Gdy dostąpię wiecznego spoczynku, moja dusza powędruje ku niebu.
Przygotuj się więc do tego, by zaprzyjaźnić się z Jezusem.
Przeto wiesz już, że gdy umrzesz – on za tobą się wstawi…
Wyłączyła
radio samochodowe, bo Norman Greenbaum wcale nie poprawiał jej samopoczucia,
mimo że uwielbiała utwory lat siedemdziesiątych.
Nawet jeżeli to prawda, a nie – zakładała – wymysły pijanych członków kółka rybackiego, nie powinna
dopuścić, by zbyt wcześnie braciszek Kurtis z jakiegoś tam zakonu związał się z
Synem Bożym.
Zakpiła i odwróciła po raz ostatni wzrok w stronę wciąż
nieprzytomnego towarzysza. Ile czasu minęło? Rzuciła kątem oka na zegarek
panelu radiowego.
Dwanaście minut. Już wtedy był w kiepskim stanie. A ile czasu
upłynęło od zainfekowania jadem? A może nie było wcale żadnego jadu? Kurtis dawno powinien przecież wykitować, mimo to wciąż oddychał.
Wśród ciemnych alej dostrzegła tę jedną, skręciła więc na ponure
podwórko, które od kilku lat nie zmieniło się prawie wcale. Croft miała
wrażenie, że tylko bardziej zszarzało i posmutniało, jak gdyby starucha z kosą
przechadzała się tędy codziennie, a – na przekór naturze – dzieci przestały w tym
miejscu przychodzić na świat. Lara wysiadła z wozu.
Dobiegła do domofonu i przytrzymała długo jeden z przycisków.
Lara nie wykluczała, że Ljudmila może podejrzewać ją jak inni. Niedawno jeszcze, bo aż trzy dni temu, Croft poszukiwała policja za morderstwo von Croya, a potem reszty ofiar
pozbawionych życia przez Monstrum.
Ono znaczyło teren ich wnętrznościami.
Być może większość karmiąca się
prasową sieczką i dziennikarskimi pogłoskami posadziłaby ją na białoruskim krzesełku. Czy w potwory i
gościa z magiczną rękawicą uwierzyłyby lokalne władze? A może gdzieś wyłapała ją jakaś kamera, zapewne znów pokazywali w telewizji, jak wciskała nos w nieswoje sprawy,
jak gdyby sama chciała być podejrzana i jeszcze złapana? W końcu usłyszała ciche
brzęczenie, więc pociągnęła za drzwi i przyblokowała je plastikową
nóżką. Nie miała czasu na czcze gdybanie.
W głośniku usłyszała powitanie:
– Spodziewałam się ciebie.
– Zejdź, proszę.
Otworzyła tylne drzwi i spojrzała na Kurtisa. Ważył sporo, więc, by go wytaszczyć, potrzebowała sposobu. Włożyła ręce pod jego ramiona i zaparła się mocno, pilnując, by głowa
oparła się na jej piersiach. Gdy wywlekła już Trenta z auta, zobaczyła w oknie klatki schodowej kobietę schodzącą ze schodów.
Ljudmila nie powiedziała ani słowa. Podeszła do Lary i postarała się przytrzymać choć trochę mężczyznę,
by Croft mogła zarzucić sobie na barki jego ramię. Z drugiej strony Kurtisa to
samo zrobiła staruszka. Nie minęło kilka minut, a nieprzytomny sprawca
zamieszania leżał już bezpiecznie na skrzypiącej pryczy w cuchnącym stęchlizną
mieszkaniu.
– Na Boga, co mu się stało? – Ljudmila delikatnie uniosła jego
zakrwawioną koszulę.
Spojrzała na rozszarpany bok. Broczył krwią już zdecydowanie
mniej, ale skóra w tym miejscu była przeraźliwie blada i zimna.
– Coś go ugryzło. – Lara zdjęła
dżinsową katanę i rzuciła ją niedbale na fotel, tak samo przyglądając się mężczyźnie.
Przyłapywała się coraz częściej na tym, że myślała o nim
i lubiła na niego spoglądać.
Byłoby więcej frajdy, gdybyś nie był tak ubabrany.
– Nie mamy tu niedźwiedzi. – Ljudmila przerwała jej myśl.
– Robal był jadowity.
– Naprawdę sądzisz, że da się to jeszcze naprawić? – Wskazała dłonią na twarz.
Kurtis miał zapadnięte policzki. Wcześniej Lara wcale nie zwróciła uwagi
na to, że jego skóra zatraciła gdzieś swój naturalny, zdrowy kolor.
– To zrób coś – mruknęła spokojnie.
Staruszka przytaknęła i ruszyła w stronę apteczki; nie było to
zwykłe pudełko z bandażami, ale spora skrzynia stojąca w rogu pokoju, obok ogromnego, płaskiego telewizora. Ljudmila wyciągnęła ze skrzyni strzykawkę, kilka ampułek.
Przebiła igłą pojemniczek i nabrała leku, drugą ręką dwoma palcami ścisnęła delikatnie skórę. Wbiła igłę tuż obok rany i przycisnęła tłok.
– Podskórnie i raz dożylnie. Zadziała szybko, ale gwarancji nie daję. I nie biorę reklamacji.
Lara wiedziała, co Ljudmila miała na myśli. Najlepszą surowicę na
jad otrzymywało się z krwi zwierzęcia lub
krwi osoby zarażonej wcześniej. Zawierała uodpornione przeciwciała.
Surowica nie była przecież niczym innym niż produktem krzepnięcia. Wymagało
to jednak działań laboratoryjnych.
– Nie miałam na to czasu. Wciąż nie mam na to czasu – poprawiła się. – Co jeszcze
możemy zrobić?
Ljudmila sięgnęła po igłę chirurgiczną. Nawlekła na nią niebieską,
dość grubą żyłkę. Jej dłoń zadrżała niepokojąco, lecz obie kobiety udały, że tego nie widzą.
– Jaką masz grupę krwi?
– AB minus.
– On?
Croft wzruszyła ramionami. Nie wiedziała.
Nie wiedziała też, czy Trent łaskawie to przeżyje, jak i nie wiedziała, po co w
ogóle go zabierała. Trzeba było wezwać karetkę! Przecież znała go od kilkunastu godzin i nie trafili na odpowiednią, luźniejszą
chwilę, by poznać się lepiej. Poza tym pytanie o grupę krwi nie należało wcale do standardów.
Jeszcze chwilę
temu Lara była raczej spokojna, dopiero Ljudmila dała jej do zrozumienia, że poskładanie
Trenta do kupy może być już nawet nie odrobinę kłopotliwe, ale potwornie
trudne. Może niemożliwe. Nie potrafiła ustać w jednym miejscu; łaziła tam i z powrotem i czuła
się paskudnie.
Przecież nic o nim nie wiem! Że jest eks legionistą i ostatnim
członkiem jakiegoś tam zakonu. I takie tam pieprzenie.
Po chwili zatrzymała się.
Eks legionistą?
Natychmiast podeszła do niego i odgarnęła kołnierzyk jego
koszulki. Na dłuższym łańcuszku zawieszony był nieśmiertelnik.
KURTIS
TRENT
ŁOWCA DEMONÓW
26.06.1972
BRH +
Ljudmila zajrzała przez ramię.
– A więc wojak, tak? Widać, że twój typ – zagadała. – Nie ma szans na transfuzję.
Croft spojrzała na nią spod byka. Nie odpowiedziała. Zastanawiała
się, dlaczego na nieśmiertelniku nie było obowiązkowej pozycji dla wyznania, a prócz tego znajdował się dziwny dopisek, którego nie spotkała nigdy
wcześniej. Co, do cholery, mogło znaczyć łowca demonów?
– Zajmij się czymś. Podaj spirytus, muszę odkazić. Zamknąć skórę
łatwo, to uszkodzone naczynia są kłopotliwe.
Croft ze skrzyni wyciągnęła niewielką, szklaną buteleczkę i podała
starszej kobiecie. Ljudmila poczuła, że krople potu spłynęły jej po czole, więc
szybko starła je rękawem. Czuła też, że nie była już tak wprawiona jak dawniej,
ręce niepokojąco potrafiły zatrząść się w trakcie przeciągania nici.
– Mogę zrobić coś jeszcze?
– Na stole leży gazeta, otwórz na stronie dziesiątej.
Lara posłusznie wykonała kolejne polecenie. Usiadła za stołem i
otworzyła czasopismo. Nie znała czeskiego, toteż
zdziwiła się zadaniem. Czy aż tak przeszkadzała w skupieniu się, by ją spławiać?
Zmieniła zdanie, gdy zobaczyła dwie czarno-białe fotografie.
Przeciętny człowiek zadałby sobie pytanie – kto dopuściłby się takiego czynu? I
nie chodziło jej wcale o cyknięcie zwykłej fotki. Raczej o to, co przedstawiała.
Monstrum.
Ciemny zaułek jakiejś dzielnicy, która niczym nie różniła się od
innych czeskich ulic, szczególnie o jesiennej porze roku, przerażał. Znów, jak
kilka dni temu. Białą kredą narysowany wzór leżącego ciała. Zwłoki musiały
zostać zabrane, jednak nikt nie zdążył jeszcze zatuszować plam krwi na
chodniku. Nikt nie zmazał na zszarzałej ścianie bloku szkarłatnego napisu w
języku angielskim.
TO JESZCZE NIE KONIEC
Croft przypatrywała się fotografii z bliska, choć jakość papieru,
z jakiego wykonano gazetę, przeszkadzała w dopatrzeniu się szczegółów.
Rzuciła okiem na okładkę i odnalazła datę. Zdziwiła się, choć dobrze szło jej udawanie obojętnej. To dziennik? Jakim
cudem jeszcze dziś doszło do kolejnych zabójstw? Przecież Eckhardt cały dzień, razem z nią...
Fakt. Peter był naukowcem, alchemikiem i psychopatą, ale martwy
sam siebie przecież nie wskrzesił. Miała pewność, że nikt poza Joachimem Karelem
nie wyszedł z Sanitarium, ale to też dopiero pod wieczór. Nic tu nie pasowało.
Nie chciało jej się rozwiązywać zagadki do końca, ale wiedziała,
że jeśli się tym nie zajmie, zginie więcej ludzi. A zginęło i tak już wielu. Władze? Znów będą ją podejrzewać. Nie miała alibi. Nie było jej w domu.
Włóczyła się po Pradze skradzionym samochodem. Chciała wrócić do pracy. Wziąć
od Alistera zlecenie z zupełnie innej beczki, wyjechać do Egiptu i wykopać coś
starego, co mogłaby sprzedać znajomej mecenas sztuki w Muzeum Narodowym
Wielkiej Brytanii. Zrobić chociaż raz coś, za co nikt nie będzie chciał jej skuwać.
Z przemyśleń wyrwało ją ciepło, które poczuła na ramieniu.
Podniosła głowę znad gazety i ujrzała zmęczoną twarz staruszki. Nie ukazywała
żadnych emocji; Lara ceniła ją za jej profesjonalizm i za to, że miały podobne do
siebie charaktery. Były silne, nieprzesadnie empatyczne, raczej tajemnicze i
zamknięte w sobie. Podobno trudno było cokolwiek rozszyfrować z ich oczu.
– Przykro mi, Laro. Ale to od początku nie miało sensu.
Przez chwilę Croft myślała, że to jakiś omam. Natychmiast wstała z miejsca i, czując, jak drętwieją jej nogi,
podeszła do pryczy. Mężczyzna leżał zupełnie tak samo jak wcześniej. Z
zamkniętymi oczami i niespokojnym grymasem. Po zakrwawionych, sinych dłoniach
można było wiele wywnioskować. Całe życie pracował. Ciężko.
– Wstawaj. – Szarpnęła nim, ale nic się nie wydarzyło. – Nie żartuj sobie. To polecenie służbowe.
W końcu opuściła głowę. Wdech. Wydech. Poczuła, jak Ljudmila znów dotyka w milczeniu jej ramienia.
– Mogłam go oddać w ręce sanitariuszy. – Croft nie chciała
wypowiadać tych słów na głos, a jednak zrobiła to mimowolnie.
– To samo stałoby się tam, Laro. Dopiero zaglądając w głąb,
widać rozszarpany mięsień, zniszczone naczynia. Nie mogłam pomóc, ale pewnie
nikt inny też by nie mógł. No i podobno jeszcze jad, cokolwiek to było.
Lara zacisnęła pięści. To niesprawiedliwe! Targała go taki kawał, wierząc, że zrobi coś dobrego, a tak naprawdę już dawno mogła być w
drodze do Anglii!
– Skąd wiedziałaś, że przyjadę? – zapytała, zmieniając temat i
oddalając się od pryczy.
Usiadła z powrotem na krześle i wzięła do ręki gazetę. Była
perfekcjonistką w udawaniu, że nic się nie stało. Że znów ginie ktoś obok, a
ona nic sobie z tego nie robi. Przecież to mógł być co najwyżej tylko towarzysz
w podróży, którego nigdy nie miała. Oddał za nią życie, do jasnej cholery!
Nawet nie podziękowała za fatygę.
Udawała silną, a tak naprawdę coraz bardziej rozstrajała się
wewnętrznie. Czuła, że może przyznać przed samą sobą, iż o to właśnie chodziło.
O głupie podziękowanie i zrobienie czegoś dla niego. O to, by móc jeszcze przez
moment patrzeć na tę nieogoloną, przystojną twarz. I o to, żeby jeszcze raz się
z nim pokłócić, zobaczyć jego cwany uśmieszek. By poczuć na sobie jego dotyk,
jak wtedy, kiedy okradał ją w Luwrze. Zakochała się? Nie, to niedorzeczne. To
zbyt płytkie i nie w jej stylu. Poza tym znała go zbyt krótko. Raczej mogłaby
się zakochać kiedyś, w przyszłości. Jakoś nie potrafiła tego wykluczyć, gdy
rozmyślała nad tym coraz intensywniej. Może poczuła do niego to, czego nie
czuła już bardzo dawno? A może chciała po prostu mieć kumpla, do którego czasem
mogłaby się bezinteresownie odezwać i wypić z nim piwo?
Co ty pierdolisz – zrugała
siebie w myślach natychmiast – znałaś
go trzy dni. Po prostu jesteś zmęczona kolejną śmiercią. Gdybyś stała obok i
usłyszała siebie, padłabyś ze śmiechu. Teraz to tylko kawał mięsa, idiotko. Daruj
sobie.
Ljudmila
usiadła na krześle obok i bacznie obserwowała Larę. Croft czuła na sobie jej
wzrok. Irytował ją i teraz odrobinę zrozumiała, co miał na myśli kiedyś
Winston, mówiąc, że czasami to właśnie Lara bywała nie do zniesienia. Właśnie w
taki sam sposób; oziębłość i obojętność kogoś, z kim przebywasz, gdy w tobie
akurat kotłują się emocje, zwykle męczyły.
–
Kto to? Kolejny dziennikarz? – Lara spróbowała zmienić temat.
– Lokalny fotograf. Jedni krzyczą, że nadchodzi era zombie.
Inni, że dostałaś do głowy, zabiłaś przyjaciela i kręcisz się po Pradze,
mordując przypadkowych ludzi.
– A ty? Co myślisz?
– Nie oszukujmy się, Laro. Nie jesteś rządnym krwi rozpruwaczem.
Szukasz winnych.
– Coś w tym stylu. – Nie
była rozmowna, choć rozmowa wcale nie zapowiadała się krótka.
– Cała ty. Spławiasz mnie po tym, co dla ciebie zrobiłam?
Niczego nie zrobiłaś – miała
ochotę prychnąć na głos, chociaż wiedziała, że wyżywanie się na Ljudmile
wcale jej nie pomoże. Chciała zaszyć się w swoim pokoju z dobrą książką i udawać, że
nic jej nie dotyczyło. Taka opcja nie wchodziła w grę; trzeba było oczyścić się
z zarzutów.Lara podejrzewała, że będzie to trudne. Ale nie niewykonalne. Westchnęła
przeciągle. Wszystko zaczynało się od nowa. I od nowa samotnie.
Powinnam się przyzwyczaić…
– Razem z tym człowiekiem pozbyliśmy się sprawcy ostatnich
morderstw. Sprawa powinna się skończyć, nie wiem, kto jeszcze mógłby za tym
stać. Znów muszę szukać śladów. Znów wszystko jest na mojej głowie. Nie chce mi
się ratować całego świata; może to egoistyczne, ale robię to tylko dlatego, by
ratować własne dupsko. Dziękuję ci. Jesteś – przełknęła ślinę, długo szukając
odpowiedniego słowa – niezastąpiona.
Ljudmila tylko uśmiechnęła się ciepło. Zawsze, gdy Lara odwiedzała ją, była sama i chciała coś dla siebie. Ten pierwszy
raz przyszła z kimś. Ten pierwszy raz była też smutna i niezbyt skora do rozmowy,
bo ktoś umarł. A nie pierwszy raz przyjeżdżała w żałobie. Wnioski nasuwały się
same.
– Prześpij się w drugim pokoju. Odpocznij, wykąp
się, zjedz. Jutro się nim zajmiemy.
– Z każdą moją kolejną wizytą coraz lepiej mówisz po angielsku –
Croft zmieniła temat, po chwili zamykając się w dedykowanym jej pomieszczeniu. Czuła, że potrzebuje choć dnia odpoczynku. Nie była
przecież nieśmiertelną heroską, obojętną na nieprzespane noce czy głód.
Przekraczając próg łazienki, przypomniała sobie o swoim plecaku pozostawionym w
pośpiechu w samochodzie.
– Zejdę tylko po rzeczy.
Z całych sił starała się nie patrzeć na ciało Kurtisa, ale nie
była w stanie nawet tak łatwego, wydanego sobie polecenia wykonać. Leżał zbyt
spokojnie. Nawet nie zauważyła, że w głowie nuciła piosenkę Normana Greenbauma.
Nienawidzę amerykańskiego rocka –
skłamała.
Rzadko robiła to przed samą sobą, ale dziwnie się teraz czuła, świadoma swoich słabości. Jedną z nich była utrata kogoś, kto pierwszy
raz zabezpieczał jej tyły. Jak nikt wcześniej i pewnie nikt później. Czuła, że
po prostu mogłaby mu przybić piątkę. Ach, właściwie, to nie mogła.
A gdy sobie o tym przypomniała, drzwi mieszkania trzasnęły mocniej.
***
Starała się nie myśleć, ale bezowocnie. Otworzyła drzwi wejściowe klatki. Noc była wybitnie ciemna, nieba nie rozświetlały żadne gwiazdy, jedynie pojedyncza latarnia pozwoliła poruszać się po podwórzu blokowiska bez latarki. Przy mercedesie stał mężczyzna. Starszy, cuchnący równie intensywnie jak cały blok mieszkalny.
Mężczyzna chwilę się wahał, jednak machnął w końcu ręką.
Lara
patrzyła na niego z uwagą. Nie przerwała, więc kontynuował:
–
Świętej Heleny szesnaście. Coś tam jest, co budziło jego niepokój. Mówił o tym
cały czas, ale nikt mu nie wierzył. Na dodatek prowadzi to jakiś zamożny dupek,
więc raczej nie ma szans tam wejść. Ale pani wygląda na cwaną… – zmierzył ją wzrokiem. – I
chyba gdzieś już panią widziałem.
– Nie wydaje mi się. – Lara ostatni raz wciągnęła dym do płuc i wypuściła go nosem.
Zrzuciła niedopałek papierosa na ziemię
i przydeptała go ciężkim butem. Poprawiła na ramieniu plecak, robiąc kilka
kroków w stronę klatki schodowej. Gorzki smak tytoniu drapał w gardło, toteż
przed otworzeniem drzwi splunęła jeszcze pod nogi.
Mężczyzna przyglądał jej się chwilę z daleka, a gdy zniknęła w
drzwiach klatki schodowej, uśmiechnął się szeroko. Gdy odwrócił się i odszedł, białe
blizny przeszyły mu twarz, a gruba kurtka zmieniła się w elegancką marynarkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz