Dla Patrycji Zawiślak z okazji urodzin – 28.07.2015
ZABAWA W MYŚLIWEGO
Ociężale otworzyła oczy i poczuła ostry, przeszywający ból w kręgosłupie.
Podniosła się powoli i pomyślała, że podczas wybuchu połamała wszystkie żebra.
Myliła się.
Zrobiła pierwsze kroki w stronę ogromnych
drzwi i zauważyła, że wdepnęła w coś mokrego. Kleista ciecz przywarła do
podeszwy, brudząc ją na czerwono. Nawet nie tyle zdziwiona, co zdezorientowana
Croft najpierw zobaczyła pod sobą ogromną kałużę krwi, potem coś w rodzaju
ścierwa z wielkiego psiska, a następnie zwłoki młodego mężczyzny poniewierające
się na twardej, kamiennej posadzce.
Kurtis.
Kucnęła tuż obok i niepewnie dotknęła
leżącego bez ducha ciała. Przesunęła dłonią po policzku, po trzydniowym
zaroście. Spojrzała na męskie dłonie. Jedna spoczywała w jeszcze świeżej
plamie, druga natomiast zaciśnięta w pięść na klatce piersiowej, jak gdyby tuż
przed wyzionięciem ducha Kurtis bił się w pierś. Lara odchyliła ją i zobaczyła
brunatne zabrudzenie na koszuli. Rozpoznała w tym działalność czegoś znacznie
gorszego niż spluwa czy ostrze.
– Kto ci to zrobił? – zapytała półszeptem.
– Proto?
Nie spodziewała się żadnej odpowiedzi,
palcami przymykając nadal otwarte powieki mężczyzny. Niebieskie oczy, które napawały
ją dziwnym, ale przyjemnym spokojem, gdy w nie wcześniej spoglądała. Odpowiedź pytanie nadeszła jednak szybciej, niż ktokolwiek
mógłby przypuszczać. Właściwie Lara nie wierzyła, że nadejdzie kiedykolwiek.
– Ty jesteś następna.
Natychmiast potem poczuła potężny,
paraliżujący ból w głowie i przewróciła się. A nad nią stanął Joachim Karel.
Z metalową gazrurką w dłoni.
***
– Rzymu nie zbudowano w jeden dzień.
Co on pieprzy? – Z ciężkim bólem przeszywającym czaszkę na wskroś
kolejny raz tego dnia otworzyła oczy.
Znajdowała się w pozycji leżącej, więc
natychmiast postanowiła podnieść się i porachować Karelowi wszystkie kości.
Szarpnęła ręką, zakładając, że na pewno ten blond kutas z zakolami gdzieś ją
przywiązał, ale zdziwiła się.
Była zupełnie wolna.
No, może niekoniecznie. Zapach unoszący
się w powietrzu wciąż przypominał, że znajdowała się w Sanitarium, na dodatek
przyprawiał ją o mdłości jeszcze bardziej niż zwykle.
Dotknęła swojego czoła chłodną dłonią i
usiadła, obydwie nogi kładąc na betonowej podłodze.
Dopiero teraz spojrzała przed siebie. Kurtis, ku jej zdziwieniu, stał
całkiem żywy i ruchawy przy biurku, na którym zapalona lampka będąca jedynym
źródłem światła w chłodnym pomieszczeniu irytująco mrugała, jak gdyby
jej żarówka powoli dochodziła do kresu swoich możliwości.
Trent palcem wiódł po mapie, odwrócony do
Lary plecami. Przez chwilę przyglądała mu się z zainteresowaniem, zaraz później
przypomniała sobie, że przecież mężczyzna ten nie miał już prawa bytu. Chwilę
temu odprawiła na jego zwłokach stary rytuał przejścia… A teraz te niesamowicie
niebieskie tęczówki, które od kilku godzin wprawiały ją w zachwyt (do którego,
oczywiście, tak strasznie wstyd było jej się przyznać), wodziły przenikliwym
spojrzeniem za palcem. Tuż obok leżał dziennik von Croya.
Zaraz, zaraz… skąd?!
Croft natychmiast zerwała się na równe
nogi i podeszła do biurka, stając tuż za plecami niedoszłego denata.
Postanowiła jednak pohamować złość. Położyła mu dłoń na ramieniu, starając się
przede wszystkim skupić na przypomnieniu sobie, jak się tu znalazła i dlaczego.
Oby tylko wypadło naturalnie.
– Myślałam, że nie żyjesz – wyszeptała mu
do ucha, wodząc dłonią od ramienia po łopatce i niżej, wzdłuż
kręgosłupa.
Podpuszczała go. Nie wiedziała właściwie dlaczego. Wierzyła, że rozpozna Kurtisa
od razu, z marszu. Musiała go do czegoś sprowokować. Trochę jak w kotka i
myszkę. Wierzyła, że będzie lwicą tej partii.
– To nie jest dobry moment na romanse,
Croft – warknął, chwytając za długopis i kreśląc na mapie interesujące go
pozycje.
Lara zainteresowana spojrzała mu przez
ramię, nie przerywając swojej zabawy. Tym razem jej dłoń z powrotem wędrowała
ku górze. Smyrała go paznokciem po karku, wywołując dreszcze.
– Jesteś spięty. Zaznaczyłeś Kapadocję? Dlaczego?
– Musimy ruszyć za tropem. Tutaj
znajdziemy tylko Eckhardta, który próbuje wskrzesić Śniącego, ale bez obrazów
nie uda mu się ta sztuczka. To w Kapadocji rozegra się główna walka. To tam
nasze umiejętności przydadzą się bardziej.
Cuchnie pan kłamstwem na kilometr, panie „Trent”.
Kurtis, którego znała zaledwie cztery
godziny, nigdy nie porzuciłby idei zemsty za śmierć ojca. To po to przecież tu
przyszedł! Chciała w to wierzyć, tak z resztą zapewniał ją chwilę temu, w
windzie. Że był taki sam. Ulepiony z jednakiej gliny. To samo miał w
głowie i z tych samych pobudek spotkał Croft na swojej drodze.
To tutaj szukałby rozwiązania. Nie w Turcji.
Jej dłoń zaczęła lekko go drapać po
głowie, więc automatycznie się pochylił. Niczym kot, który nie potrafi znieść
zbyt dużej dawki przyjemności. Znów przeszły po nim ciarki, tym razem na
przedramionach.
– Jesteś pewny? To
znaczy… – Lara zbliżyła usta do jego ucha, aż poczuł na nim jej ciepły
oddech.
Uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że
jeszcze chwila i włoski na rękach nie będą jedynym elementem jego ciała, które
stanęły.
– Chciałam powiedzieć, czy ty… jesteś
pewny… – szeptała.
Czuł zapach jej feromonów. Mimo że od
dłuższego czasu znajdowała się w starym, stęchłym i zgrzybiałym Sanitarium,
pachniała cudownie. Jak kobieta, której zaczął pożądać. I nie odpuści, dopóki
nie dostanie, czego pragnął zaledwie od chwili, może od dwóch. A pragnął
jedynie zrzucić z niej w tym momencie wszystkie ubrania i dotknąć każdego
skrawka jej ciała. Poznać, a na końcu spenetrować w całości.
Odwrócił się. Żądza w jego oczach była
przytłaczająco silna i ostatkiem sił starał się pohamować nie tylko ją, ale i
dłonie, które najchętniej rzuciłyby z powrotem Croft na tę skrzypiącą prycz.
Umiejscowił je więc bezpiecznie, na razie na jej ramionach.
Spojrzał w jej oczy, ale nie wyrażały
żadnej dezaprobaty. Szybko przesunął dłonie wzdłuż jej rąk, następnie wróciły
tą samą drogą i ulokowały się na piersiach, dotykając ich przez cieniutki
materiał topu.
Pod palcami wyczuł sutki. Chciał, by były
twardsze. Chciał, aby kobieta, która przed nim stała, odczuwała to samo.
Gdzieś tam w głowie zapaliła mu się
czerwona lampka. To nie było ani dobre miejsce, ani dobry czas. Gdzieś tam
panoszył się przecież Eckhardt i, jeżeli go nie wyprzedzą, cały plan weźmie w
diabli. Ale… ta kobieta sama w sobie była diabłem wcielonym. Robiła mu krzywdę,
kładąc swą słodką, niewielką, seksownie kobiecą dłoń na jego kroczu. Dłoń, w
której nie rozpoznałby dłoni poszukiwaczki przygód. Miał na nią ochotę tak
kurewską, że rozchylił wargi i, palce zaciskając na jej warkoczu, mocno
przywarł do jej ust.
Całowała namiętnie. Z taką namiętnością,
że drugą dłoń sięgnęła do swoich spodni. Nie mógł się doczekać, aż rozsunie
zameczek rozporka. Usłyszał ten dźwięk. Nie odrywając od niej spragnionych
kolejnych pocałunków ust, zanurzył palce w jej włosach. Przy okazji zaczął
rozpinać sobie pasek u spodni.
Zamknął oczy.
Odpływał.
Był u szczytu i chciał w nią w końcu wejść
i porządnie ją zerżnąć. Pokazać jej, kto tu był panem. Pragnął mieć
nad nią całkowitą kontrolę. Niech się stanie tu i teraz! A potem w drodze do
Turcji raz jeszcze. A potem będzie mu wszystko jedno. Zostanie panem świata i
nie będzie już musiał udawać. I zrobi z niej swoją siostrę.
– No, niegrzeczna dziwko. Weź go do ust –
wyszeptał, tylko na chwilę przerywając pocałunek.
Wyczuł, że się uśmiechnęła. To dobry znak.
Wolną ręką pomogła mu zrzucić spodnie i bokserki. Chciał, by spojrzała na jego
sterczącego przyjaciela czekającego w pełnej gotowości, aż zanurzy się w jej
wilgotnym wnętrzu.
Zamykając oczy i całując dalej, oczami
wyobraźni widział ich pierwszy raz. Wyczekiwał przyjemnego dotyku, ale,
zamiast tego, poczuł jedynie nieziemski chłód. Penis natychmiast opadł, gdy do
pełnych jąder przez nogawkę w bokserkach przywarło coś lodowatego.
Natychmiast otworzył oczy.
No nie! No po prostu, kurwa, no nie!
Lufa pistoletu dotykała jego jajek. Chciał
odskoczyć. Krzyknąć, cokolwiek. Uderzyć stojącą przed nim kobietę, która
oddalona zaledwie o krok przed nim i uśmiechnięta bezczelnie, wskazywała palcem
wolnej ręki na rozpiętą kaburę przy swoim udzie. Po chwili położyła ten sam
palec na ustach.
– Ani drgnij, bo niegrzeczna dziwka zabawi
się w myśliwą.
– I co?! – ryknął wściekły, ale nie
poruszył się ani o milimetr.
Opuścił dłonie, chociaż miał kobietę na
wyciągnięcie ręki.
– I odstrzeli ci ptaszka. – Wciąż miała go
na celowniku, lecz zrobiła kilka kroków w tył, tak dla własnego bezpieczeństwa.
– Chciałeś mnie zabrać na wycieczkę do Turcji, aby Eckhardt na spokojnie
skończył swoją robotę tutaj, a ja miałabym ci pomóc tam, pewnie niechcący
przywracając do życia gigantów Nephilim. Taki był twój plan, Joachimie?
Gdyby nie widziała jeszcze kilka godzin
temu, jak Karel transmutował na jej oczach najpierw w znajomego gangstera,
potem w dziennikarza, byłoby pewnie inaczej. Ale sukinkot nie tylko był
zmiennokształtnym manipulatorem, członkiem Kabały. Był też mordercą von Croya.
Mężczyzna spojrzał na nią niepewnie. W
jego oczach nadal widać było zdziwienie. Powoli pochylił się, aby dosięgnąć
jeszcze opuszczonych do kostek spodni.
– E-ee. – Kiwnęła palcem. – Zabieraj te
brudne łapska. Nie pozwoliłam ci się ubierać.
– Croft… – mruknął zirytowany. – Co ty odpierdalasz?
Co ty sobie wyobrażasz?!
Jego ton głosu był coraz głośniejszy.
Coraz poważniejszy. Niebieskie oczy; zabójcze, seksowne
spojrzenie. Zarost. Ubiór. Ciało – zupełnie takie, jakie wyobrażała sobie,
gdy patrzyła na niego za każdym razem, odkąd przykuł jej uwagę w Cafe Metro.
Kropka w kropkę. A może się pomyliła?
Mówił tak podobnie. Nie, on jest… on jest tylko
paskudnie podobny.
I wtedy coś do niej dotarło.
– Nie możesz mi nawet udowodnić, że Trent
istniał kiedykolwiek. Może cały czas nim byłeś?
– Kto? Ja? Croft, do cholery! Opuść broń!
– Chyba muszę cię zastrzelić.
– Nie żartuj sobie ze mnie! Opuść broń!
Przepraszam za tę dziwkę! Myślałem, że to cię kręci!
Coś w niej drgnęło. A jeśli? A jeśli? Tyle
pytań bez odpowiedzi. Zobaczył to w jej oczach. Zrobił krok w przód, wyciągając
ku niej swoją dłoń.
– Ani drgnij – upomniała go, odsuwając
się.
– Laro…
Poczuła ciarki na plecach. To musiał być
on. Nigdy nie powiedział do niej po imieniu, ale czuła, że właśnie tak
brzmiałby, gdyby przestał tylko wydzierać się, wyżywać, rozkazywać i zamykać ją
w śmiesznych i śmierdzących windach.
– Co z Karelem?
– Uciekł.
– A z Eckhardtem?
– Nie myśl o nim teraz. Mamy wskazówki,
które pomogą nam zakończyć tę sprawę raz na zawsze.
Nagle brzmi całkiem logicznie… – przyznała
mu rację w myśli.
Ale przecież widziała go z dziurą w
klacie! No bez przesady!
– Nie żyłeś – zauważyła, opuszczając
powoli broń.
Mężczyzna odetchnął z ulgą i w
zastraszająco szybkim tempie wciągnął na siebie spodnie. Gdy skończył zapinać
pasek, podeszła do niego bliżej. Przyglądała mu się badawczo, ale jakby już
mniej agresywnie. Objął ją delikatnie, a przez ułamek sekundy na jego twarzy
pojawił się zawadiacki uśmiech.
– Przecież ty nie żyłeś – powtórzyła
jeszcze ciszej, oddychając miarowo.
Spokojnie.
– GÓWNO PRAWDA, Croft!
Usłyszała za swoimi plecami donośny krzyk,
a po chwili ciało, które ją obejmowało, zapaliło się szarym płomieniem.
Krzyknęła wystraszona i próbowała odskoczyć, ale obca dłoń zdążyła mocno
chwycić za jej ramię, wbijając paznokcie w skórę, prawie do krwi i
przytrzymując przy sobie najszczelniej, jak tylko było to możliwe.
Obejrzała się.
Za jej plecami stał Kurtis. Jedyne, co
zdążyła przyuważyć, to krew na jego bluzie, w okolicach serca. I tak samo
ubabrane juchą paluchy, ściskające w dłoni mistyczne Chirugai. Dokładnie tak,
jak zapamiętała go jeszcze chwilę temu, gdy leżał martwy na zimnej
podłodze.
Na jakąkolwiek reakcję było za późno.
Szary płomień zgasł zastąpiony przez gęsty dym, a Kurtis, który ją obejmował, transmutował w Karela.
Po chwili dławiąc się smogiem, Croft jedynie syknęła z bólu, gdy pazury
coraz mocniej wbite w jej ramię szarpały nią, dopóki grzecznie nie stanęła tuż
przed mężczyzną. Zasłonił się jej ciałem.
– Ty skurwysynu, czym ty jesteś?! Miałeś
tam gnić w tej zapchlonej dziurze!
Karel znał odpowiedź na własne pytanie. Przed nim stał ostatni
członek Lux Veritatis. Starożytnego zakonu, który bronił świat przed
takimi jak on. I przed całą Kabałą, z Eckhardtem na czele.
– Nawet nie podchodź, bo ona…
Trent zrobił kilka kroków w przód,
wypuszczając Chirugai z dłoni. W jego oczach widać było wściekłość tak
opanowaną, trzymaną na wodzy, że nawet Lara, wiercąc się przed Joachimem i próbując
oswobodzić, poczuła respekt. Kurtis natychmiast też wyciągnął z kabury przy
pasie Borana-X i wycelował w Karela.
– Puść ją.
– Nie pokonacie przeznaczenia! Wykorzystam
wasze prochy przy Śniącym i obudzicie się gorzej niż martwi!
– Puść ją. – Znów kilka kroków w przód.
Karel niespokojnie wycofał się, drugą ręką
chwytając niespokojną Croft za warkocz. Mocniej ścisnął i pociągnął, wykręcając
jej głowę w tył. Z ust kobiety wydobył się znikomy jęk.
Chirugai niespodziewanie szybko znalazło
się tuż obok głowy Joachima, więc mężczyzna równie szybko stanął przy ścianie, aby wirujący,
śmiercionośny dysk nie zaatakował od tyłu.
Trent uśmiechnął się.
– Uwierz mi, wolałbyś stracić głowę.
Nie czekał na odpowiedź. Zagwizdał.
Nagle do pomieszczenia wbiegło ogromne
bydle na czterech łapach. Z prędkością godną pozazdroszczenia ruszyło z dziką
furią na Karela, który nadal osłaniał się Larą. Krzyknęła głośniej, widząc
rozdziabiony pysk ozdobiony wielkimi kłami. Większe i ostrzejsze kolce
znajdowały się na grzbiecie i lekko otarły o jej bok, nie robiąc jej
jednak krzywdy. Psisko zręcznie ominęło kobietę i z całej siły zacisnęło kły na
łydce mężczyzny. Uścisk na warkoczu zelżał, więc Croft zdążyła wyszarpać się z
objęć. Przyglądała się, jak wijący się w bólu Karel wylądował na
ziemi, dłonią próbując uderzyć bestię po łbie, by oswobodzić łydkę. Zębiska
Prota pogruchotały mu palce, następnie zmiażdżyły dłoń i wyszarpały mięśnie
przedramienia.
Trent chwycił Larę za rękę i wyprowadził
ją z pomieszczenia.
– Nic ci nie jest?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Po chwili
stanęła, uspokajając swój oddech.
– Dziennik.
– Daj mi chwilę. Nie odchodź.
Trent wrócił do pomieszczenia i podszedł
pod biurko. Zabrał diariusz i zagwizdał ponownie na psa. Proto
automatycznie oderwał się od kupy mięsa. Przydreptał
do Kurtisa, wywalając krwawy jęzor i przyjaźnie machając ogonkiem.
– Popierdoliło cię?! – ryknęła Croft, gdy
tylko zobaczyła posłusznego bydlaka spacerującego tuż przy nodze swojego nowego
pana.
– Nie jest taki groźny. Poza tym lubię
duże zwierzęta.
– Dlaczego leżałeś tam martwy?
– Gdzie?
– No wtedy! Gdy uciekłam z tej śmierdzącej
klatki, w której mnie zatrzasnąłeś! Leżałeś na podłodze.
– Nie „martwy”. Tylko usłyszałem czyjeś
kroki w czasie wstępnej tresury i postanowiłem ogarnąć „zdechł pies”.
– Jesteś nienormalny!!!
– Daj spokój, Croft. Przecież go stąd nie
wyniosę. Po prostu może nam się jeszcze przydać w tym burdelu. No i nie
chciałem go zabijać. Jakoś szkoda mi się go zrobiło, gdy walczyliśmy i uznał
moją wyższość.
Trent pogłaskał Prota, kiedy ten przystanął
na usłyszaną komendę, a następnie znów ruszył za Kurtisem wedle jego woli. Łeb
zwierzaka nie wychylał się za kolano, gdy mężczyzna robił krok.
– Musiał być z niego dobrze wytresowany,
hmm, chyba doberman. I pawian. A ty, Croft? Masz jakieś zwierzęta?
– Nie – mruknęła, nieprzesadnie przekonana
do nowej zabawki towarzysza.
Starała się nie patrzeć na czerwony pysk,
z którego stróżki krwi spływały na potęgę.
– Szkoda. Ludzie, którzy lubią zwierzęta,
potrafią dogadać się w stadzie. Swoją drogą, naprawdę tak trudno było odróżnić
mnie od tej taniej podróbki?
Zastanowiła się.
Tak. To było cholernie trudne. Była przez
to na siebie okropnie wściekła, że aż kipiała wewnątrz, ale nie bardzo
wiedziała, jak dać upust tym tkwiącym w niej emocjom. Postanowiła to
przemilczeć.
– Wiesz, dość proste. Koleś na
pewno nie całuje tak dobrze – Usłyszała.
Spojrzała na Kurtisa pytającym wzrokiem. Co
chciał przez to powiedzieć? Kusił ją? Sprawdzał? Podpuszczał? Znów
odpowiedziała mu cisza.
– Ach, no tak. Przecież jeszcze się nie
całowaliśmy…
I nie będziemy, posrańcu!
Miała ochotę fuknąć, ale powstrzymała się.
Przecież uratował jej życie. A jego dogryzanie było całkiem, całkiem… zabawne?
Nie wierzyła, że tak o tym pomyślała; i kto tu niby był nienormalny…? Ale z
drugiej strony nie miała powodu, by okłamywać samą siebie. Nie była już małą
dziewczynką. No, pomijając ukrywanie przed samą sobą, że jego oczy robiły na
niej jakieś większe wrażenie.
– Pewnie byś chciała…
Uśmiechał się szeroko. Cwaniacko. Jak
wcześniej Karel.
Westchnęła ciężko. Tak! Pewnie, że by
chciała! Dopiero co Joachim uciskał jej sutki i całkiem sprawnie szło mu
manewrowanie językiem w jej ustach. Chcąc nie chcąc, czuła, że śliski już
materiał stringów mocniej wrzynał się w jej krocze, nie dając pożądanego w tym
momencie uczucia komfortu w czasie chodzenia. Zatrzymała się i odwróciła w jego
stronę.
– To nie jest dobry moment na romanse – mruknęła bardziej do siebie niż do towarzysza. – Wrócimy do tego… później.
Uśmiechnęła się pod nosem i dotknęła
delikatnie jego ramienia. I w tym momencie wystraszył ją szczek Prota.
Kolczasty psiak przypałętał się pod nogi nowego
pana zazdrosny, spragniony pieszczot.
de ęd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz