SEKCJA ÓSMA

Szedł w milczeniu długim, ciemnym korytarzem, nie rozglądając się na boki, chociaż ściany podziemi idealnie nadawały się może niekoniecznie do podziwiania ich, lecz na pewno do zwrócenia na nie uwagi. Symbole namalowane zaschniętą już krwią, które Lara trafnie skojarzyła między innymi z tymi zapisanymi w dzienniku Croya, najwyraźniej nie robiły na bohaterach żadnego wrażenia.
Trent starał się tym razem bez zająknięcia skupić na propozycji Lary. Zabić agenta nieruchomości, botanika czy alchemika – kimkolwiek parał się Collins. Był zbyt niebezpieczny, by obchodzić się z nim grzecznie.
Miała rację. Mogliśmy wpaść tu od razu i załatwić wszystko raz a porządnie. Policja przyjechałaby w trakcie i od razu zobaczyła, co tu się wyczynia.
Szedł dalej. Czasem tylko zerkał w prawą stronę na twarz towarzyszki, której wyraz dawał mu do zrozumienia, że interesowało ją tylko jedno. Za wszelką cenę wygrać.
Jej źrenice w migającym świetle jarzeniówki zmieniały swoją barwę przez gamę odcieni, od jasnego bursztynu aż po gorzką czekoladę. Wiedziała, o czym myślał i dlaczego był taki spięty. Przez robala. Przez swoją słabość. Przez konieczność podania mu pomocnej dłoni. I przez to, że Croft znajdowała się tuż obok niego. I okazała się mieć rację. Wyobrażała sobie, jak te słowa cisnęły mu się na usta. Jak bardzo był przez to wkurwiony.
Czuł się przytłoczony, odrobinę winny i gigantycznie wściekły na siebie jak i na kobietę poruszającą się obok bezszelestnie. Znów musiała go uratować, bo nie potrafił stawić czoła przeciwnikowi. I wcale nie chodziło mu o wijącego się robala ani Boaz, ale właśnie o biznesmena z zadziwiająco mocnym sierpowym, przyozdobionym lśniącym kastetem. Trent nie powinien dać się powalić kilkoma ciosami.
Co to za absurd! Nie powinienem dać się powalić wcale!
Przyłożył dłoń do twarzy, zatrzymując się na moment. Była przyjemnie chłodna, choć jeszcze chwilę temu miał wrażenie, że zamarznie od zimna potu, gdy leżał na niewygodnej pryczy i napinał wszystkie mięśnie, by nie sprowokować wija żadnym, nawet najmniejszym drżeniem.
– Co jest? – zapytała półszeptem Croft, gdy kilka kroków przed nim dostrzegła przystanek, który sobie urządził, opierając się o zimną, ceglastą ścianę piwnicy.
Przywalił w nią pięścią.
– Zdajesz sobie sprawę, że te symbole to deklaracja Kabały o nadchodzącym upadku ludzkości?
Lara spojrzała prosto w jego oczy, gdy tylko zdjął dłoń z czoła. Błądził wzrokiem gdziekolwiek, byle nie zetknąć się z jej twarzą.
Aż tak go to boli? – zastanowiła się.
– Wiem – odpowiedziała od razu, stając dokładnie naprzeciwko niego i krzyżując ręce na piersiach. – Rozszyfrowałam je pod Luwrem, na poziomie wykopalisk. W dzienniku Werner podał wskazówki, jak rozkodować te symbole. Część mówiła o powstaniu gigantów, dzieci upadłych aniołów i ludzi. Potężnej, nowej rasy. Inne o tym, jak pokonać Eckhardta. Dlaczego twój zakon nie mógł go powstrzymać, znając te wskazówki?
– Lux Veritatis walczyło z nim od tysiąc trzechsetnego roku, wiesz? Kabała… zabiła ich wszystkich. Te eksperymenty… – zawiesił głos, zbyt przejęty, by dokończyć najprostsze, według niej, zdanie.
Wizja  podejrzanego wija gryzącego w tętnicę szyjną przyprawiła go o dreszcz.  
– Jakoś bezskutecznie – przerwała mu oschle.
Co to za zakon, co tak kiepsko pilnuje swoich spraw i pozwala brudom takim jak Kabała wypłynąć i siać postrach wśród cywili? Sama jedna – czuła, jak wzbiera w niej kpina – szybciej przerzedziłam ich w tydzień niż całe Lux Veritatis przez pół wieku.
– Tajemnice zakonu nie powinny wychodzić na światło dzienne. Strzeżenie ich było najważniejsze dla wszystkich członków. Wszyscy są martwi. A teraz okazuje się, że jakiś dziad zapisywał wskazówki w notesie, który w każdej chwili mógł wpaść w niepowołane ręce Kabały. Konstantin kazałby zabić wszystkich, którzy widzieli dziennik. Skąd mam wiedzieć, że to nie przez niego Eckhardt i jego poplecznicy stali się aż tak silni?
Wzruszyła tylko ramionami.
– Oddasz mi ten dziennik, gdy skończymy – dodał, gdy prychnęła.
Czuł, że powinien być w jego posiadaniu i jako ostatni członek zakonu strzec tych tajemnic tak, jak przygotował go do tego ojciec. Czuł, jak zaczyna się złościć. Jak negatywne myśli przechodzą przez niego. Był słaby! Nic nie zrobił! Frustracja dała upust na czubkach palców podniesionej ręki, wskazującej twarz Lary. Na czubku palca pojawiła się złocista mgiełka, jak gdyby czekając tylko na wystrzał.
Oczy Kurtisa zrobiły się czarne jak smoła. Uśmiechnął się. Doznawał, jak przyjemne ciepło rozchodzi się po całym ciele. To samo, co odczuwał zawsze, dopóki w Strahov nie powaliła go Boaz. Pamiętał, że był wtedy dużo wolniejszy i mniej zręczny… Jak gdyby ważko-modliszka odbierała mu część energii.
Zaraz… to Chirugai oddało mi moc, którą przelałem w nie podczas pierwszej inicjacji!
Poczuł się oświecony.
Zdał sobie sprawę dopiero teraz, że moc – jak do tej pory sądził – nie była jakimś tajemniczym prądem do okiełznania, który pozwalał przyciągać do siebie różne przedmioty. Od pilota do telewizora po samoloty – w zależności od tego, jak łebski był użytkownik. Jak bardzo próżnie myślał do tej pory! Czuł, jak niemal w jednej sekundzie energia falowała w jego ciele. Mógł odbierać ją i silić się nią, walczyć nią lub podarować ją komuś.
– Niesamowite uczucie. – Opuścił rękę, a jego oczy wróciły do normalności.
Znów były niebieskie.
Gniew ustał. Trent nie miał ochoty uderzać już bezsensownie w ścianę. Czuł, że to by było zbyt proste. Spojrzał pewnym siebie wzrokiem na Larę, odrobinę ją przytłaczając.
– Co to, kurwa, miało być, co? – usłyszał.
Zaniepokoił ją, chociaż wiedziała, że taki czasownik w przypadku tego, co widziała, pozostawał jedynie mocnym eufemizmem. Nigdy nie miała styczności z czymś podobnym. No, chociaż, jakby się tak zastanowić, to już po raz enty zaskakiwał ją tą złocistą poświatą. Pierwszy raz w Luwrze, drugi – gdzieś na etapie Sanitarium. Później, gdy zamknął ją w tej pieprzonej windzie. I przed walką z Boaz. Potem, gdy zmartwychwstawał… zdała sobie sprawę z tego, że widziała już to właściwie nie raz i powinna do tego się przyzwyczaić. Miała jednak dziwne wrażenie, że tym razem to nie było to samo. To było coś zupełnie innego. Budzącego prawdziwy respekt.
– Harmonia. Podobno. – Uśmiechnął się pod nosem. – Widziałem raz walkę, w której ten stan osiągnął mój ojciec.
– Myślałam, że straciłeś to wszystko, gdy wskrzesiło cię Chirugai.
– Ono mnie nie wskrzesiło. Oddało mi energię, które wlewam w nie za każdym razem. Teraz to zrozumiałem. No… to jak będzie, Croft? Oddasz mi ten dziennik?
– To szantaż? – Spojrzała na niego, bacznie lustrując jego oczy.
Kurtis wyglądał poważnie jak nigdy dotąd. Na jego twarzy nie drgał żaden mięsień. Nie odpowiedział.
– Nie oddam ci dziennika. To ostatni dowód na moją niewinność.
– Dowody nas otaczają. Tu, w tym budynku. Ktoś kontynuuje badania nad rasą Nephilim, a moi ludzie ginęli za to, by w tym przeszkodzić. To nic dobrego. Żadna pamiątka, Croft. 
– Ty żyjesz. – Spojrzała na niego wymownie.
– Powiedzmy, że zrobiłem sobie urlop, a teraz wracam do działania. To nie jest prośba. Gdy skończymy, żądam dziennika.
Nie miała zamiaru kłócić się teraz. Wzruszyła ramionami.
– Co ci się stało, Trent? Może jednak mogłam cię zostawić z krocionogiem na randce, skoro teraz zamierzasz mnie… porazić tym… czymś.
Kurtis włożył dłonie do kieszeni bojówek.
– Nic mi się nie stało. Po prostu mam dość narażania życia, bo jestem za słaby. Mam dosyć momentów, gdy ludzie umierają, a przeszłość nie chce odpuścić i historia nie radzi sobie z zamknięciem pieprzonego koła. Acha. I, byłbym zapomniał. Mam dość ciebie. Nie będziesz mnie wykorzystywała, a ja nie będę ci towarzyszył w twoich krwawych jatkach. Gdy tylko skończymy, zmywam się z twojego życia. Z twoim dziennikiem.
Ruszyli w przód. Croft przełknęła głośno ślinę, bluzgając na Trenta jedynie w swoich myślach.
Trzech najemników wyłoniło się zza zakrętu. Pierwszy strzał padł tak niespodziewanie, że Croft zdołała jedynie schować się w cieniu namaszczonej krwią ściany, gdzie Kurtis skulił się delikatnie.
– Kryj mnie.
Przytaknęła. Wyciągnęła pistolet i delikatnie wychyliła się zza rogu. Pociągnęła pewnie za spust. Przeładowała.
Kątem oka dostrzegła, jak Trent na pół sekundy zamknął mocno oczy, aż dookoła nich pojawiły się mocne zmarszczki. Nigdy nie miała okazji obserwować tej sztuczki, a mimo to przeczuwała, co miał w zamiarze. Wspominał już dawniej o rentgenie w oczach.
– Id est luce clarius – wymamrotał, podnosząc powieki i wyciągając przed siebie ręce niczym rozpostarte gałęzie drzew.
To jest jaśniejsze od światła.
Najemników dostrzegł przez grubą, ceglastą ścianę.
Czyżby dyskutowali za głośno i ściągnęli na siebie ludzi botanika? Croft wymieniła magazynek, gdy trzech najemników leżało powalonych. Dobiegali następni. Już miała wyskoczyć z ukrycia, ale Kurtis odetchnął i przytrzymał jej ramię w ostatniej chwili.
– Schody, pięciu gości przed. Karabiny szturmowe Endeavour. Brytyjski cud techniki.
W tym czasie kolejne pociski odbiły się od ściany naprzeciw bohaterów i rykoszetem uderzyły tuż obok nich. Ostatnia padła kilka centymetrów od głowy Lary, która w ostatniej chwili schowała się za ścianą.
– I ciągle dobiegają nowi. Mamy dwa pistolety. Nie warto – usłyszała.
Trent szeptem zarządził odwrót, na który kobieta zgodziła się chętnie, gdyż w głowie zrodził jej się pomysł wyjścia ewakuacyjnego. Odwracając się do wrogów podchodzących coraz bliżej zakrętu, bohaterowie ruszyli biegiem z powrotem w głąb piwnicznego korytarza, z którego dopiero co chcieli się wydostać.
Lara pruła przodem. Z prawej strony mijała znajome cele. Szczurzysko o czerwonych ślepiach nadal nadgryzało cuchnące zwłoki. Ta sama, irytująca żarówka mrugała jednostajnie, jak gdyby chcąc, ale nie mogąc zapalić się raz a porządnie. Tupot ciężkiego obuwia sprowokował najemników do pościgu.
Trent wiedział, że odwracanie się plecami do przeciwnika nie wróży nigdy niczego dobrego. Wyciągnął Borana-X i zaczął biec tyłem. Oddawał kolejne strzały. Nagle Croft zatrzymała się i nacisnęła przycisk otwierający windę. Kurtis osłaniał ją, gdy kilku mężczyzn wychyliło się zza rogu, mierząc ogromnymi spluwami prosto w kobietę. Jeden z pocisków uderzył w mechanizm wprowadzający blaszaną puszkę w ruch.
Kurtis nie chciał nawet zbliżyć się do momentu, kiedy będzie to musiał zrobić. Nienawidził brudzić się krwią.
– Rzuć mi Chirguai!
Lara usłyszała to i zareagowała natychmiastowo. Wydobyła z plecaka tajemniczą broń.
– Skąd wiesz? – Nie przecież widział, gdy je chowałam.
Rzuciła Chirugai Kurtisowi, a on ledwo wyciągnął dłoń, a już złocista smuga – najpierw ledwo widoczna, a po chwili coraz intensywniejsza, otoczyła obracający się w powietrzu dysk, z którego wysunęło się pięć ostrych jak brzytwa ostrzy. Chirugai pofrunęło w przód. Lara przyglądała się Trentowi zupełnie już pewna powrotu jego nadnaturalnych mocy.
– Zawsze wiem, gdzie jest. Na co czekasz?! – fuknął na nią potężnym basem zagłuszonym przez przeraźliwe krzyki najemników.
Oprzytomniała. Wsunęła się do windy i ostatni raz wymieniła spojrzenia z Kurtem.
– Podciągnę się w górę, a potem spuszczę puszkę z powrotem w dół. Spotkamy się na…
Nie pozwolił jej dokończyć. Zrobił dwa susy w stronę windy i zatrzasnął blaszane zamknięcie z głośnym hukiem. Mamrocząc łacińskie inkantacje wyuczone w Lux Veritatis, skupiał mniejszą część energii na prowadzeniu ostrza.
– Nie chcę wam zrobić krzywdy! Wyjdźcie z budynku, jeśli chcecie zostać przy życiu!
W tym samym momencie tuż przed nim pojawiło się trzech, biegnących wściekle zakrwawionych gości w kominiarkach. I jedna, turlająca się za nimi głowa.

***

Winda zatrzymała się, a Croft wyskoczyła z niej niczym zautomatyzowana kula karabinu maszynowego. Opuchnięte i poprzecinane po wewnętrznej stronie dłonie nie robiły na niej większego wrażenia. Obwiązała je fragmentem rękawa swojej koszulki i ruszyła w przód. Dobijał ją fakt, że miała za mało broni. Musiała ją znaleźć. Był to punkt programu zupełnie niemożliwy do pominięcia. Na szczęście wcześniejszy rekonesans sprawił, że dobrze wiedziała, w której części budynku szukać. Ruszyła bezdźwięcznie przed siebie, przeszukując każdy zakamarek najemniczych pokoi. Miała nadzieję, że wszyscy wielcy, barczyści ochroniarze pana botanika rozpoczęli poszukiwanie dwójki nieproszonych gości. Czuła pulsujące skronie i przyspieszone bicie swojego serca. Nie był to strach. Domyślała się, że podniecenie brało nad nią górę. Czerpała radość z misji ratowania świata czy z nadchodzącej wygranej? Wprawiła ją w zdumienie świadomość piętrzącej się w niej astronomicznej pewności siebie.
Nagle przystanęła. Myśl na tyle nieznośna, że aż bolesna, odwróciła jej punkt widzenia o sto osiemdziesiąt stopni. W głowie dudniło tylko jedno.
Na co czekasz?!
Przypomniała sobie tę pieprzoną platformę kilka dni temu w Strahov, kiedy na arenę wkroczyła Kristina Boaz po transformacji w wielką, ohydną modliszkę. Czy tam ważkę. Tuż przed komnatą, w której urzędował Eckhardt, tak bliski obudzenia ostatniego przedstawiciela wymarłej rasy gigantów. Nienawidziła tych wspomnień. To wtedy Trent oddał jej ostatnią część obrazu potrzebną do pokonania Alchemika. To właśnie wtedy pomógł jej wspiąć się na półkę prowadzącą w stronę Eckhartda. Dzięki niemu ominęła spotkanie z monstrualną kreaturą. Osłaniał ją. I bez wahania zrobił to znów. Zastanawiała się, dlaczego. Z jakiej przyczyny chciał być jej plecami? W jakim celu poświęcał swoje życie?
I wtedy poczuła złowrogie dreszcze.
Dotarło do niej, że przez maraton myśli zapomniała opuścić windę z powrotem.

***

Złapał Chirugai, które wróciło do niego posłusznie prowadzone mocą telekinezy. Ostatnia inicjacja Lux Veritatis, którą przypieczętował pakt z energią w wieku lat szesnastu, dawała o sobie znać w postaci złocistej poświaty parującej z mężczyzny. Już dawno pokonał dobiegających do niego najemników z karabinami. Nie okazali się oni jednak jedynymi ludźmi alchemika. W budynku nadal roiło się od jego żołnierzy, gotowych oddać życie za powodzenie szaleńczego planu swojego szefa. Odgłosy kolejnych kroków stawianych przez osoby lubujące się w noszeniu obuwia ciężkiego, jak i ciężkiej amunicji, dochodziły ze schodów.
Kolejna partia…
Chwilę czekał, aż Croft na górze uruchomi mechanizm i winda zjedzie w dół, nic na to nie wskazywało. Jakoś się tego spodziewał. Lara najwyraźniej musiała zapomnieć wciągnięta w wir walki. Zniesmaczony ruszył w kierunku schodów.
Cała ona. Może się przestraszą i uciekną?
Zapłonął żywym ogniem, który nie spalał go w żaden sposób. Kilku najemników na sam jego widok przeraziło się i zrobiło parę kroków w tył, zapominając o pociągnięciu za spusty. Kilku innych wypuściło z ust różnorakie przekleństwa. Dysk lawirował wśród odważniejszych, próbujących stawiać opór, atakując w najgorszy z możliwych sposobów. Szybko i bezboleśnie, lecz wprost. Każdy z powalonych najemników, którego osaczało ostrze, przed śmiercią wiedział już, że za sekundę zginie.
Kurtis wyobrażał sobie stan, jakiego doświadczali ci prości żołdacy. Nie atakował znienacka, ostrze prowadził oddalony od nich na tyle, by nie mogli wyrządzić mu żadnej krzywdy. Słyszał ich krzyki, błagania i modlitwy. Tych, którzy uciekali, nie gonił. Ale znalazło się też kilku pewniaków, którzy w trymiga wykrwawiali się na chłodnej, betonowej nawierzchni.
