała się pod wpływem wiatru; Ljudmila podeszła i zamknęła okno.  Poczuła ostry swąd w nosie. Gaz? Siarka? Ruszyła w stronę kuchni sprawdzić, czy nic się nie ulatnia.
Na ścianie odbił się błysk błyskawicy i zgasło światło. Niebo spochmurniało, w moment przyciemniając okolicę. Kolejne błyskawice przecięły zbierające się chmurzyska.
Ciemność zapadła jeszcze głębsza. Światłość gromów odbijała się w oknach raz za razem. Stukot kropki o blaszany parapet komponował się z głośnym oddechem kobiety.
Jeszcze sekundę temu mogła przysiąc, że wszystko widziała, a teraz dłonią błądziła przed sobą, by dojść do stołu i przypadkiem o niego nie uderzyć. Wiedziała, że zaraz przyzwyczai się do ciemności, ale pokój – jakby na przekór – zawirował. Zamknęła oczy.
Przez moment wydawało się jej, że słyszy śmiech. Zapytała, kto tam i dlaczego; pomyślała o mężczyźnie, który powinien leżeć na kanapie i przypomniała sobie, że ostatni raz widziała go żywego. Wydała z siebie cichy jęk. 
Poczuła się słaba, trochę jak ofiara łowna, ale nie potrafiła wytłumaczyć skojarzenia. Przyspieszyła, kierując się do wyjścia. Ale gdzie ono było? Wirowanie sprawiało ból, dekoncentrowało. odbierało wiarę.
Ljudmila potknęła się o własne nogi i obiła od ściany. Krzyknęła raz i drugi, gdy wpadła na stolik. Strąciła telewizor z hukiem. Nie potrafiła otworzyć oczu; jak kukiełka na sznurkach bezwiednie uderzyła w meblościankę, strącając kilka grubszych tomiszczy i świecznik. Coś ją opryskało. Oblizała suche usta i poczuła na nich smak krwi.
Monstrum. Słyszała o nim. Cała Praga słyszała.
Co żeś ty, Laro...
Przewróciła się na zimne kafelki, próbując krzyczeć, jednak głos uwiązł jej w gardle. Nie mogła nic zrobić, nic dostrzec. Poczuła, że wstaje, że stoi, że ktoś dotyka jej ramienia i popycha na pustą kanapę. To on?
Gdy otworzyła oczy, błysk gromu rozświetlił pokój ledwo na moment. To on! Ten mężczyzna, ten wybudzony!
Ciepło wygodnej kanapy dało słodkie ukojenie, a w głowie Ljudmily wreszcie przestało wirować. Próbowała przełknąć ślinę, ale w gardle poczuła drażniącą suchość. Drżała. Bała się. Widziała zdjęcia, pamiętała reportaż, słyszała o ostrzeżeniach, a teraz było już za późno. Wpuściła do domu, do własnego progu... Chciała pomóc i tak jej się odwdzięczają?!
– Dla... dlaczego?! – Głos miała pełen rozpaczy.
– Już dobrze... dobrze... 
Znajomy mężczyzna głaskał ją po głowie, po włosach; pogładził jej policzek, opuszkami przejechał przez usta. Zatrzymał się na nich. 
– Ciii... 
Łzy spływały jej na potęgę. Ljudmila łkała na głos, chyba prosiła, ale jej własne słowa nie docierały do jej uszu. Tylko dźwięki burzy i śmiech przepleciony ze słowami dodającymi otuchy. Co było prawdą, co ułudą? Bać się czy ufać? Nie potrafiła już wierzyć nikomu.
Głośny krzyk zagłuszył wszystko.
Ustało. Zrobiło się o wiele jaśniej, a zapach siarki wtopił się w metaliczny swąd krwi i potu. Z otwartych oczu biło przerażenie. Usta, jak gdyby wciąż zdolne do krzyku, Ljudmila miała rozchylone, lecz milczące. Żadnego pulsu w tętnicy szyjnej, żadnego pulsu przy nadgarstku. Rozpruta skóra na brzuchu ukazywała widok obrzydliwy. Karel chwilę przyglądał się mu w milczeniu, wyprostowany i dumny. Nie zmęczył się nawet przesadnie, właściwie mniej, niż zakładał. 
Mały psikus zaledwie, drobnostka, a tyle uciechy...
Wnętrzności żołądka, wyciągnięte jelita i krew spływająca na posadzkę tworzyły kompozycję rodem ze wstrętnego koszmaru. Karel przeszedł obok tego z rękoma w kieszeni, gwiżdżąc pod nosem. Szukał wzrokiem telefonu.
Lara Croft musi cierpieć. 
Stary aparat znalazł w przedpokoju. Wziął wdech. Zamknął oczy, by za moment otworzyć je znów. Kobiecym krokiem podszedł do telefonu, spracowanymi dłońmi podniósł słuchawkę. Głos miał dźwięczny, mimo przerażenia, i poważny, mimo wewnętrznej uciechy.
– Ona tu jest! To ona, to ona! Ta z wiadomości! Pomocy!... – odłożył słuchawkę i roześmiał się w pustkę. 
Ten czeski faktycznie był dość zabawny.


_______________________________
Ujmują mnie nowe grafiki z Tumblra. Dzięki nim dalej siedzę w temacie, trochę zła na siebie, że nie potrafię tego wszystkiego napisać też po angielsku. Czytam ficzki angielskie, część bazuje na AoD i wychodzi spod ręki twórców custom leveli na trl.net, aż przyjemnie się to czyta i obserwuje ruch pod rozdziałami. 
W temacie tej notki znalazłam coś takiego na profilu Makedonsky


To zaskakujące, bo przecież scena wskrzeszenia i późniejsza rozmowa w aucie powstała lata przed tą ilustracją, a w oryginalnym AoD Kurtis i Lara nigdy nie siedzieli razem w samochodzie. Mało tego, Lara nie jeździła mercedesem, a tutaj po wąskiej kierownicy widać, że może to być właśnie taka marka.  Przypadek, sądzę. :)
Tę fotkę fajnie jest połączyć jeszcze z tą, z profilu Adayka


I już mamy piękny widok na to, jak mogłoby wyglądać to nieszczęsne wyciąganie szwów. To mega inspirujące, jak umysły fanów AoD z całego świata potrafią łączyć się w motywach i pomysłach, a jednocześnie trochę smutne, bo w takim razie jak wymyślić coś unikatowego? Coś, co wydawało mi się w 2010 genialnym pomysłem, który przelałam na Double-Fate, czyli motyw Lary walczącej z Boaz, który uważałam za swoją największą unikatowość w temacie AoD, teraz, po latach, wydaje się mniej emocjonujący. 
A właśnie, DF. Poznałam niedawno pojęcie head-hoppingu, akurat w trakcie poprawek tamtegoż opka, więc muszę zacząć trzeci raz, aby wykluczyć ten narracyjny defekt. Będzie w miarę łatwo, bo ścieżki Lary i Kurtisa rzadko się tam schodzą, no ale jednak. Na poprawione DF jeszcze sobie trochę poczekam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz