SEKCJA DZIESIĄTA


Kurtis siedział przed telewizorem, wyciągnięte nogi opierając o nisko zamontowaną półkę stolika kawowego. Obracał w dłoni kubek herbaty z prądem, balansując napojem na krawędzi naczynia. Nie przysłuchiwał się szczególnie trzeciemu już z rzędu odcinkowi show Jerry’ego Springera. Akurat przesadnie puszysta, czarna uczestniczka rzuciła się z pięściami na swojego, o dziwo białoskórego, syna. Ukradłaś mi dziewczynę! – krzyczał chuderlak z przerażeniem, wywracając się na krześle tuż pod nogi prowadzącego.
Tom wszedł do pokoju i spojrzał z obrzydzeniem najpierw na ekran, a potem na szczeniaka, który próbował wspiąć się Kurtisowi na kolana.
– Szczenię na ziemię. Nogi też. – Przełączył kanał i trafił na BBC. Wyszedł do kuchni. – Mogłeś chociaż zadbać o obiad! To, że poszukują cię niebiescy, nie znaczy, że każdy dostawca pizzy też na ciebie poluje.
Kurtis bez słowa odłożył kubek i opuścił psiaka na podłogę. Nadal obserwował reportaż, gdy Beynold wrócił do salonu i wyciągnął z kieszeni telefon. Właśnie nadawano najnowsze wieści z Londynu, pokazywano zgliszcza wziętego przez płomienie budynku na świętej Heleny. Mówiono o nieszczelnej instalacji, ale przy okazji wspominano o naocznym świadku, który podobno na miejscu zbrodni widział Larę Croft i jej wspólnika.
To pewnie ten młokos-najemniczek od knebla.
Trent przyjrzał się twarzy Toma, która nie wyrażała ani żadnego zdziwienia, ani najmniejszej dezaprobaty. Beynold chwilę jeszcze wsłuchiwał się w słowa reportera, aż w końcu ściszył telewizor i zadzwonił po pizzę z podwójnym serem i pepperoni. Gdy tylko skończył składać zamówienie, usiadł tuż obok kumpla, przysunął z krańca stołu popielniczkę i paczkę cienkich papierosów.
– Wszystko dziś ci załatwiłem. Mój kumpel z cudzoziemki, który był po tobie, może cię zgarnąć prywatnym samolotem. Gdzie masz zamiar lecieć?
– Sam nie wiem.
Tom westchnął i odpalił papierosa, układając go ceremonialnie między palcem wskazującym a środkowym. Założył przy tym nogę na nogę, drugą dłonią otrzepując z Kurtisa jakiś pyłek, który – Trent był tego pewien – nie istniał.
– Ale zezgredziałeś… to co? Opowiesz mi o tym wyczynie? Mówiłeś w nocy, że wpadłeś na panią komandos, ale mogłeś uprzedzić, że chodzi akurat o tę, która według najnowszych doniesień poszatkowała kilkanaście osób w Paryżu. Kolejnych kilkanaście w Pradze.
– To nie ona. To martwy, szalony, czternastowieczny naukowiec. I jego kumpel, którego wczoraj zastrzeliła. W środku znajdowała się masa niebezpiecznych dokumentów odnoszących się do… – zawahał się – …nie, sorry. To zbyt popaprana sprawa. Ale musiała spłonąć.
– Nie tłumacz się; raczej nie straciłeś rozumu. Wyglądasz, jakbyś wiedział, co robisz.
Kurtis przytaknął z wdzięcznością. Beynold kontynuował:
– A skoro tak jest, to pomożesz mi jeszcze w pewnej kwestii, zanim zwiniesz się z mojego życia na kolejne ćwierć dekady. – Majestatycznym ruchem skiepował popiół z cienkiego lighta, przytrzymując go kciukiem i delikatnie stukając w niego wskazującym.
Kurtis przejechał dłonią po brodzie, starając się, by Tom nie widział przewrócania oczami.
– Rewanż? – zapytał. Nie spodziewał się jakiegoś bezinteresownego podejścia. Za dobrze znał Toma. Może dlatego tak długo nie odwiedzał Beynolda… W końcu kłopotów i roboty wyraźnie mu nie brakowało. Poza tym swego czasu nie lubił jego podrywów. Nigdy nie były przesadnie subtelne.
– Powiedzmy, że przysługa. Za milczenie.
– Nie rozumiem – skończył, westchnąwszy.
– Żartujesz? Jesteś poszukiwany przez policję, uciekłeś z więzienia i przyjechałeś do mnie kradzionym samochodem. Mam się narażać na problemy, aby cię przechować? Chyba mam prawo do jednej, malutkiej prośby…?
– Uratowałem ci życie w okopach. – Trent rzucił przelotne spojrzenie na Bostona, który chlipał wodę z miski. Ściekała mu z mordki na panele, więc od razu przestał go obserwować. Wolał oszczędzić Tomowi tego widoku.
– I za to wczoraj otworzyłem ci drzwi, kochaniutki. Chcesz wylecieć z Londynu?
Wiedział, że Tom miał rację. Nastały w końcu czasy, kiedy każda pomoc warta była swojej ceny. Lub nie, ale to wcale nie oznaczało, że cena ta rozpływała się w powietrzu.
– Kontynuuj – stwierdził niechętnie.
– Rozmasujesz mi plecy. Jestem ostatnio strasznie spięty. – Beynold skiepował ponownie, a gdy usłyszał dzwonek do drzwi, podał Kurtisowi niedopałek papierosa. – O! To na pewno nasza pizza! Potrzymaj.
Trent uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na cieniasa. Zaciągnął się nim i poczuł niesmaczny, mentolowy posmak. Odchrząknął, wypuszczając dym jednocześnie z ust i nosa.
– Mam mokrą skarpetkę!!! – usłyszał horrendalnie nieszczęśliwy głos. – Boston? Na miejsce! Natychmiast!

***

– Może jeszcze w czymś pomóc, panienko?
– Nie. Dziękuję, Winston. – Spojrzała z wdzięcznością na staruszka, który oddalił się do drzwi, by po chwili zamknąć je za sobą.
Zgasiła pilotem telewizor.
Nie w smak jej było, że dziadek Smith – jak czasem pieszczotliwie go nazywała – nie wyszedł wcześniej, ale do końca oglądał reportaż, o którym uprzednio poinformował. W salonie telewizor włączony był zawsze, gdy wracała. Jako że w ogóle niewiele mówiła, odkąd cudem wróciła z Egiptu (Zip nazywał ją po tym odludkiem jeszcze częściej niż zwykle), nie dziwiła się, że zainteresowani poszukiwali o niej informacji na swój sposób.
– Nie będzie więcej reportaży. – Była pewna.
Niby ktoś widział ją na ostatnim miejscu zbrodni, ale reporter głównie skupił się na rozszczelnionej instalacji gazowej. Nikt nie pokazywał tym razem budynku zabezpieczonego taśmą policyjną i białych, malowanych konturów zwłok. Nikt nie przekonywał, że Collins był następcą w realizacji planu wskrzeszenia biblijnych mutantów. Nikt nie mówił o beczkach krwi, prochach i kościach czy robactwie, które gnieździło się w podziemiach. Policja na pewno dawno tam dotarła – mimo wybuchu niemożliwe było przecież zlikwidowanie wszystkich śladów. Szczególnie tych z piwnic, w których nadal roiło się od eksperymentów dwóch świrów.
Właściwie trzech, bo Karel wciąż grzał gdzieś miejsce.
„Ani żadnego: dziękuję, ani: chuj ci w dupę, Croft” – pomyślała z przekąsem o mediach.
Siedziała z The Sun na łóżku, opierając się o poduszkę. Odkąd wróciła w nocy taksówką do domu, nie robiła nic, tylko odsypiała ostatnie kilka dni i regenerowała siły. Teraz leniwie przeglądała artykuły. Tak jak podejrzewała – w dzienniku też nie było niczego ciekawego; zupełna cisza o jakkolwiek aferze z Monstrum, z Collinsem, zabrakło też tłumaczenia, dlaczego Croft w ogóle uciekła brawurowo z aresztu. Miała powód i najprawdopodobniej wszyscy już to wiedzieli, ale nikt nie mówił o tym głośno.
Croft nie dziwił brak informacji na swój temat. Dziwiła się jednak, że nikt nie pofatygował się na teren jej posesji i nie poprosił o ostateczne formalne wyjaśnienia. Zwykle po takich akcjach działa się konferencja prasowa i oficjalne przeprosiny – przerabiała to już po pierwszej przygodzie, gdy zdradziła prawdę o Natla Technologies; potem  – gdy trzeba było wytłumaczyć się ze śmierci Marco Bartoli'ego, który poszukiwał na własny użytek sztyletu Xianu gwarantującego potęgę smoka. Pamiętała jak dziś; następne były meteoryt Infada i Amulet Setha. Z każdą kolejną misją temat zdawał się coraz grubszy – jeszcze tydzień temu Croft została oskarżona tylko o śmierć Wernera. Potem okazało się, że przypisano jej wszystkie ofiary Eckhardta. I Collinsa.
Werner, Janice, Carvier – jedna i druga, Rennes, Luddik i kilku innych reporterów, cywilów, Louis Bouchard i w końcu Ljudmila.
Ciężko było Larze uwierzyć, że władze znalazły kilka niewziętych przez ogień beczek czy papierków i od razu temat ucichł. No i pozostawała jeszcze kwestia znalezionych w środku telegramów – kto do kogo je wysyłał? I dlaczego wszystkie adresowane były z Turcji? Czy Karel ma z tym coś wspólnego? Co dalej z Kabałą? No i – ostatecznie – co teraz robi Trent? Pewnie denerwował się tak samo, bo z perspektywy mediów nie wiadomo było właściwie, czy warto już wyściubiać nos na świat, czy może lepiej schować się gdzieś i poczekać na dalszy rozwój wydarzeń... Westchnęła przeciągle i odłożyła gazetę.
Sięgnęła po plecak i wyciągnęła z niego stary dziennik w brązowej, przybrudzonej oprawie.
– Nie mam pomysłu – szepnęła. – Mogłeś chociaż uprzedzić, że to przez ciebie. Przez twoje zasrane notatki o odkryciach z Lux Veritatis dotarłeś do danych o Nephilim, które wykorzystała Kabała. Że to ty byłeś pierwszym informatorem. Że rozpętałeś piekło. Że to twoja wina.
Przewróciła stronę tytułową, na której widniał lekko starty już podpis. Podpis, po którym wielokrotnie przejeżdżała palcem.
Własność: Werner von Croy
– To zawsze była twoja wina. – Przypominając sobie Egipt, przewertowała kolejne strony.

***

– Co tam u niej słychać, staruszku?
– Może ja jednak zawołam panienkę do telefonu…
– Stary, przestań w końcu. Ona ma za trzy miesiące trzydziestkę piątkę, a ty ciągle nazywasz ją panienką? Naprawdę? – Zip usłyszał w słuchawce głośne westchnięcie i dopiero teraz dotarło do niego, że co jak co, ale nazywanie Winstona starym niekoniecznie uchodziło za serdeczne. – Sorry, Winston. Po prostu chciałem wiedzieć, czy już wróciła. W telewizji w końcu z niej zeszli i zaczęli nadawać normalne fakty.
– Czyli dla panicza normalnym faktem jest wybuch gazu akurat tam, gdzie widziano Larę? I pożar w całym budynku?
– Nie tłumaczyła ci się, co?
– Jak zawsze; sam panicz przecież wie.
– Mi też nie. Winston…
– Słucham?
– Podziwiam twoją… – przez chwilę szukał odpowiedniego słowa – ...archaiczność. I cierpliwość. Tak właśnie. To może ja wpadnę jakoś na dniach, co? Powiedz jej, że dzwoniłem i czuję się urażony, dlaczego sama do mnie nie przekręciła.
Winston nie zdążył się grzecznie pożegnać, bo Zip po prostu przerwał połączenie. Zawsze taki był – kompletnie nie w jego stylu wszelkie konwenanse, a wysiłki, by wypaść reprezentacyjnie zwykle bardziej bawiły lub irytowały, ale na pewno nie budziły podziwu.
Kamerdyner nie zrobił kroku od półeczki w salonie, kiedy telefon zadzwonił ponownie.
– Rezydencja Croft, przy telefonie Winston Smith, w czym mogę…
– Ale weź zaznacz, że ma się pofatygować i wstać z wyra, żeby oddzwonić, co? I niech zainwestuje w nowy telefon, to jej go zastrzegę. Bo poprzedni chyba wyrzuciła sam wiesz przez co – ściszył głos, mimo że miał pewność o czystym połączeniu. Sam przecież zabezpieczał linię telefoniczną rezydencji.
– Niezwłocznie tak uczynię. – Tym razem Winston rozłączył się pierwszy. Odłożył słuchawkę na ładowarkę i spojrzał na nią raz jeszcze. Chwilę odczekał, po czym znów zrobił krok w kierunku kuchni.
Sygnał zabrzmiał ponownie. Senior Smith przewrócił oczami.
– Jeżeli coś jeszcze mam przekazać Larze, to może by panicz zebrał myśli… ough. Tak, rezydencja Croft. Przy telefonie Winston Smith, W czym mogę pomóc?

***

– Panien... Laro! – Usłyszała i podniosła głowę z poduszki, uśmiechając się z przekąsem.
Idzie mu coraz lepiej.
– Dzwoniła niejaka panna Pezzini, prosi o...
– Sara? – Lewa brew na twarzy kobiety powędrowała w górę. Winston przytaknął.
– Twierdzi, że musi z panienką porozmawiać, bo to pilne. Podobno prosi o konsultację w sprawie ostatnich wydarzeń. Pozostawiła numer telefonu…
Dlaczego akurat Sara? Przecież sprawa, o której mówiła, nie dotyczyła jej departamentu bezpośrednio. Pezzini pracowała dla nowojorskigo wydziału zabójstw. Była ex-detektyw słynącą z niepoukładanego harmonogramu, bałaganu na biurku, jak i w torebce, oraz niewydarzonego gadulstwa. Lara znała ją aż za dobrze, od kiedy zgodziła się jej pomóc w poszukiwaniu jednego z wielu artefaktów w swoim życiu. Potem Sara dzwoniła już tylko wtedy, gdy potrzebowała wsparcia – czy to mentalnego, czy technicznego. Po Egipcie ich kontakt jednak uległ pewnej zmianie.
To znaczy na życzenie Lary – urwał się zupełnie.
– Daj ten numer.
Winston podszedł do łóżka i oddał Larze pedantycznie prosto wyciętą kartkę w kratkę.
– Dzwonił również panicz Zip – prosił, byś zadzwoniła do niego na telefon komórkowy, panie… – Dostrzegł jej sceptyczny wzrok, gdy wstrzymała się z wklepywaniem w komórkę numeru z kartki. – Laro. Jak on w ogóle ma na imię?
– Kto?
– Zip.
Lara zamyśliła się na moment, odkładając karteczkę na stoliku nocnym, tuż obok dziennika.
Wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia.

***

– Faktycznie, kilka lat upłynęło od naszego ostatniego spotkania. A przy okazji opowiesz mi, kim jest ten przystojny facet, z którym uciekałaś z więzienia. W każdym razie mamy dużo do nadrobienia.
– Dlaczego ty...  – nie dokończyła. Sara uwielbiała wtrącać się w pół zdania. Taką miała manierę, którą trudno było wyplenić.
– Ktoś z branży mnie o to poprosił. Skądś się dowiedział, że mam do ciebie dojście i chciałby za moim pośrednictwem, jako świadka, spotkać się z tobą. Jako twoja przyjaciółka postanowiłam najpierw…
Przyjaciółka? – Lara wyłączyła się z rozmowy, kontemplując nad definicją tego słowa.
– …w każdym razie stary Anderson mógłby sam załatwić nakaz i przeszukać twoją rezydencję, ale prosił, bym była stroną ugodową, w razie gdybyś wcale nie chciała współpracować. W każdym razie ja się zgodziłam, bo nie widziałam cię dobre lata. Nigdy sama nie napisałaś, nie odpisałaś nawet na esemesa z życzeniami świątecznymi. I urodzinowymi. I… – zaczęła wymieniać, toteż Lara nie miała zamiaru przerywać jej monologu. Na końcu zgodziła się ostatecznie, by stara znajoma wpadła ze swoim kolegą na kawę, stawiając warunek, by spotkanie odbyło się na stopie cywilnej, to znaczy bez umundurowania, ukrytej spluwy i dyktafonu. Kończąc rozmowę, spojrzała ostatecznie na dziennik von Croya.
Nie wiem, co znaleźli w ruinach Strahov. W ruinach na świętej Heleny. Jesteś jedynym dowodem mojej niewinności. I chyba się z tobą pożegnam.
– Winston! – ryknęła, wstając leniwie z łóżka. Poczuła lekkie wyrzuty sumienia; nie powinna zmuszać jedynego współlokatora do łażenia za jej rozkazem w tę i we w tę. Zanim kamerdyner zdążył wejść po schodach na piętro, a potem przejść długi korytarz prowadzący do jej pokoju – narzuciła na siebie szlafrok i otworzyła okno, by przewietrzyć.
– Jutro rano będziemy mieli gości. Przygotujesz coś?
– Jak sobie życzysz, Laro.

***

– Coś się dzieje… – Obserwował z daleka, jak światła na parterze w rezydencji Croft powoli gasną. Lara musiała więc udać się już spać.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom – w końcu tu był; tuż na jej podjeździe, prawie pod jej bramą. Pod jej domem. Długo zastanawiał się, czy nie lepiej poczekać jeszcze chwilę, ale czuł, że świerzbią go ręce. Spojrzał na nie; drżały – nie wiedział, czy bardziej z podniecenia, czy z tęsknoty za tą ździrowatą wywłoką, z którą spotkanie zawsze przyprawiało go o miłe uczucia. Mimo że o uczuciach nie wiedział zbyt wiele.
A gdyby po prostu tam wejść? Przywitać się z nią? – Pokusa była silna, ale miał świadomość, że ruch ten musiał wiązać się ze zmianą tożsamości. Nie mógł tam wejść jako on, bo albo musiałby ją zabić, albo sam już by stamtąd nie wyszedł.
Drugą opcję odrzucił z marszu.
Pierwsza – owszem, wydawała mu się kusząca, ale bardziej pociągała go wizja, w której Croft żyje jeszcze trochę, by zainteresować go sobą bardziej. Gdy zmierzył się z nią po raz pierwszy, była kimś, kto zachwiał jego nihilistycznym do tej pory poglądem.
Dlaczego jesteś taka… silna? Silna kobieto...
Obserwował z daleka, jak kolejne światło na półpiętrze zgasło. Lara musiała być już w swoim pokoju, bo tylko tam, wśród wszystkich okien widocznych od przedniej strony budynku, paliło się światło.
Silne kobiety nie istnieją. Udowodnię ci to, Croft.
Przyjrzał się odbiciu w lusterku samochodowym i zamrugał powoli dwukrotnie. Zanim za trzecim razem jego powieki uniosły się i opadły, jego twarz zrobiła się przeraźliwie blada. Kilka blizn ukazało się, by po chwili sczernieć. I znów wtopić się w skórę, tym razem naciągniętą na zupełnie przeinaczoną czaszkę. Spojrzał w samochodowe lusterko i uśmiechnął się pod nosem.
Niesforna grzywka trochę mu przeszkadzała, wpadając do niebieskich oczu.
– Tak – wyszeptał na głos. – Tak będzie dobrze.

***                                                                                                                

Pomaszerowała do swojego pokoju i zamknęła okno, językiem próbując wydobyć kawałek skórki pomidora, który wlazł jej między zęby w czasie kolacji. Na ostudzenie emocji wzięła szybki prysznic, zdenerwowana na siebie, że tak nieładnie skarciła Winstona. Staruszek zaproponował, by sama zeszła na posiłek, bo on nie chciałby co chwilę nosić jej jedzenia do łóżka; taki sposób na jedzenie jest niezdrowy.
Wyszła w ręczniku na głowie. Stanęła przy oknie i rozejrzała się. W całej rezydencji, na dworze, w ogrodach czy nawet za bramą panowała cisza i spokój. Ciemność ogarnęła całą posiadłość. Gwiazdy w parze z księżycem świeciły mocno, rozjaśniając gdzieniegdzie niebo.
Lara włączyła radio. Cicho nastawiła głośność, a melodia Die Weihe des Hauses Beethovena rozniosła się po pokoju. Taki rodzaj muzyki zawsze uspokajał kobietę. Croft legła się na łóżku ze szczotką w ręku, odwinęła turban, odrzuciła ręcznik na ziemię i zaczęła rozczesywać mokre, proste włosy. Nie myślała o niczym sensownym. Zaczęła nucić. Gdy wcześniej stała w oknie, nie zauważyła niczego podejrzanego. Nie usłyszała cichego odgłosu otwierających się drzwi gdzieś niedaleko stojącego samochodu. Nie zauważyła także dobrze zbudowanego mężczyzny, który wysiadał z pojazdu, uśmiechając się szeroko.

***

Postanowił spróbować chociaż wybadać Croft Manor. Przekroczenie bramy bez wzbudzania niczyich podejrzeń nie było wcale rzeczą niemożliwą, aczkolwiek taki wielki dom musiał mieć pewne zabezpieczenia.
– Będzie ciekawie – odparł rozentuzjazmowany, zbliżając się do bramy głównej. Upewnił się, czy ma przy sobie broń. Żałował, że nie zmieniła się w dysk Chirugai czy ten świetny pistolet, którym Trent popisywał się, gdy pracował jeszcze dla Kabały.
– Przedstawienie czas zacząć – wymamrotał i podciągnął się na metalowych prętach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz