Szedł w
milczeniu długim, ciemnym korytarzem, nie rozglądając się na boki, chociaż
ściany podziemi idealnie nadawały się może niekoniecznie do podziwiania ich,
lecz na pewno do zwrócenia na nie uwagi. Symbole namalowane zaschniętą już
krwią, które Lara trafnie skojarzyła między innymi z tymi zapisanymi w
dzienniku Croya, najwyraźniej nie robiły na bohaterach żadnego wrażenia.
Trent
starał się tym razem bez zająknięcia skupić na propozycji Lary. Zabić agenta
nieruchomości, botanika czy alchemika – kimkolwiek parał się Collins. Był zbyt
niebezpieczny, by obchodzić się z nim grzecznie.
Miała
rację. Mogliśmy wpaść tu od razu i załatwić wszystko raz a porządnie. Policja
przyjechałaby w trakcie i od razu zobaczyła, co tu się wyczynia.
Szedł
dalej. Czasem tylko zerkał w prawą stronę na twarz towarzyszki, której wyraz
dawał mu do zrozumienia, że interesowało ją tylko jedno. Za wszelką cenę wygrać.
Jej
źrenice w migającym świetle jarzeniówki zmieniały swoją barwę przez gamę
odcieni, od jasnego bursztynu aż po gorzką czekoladę. Wiedziała, o czym myślał
i dlaczego był taki spięty. Przez robala. Przez swoją słabość. Przez
konieczność podania mu pomocnej dłoni. I przez to, że Croft znajdowała się tuż
obok niego. I okazała się mieć rację. Wyobrażała sobie, jak te słowa cisnęły mu
się na usta. Jak bardzo był przez to wkurwiony.
Czuł się
przytłoczony, odrobinę winny i gigantycznie wściekły na siebie jak i na kobietę
poruszającą się obok bezszelestnie. Znów musiała go uratować, bo nie potrafił
stawić czoła przeciwnikowi. I wcale nie chodziło mu o wijącego się robala ani
Boaz, ale właśnie o biznesmena z zadziwiająco mocnym sierpowym, przyozdobionym
lśniącym kastetem. Trent nie powinien dać się powalić kilkoma ciosami.
Co to za
absurd! Nie powinienem dać się powalić wcale!
Przyłożył
dłoń do twarzy, zatrzymując się na moment. Była przyjemnie chłodna, choć
jeszcze chwilę temu miał wrażenie, że zamarznie od zimna potu, gdy leżał na
niewygodnej pryczy i napinał wszystkie mięśnie, by nie sprowokować wija żadnym,
nawet najmniejszym drżeniem.
– Co
jest? – zapytała półszeptem Croft, gdy kilka kroków przed nim dostrzegła
przystanek, który sobie urządził, opierając się o zimną, ceglastą ścianę
piwnicy.
Przywalił
w nią pięścią.
– Zdajesz
sobie sprawę, że te symbole to deklaracja Kabały o nadchodzącym upadku
ludzkości?
Lara
spojrzała prosto w jego oczy, gdy tylko zdjął dłoń z czoła. Błądził wzrokiem
gdziekolwiek, byle nie zetknąć się z jej twarzą.
Aż tak go
to boli? – zastanowiła się.
– Wiem –
odpowiedziała od razu, stając dokładnie naprzeciwko niego i krzyżując ręce na
piersiach. – Rozszyfrowałam je pod Luwrem, na poziomie wykopalisk. W dzienniku
Werner podał wskazówki, jak rozkodować te symbole. Część mówiła o powstaniu
gigantów, dzieci upadłych aniołów i ludzi. Potężnej, nowej rasy. Inne o tym,
jak pokonać Eckhardta. Dlaczego twój zakon nie mógł go powstrzymać, znając te
wskazówki?
– Lux
Veritatis walczyło z nim od tysiąc trzechsetnego roku, wiesz? Kabała… zabiła
ich wszystkich. Te eksperymenty… – zawiesił głos, zbyt przejęty, by dokończyć
najprostsze, według niej, zdanie.
Wizja
podejrzanego wija gryzącego w tętnicę szyjną przyprawiła go o
dreszcz.
– Jakoś
bezskutecznie – przerwała mu oschle.
Co to za
zakon, co tak kiepsko pilnuje swoich spraw i pozwala brudom takim jak Kabała
wypłynąć i siać postrach wśród cywili? Sama jedna – czuła,
jak wzbiera w niej kpina – szybciej przerzedziłam ich w tydzień niż
całe Lux Veritatis przez pół wieku.
–
Tajemnice zakonu nie powinny wychodzić na światło dzienne. Strzeżenie ich było
najważniejsze dla wszystkich członków. Wszyscy są martwi. A teraz okazuje się,
że jakiś dziad zapisywał wskazówki w notesie, który w każdej chwili mógł wpaść
w niepowołane ręce Kabały. Konstantin kazałby zabić wszystkich, którzy
widzieli dziennik. Skąd mam wiedzieć, że to nie przez niego Eckhardt i
jego poplecznicy stali się aż tak silni?
Wzruszyła
tylko ramionami.
– Oddasz
mi ten dziennik, gdy skończymy – dodał, gdy prychnęła.
Czuł, że
powinien być w jego posiadaniu i jako ostatni członek zakonu strzec tych
tajemnic tak, jak przygotował go do tego ojciec. Czuł, jak zaczyna się złościć.
Jak negatywne myśli przechodzą przez niego. Był słaby! Nic nie zrobił!
Frustracja dała upust na czubkach palców podniesionej ręki, wskazującej twarz
Lary. Na czubku palca pojawiła się złocista mgiełka, jak gdyby czekając tylko
na wystrzał.
Oczy
Kurtisa zrobiły się czarne jak smoła. Uśmiechnął się. Doznawał, jak przyjemne
ciepło rozchodzi się po całym ciele. To samo, co odczuwał zawsze, dopóki w
Strahov nie powaliła go Boaz. Pamiętał, że był wtedy dużo wolniejszy i mniej
zręczny… Jak gdyby ważko-modliszka odbierała mu część energii.
Zaraz… to
Chirugai oddało mi moc, którą przelałem w nie podczas pierwszej inicjacji!
Poczuł
się oświecony.
Zdał
sobie sprawę dopiero teraz, że moc – jak do tej pory sądził – nie była jakimś
tajemniczym prądem do okiełznania, który pozwalał przyciągać do siebie różne
przedmioty. Od pilota do telewizora po samoloty – w zależności od tego, jak
łebski był użytkownik. Jak bardzo próżnie myślał do tej pory! Czuł, jak niemal
w jednej sekundzie energia falowała w jego ciele. Mógł odbierać ją i silić się
nią, walczyć nią lub podarować ją komuś.
–
Niesamowite uczucie. – Opuścił rękę, a jego oczy wróciły do normalności.
Znów były
niebieskie.
Gniew
ustał. Trent nie miał ochoty uderzać już bezsensownie w ścianę. Czuł, że to by
było zbyt proste. Spojrzał pewnym siebie wzrokiem na Larę, odrobinę ją
przytłaczając.
– Co to,
kurwa, miało być, co? – usłyszał.
Zaniepokoił
ją, chociaż wiedziała, że taki czasownik w przypadku tego, co widziała,
pozostawał jedynie mocnym eufemizmem. Nigdy nie miała styczności z czymś
podobnym. No, chociaż, jakby się tak zastanowić, to już po raz enty zaskakiwał
ją tą złocistą poświatą. Pierwszy raz w Luwrze, drugi – gdzieś na etapie
Sanitarium. Później, gdy zamknął ją w tej pieprzonej windzie. I przed walką z
Boaz. Potem, gdy zmartwychwstawał… zdała sobie sprawę z tego, że widziała już
to właściwie nie raz i powinna do tego się przyzwyczaić. Miała jednak dziwne
wrażenie, że tym razem to nie było to samo. To było coś zupełnie innego.
Budzącego prawdziwy respekt.
–
Harmonia. Podobno. – Uśmiechnął się pod nosem. – Widziałem raz walkę, w której
ten stan osiągnął mój ojciec.
–
Myślałam, że straciłeś to wszystko, gdy wskrzesiło cię Chirugai.
– Ono
mnie nie wskrzesiło. Oddało mi energię, które wlewam w nie za każdym razem.
Teraz to zrozumiałem. No… to jak będzie, Croft? Oddasz mi ten dziennik?
– To
szantaż? – Spojrzała na niego, bacznie lustrując jego oczy.
Kurtis
wyglądał poważnie jak nigdy dotąd. Na jego twarzy nie drgał żaden mięsień. Nie
odpowiedział.
– Nie
oddam ci dziennika. To ostatni dowód na moją niewinność.
– Dowody
nas otaczają. Tu, w tym budynku. Ktoś kontynuuje badania nad rasą
Nephilim, a moi ludzie ginęli za to, by w tym przeszkodzić. To nic dobrego.
Żadna pamiątka, Croft.
– Ty
żyjesz. – Spojrzała na niego wymownie.
–
Powiedzmy, że zrobiłem sobie urlop, a teraz wracam do działania. To nie jest
prośba. Gdy skończymy, żądam dziennika.
Nie miała
zamiaru kłócić się teraz. Wzruszyła ramionami.
– Co ci
się stało, Trent? Może jednak mogłam cię zostawić z krocionogiem na randce,
skoro teraz zamierzasz mnie… porazić tym… czymś.
Kurtis
włożył dłonie do kieszeni bojówek.
– Nic mi
się nie stało. Po prostu mam dość narażania życia, bo jestem za słaby. Mam
dosyć momentów, gdy ludzie umierają, a przeszłość nie chce odpuścić i historia
nie radzi sobie z zamknięciem pieprzonego koła. Acha. I, byłbym zapomniał. Mam
dość ciebie. Nie będziesz mnie wykorzystywała, a ja nie będę ci towarzyszył w
twoich krwawych jatkach. Gdy tylko skończymy, zmywam się z twojego życia. Z
twoim dziennikiem.
Ruszyli w przód. Croft przełknęła głośno ślinę, bluzgając na Trenta jedynie w
swoich myślach.
Trzech
najemników wyłoniło się zza zakrętu. Pierwszy strzał padł tak niespodziewanie,
że Croft zdołała jedynie schować się w cieniu namaszczonej krwią ściany, gdzie
Kurtis skulił się delikatnie.
– Kryj
mnie.
Przytaknęła.
Wyciągnęła pistolet i delikatnie wychyliła się zza rogu. Pociągnęła pewnie za
spust. Przeładowała.
Kątem oka
dostrzegła, jak Trent na pół sekundy zamknął mocno oczy, aż dookoła nich
pojawiły się mocne zmarszczki. Nigdy nie miała okazji obserwować tej sztuczki,
a mimo to przeczuwała, co miał w zamiarze. Wspominał już dawniej o rentgenie w
oczach.
– Id est
luce clarius – wymamrotał, podnosząc powieki i wyciągając przed siebie ręce
niczym rozpostarte gałęzie drzew.
To jest
jaśniejsze od światła.
Najemników
dostrzegł przez grubą, ceglastą ścianę.
Czyżby
dyskutowali za głośno i ściągnęli na siebie ludzi botanika? Croft wymieniła
magazynek, gdy trzech najemników leżało powalonych. Dobiegali następni. Już
miała wyskoczyć z ukrycia, ale Kurtis odetchnął i przytrzymał jej ramię w
ostatniej chwili.
– Schody, pięciu gości przed. Karabiny szturmowe Endeavour. Brytyjski cud techniki.
W tym
czasie kolejne pociski odbiły się od ściany naprzeciw bohaterów i rykoszetem
uderzyły tuż obok nich. Ostatnia padła kilka centymetrów od głowy Lary, która w
ostatniej chwili schowała się za ścianą.
– I
ciągle dobiegają nowi. Mamy dwa pistolety. Nie warto – usłyszała.
Trent
szeptem zarządził odwrót, na który kobieta zgodziła się chętnie, gdyż w głowie
zrodził jej się pomysł wyjścia ewakuacyjnego. Odwracając się do wrogów
podchodzących coraz bliżej zakrętu, bohaterowie ruszyli biegiem z powrotem w
głąb piwnicznego korytarza, z którego dopiero co chcieli się wydostać.
Lara
pruła przodem. Z prawej strony mijała znajome cele. Szczurzysko o czerwonych
ślepiach nadal nadgryzało cuchnące zwłoki. Ta sama, irytująca żarówka mrugała
jednostajnie, jak gdyby chcąc, ale nie mogąc zapalić się raz a porządnie. Tupot
ciężkiego obuwia sprowokował najemników do pościgu.
Trent
wiedział, że odwracanie się plecami do przeciwnika nie wróży nigdy niczego
dobrego. Wyciągnął Borana-X i zaczął biec tyłem. Oddawał kolejne strzały. Nagle
Croft zatrzymała się i nacisnęła przycisk otwierający windę. Kurtis osłaniał
ją, gdy kilku mężczyzn wychyliło się zza rogu, mierząc ogromnymi spluwami
prosto w kobietę. Jeden z pocisków uderzył w mechanizm wprowadzający blaszaną
puszkę w ruch.
Kurtis
nie chciał nawet zbliżyć się do momentu, kiedy będzie to musiał zrobić.
Nienawidził brudzić się krwią.
– Rzuć mi
Chirguai!
Lara
usłyszała to i zareagowała natychmiastowo. Wydobyła z plecaka tajemniczą broń.
– Skąd
wiesz? – Nie przecież widział, gdy je chowałam.
Rzuciła
Chirugai Kurtisowi, a on ledwo wyciągnął dłoń, a już złocista smuga – najpierw
ledwo widoczna, a po chwili coraz intensywniejsza, otoczyła obracający się w
powietrzu dysk, z którego wysunęło się pięć ostrych jak brzytwa ostrzy.
Chirugai pofrunęło w przód. Lara przyglądała się Trentowi zupełnie już pewna
powrotu jego nadnaturalnych mocy.
– Zawsze
wiem, gdzie jest. Na co czekasz?! – fuknął na nią potężnym basem zagłuszonym
przez przeraźliwe krzyki najemników.
Oprzytomniała.
Wsunęła się do windy i ostatni raz wymieniła spojrzenia z Kurtem.
–
Podciągnę się w górę, a potem spuszczę puszkę z powrotem w dół. Spotkamy się na…
Nie
pozwolił jej dokończyć. Zrobił dwa susy w stronę windy i zatrzasnął blaszane
zamknięcie z głośnym hukiem. Mamrocząc łacińskie inkantacje wyuczone w Lux
Veritatis, skupiał mniejszą część energii na prowadzeniu ostrza.
– Nie
chcę wam zrobić krzywdy! Wyjdźcie z budynku, jeśli chcecie zostać przy życiu!
W tym
samym momencie tuż przed nim pojawiło się trzech, biegnących wściekle
zakrwawionych gości w kominiarkach. I jedna, turlająca się za nimi głowa.
***
Winda
zatrzymała się, a Croft wyskoczyła z niej niczym zautomatyzowana kula karabinu
maszynowego. Opuchnięte i poprzecinane po wewnętrznej stronie dłonie nie robiły
na niej większego wrażenia. Obwiązała je fragmentem rękawa swojej koszulki i
ruszyła w przód. Dobijał ją fakt, że miała za mało broni. Musiała ją znaleźć.
Był to punkt programu zupełnie niemożliwy do pominięcia. Na szczęście
wcześniejszy rekonesans sprawił, że dobrze wiedziała, w której części budynku
szukać. Ruszyła bezdźwięcznie przed siebie, przeszukując każdy zakamarek
najemniczych pokoi. Miała nadzieję, że wszyscy wielcy, barczyści ochroniarze
pana botanika rozpoczęli poszukiwanie dwójki nieproszonych gości. Czuła
pulsujące skronie i przyspieszone bicie swojego serca. Nie był to strach.
Domyślała się, że podniecenie brało nad nią górę. Czerpała radość z misji ratowania
świata czy z nadchodzącej wygranej? Wprawiła ją w zdumienie świadomość
piętrzącej się w niej astronomicznej pewności siebie.
Nagle
przystanęła. Myśl na tyle nieznośna, że aż bolesna, odwróciła jej punkt
widzenia o sto osiemdziesiąt stopni. W głowie dudniło tylko jedno.
Na co
czekasz?!
Przypomniała
sobie tę pieprzoną platformę kilka dni temu w Strahov, kiedy na arenę wkroczyła
Kristina Boaz po transformacji w wielką, ohydną modliszkę. Czy tam ważkę. Tuż
przed komnatą, w której urzędował Eckhardt, tak bliski obudzenia ostatniego
przedstawiciela wymarłej rasy gigantów. Nienawidziła tych wspomnień. To wtedy
Trent oddał jej ostatnią część obrazu potrzebną do pokonania Alchemika. To
właśnie wtedy pomógł jej wspiąć się na półkę prowadzącą w stronę Eckhartda.
Dzięki niemu ominęła spotkanie z monstrualną kreaturą. Osłaniał ją. I bez
wahania zrobił to znów. Zastanawiała się, dlaczego. Z jakiej przyczyny chciał
być jej plecami? W jakim celu poświęcał swoje życie?
I wtedy
poczuła złowrogie dreszcze.
Dotarło
do niej, że przez maraton myśli zapomniała opuścić windę z
powrotem.
***
Złapał
Chirugai, które wróciło do niego posłusznie prowadzone mocą telekinezy.
Ostatnia inicjacja Lux Veritatis, którą przypieczętował pakt z energią w wieku
lat szesnastu, dawała o sobie znać w postaci złocistej poświaty parującej z
mężczyzny. Już dawno pokonał dobiegających do niego najemników z karabinami.
Nie okazali się oni jednak jedynymi ludźmi alchemika. W budynku nadal roiło się
od jego żołnierzy, gotowych oddać życie za powodzenie szaleńczego planu swojego
szefa. Odgłosy kolejnych kroków stawianych przez osoby lubujące się w noszeniu
obuwia ciężkiego, jak i ciężkiej amunicji, dochodziły ze schodów.
Kolejna
partia…
Chwilę
czekał, aż Croft na górze uruchomi mechanizm i winda zjedzie w dół, nic na to
nie wskazywało. Jakoś się tego spodziewał. Lara najwyraźniej musiała zapomnieć
wciągnięta w wir walki. Zniesmaczony ruszył w kierunku schodów.
Cała ona.
Może się przestraszą i uciekną?
Zapłonął
żywym ogniem, który nie spalał go w żaden sposób. Kilku najemników na sam jego
widok przeraziło się i zrobiło parę kroków w tył, zapominając o pociągnięciu za
spusty. Kilku innych wypuściło z ust różnorakie przekleństwa. Dysk lawirował
wśród odważniejszych, próbujących stawiać opór, atakując w najgorszy z
możliwych sposobów. Szybko i bezboleśnie, lecz wprost. Każdy z powalonych
najemników, którego osaczało ostrze, przed śmiercią wiedział już, że za sekundę
zginie.
Kurtis
wyobrażał sobie stan, jakiego doświadczali ci prości żołdacy. Nie atakował
znienacka, ostrze prowadził oddalony od nich na tyle, by nie mogli wyrządzić mu
żadnej krzywdy. Słyszał ich krzyki, błagania i modlitwy. Tych, którzy uciekali,
nie gonił. Ale znalazło się też kilku pewniaków, którzy w trymiga wykrwawiali
się na chłodnej, betonowej nawierzchni.
Trent
uspokoił oddech i dopiero teraz zatrzymał wyuczone, mechaniczne wypuszczane z
siebie szepty łacińskich inkantacji. Postanowił zawierzyć im po raz ostatni w
walce z botanikiem. Od teraz musiał oszczędzać siły. Nie wiedział, ile energii
jeszcze gromadził w sobie. Na razie wypełniała go w całości, ale co będzie, jak
w końcowej fazie walki zawiedzie wszystkich kolejny raz? Nie mógł sobie na to
pozwolić. Zgasił złocisty blask wokół siebie, w tym samym czasie chowając
ostrza dysku i łapiąc je w dłoń.
Brzydził
się takiej rozgrywki. Mijał zwłoki czy rozczłonkowane, jeszcze żywe narzędzia
agenta. Przełknął głośno ślinę, podnosząc z ziemi dwa karabiny zabrudzone
krwią. Jeden zarzucił na plecy, drugi ścisnął mocno w dłoni.
Przeładował.
Czuł się
jak pieprzony Rambo, chociaż nienawidził tego uczucia. Z podniesioną głową
stawał na kolejnych stopniach schodów, śmiało podążając w stronę wyższych
kondygnacji.
***
Znalezionym
w szufladzie nożem delikatnie, najlżej jak tylko potrafiła, machnęła z
wyczuciem przed twarzą. Metal błysnął w powietrzu, skracając pejs jej włosów
przy czole o połowę. Uśmiechnęła się do samej siebie, zamykając skrzypiącą
szufladę w ostatnim, najemniczym pokoju. Obserwowała chwilę, jak jej włosy
opadały powoli na podłogę.
– Może
być.
Zdawała
sobie sprawę z tego, że nóż to zbyt mało, ale jakość wykonanego ostrza w pełni
ją satysfakcjonowała. Już miała się odwrócić, gdy usłyszała za sobą ciche
kliknięcie przeładowywanego pistoletu jakiegoś mniejszego kalibru. A w tle
kilka innych kroków oraz gwizdy pełne podziwu.
Czyli
jeszcze nie jest sama… myślałam, że to już wszyscy.
– Nie
ruszaj się – rozbrzmiała standardowa regułka statystycznego chojraka, który
zawsze marzył o wypowiedzeniu tych słów w odpowiednim miejscu i czasie.
Dała mu
do tego okazję i na tym się skończyła jej dobroć. Nie wiedziała, z kim miała do
czynienia, ale domyślała się, że to tylko kolejny z najemników agenta.
Odetchnęła głęboko, kończąc wydech głośnym, pełnym rozczarowania westchnięciem.
Dlaczego
oni nigdy nie uczą się na błędach?
Tylu
podobnych już wybiła w taki sam, parszywy sposób. Z prędkością godną
pozazdroszczenia odwróciła się, wbijając nóż kilka centymetrów poniżej mostka.
Niedoszły napastnik poczuł rozchodzące się po ciele fale gorąca, przewracając
się w przód mimowolnie. Croft złapała upadające cielsko i chowając się za nim,
uniknęła ostrzału zdenerwowanych towarzyszy najemnika. Mężczyzna, którego
trzymała, zawył z bólu i ostatnimi siłami wypluł krew, przelewającą się z jego
ust. Pistolet, którym jeszcze chwilę temu groził kobiecie, wyślizgnął mu się z
dłoni. Lara pochwyciła go i, wciąż ukryta za świeżymi zwłokami, oddała kilka
strzałów. Przedzierała się w przód, opuszczając pokój i zmuszając przeciwników
do wycofania się. Nie odpuściła, nawet gdy mocno zaciśnięte na szyi mężczyzny
dłonie znów zaczęły krwawić. Nie przerywała ostrzału, dopóki nie spostrzegła
ciszy, która zaczęła ją otaczać. Rzuciła podziurawionym mięsem o ziemię i
odetchnęła z ulgą.
–
Amatorzy…
– Ej! –
usłyszała za sobą i automatycznie, unikając kolejnej tego dnia kuli, wyciągnęła
nóż z opuszczonych zwłok. Rzuciła nim w stronę źródła dźwięku, po czasie
zastanawiając się nad swoim czynem. A gdyby to był Trent, a nie jakiś kupiony
chłoptaś?
Pomogła
mu wstać, gdy przewrócił się na ziemię i wypuścił z ust jedynie ciche jęknięcie.
Nóż wbił mu się między żebra. Podprowadziła młodego, ogolonego na zero chłystka
do jednego z pokoi, które jeszcze niedawno dokładnie zwiedziła. Usadowiła go na
krześle, gdy oddychał coraz szybciej, coraz mocniej.
–
Krzykniesz jeszcze raz, to zginiesz. Wiem, że mało oryginalna odzywka, ale nie
mam czasu. Gdzie znajdę twojego szefa?
– Kogo?
Wsunęła w
zakrwawione usta lufę pistoletu, uderzając najmitę w zęby. Poczuł, jak jego
górna jedynka zaczęła się niebezpiecznie kiwać na dziąśle.
Był inny
niż ci, których do tej pory spotkała. Znacznie młodszy. Z elegancko wyrobionym
bicepsem, ale nieprzesadnie rozbujany jak reszta, o których mówiło się, że
nosili pod pachami telewizory. Całkiem przystojny, gdyby pominąć tę szopkę z
pluciem krwią.
– Dobra,
gagatku. Szukam gościa, który tu zarządza.
Młodszy
milczał. Kozaczek, czy zwyczajnie nie mógł mówić z zatkaną gębą? Z
niezadowoloną miną Croft powoli wyciągnęła lufę.
– Gdzie
jest botanik? – powtórzyła.
Gagatek
zachłysnął się, łapiąc powietrze. Uniósł rękę w kierunku wbitego w siebie noża,
a Croft jak na zawołanie chwyciła ją za nadgarstek. Wykręcając, złapała za
środkowy palec, zwinęła go i docisnęła do dłoni. Chłopak podskoczył z bólu, ale
nie krzyknął. W jego głowie wciąż dudniły pierwsze słowa, które usłyszał od
niej.
Jeszcze
raz, to zginiesz…
– Mogę ci
zmiażdżyć palec.
Po
zwiększeniu nacisku łysy szczeniak znów podskoczył. Lara nie chciała złamać mu
kości, ale podziwiała jego upór.
Lekko się
uśmiechnij. Niech ofiara myśli, że stać cię na najgorsze, serce masz zimne jak
głaz i pewnie lubisz zadawać ból. Niech tylko nie uzna cię za kompletną
wariatkę, niepanującą nad sobą, która tak czy owak zrobi krzywdę.
Przypomniała
sobie, że prawdopodobnie po tym, co na głos powiedział jej Kurtis, to takim
właśnie świrem była w jego oczach. Puściła palec.
– Gabinet
na ostatnim piętrze – wyrzucił pewnym tonem między jednym oddechem a drugim,
krzywiąc się niemiłosiernie i oglądając dłoń.
– Siedź
grzecznie.
Wykonał
polecenie, trzymając się za potłuczony palec. Przełykał głośno ślinę. Ostatni
raz, zanim poczuł dławiący knebel taśmy klejącej w ustach. Z laptopa na biurku
Croft wyciągnęła kabel i związała nim dłonie chłopaka za krzesłem. Nie
odwracając się za siebie, opuściła pomieszczenie, podnosząc przy okazji z ziemi
kolejny pistolet.
***
Nie miał
zamiaru zwiedzać całego budynku na świętej Heleny, ale nie dostrzegał innego
rozwiązania. Błądził, szukając gabinetu agenta lub Lary. Wiedział, że
ostatecznie musieli się z nim zmierzyć. Liczył tylko na to, że zdąży pierwszy.
Niech to
tylko nie będzie Lara. Ta zabije go, a wcześniej nawet nie
zapyta, czy to już wszystko na temat Monstrum.
Czy
to aby koniec niebezpiecznego pościgu za stworem mordującym ludzi na ulicach?
Na ścianie dostrzegł strzałkę prowadzącą do wyjścia ewakuacyjnego. Inna wskazywała
stołówkę, jeszcze inna pomieszczenia służbowe. Przez moment przyszło mu do
głowy, że gdzieś tam powinna być Lara. Że winda, której nie sprowadziła w dół,
na pewno znajdywała się w pobliżu kuchni. Szedł przed siebie, nasłuchując
jakichkolwiek dźwięków. Za zakrętem dostrzegł kolejne tej nocy zwłoki.
Przyspieszył, pozostając czujnym. Do jego uszu, prócz oddalających się gdzieś w
tle kroków, docierało jeszcze podejrzane skomlenie. Stanął i rozejrzał się, po
chwili dopatrując się niespokojnego chłopca przywiązanego do krzesła. Kurtisowi
wystarczyła sekunda, by wyobrazić sobie całe zajście. Nie pomylił się.
– Croft…
– syknął, podchodząc do piszczącego po cichu dzieciaka.
Na oko
miał może z dwadzieścia lat. Trent wiedział, że powinien trzymać się od niego z
daleka, bo i tak stracił już kilka cennych minut, które mogłyby znaczyć
wszystko w starciu między nim i Larą a następcą Eckhardta. Tu chodziło o coś
większego niż życie jednostki. Chodziło o ludzkość. O pozbawienie tego gościa
prawa do decydowaniu o życiu i śmierci. Pozbawienie go przede wszystkim
możliwości zabawy w Boga.
Ale z
drugiej strony nie mógł zostawić skrępowanego chłystka z zaklejonymi
ustami. Przypuśćmy, że zwymiotowałby… Chryste! Zerwał taśmę i
wyciągnął knebel z ust, luzując po chwili również ręce najemnika.
– Nie
wyciągaj noża. Jak najszybciej postaraj się dostać do drzwi głównych. Gdzie
kobieta?
–
Ostatnie piętro. Jest u Collinsa. – Szept był ledwo dosłyszalny, a zarumieniona
mocno skóra na twarzy i spływający z czoła pot świadczyły o szybko postępującej
gorączce.
Trent nie
miał czasu pytać, czy chłopak da sobie radę z wykonaniem wszystkich poleceń.
Wyszedł z pokoju, słysząc za sobą ciche podziękowanie, na które machnął ręką.
Dzieciak nie powinien tu być. Nie powinien w ogóle się w to pakować.
Ma tyle
samo, ile ja, gdy zaczynałem robotę dla Martena, w Kabale.
Po drodze
na ostatnie piętro mijał kolejne, martwe ciała. Wśród nich spotkał nawet
Dietricha. Zakrzepła krew na jego łysej głowie wyglądała jak wylakierowany
tupecik, a ciało leżało nienaturalnie wykręcone. Nieszczęsny facet. Jucha
płynęła równą strużką po jego policzku i z podbródka skapywała na posadzkę,
tworząc okrągłe, jak gdyby rysowane za pomocą cyrkla, jeziorka.
Umysł
Trenta był niczym kleista maź, do której przywierały różne wyrazy, powiedzonka,
cytaty heavymetalowych przebojów. Skojarzenia. Przed oczami ujrzał hordy
barbarzyńskich wikingów wymachujących toporami. Przez ułamek sekundy przemknęło
mu przez myśl, że w poprzednim wcieleniu Croft musiała być wojownikiem Północy
i właśnie powróciła do niej część wspomnień z wcześniejszej reinkarnacji. Jego
myśli kształtowały się z przekąsem. Nie bawił go widok, z którym miał do
czynienia.
Mieliśmy
pozbyć się rekina, a nie tych rybek będących też i jego pożywką.
I wtedy
dotarło do niego coś makabrycznego, o czym zdążył zapomnieć, a teraz wróciło
niczym bumerang. Od czasów, kiedy brał udział w misji Legionu Cudzoziemskiego.
Od dwunastu lat, kiedy przytrzaśniętej przez właz zakładniczce amputował lewą
nogę. Bez żadnej narkozy. Ten dźwięk budził go przez długi okres codziennie, a
zimny pot i ciarki na całym ciele chronicznie nie pozwalały mu zasnąć z
powrotem. I tak kilka lat. Co noc.
Zatrzymał
się i otworzył usta, łapiąc głęboki oddech.
Spokojnie. To na pewno nie to, co myślisz. – Przełknął ślinę. – Bądź rozsądny.
I wtedy
usłyszał to raz drugi.
Przeraźliwy,
wstrząsający i w szczególności boleściwy, kobiecy krzyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz