SEKCJA PIERWSZA




— Mogłeś przynajmniej dać znać, że żyjesz – mruknęła półszeptem, rozczarowana.
Skoro Kurtis tak dobrze poradził sobie z Boaz, wyszedł pod sam parking mimo dziurska w boku, dlaczego nie dorwał jej już w laboratorium? Dobrze, że została chwilę dłużej, robiła zdjęcia, znaczyła dowody, inaczej by jej umknął i przepadł. Może by umarł... Był sprytny, a skoro uciekł bez słowa, musiał być też typem indywidualisty.
To lubię…
Na myśl o tym, że zmusiła tego człowieka do poddania się jej opiece, zanim stracił przytomność, uśmiechnęła się do siebie nad wyraz szeroko. Świetnie, że zręcznie wymusiła również na nim dług wdzięczności, który w przyszłości będzie mogła wykorzystać dla swoich celów. To zawsze działało na męskie ego. Teraz tylko wymyślić, co dalej... Wcześniej brała pod uwagę szybki powrót do Anglii, aktualnie miała jednak trochę cięższy od swojego plecaka bagaż. Praga musiała przestać wydawać jej się taka zła jeszcze przez co najmniej kilka dni.
Mercedes CLC sunął po asfaltowej nawierzchni z prędkością, która dawno przekraczała wszelkie wyznaczniki na znakach drogowych. Lara wcale nie lubiła szarżować nocą po niezbyt dobrze znanych zakamarkach miasta, jednak czuła, że powinna się śpieszyć. Co jakiś czas zerkała w lusterko, by obadać z daleka wciąż nieprzytomnego. W czasie tych ułamkowych spojrzeń skupiała się na widoku męskiej klatki piersiowej. Wciąż oddychał. Czyli że wciąż żył. 
Świetnie. Oby jak najdłużej.
Miała go do tej pory za typowego cwaniaka, który we wszystko się wpieprzał i robił dużo zamieszania – takie wrażenie zostawił po sobie w Paryżu. Jakby mało było, że dobrze wyglądał, bo wyprostowany jak trzcina, nieprzesadnie, ale solidnie umięśniony, niezbyt zadbany, lecz wystarczająco męski i pociągający, miał te swoje czarujące niebieskie oczy i seksowny zarost, to jeszcze dał radę ją doścignąć, obezwładnić i okraść. Potem, już w Strahov, na samym końcu poświęcił się tylko po to, by mogła sama pójść dalej. Kto normalny oddałby za nią życie?
Tego chciał – urwała wywód.
Przecież nikt nie kazał mu walczyć z Boaz, właściwie sam popchnął kobietę w przód, a ona nawet nie zaproponowała, by załatwili poczwarę wspólnymi siłami. To on zachęcił ją do wdrapania się na tę cholerną platformę, aby za kolejnymi drzwiami rozprawiła się z Eckhardtem. Jakby nie było – alchemik zabił Kurtisowi ojca, dlaczego ten nie chciał więc za wszelką cenę zwyciężyć z nim po swojemu, a wszystkie siły i zdrowie poświęcił w walce z potworem, który mógłby i Larę powalić jednym ciosem? Czasem ludzie po prostu, tak normalnie, potrzebują pomocy. Świadczyły o tym obecność w jej życiu Winstona czy Zipa. Świadczył o tym Werner – do czasu Egiptu. Świadczyła o tym Ljudmila.
Lara włączyła radio samochodowe. Dwa lata temu też potrzebowała wsparcia. Wierzyła, że i tym razem stara znajoma nie zawiedzie i będzie w stanie wyciągnąć pomocną dłoń. Mężczyzna wymagał jej dużo bardziej niż Croft, kiedy odwiedziła Pragę ten pierwszy raz.

***

Rzuciła kilka niecenzuralnych fraz. Miała na ogonie jeszcze dwóch ochroniarzy, którzy ścigali ją, głośno dysząc. Nie byli w formie, więc szybko znalazła się na parkingu, gdzie wcześniej podstawiła przy głównych schodach motocykl. Zanim kilku dryblasów z paralizatorami zdążyło zawiadomić władze, dała radę wymknąć się z remontowanego budynku i wybiec na dziedziniec. To wtedy zawył alarm. Croft już wsiadła i nacisnęła gaz, gdy poczuła mocne szarpnięcie gdzieś w okolicy łopatki. Silny wstrząs zachwiał nią; boleśnie spadła z maszyny na beton. Kaptur ześlizgnął się z głowy, ale szybko nałożyła go znów. Rozpoznała uczucie i wsunęła dłoń pod koszulkę. Dotknęła pleców. Top przesiąkał już krwią, a kula utknęła gdzieś w podgrzebieniowym łopatki. Lara poczuła nasilający się ból. Szybko oceniła stan – lewa ręka wypadła dziś z gry.
Psiakrew.
Skąd Croft mogła wiedzieć, że ochroniarze jakiegoś muzeum na jakimś wygwizdowie posługiwali się ostrą amunicją? Wcześniej, obserwując ich z ukrycia, nigdzie nie dostrzegła broni palnej.
Dwóch celowało powoli, dwóch innych zerwało się w pogoń, gdy Lara zdążyła wstać i rzucić się pędem w przód. Ktoś oddał kilka strzałów, ale żaden nie pogorszył już złej sytuacji. Przyspieszyła tempa, by wbiec na podwórko. Rozglądała się w biegu; jedna alejka i jeszcze cholerny płot wokół. Rana dawała o sobie znać coraz mocniej, choć adrenalina nie słabła.
Croft wiedziała, że nie przeskoczy. Od razu oparła się o drzwi klatki schodowej. Zaparła się mocniej, ale nic więcej. Usłyszała za sobą krzyki. Nie miała siły otworzyć zatrzaśniętych drzwi. Zupełnie bezmyślnie pociągała raz za razem klamką. Oczami wyobraźni już widziała siebie w pasiaku, paradującą na spacerniaku czeskiego pierdla. Tym bardziej że z miesiąc temu znów zawiesili ją w prawach.
Nie pierwszy raz znalazła się w potrzasku. Mogła cofnąć się, uciekać gdzieś indziej... Nie, za późno. Szkoda czasu i siły. 
Wytężając zmysły, usłyszała coś jeszcze. Coś innego niż kroki i krzyki. Gwizd? Natychmiast spojrzała w górę, choć zapadający zmrok nie pozwolił jej zobaczyć niczego szczególnego. Zarys jakiejś osoby mignął w jednym z okien, po chwili dotarło do Lary też ciche brzęczenie. Domofon? Resztkami sił Lara najpierw pociągnęła za klamkę lekko w swoją stronę, następnie pchnęła drzwi mocniej w przód. Te otworzyły się bezgłośnie i zamknęły się tak samo.
Nie miała sił na schody. Czuła, że top był już mokry. Przeklęła, wiedząc, że Winston nienawidził czyścić ufajdanych ciuchów i znów będzie miał o to głośne pretensje. Zamykając oczy, wiedziała, że martwił się o nią i było to tylko wymówką, by nie mówić jej czegoś w rodzaju: „proszę cię, uważaj na siebie bardziej”. Uśmiechnęła się do tych myśli. Przed oczami mnożyły się jej muszki i niteczki. Złapała za poręcz, ale nie utrzymała pionu. Usiadła na schodach, słysząc w tle kroki. Dlaczego miała wrażenie, że wszystko dookoła stawało się coraz cichsze, coraz bardziej oddalone?

***

Śniło jej się, że Winston karmił ją conchiglione. Fuj – nienawidziła włoskiego pesto z makaronową papką – aż przeszedł ją dreszcz. Obudziła się w pozycji leżącej, na całkiem wygodnej nawierzchni. Wiedziała, że otworzenie oczu zajmie jej trochę czasu, więc na początku zdała się na inne zmysły. Węch? Ano właśnie, to stąd te sny... Czuła ten zapach rozgotowanego makaronu i chyba kaszy gryczanej... Dotyk? Miękki pod opuszkami materiał, śliskie prześcieradło pod nią, ciepły i włochaty koc na niej. Słuch? Ktoś robił coś, tłukł się w innym pomieszczeniu, gdzieś dalej. I to wystarczyło, by zmusiła się do otworzenia oczu. Dopiero wtedy poczuła paraliżujący ból głowy, którego spodziewała się już wcześniej. Zwykle przychodził, gdy prezentowano jej kulkę, rozpoznanie i nazwanie go po łacinie pozostawało tylko formalnością. Nie był to też byle jaki ból, lecz wypełniająca czaszkę przeraźliwie upierdliwa migrena. Croft skrzywiła się, mrugając kilka razy. Gdzie jestem? – myślała, coraz sprawniej wertując karty pamięci.
– W końcu przytomna – usłyszała gdzieś obok ciepły głos, całkiem przyjemnie brzmiący po angielsku.
Lekko podniosła się, by zlokalizować źródło. Zobaczyła wyraźniejszą, odrobinę pulchną twarz nieznajomej, prawie siwej kobieciny. Zapewne dawniej platynowej blondynki ściętej na Kleopatrę. Nie była stara, ale dało się zauważyć, że życie nigdy jej nie oszczędzało. Lara zerkała na dłonie kobiety, gdy delikatnie na jej głowie położyły chłodną szmatkę. Pomarszczone od precyzyjnej pracy, którą musiała wykonywać w przeszłości. Pewnie prosta szwaczka.
– Uciekasz. Ktoś ci urządził.
Miała skłamać, że nic nie wie, że nikt jej wcale nie urządził. Lekko podniosła się i już na siedząco oparła o ścianę. Widziała, gdzie była. Niewielkie mieszkanie, dość ubogie. Stara meblościanka. Na półkach religijne obrazki, dużo zakurzonych książek i niewielki telewizor z ogromnym kineskopem. Zapewne taki, który pamiętał jeszcze czasy wojny, odtwarzający jedynie w czerni i bieli. A prycz? Może i wygodna, ale z każdym ruchem Lary skrzypiała coraz głośniej. 
Croft chciała wstać, podziękować za gościnę i odejść, lecz kobieta delikatnie przytrzymała jej ramię, gdy zaczęła się podnosić. Dopiero teraz Lara zwróciła uwagę na to, że dotykane ramię już nie bolało. Natychmiast dłonią musnęła się tuż obok łopatki. Idealnie umiejscowiony i zawiązany opatrunek zaskoczył ją jeszcze bardziej.
– Kula niewbita, nie głęboko. Wzięłam palcem. Są szwy. Bez gorączki nieprzytomna. Dużo emocja? Ktoś gonił.
Lara już wiedziała, nie wywinie się bez złożenia zeznań. Nie miała siły zebrać myśli. Nie miała nawet pomysłu, jak podziękować. Wypadałoby jednak coś wyjaśnić. Cokolwiek. Zdawała sobie przy tym sprawę z tego, że nie wszystkich dało się oszukać, gdyż nie była postacią, której unikały media brytyjskie, podejrzewała jednak, że staruszka raczej nie będzie kojarzyć jej z telewizji. W sumie to nie rzucała się w oczy i ukrywała twarz, ale kto tam ich wie. Zawsze ją dopadali, czasem nawet skuwali ręce; składała zeznania, potem i tak miała luzy. Ale u siebie, w Brytanii, a nie tu. Nie w jakimś odbycie Europy.
– Lara. – Podała dłoń, a kobieta, miast podać swoją, oddaliła się do innego pomieszczenia.
Po chwili wróciła z kubkiem gorącej herbaty.
– Ljudmila. Co się stało?
– Goniło mnie stado oprychów – wymamrotała bez entuzjazmu. – Nie wiem dlaczego. Szłam parkiem. Jeden miał nóż, inny pistolet. Coś krzyczeli, ale nie rozumiem po… — Nie dokończyła.
Ljudmila uśmiechnęła się do niej ciepło i uniosła dłonie z kubkiem ku jej ustom.
– Ziółka pomogą. Nie bój, ja byłam… – Zmarszczyła brwi, zastanawiając się chwilę. – Lekarzem od psów? – zapytała ostatecznie, gdy Lara zdążyła upić łyk.
Smak był obrzydliwy, jednak nie chciała narzekać na głos. Po przełknięciu uśmiechnęła się uśmiechem najzwyczajniej wymuszonym.
– Weterynarzem.
– Weterynarzem, tak – powtórzyła Ljudmila. – Nie masz czterech nóg. Trudno nie było posklejać. Ukradłaś monetę z muzeum. Nie wiem. Chcesz sprzedać albo oddać Brytania. Nie interesuje mnie. Nie jestem głupia. Dostaniesz pieniądze.
Croft poczuła się jak idiotka. Za kogo ją miała? Za staruszkę, która nie słuchała lokalnego radia? Musiała przytaknąć.
– Czy jak dasz na kolorowy telewizor, to będzie dużo?
Lara spuściła głowę. Nie miała już odwagi spojrzeć tego wieczoru w twarz posiwiałej kobieciny. Poprosiła o plecak leżący obok, gdyż – wciąż słaba – odczuwała skutki niefortunnej akcji. Wydobyła portfel, ale nie wyciągnęła pieniędzy, lecz jedną, drobną centówkę. Nie chciało jej się tłumaczyć, że skradziona moneta to wskazówka. Wyjątkowa, z drugą wykutą współrzędną. Wystarczyło wziąć ją, odwrócić, spojrzeć i spisać liczby, ale ochrona była szybsza, niż Croft mogłaby podejrzewać. Wtedy zaczęła improwizować. No cóż. Raz na wozie, raz pod – taka praca.
– Na monecie są potrzebne liczby. Cztery cyfry w miejscu daty. Podaj mi je i weź ją. Możesz spodziewać się nagrody. Albo problemów. – Wzruszyła ramionami. – Nie zależy mi.
Staruszce zaświeciły się oczy. Uśmiechnęła się życzliwie.
– Zaraz. Mówiłaś, że nazywasz się?
– Lara.
– Lara Croft?
Archeolog przytaknęła.
Jeszcze nigdy nie widziała w prostym uśmiechu tak wielkiej radości.

***

– Jedziemy w gości – mruknęła, spoglądając na wciąż nieprzytomnego Kurtisa. – Wytrzymaj jeszcze trochę i zrób ładne pierwsze wrażenie.
Nie wiedziała, czy postępowała słusznie. 
Przypomniała sobie siebie sprzed tych kilku lat; siebie, zaledwie draśniętą przy łopatce. I już wtedy straciła przytomność w, jak ona to powiedziała? Odbycie Europy, tak. On? On stracił ją dopiero z wycieńczenia, po kilku godzinach wspólnej walki w Sanitarium, a potem pewnie i z samym sobą, z poszatkowanym bokiem, jeszcze mając siłę na wydzieranie się i odstraszanie od siebie wszystkich dookoła – gdy próbował przekonać ją, że nie potrzebuje pomocy. Uśmiechnęła się, kiedy przyszło jej na myśl, że przecież ona zrobiłaby zupełne to samo, więc – chcąc nie chcąc – wniosek nasuwał się jeden. Trent przez ten cały czas aż się prosił, by lepiej go poznać.
Fakt, był cenny. I przystojny, to swoją drogą. Ale czy to wystarczający powód, by nie wrócić do Anglii i nie wziąć relaksującej kąpieli, jak to zawsze robiła po zakończonej akcji? Nigdy nie poświęcała swojego czasu dla kogoś nowego, nieważnego, klnącego na jej widok, w dodatku aktualnie nieprzytomnego. Mogła go gdzieś porzucić, ale mijało się to z jej celem. Uratuje mu życie na własnych warunkach. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem po raz kolejny.
– Jesteś wyjątkowy.
Sama nawet nie wiedziała dlaczego.


***

Jechał wolniej drugim pasem, krzywiąc się do siebie samego. Liczył, że nie zostanie zauważony. Wyjątkowo potrzebował czasu. Zwykle nie; miał całą wieczność, ale tym, z którymi pracował, czas upływał zgodnie ze wskazówkami zegara i kalendarzem. Poza tym Karel wciąż nie czuł się na siłach.
Nie wiedział, dokąd jechała. Ciekawe, jak zareagowałaby, gdyby go zobaczyła? Tak bardzo chciałby się przekonać. Poczuł dziwne podniecenie, gdy wyobraził sobie prawdopodobnie najciekawszą ludzką istotę spośród wszystkich tych, które znał. Larę Croft. Cierpiącą. 
Westchnął. Nikt nie powinien cierpieć, poza nią. Ludzie potrzebowali wybawienia, pomocy. Ten świat był dla nich pułapką, nie wiedzieli nawet, że jest ktoś nad nimi, kto mógłby zmienić ich cierpienie w nicość, bezsens w sens istnienia. Istnienia dla ojca. 
Ludzie mieli swojego Boga. Ten Bóg zostawił im jednak podarek, którego nie spodziewali się, głupcy. Mieli to spisane, a na sam zapis nikt nie zwracał uwagi. Czytali świętą księgę i brali do siebie słowa, ale nie te, co powinni.  
Zesłano im przecież Śniącego. Wystarczyło go tylko obudzić.
Kare zatrzymał się na światłach. Coś poczuł. Ochotę? Nie… to nieodpowiedzialne. Wręcz głupie. Ale jak bardzo kuszące!
Lara Croft będzie cierpieć.
Zmusi ją, by trafiła do bazy. Zaczai się tam na nią. Zarżnie.
Choć trochę szkoda.
Do licha, przecież chciał, by poniosła klęskę! Dlaczego teraz kłócił się sam ze sobą? Miała ją ponieść tak, jak poniósł on, gdy nie dołączyła do niego, kiedy poprosił. Nie, Karel nie prosił. On zaproponował. Niby teraz jechał za nią tylko po to, aby zabić gołymi rękoma, ale jeszcze nie teraz. Sanitarium zabrało mu siłę, pozbawiło energii. Musiał się zregenerować, odpocząć. Czas poświęci więc na obserwację, chociaż powinien teraz wyjechać przed tę kobietę, wyszarpać ją z wozu i wysmarować nią ścianę najbliższego wieżowca. Za zhańbienie go. Opuszczenie. Odmowę.
Nie, szkoda sił. Trzeba było doprowadzić do pierwszej inicjacji. Flaki powinny powoli docierać na miejsce. W Pradze już nie miał nikogo; miasto było spalone, baza upadła. Została kolejna w Londynie. Mógłby tam sprowadzić Croft, a Collins dałby cynk władzy. Nareszcie by ją zamknęli, a świat dostałby swoje upragnione Monstrum.
Siedząc za kółkiem, drżącymi rękoma ściskał kierownicę. Musiał być głupi, aby pożyczony chrysler w wersji sportowej zgubił Croft, mimo że wydawała się bardzo spieszyć. Pędziła pewnie, by ratować ten żałosny wrak mnicha. Dlaczego zabrała go ze sobą? Czy był jej słabym punktem?
Pokręcił głową.
Nah, przecież to nieważne. Nie miało znaczenia. Mnich zginie, Lara Croft będzie cierpieć. 
Joachim puścił kierownicę i zaciśniętą pięścią uderzył się w czoło. Dość już! Dość myślenia o głupotach! O niej! Dość wahania! Warczał pod nosem. Jako ostatni syn Pierwszego Nefilima miał obowiązek do spełnienia. Nie czas na jakieś uniesienia do ludzkiej kobiety, chociaż anioły interesowały się nimi z natury. Jego matka też była ludzka.
Może przydałabyś się, silna kobieto…
Nie! Już miała tę szansę!
Wiedział, że nieodpowiedzialnym było robić coś ponad plan. Wpaść do Londynu, potem ruszyć do Turcji i obudzić Śniącego. Proste. Sprawą Lary Croft miała zająć się policja, jak to wymyślił Eckhardt, i Karel nie powinien robić już niczego więcej w jej kwestii. Miał przed sobą ważną rolę do odegrania. A jak godną, skoro niedługo rytuał przebudzenia ześle mu Ojca! Pierwszego Nephilima, i jego synowie, biblijni Giganci, powstaną ze szczątek, i ludzie w końcu będą mieli cel istnienia dla nich. Być ich pokarmem, energią, siłą. Być ich częścią. 
Nareszcie.
Gdyby nie ta kobieta, już tej nocy świat upadłby im do stóp. A tak, to upadnie za moment.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz