SEKCJA JEDENASTA

Karel przeszedł bez problemu przez bramę główną. Skradając się ogrodem, liczył na to, że raczej nie zostanie zauważony. Zepsułby tym niespodziankę. Spodziewał się jednak hucznego poranka, gdy Croft ogarnie już nagrania z kamer zewnętrznych. A ogarnie na pewno. Wyszczerzył się na samą myśl o wyrazie jej twarzy.
Cieszył się, że tu był, a złość na Collinsa dawno minęła, ustępując miejsca podnieceniu, gdy wyobraził sobie widok prawdopodobnie najciekawszej ludzkiej istoty spośród wszystkich tych, z którymi do tej pory się mierzył. Gdyby botanik nie spieprzył zadania, Karel mógłby sobie dalej sterczeć w tureckim motelu i, nie wzbudzając niczyich podejrzeń, pilnować transportu szczątek Śniącego do Derinkuyu. Alternatywne rozwiązanie nie okazało się jednak wcale gorsze.
Chociaż Joachim nie miał co do tego żadnej pewności, obstawiał, że Lara leżała już w łóżku. Światła rezydencji były pogaszone, gdy rozglądał się kolejny raz dookoła. Stąpał po cichu, powoli, każdy kolejny, majestatyczny krok traktując jak misterium wymagające odpowiedniej oprawy. Mógł sobie na to pozwolić. Ale było to misterium wyjątkowo spontaniczne. Karel do tej pory nie wymyślił żadnego planu włamania. Po prostu kroczył dumnie przed siebie.
Spacerował ogrodem, mijając niskie żywopłoty odgradzające kostkę brukową od równo skoszonego trawnika. Tworzyły drogę do ciężkich, żeliwnych drzwi głównych. Wciągając nosem powietrze, Karel delektował się bukietem świeżego zapachu, tak bardzo mu nowego i zaskakującego. Główny ogród rezydencji zawierał sad aroniowy, w którego centrum fontanna zalewała oczko wodne. Pachnące kwiaty, klomb osadzony przy brzegu i wycinek ziołowej uprawy tworzyły wonną kompozycję w istocie zachwycającą. Z daleka dostrzegał wejście do labiryntu z wysokiego żywopłotu, oświetlone dwoma ogrodowymi reflektorami. Ciekawe, co znalazłby w jego środku? Dokąd prowadził? Tak bardzo chciałby się przekonać.
            Westchnął.
Nonsens, nie było przecież czasu na takie bagatele. Zdobędzie dziennik i wróci do Kapadocji, bo taki miał cel.
Nagle zatrzymał się tuż przed drzwiami. Ze świstem wciągnął powietrze przez nos i wypuścił je powoli. Coś poczuł. Ochotę? Nie… to nieodpowiedzialne. Wręcz głupie. Ale jak bardzo kuszące!
Dywersja.
Niech mnie zobaczy...
Do licha, przecież chciał dostrzec jej reakcję! Jak miałby to uczynić, znikając bez śladu, kiedy Croft dopiero rano zauważyłaby brak dziennika? Niby tylko po niego się tu fatygował, ale myśl, że wyszedłby stąd jakby nigdy nic, nie dawała mu spokoju.
Już wtedy, gdy przyszedł pozbyć się von Croya w jego mieszkaniu, nie znalazł notesu, na dodatek w apartamencie pojawiła się ta kobieta. Potem? W Paryżu zdobyła dziennik na własną rękę! Pierwsza! Miała być czarną owcą, ale i z tego się wyłgała przed policją najwyraźniej, bo dawno powinna siedzieć, na dodatek pozbyła się Eckhardta. Następnie Collins jako nowe Monstrum po alchemiku wysłał po nią przerażoną Carvier, która miała motyw, by dorwać Croft. Lara trzymała wtedy dziennik przy sobie, ale botanik nie był w stanie jej go wyrwać. Jako Monstrum pozbył się tylko świadka. I tak potrzebowali flaków… Powinien i teraz wysmarować tą kobietą ścianę.
Była silna. Tak obrzydliwie silna, że aż nie dowierzał w jej talent.
Jakim prawem jeszcze żyje?
Dalej Collins miał odebrać jej dziennik przy starciu na Świętej Heleny. Wiedział, że zapiski były ważne. Najważniejsze. To przecież ostatnia instrukcja jak postąpić ze Śniącym, ojcem Nephilimów. Jak obudzić Gigantów, stworzyć nowy porządek. To tego broniło przez setki lat Lux Veritatis. Ale i wtedy Collins sobie nie poradził. Na dodatek budynek spłonął. Wszystko trzeba było teraz zaczynać od początku. Tym razem Joachim miał jednak zamiar zająć się tym sam. Raz a porządnie.
Sami ignoranci.
Eckhardt? Stary dziad, który niczego nie potrafił zrobić porządnie. Nawet doprowadzić do pierwszej inicjacji Śniącego. Collins? Mężczyzna, który nie dał rady zwykłej kobiecie odebrać dziennika, a potem na Świętej Heleny przejąć nad nią kontroli. Tak się chwalił tym swoim genialnym planem! Stworzyć kolejny eksperyment… Najwyraźniej Joachim dokonał złego wyboru, jeśli chodziło o sprzymierzeńców. Został mu tylko Gunderson, ale Marten był na włam do Lary za mało subtelny. Zbyt klocowaty, dlatego Joachim zlecił mu pilnowanie kolejnych transportów. Flaki z Rzymu i Berlina powinny już dotrzeć.
Poza tym, kogo chcę oszukać? Przecież przyjechałem tu również i dla niej. Jest ciekawa. Silna. Ludzka.
            Myśl nie dawała mu spokoju. Poddał się jej.
Niech mnie zobaczy.
Podejrzewał, że rezydencja o powierzchni co najmniej stu pięćdziesięciu tysięcy akrów była wręcz niemożliwa do zabezpieczenia standardowego, głównie ze względu na koszt takiego utrzymania. Przypomniał sobie plany Luwru, które wręczył Gundersonowi i reszcie najemników, gdy wysłał ich po Obraz Obscura. Pamiętał, gdy mówił, by absolutnie nie przejmować się kamerami wewnątrz obiektu, gdyż były sztuczne, a zabezpieczenia sięgały tylko krat, które wysuwały się z podłoża w progach i zamykały potencjalnego włamywacza, oddzielając go od reszty budynku aż do przyjazdu policji. Karel nie podejrzewał, by w rezydencji panowały takie same warunki; kamery pewnie działały przy bramie głównej i drzwiach frontowych, a kraty mogły wysuwać się co najwyżej w jakimś pokoiku ze starymi znaleziskami. O to był jednak spokojny. Nie interesowały go śmieci.
Ciekawe, jak zabezpieczyła swój pokój? Czy sama sobie była ochroną? Aż tak wierzyła w siebie? Przyłapał się na tym, że po cichu właśnie na to liczył.
Spodziewał się alarmu działającego na główne wejście rezydencji. Uśmiechnął się pod nosem i zanim się rozmyślił, wyciągnął pistolet. Gdy stanął pod drzwiami frontowymi, rozczarował się. Były ogromne, wstawione w portal przesklepiony półokrągłym łukiem. Ciężkie i żeliwne, zamykane jedynie od wewnątrz. Od strony zewnętrznej wystawała tylko stalowa kołatka.
Joachim zrezygnował. Nie miał przecież szans, by przestrzelić zamek, którego nie było.

***

Strzał rozległ się szybko w całym ogrodzie i głównym holu, a także nieopodal położonym torze przeszkód. W uszach Lary byłby zapewne jedynie cichym brzdęknięciem, gdyby taki sygnał w ogóle mógłby obudzić kobietę.
            Zrobił to dopiero wyjący alarm.
Zaspana przetarła oczy kciukiem i palcem wskazującym, przesuwając nimi w kąciki. Skończyła, drapiąc się po nosie.
– Ile można…
Podniosła się na równa nogi i ściągnęła z oparcia krzesła szlafrok, zarzucając go na bawełniany, szary top i spodenki do kompletu. Już miała wychodzić z pokoju, kiedy obejrzała się na łóżko.
Nastraszę go, to może w końcu przestanie się wydurniać.
Cofnęła się i sięgnęła po Berettę, którą od niepamiętnych czasów tuż przed snem chowała pod poduszką. Otworzyła drzwi pokoju, zapaliła na korytarzu światło i rozglądała się przez kilka sekund. Następne przeznaczyła na zejście.

***

Uchylone na pierwszym piętrze okno aż się prosiło o uwagę tym bardziej, że otworzone na korytarz drzwi wpuściły do pokoju światło. Karel obrzucił spojrzeniem tor przeszkód. Najwyżej położona platforma, z której za pomocą rolki zjeżdżało się do małego basenu, dorównywała wysokością obranemu za cel pomieszczeniu. Joachim nie zamierzał czekać. Co za szczęście, że Trent był ex-legionistą, a jego budowa ciała pozwalała wyczyniać cuda! Nasłuchując uważnie w poszukiwaniu najcichszego dźwięku, Joachim powoli i ostrożnie dostał się na zewnętrzny parapet z mozaiki kamiennej.

***

Zirytowana przeklinała w myślach to na głośny alarm, to na kreatywnego kamerdynera. Zbiegła ze schodów, po drodze zapalając światło, i dobiegła do drzwi frontowych. Były zamknięte, jak podejrzewała, więc podeszła do nich i otworzyła ukrytą za niewielkim gobelinem puszkę. Wpisała sześcionumerowy kod i wyłączyła alarm. Ruszyła w lewo, do kuchni.
– Winston?
Mężczyzna wciąż ją zaskakiwał. Lubił czasem po nocach zajmować się porządkami, zaspokajając swoje dziwaczne, pedantyczne potrzeby, ale tego już było zdecydowanie za wiele.
Podejrzewała chłodnię, starając się nie dopuścić do siebie myśli, by kiedyś zamknąć go tam dla psikusa. Pewnie coś rozmrażał na jutro. Po cholerę kazała mu przygotowywać się na przyjazd Sary i tego jej przyjaciela? Mogła przecież przewidzieć, że oddany całym sercem sprawie dziadyga weźmie to do siebie za bardzo.
Powinna to przewidzieć. Znała go już tyle lat.
– Ile razy mówiłam ci, że w nocy się śpi…
Na widok zgaszonego w kuchni światła przystanęła zaniepokojona. Ręką namierzyła przy framudze włącznik i przycisnęła go.
Drewniane, boczne drzwi z szybką przysłoniętą zazdrostką stały otwarte na oścież, a przestrzelony na wylot zamek sprawił, że stara, zardzewiała już klamka trzymała się na jednym umyciu. Wniosek był jeden. Ktoś wyjątkowo niemile widziany wlazł do środka.
I miał zabawkę sporego kalibru.
Na piętro prowadziły jedynie szerokie schody, nieproszony gość musiał więc wciąż znajdować się na parterze. Nie przeszedłby niezauważony wyżej. Lara odwróciła się za siebie i spojrzała w kierunku chłodni. Pusto. Nigdzie nie dosłyszała żadnych szmerów, wróciła więc w stronę schodów. Dopiero na wyższej kondygnacji znajdowały się wartościowe pomieszczenia...
Kim jesteś?
Zastanawiała się, wchodząc powoli na wyższe schodki i z coraz wyższego poziomu lustrując parter. Za jej wzrokiem szła Beretta kierowana wyprostowaną ręką. Palec pewnie zajął miejsce na spuście.
I czego szukasz...
Zatrzymała się i wzięła szybki wdech, otwierając usta szerzej. Serce zabiło jak młot. Zanim dokończyła myśl, biegła już z powrotem w stronę swojego pokoju, w drodze przeładowując pistolet.
Dziennik.
Żadna inna rzecz w rezydencji nie była przecież w tym momencie tak cenna.

***

Ściskając notes w ręce, zatrzymał się przy lustrze. Zobaczył swoje odbicie i wyszczerzył się szeroko. Czuł się wybitnie przystojny i w formie. Służyło mu to ciało. Może zostanie w nim trochę dłużej? Przejechał dłonią po trzydniowym zaroście.
Nagle usłyszał bose stopy w szybkim biegu przeskakujące co kilka stopni na drewnianych schodach. Mając wizję Croft przed oczami, już nie zważając na nic, podbiegł do okna i otwarłszy je na oścież, stanął z powrotem na parapecie zewnętrznym.
Odczekał chwilę.
Nie było sensu uciekać. Przecież chciał, by go zobaczyła. By udowodniła swoją siłę. Czy byłaby w stanie zabić ważnego dla siebie mężczyznę? Poczuł ukłucie gdzieś w okolicy serca. Zazdrość? Croft bez wahania skasowałaby Joachima w Sanitarium, gdyby miała jeszcze siłę. Czy tak samo potraktowałaby tego mnicha?

***

Lara natychmiast wbiegła do swojego pokoju. Widok, który zobaczyła, wprowadził ją w kilkusekundową konsternację. Może jej się tylko wydawało, a może naprawdę widziała przed sobą mężczyznę, który, stojąc do niej plecami, przekręcił głowę w jej stronę. Puścił oczko. I to nie był wcale byle jaki mężczyzna.
Trent.
Zanim zdążyła pozbierać myśli, były legionista odwrócił się i spojrzał przez okno, w dół. Croft natychmiast rzuciła się w przód i wyciągniętą dłonią ledwie musnęła jego rękaw, gdy mężczyzna zeskakiwał na trawnik. Wychyliła się za nim bardziej, jednak była zbyt wolna.
Poderwał się z kucków i ruszył przed siebie.
Lara odrzuciła na łóżko broń, zrzuciła szlafrok, wróciła pod drzwi, wzięła rozbieg i również wyskoczyła przez okno. Wylądowała na platformie z toru przeszkód. Z niej przeskoczyła na kolejną, położoną niżej. Złapała się dłońmi krawędzi i od razu spuściła na trawnik. Sprintem wybiegła pod dom i zobaczyła postać sięgającą już ogrodzenia.
Pędem puściła się do garażu. Zanim zdążyła zareagować, wiata sama się otworzyła. Winston musiał czuwać wewnątrz gabinetu Zipa. Lepiej pomóc jej nie mógł.
Wskoczyła na miejsce kierowcy i przekręciła kluczyk w stacyjce. Chwała jej, że nigdy ich nie wyciągała, gdyż zwykle bzdurne wydawało jej się odkładanie ich na miejsce, do koszyczka w szafie, za co Smith często ją ganił. Nie sądziła, że ktokolwiek mógłby włamać się do garażu, by zainteresować się czerwoną Toyotą MR2, którą od osiemdziesiątego czwartego pielęgnował jej staruszek.
Nikt nie był na tyle popaprany.
Ruszyła, paląc gumę w kabriolecie i przepraszając w myśli ojca za krzywdę, jaką właśnie wyrządzała oponom.
Główna brama na czujkę otworzyła się, gdy samochód pod nią podjeżdżał. Włączone długie światła rozświetlały okolicę. W oddali Lara dostrzegała jeszcze zarys równie szybko gnającego pojazdu. Czwórka nie dawała już rady, więc kobieta zmieniła bieg. Wóz jednak znikał przed jej oczami w oddali, coraz równomierniej zatracając się w ciemności.
Sukinsyn ma szybką furę.
Zwolniła, aż w końcu całkowicie zatrzymała się na drodze dojazdowej, której nie rozświetlały żadne latarnie. Włączyła radio, zwiększyła maksymalnie głośność i z całej siły uderzyła pięścią w kierownicę.

I nie wiesz, jak to zabrałeś.
Zwyczajnie wiesz, co masz.
O Panie, okradłeś złodziei
I złapać się dasz.
W świetle limuzyny lamp
Jesteś gwiazdą...

Najbardziej nie bolała zniewaga. Nie bolała nawet porażka.
Prawdziwy ból Lara odczuła dopiero, gdy zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak tego przebrzydłego bydlaka, gnoja i skurwysyna znaleźć.

Jesteś wrzodem na dupie.
Całe życie w trasie.
Jesteś gwiazdą!*

Z rozmyślań wyrwał ją telefon samochodowy. Ściszyła radio.
– Laro… – Usłyszała zatroskany głos Winstona, gdy tylko odebrała aparat.
– Jestem.
– Nic drogocennego nie zniknęło. Wróć już, proszę.
Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił. Nie chciała go uświadamiać.

***

Siedząc za kółkiem, drżącymi rękoma ściskał kierownicę. Nie dziwił się, że stracił ogon. Lara musiałaby mieć nie po kolei w głowie, żeby dogonić pożyczonego Chryslera w wersji sportowej. Dlaczego nie zastrzeliła Trenta? Zawahała się? Czyżby nie była jednak taka silna? Czyżby był jej słabym punktem?
Karel pokręcił głową.
Próbował sobie wmówić, że przecież to nie było ważne. Nie miało znaczenia.
Miał dziennik. Nie liczyło się nic więcej. A przynajmniej nie powinno.
Spojrzał ukosem na leżący na siedzeniu obok stary notes. Uśmiechając się do siebie szeroko, zaczął rozmyślać o ostatnich przygotowaniach rytuału. Powinien jak najszybciej wrócić do Turcji i zająć się przebudzeniem Śniącego.
Ale że tak bez niej…?
Puścił ręką kierownicę i zaciśniętą pięścią uderzył się w czoło. Dość już! Warczał pod nosem. Nie miał więcej czasu na zabawę. Jako ostatni syn Pierwszego Nephilima czekał na niego obowiązek do spełnienia.
Przydałabyś się, silna kobieto.
Nie potrafił przekierować myśli. Zirytowany samym sobą zamrugał dwukrotnie, czując marszczącą się skórę, od razu naciągającą się na przekształconych kościach policzkowych. Spojrzał we wsteczne lusterko. Znów był sobą.
Do niezobaczenia, Croft.
Wiedział, że nie powinien robić już niczego więcej. Namieszał jej w głowie, więc kobieta będzie szukać mnicha. Joachim nabroił tak jak lubił i westchnął ostatni raz, by wziąć się w garść. Miał przed sobą ciężką robotę do wykonania. Ale jak godną, skoro niedługo rytuał obudzenia Śniącego ześle mu Ojca? Pierwszego Nephilim, a jego synowie, biblijni Giganci, powstaną ze szczątek.
Nareszcie.
Gdyby nie ta kobieta, już tydzień temu świat upadłby im do stóp.

***

Winston akurat zdejmował z uszkodzonych kuchennych drzwi zazdrostkę. Spojrzał na nią rozżalony, wzdychając dość głośno. Lara udała, że tego nie słyszy. Zastanawiając się nad powodem wizyty Kurtisa i kradzieży dziennika, zdała sobie sprawę, że mogła to przewidzieć. Nie raz przecież truł jej dupsko o to, by oddała mu notatki Wernera.
Tajemnice zakonu nie powinny wychodzić na światło dzienne. Strzeżenie ich było najważniejsze dla wszystkich członków. I wszyscy są martwi. A teraz okazuje się, że jakiś dziad zapisywał wskazówki w notesie, który w każdej chwili mógł wpaść w niepowołane ręce Kabały. Oddasz mi ten dziennik, gdy skończymy. – Pamiętała jego słowa.
Zaraz… Przecież jeszcze trzy dni temu, gdy rozstawali się na Świętej Heleny, Trent sam stwierdził, że dziennik spłonął w budynku. Nie miał wtedy pojęcia, że cały czas miała go przy sobie.
– Co z dziennikiem? Został w środku, prawda? Collins ci go zabrał razem z plecakiem. – Pokazała mu wtedy środkowy palec.
Jakim cudem dowiedział się, że miała go przy sobie? Chyba że…
Myśl przerwał jej szurający lakierkami po panelach Winston. Spojrzała na niego, unosząc jedną brew. Jej usta ułożyły się w wąską linię, podnoszącą się tylko z jednej strony.
Czyżby wiekowe problemy dawały mu o sobie znać, że nie podnosił już tak wysoko stóp? Nie, to absurd. Po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę. Często tak robił, gdy przyłapywał ją na tym, że jej twarz nabierała zbyt poważnego wyrazu.
– Może napije się panienka herbaty? – zapytał, ściskając w dłoni białą, koronkową zazdrostkę. Wcale nie patrzył na kobietę, obskubywał tylko strzępiące się nitki.
Coś chciał albo knuł.
– Nie, dziękuję. Martwisz się czymś?
– Od czterdziestu lat nikt nie włamał się na posesję – westchnął. – Wtedy panicz Richard wyciągnął strzelbę i… Krew z firanki w panicza gabinecie nie chciała się sprać. Nawet Vanish Bleach nie dał wtedy rady...
Spojrzała na niego rozczulona.
– Winston, przecież nic się nie stało. Wszyscy żyją i nic nie zniknęło. – Widziała w jego oczach chęć zadania kolejnego pytania, więc automatycznie udzieliła odpowiedzi. – Nie wiem, ale się dowiem.
Smith kiwnął głową i udał się w kierunku meblościanki kuchennej. Wrzucił zazdrostkę do schowanej w szafie pralki, zamknął klapę, a następnie włożył wtyczkę ekspresu do kontaktu.
Na czym to ja skończyłam?
Uznała, że Trent mimo wszystko miał jaja. Włamać się do rezydencji Croftów nie było wybitnie trudno, ale nikomu za jej kadencji jakoś specjalnie nie przyszło to do głowy, zważając na to, kim była właścicielka obiektu. I jaki miała stosunek do nieproszonych gości. Gdyby złapała któregoś na gorącym uczynku, byłaby w stanie wyrzucić gagatka z okna, po czym uznać, że w obliczu beznadziejności przestępca wyskoczył sam. Winston z kamienną twarzą potwierdziłby to zeznanie. Mogłaby też, uprzednio grożąc bronią, wpuścić takiego do labiryntu w ogrodzie i, dobrze się przy tym bawiąc, obserwować, jak biedak plącze się tam i z powrotem. Ewentualnie wrzuciłaby go do akwarium z piraniami. Tymi, które hodowała w piwnicy.
Poprawiając sobie humor przeróżnymi wizjami z udziałem Trenta w roli głównej, Croft chwyciła za telefon stacjonarny i wystukała szybko numer. Po dłuższym oczekiwaniu w końcu ktoś łaskawie odebrał. Zaspany głos odezwał się po drugiej strony słuchawki.
– Ano?
– Zip.
– Chyba coś ci się poprzestawiało pod kopułą. Wiesz, która jest godzina?
Lara zignorowała jego uwagę.
– Jesteś mi potrzebny. Bądź u mnie jak najszybciej.
– Czwarta, Lara. – Zip ziewnął w słuchawkę – Czwarta.
– Twoja ostatnia czwarta, jeżeli natychmiast się u mnie nie zjawisz – dopowiedziała i już miała się rozłączyć, ale Zip odezwał się szybciej, niż przypuszczała.
– Zapłacisz mi za rozbudzający napój bogów.
– Tak, Winston zrobi ci kawę. – Spojrzała na Smitha porozumiewawczo, gdy wyciągał z szafki filiżankę, a ten od razu wyciągnął i drugą. – Ja zapłacę ci więcej.
– Zaraz… Czy ty myślisz, że mój numer dostępny jest całodobowo i że twoje pieniądze są w stanie zachęcić mnie do przerwania fazy REN?
– Myślę, że tak.
– Dobrze myślisz. Zaraz będę.

***

Croft nie myślała o nim jak o profesjonaliście. Takie włamanie nie było przecież wcale trudne… Nie było skomplikowane. A przestrzelony zamek? Teraz, gdy to rozgryzała, podejrzewała Trenta o ten typ dywersji. Był w jego stylu. Odwrócenie uwagi strzałem mogło pierwszorzędnie oddalić lokatorów od dziennika, natomiast umiejętności nabyte w Legionie Cudzoziemskim sprawiły, że dostanie się na pięterko okazało się prostsze, niż mogło się wydawać. Jego sposoby zawsze były bardziej na myślenie niż działanie samo w sobie. Zamiast zabijać wszystkich po kolei i bez problemu zagarnąć artefakt, wolał odwalić swoje powoli, ostrożnie i bezbłędnie. Bez ofiar.
Tylko w końcu skąd wiedział, że miała dziennik?
Lux Veritatis było dla niego ważne. Przecież to mnich. Dlaczego przy tym nie zamknął ust i samej Larze? Dobrze wiedział, że znała treść notatek Wernera na pamięć. Spędzała przy nich czas. Często do nich wracała. Trzymała w środku prywatne fotografie, pamiątki po Wernerze i ojcu.
Z rozmyślań wyrwał ją rozentuzjazmowany głos o charakterystycznym, stanowym akcencie.
– Mogłaś przynajmniej wyjść przed bramę i opłacić mi taksówkę.
W tle dało się usłyszeć ciche brzmienie głośnej, elektronicznej muzyki, toteż Zip szybko przytrzymał jeden z klawiszy na zwisającej z szyi empetrójce. Zapadła cisza.
Winston podszedł i podał czarnoskóremu, wysokiemu i przeraźliwie chuderlawemu na twarzy mężczyźnie kubek gorącej kawy na spodeczku. Ten chwycił za uszko, uśmiechając się szeroko na widok Smitha i drugą ręką odgarniając za ucho jeden z krótszych, kruczoczarnych dredów, który o mało nie zamoczył się w kawie, gdy Zip podnosił kubek do ust.
– O dzięki, stary.
Lara uniosła jedną brew.
– To znaczy, eee… Winstonie.
– Mieliśmy gościa. – Objęła znajomego ramieniem i odwrócili się w stronę przeszklonego gabinetu za holem głównym. Smith obojętnie oddalił się ze spodeczkiem w dłoni z powrotem w stronę kuchni.
– Tylko nie mówi, że Fletcher. – Zip przewrócił oczami, robiąc po tym kolejny łyk.
– Gorzej.
– To może być gorzej? – odpowiedział po głośnym przełknięciu.
– Sam zobacz.

***

Wpatrywała się w monitor ekranu, gdy Zip rolką na myszce przybliżał jej stopklatkę, która z każdym kolejnym skrollem traciła na ostrości. Nie było wątpliwości.
Trent w najczystszej postaci spacerował po ogrodzie ze spluwą. Lara parsknęła.
– I co mi powiesz? – Zip odwrócił się w jej stronę na kręconym fotelu, w rozkroku nakładając stopę na udo drugiej nogi. Puścił myszkę i przytrzymał dwoma rękoma łydkę.
– Rano ma tu być Pezzini z tym swoim koleżką. Mam udowodnić swoją niewinność, tymczasem ten typ zapierdolił dziennik. Najgorzej. – Z każdym kolejnym wyrazem ściszała głos coraz bardziej, opierając się wyprostowaną ręką o blat biurka i schylając się dyskretnie do Zipa.
Gdy na nią spojrzał, zauważył jej kiwnięcie głową w prawo. Kątem oka dostrzegł Winstona krzątającego się w salonie. Wcześniej przyniósł sobie odkurzacz, ale porzucił swoją misję, pewnie na rzecz niegrzecznego podsłuchiwania. Bo trudno było uwierzyć, że tak ważne stało się nagle dla niego artystyczne przekładanie ciętych frezji w wazonie.
– No ale sama mówiłaś, że na pewno coś ostało się na Heleny. – Zip również ściszył głos.
– A mam jakiś dowód?
– Masz też dowód na to, że koleś akurat dziś wjebał ci się na kwadrat. Zgram plik.
Lara poklepała przyjaciela po ramieniu, gdy odwrócił się z powrotem w stronę komputera i zrzucił z uda stopę. Spojrzała na zegarek w prawym dolnym rogu trzydziestocalowego monitora.
Szósta. Mogłaby się jeszcze kimnąć, Sara miała być dopiero koło dziesiątej…
– Ej. – Usłyszała przy uchu. – Tego typa nie pokazywali przypadkiem z tobą w telewizji? Nie z nim wyrwałaś się z londyńskiego aresztu cztery dni temu?
Mówił już całkiem cicho.
Kiwnęła głową i natychmiast dostrzegła na sobie jedno z charakterystycznych, Zipowskich, sceptycznych spojrzeń. Było to te, którego nie lubiła najbardziej, bo jednocześnie chodziło zawsze w parze z drwiącym uśmieszkiem i podbrudkiem powoli zniżającym się do obojczyka.
– Oj, Larka, Larka. Czy ty mu przypadkiem nie dałaś uciec?
Zmierzyła go lodowatym wzrokiem, zatrzymując tę informację dla siebie. Gdy Zip podniósł do góry palec wskazujący i już miał coś oznajmić, odwróciła się na pięcie.
– Nie twój biznes. – Stanęła przy wnęce w wielkiej, przezroczystej szybie oddzielającej główny hol od gabinetu.
Spojrzała najpierw na Winstona wciąż krzątającego się przy nieopodal stojącym stoliku. Odwróciła się za siebie ostatni raz, wychodząc ostatecznie z pomieszczenia.
– I morda w kubeł.

***

– I co? Zdecydowałeś się? Albercik będzie na prywatnym lądowisku Battersea dopiero popołudniu. Szczenię…
– Na ziemię – dokończył, wskazując palcem Bostonowi podłogę. Psiak zeskoczył i, Kurtis dałby sobie odciąć głowę, zawarknął coś najwyraźniej niezadowolony. – Nie mam pojęcia. Po co budziłeś mnie tak wcześnie?
Ziewnął, zamykając oczy. Starał się nie patrzeć na Toma, który afiszował się błyszczącą od olejków klatką piersiową, wygoloną idealnie z każdego najmniejszego włoska.
– Myślałem, że tylko plecy wchodzą w grę – burknął, ostatecznie podnosząc się z kanapy.
Beynold zamienił się z nim miejscem z tą różnicą, że zamiast usiąść do Trenta tyłem, bezpardonowo legł się na kocu, dobrze wyrzeźbionym brzuszkiem do góry.
– Tak, tak. – Wtarł resztki olejku w twarz. – To tylko taka… gra wstępna.
– Chyba cię coś popie…
– Żartowałem! – Tom machnął ręką i uśmiechnął się szeroko. – Mamy sobotę. Co sobotę mam nad ranem małe SPA, potem cały dzień staram się nic nie robić, tylko wsiąkać, by wieczorkiem, już pełny wigorku móc zaszaleć w FightClubie. 
Trent przewrócił oczami. 
– Nawet sobie nie walę, serio. Weź sobie przełóż lot na jutro i chodź ze mną.   
Oczy Toma zrobiły się pełne, a dolna warga wydęła się nad górną. Wyglądał prawie jak Boston, z tą różnicą, że mordka psiaka słodka była autentycznie, a to, co wyprawiał blondyn, Kurtis mógł uznać co najwyżej za godne pożałowania. Beynold zamrugał jeszcze kilkukrotnie, ale na wspólniku najwyraźniej nie zrobiło to większego wrażenia. Trent wzruszył ostentacyjnie ramionami.
– A co mnie obchodzą twoje cotygodniowe gejparty…
– No wiesz?! – Beynold udał oburzenie nad wyraz głośno, że nawet Boston skulił końcówkę ogona i odwrócił pyszczek w jego stronę lekko strwożony. – Panienki też tam bywają. No chodź. Będzie fajnie!
– Nie. – Kurtis spojrzał w stronę okna. Różowo-pomarańczowa aura towarzyszyła coraz wyżej wschodzącemu słońcu, zapewniając o cudownej pogodzie tego dnia. – Trzeba ruszać.
– Kiedy ty nawet nie wiesz, gdzie… O, wsiąknęło już. No, to dawaj ten masaż. – Tom odwrócił się na plecy, uprzednio poklepawszy się po klacie.
– Turcja – wymamrotał Trent, podsuwając sobie pufę. – Urlop się skończył.


CDN

* Moje tłumaczenie ze słuchu U2 Hold Me, Thrill Me, Kiss Me, Kill Me.
Według starej biografii, U2 to ulubiony zespół Larci.

4 komentarze:

  1. wiesz, że ta piosenka U2 była użyta w Batmanie Forever? :D

    Dziękuję za Karela. Jest taki... majestatyczny...
    Ale wyjątkowo bardziej ujął mnie Winston i te jego drobne dziwactwa. W moim wyobrażeniu Lara zawsze jest otoczona dyskretną służbą. Ale przecież to bogata dziwaczka, która mieszka z leciwym kamerdynerem (i hoduje piranie w piwnicy :P) w ogromnym, starym domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piranie były w lvl Croft Manor TR3. Połączyłam oryginalną architekturę Hatfield House z rezydencją TR3 i TR7:L.
      Winston mi tu wymiatał :D sama się zachwyciłam tą postacią, że aż czytam jego kwestie po kilka razy i mam ubaw, jakbym nie ja to pisała.
      Karela będzie więcej. Wraca do Turcji drugi raz próbować wskrzesić ojczulka ojczulków - Cubiculum Nephilim. Ale jeszcze namiesza, oj. Jak on namiesza...

      Dziękuję za komć. Lepszy niż RedBull. Dodał skrzydeł ;)

      Usuń
  2. UWAGA BENDOM SPOILERY, więc kontynuujesz czytanie tego komcia na własną odpowiedzialność!!

    Zacznę od tego, że Karel zrobił się strasznym lekkoduchem :D Ta ''nieśmiertelność'' uderza mu do głowy :D Jest tam pewien moment, który był strasznie poplątany i w sumie to wyglądało na 3 niemalże identyczne akapity. Może to kwestia tego, że czytam dość późno? To chyba tyle w kwestii technicznej, poza tym, ja nie jestem najlepszą osobą, aby tę stronę oceniać ;p Nie uciekając od tematu naszej Blondi, w oryginale też wykazywał jakieś uczucia do Larki? Znaczy, jak na gościa, którego wiek liczy się w setkach, to odwalił akcję AŻ ZBYT Kurtisopodobną :D Taką szczeniacką.

    Następnie bardzo chciałabym powiedzieć, że śmiechnęłam szczerze na myśl o chłodni :D Idealne, a jakie nostalgiczne! Winston jak zawsze oczarował, rozbawił i wygrał rozdział. Przez moment byłam przekonana, że Karel zamknął go w środku, wierzyłam, że właśnie tak się stało xD

    Zipowi jednak wygrać się nie udało :c Fakt, jego kwestie są mocne, a dialogi przyjemne do czytania, ale ja po prostu Zipa nie lubię. Ot co. Nie przepadałam za jego gadaniem w Legendzie, ponieważ nie wnosiło nic specjalnego, ani nie było szczególnie zabawne. Nie jest super mądry (Alistera nie pobije, no sorka), chociaż obeznania z techniką nie mogę mu zabrać. Nie jest też przystojny. No taki chamski filer jak w anime no :c A WSPOMINAJĄC NAJWAŻNIEJSZE, oryginalny Zip był BIAŁY i nazywał się Bryce Turing. Jego ''położenie'' w obrębie rezydencji (zamiast tego wciskania elektronicznego bałaganu do wnętrza budynku i to tak bezczelnie. Na widoku... W salonie...) nadawało postaci ciekawego charakteru i chociaż w filmie nie poświęcono mu wiele czasu kilkoma kwestiami i zachowaniem zdobył moją sympatię. (Tak, przyznaję, najważniejsza w tym wszystkim jest rasa xD)
    Słowem uzupełnienia, niestety fail z mojej strony, Zip jednak powstał rok wcześniej.

    Chciałabym pokontemplować na temat Kurtisa, ale za dużo go niestety nie było :c Dzięki temu jednak, mogę śmiało powiedzieć, że czekam na kolejny rozdział! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alex, rasistko.
      Tak, na forum już powiedziałam, że czarny Zipkęs (dziękuję, Mustelko, teraz nie mogę przestać go tak nazywać po Nabojach) był już w Kronikach 2000r, a biały Bryce – TR:Movie 2001. Także no, fail.

      Karel wspominał najpierw o akcji w mieszkaniu dziennikarza na Petrovicach, gdy Collins przylazł odwalić rytuał, a że chciał wkopać Larcię, to odprawiał je tam, gdzie akurat była. No ale dziennika nie zabrał. Taki trochę z mojej strony imperatyw, bo powinien. Może zrobię z notesu jakiś taki artefakt przynależny tylko Larce; Nasty w AoD2 z Chirugai zrobiła szczeniaczka, który radośnie pdlatywał do Kurtisa xD kto bogatemu zabroni.

      Drugie, co Joachim wspominał, to sytuacja na Heleny, gdzie botanik nafaszerował Larcię flakami Sleepera, a ta jednak była zbyt oporna, bo Kurtis-mnich :D

      W oryginalne Karel zaproponował Larci współpracę tuż przed pokonaniem Eckhardta, wtedy gdy jej pokazał, że jest zmiennokształtny. Ale odmówiła, a on jej nie zabił, tylko uciekł. To już samo na coś wskazuje.
      No to kontynuowałam tę postać zgodnie z takim zamysłem. Karel interesuje się, że Larcia jest silna. W końcu ludźmi gardzi, a tutaj taka kobieta mu staje na drodze i nie chce się złamać. Szalony ma kaszankę we łbie :)

      Wiedziałam, że ktoś mi wypomni deficyt Kurta. Dziwne, że mi wybaczyłaś brak opisu masażu.
      Dziękówka za komentarz. Aż chce się poprawiać dalej... :D

      Usuń