Trent uspokoił oddech i dopiero teraz zatrzymał wyuczone, mechaniczne wypuszczane z siebie szepty łacińskich inkantacji. Postanowił zawierzyć im po raz ostatni w walce z botanikiem. Od teraz musiał oszczędzać siły. Nie wiedział, ile energii jeszcze gromadził w sobie. Na razie wypełniała go w całości, ale co będzie, jak w końcowej fazie walki zawiedzie wszystkich kolejny raz? Nie mógł sobie na to pozwolić. Zgasił złocisty blask wokół siebie, w tym samym czasie chowając ostrza dysku i łapiąc je w dłoń.
Brzydził się takiej rozgrywki. Mijał zwłoki czy rozczłonkowane, jeszcze żywe narzędzia agenta. Przełknął głośno ślinę, podnosząc z ziemi dwa karabiny zabrudzone krwią. Jeden zarzucił na plecy, drugi ścisnął mocno w dłoni.
Przeładował.    
Czuł się jak pieprzony Rambo, chociaż nienawidził tego uczucia. Z podniesioną głową stawał na kolejnych stopniach schodów, śmiało podążając w stronę wyższych kondygnacji.

***

Znalezionym w szufladzie nożem delikatnie, najlżej jak tylko potrafiła, machnęła z wyczuciem przed twarzą. Metal błysnął w powietrzu, skracając pejs jej włosów przy czole o połowę. Uśmiechnęła się do samej siebie, zamykając skrzypiącą szufladę w ostatnim, najemniczym pokoju. Obserwowała chwilę, jak jej włosy opadały powoli na podłogę.
– Może być.
Zdawała sobie sprawę z tego, że nóż to zbyt mało, ale jakość wykonanego ostrza w pełni ją satysfakcjonowała. Już miała się odwrócić, gdy usłyszała za sobą ciche kliknięcie przeładowywanego pistoletu jakiegoś mniejszego kalibru. A w tle kilka innych kroków oraz gwizdy pełne podziwu.
Czyli jeszcze nie jest sama… myślałam, że to już wszyscy.
– Nie ruszaj się – rozbrzmiała standardowa regułka statystycznego chojraka, który zawsze marzył o wypowiedzeniu tych słów w odpowiednim miejscu i czasie.
Dała mu do tego okazję i na tym się skończyła jej dobroć. Nie wiedziała, z kim miała do czynienia, ale domyślała się, że to tylko kolejny z najemników agenta. Odetchnęła głęboko, kończąc wydech głośnym, pełnym rozczarowania westchnięciem.
Dlaczego oni nigdy nie uczą się na błędach?
Tylu podobnych już wybiła w taki sam, parszywy sposób. Z prędkością godną pozazdroszczenia odwróciła się, wbijając nóż kilka centymetrów poniżej mostka. Niedoszły napastnik poczuł rozchodzące się po ciele fale gorąca, przewracając się w przód mimowolnie. Croft złapała upadające cielsko i chowając się za nim, uniknęła ostrzału zdenerwowanych towarzyszy najemnika. Mężczyzna, którego trzymała, zawył z bólu i ostatnimi siłami wypluł krew, przelewającą się z jego ust. Pistolet, którym jeszcze chwilę temu groził kobiecie, wyślizgnął mu się z dłoni. Lara pochwyciła go i, wciąż ukryta za świeżymi zwłokami, oddała kilka strzałów. Przedzierała się w przód, opuszczając pokój i zmuszając przeciwników do wycofania się. Nie odpuściła, nawet gdy mocno zaciśnięte na szyi mężczyzny dłonie znów zaczęły krwawić. Nie przerywała ostrzału, dopóki nie spostrzegła ciszy, która zaczęła ją otaczać. Rzuciła podziurawionym mięsem o ziemię i odetchnęła z ulgą.
– Amatorzy…
– Ej! – usłyszała za sobą i automatycznie, unikając kolejnej tego dnia kuli, wyciągnęła nóż z opuszczonych zwłok. Rzuciła nim w stronę źródła dźwięku, po czasie zastanawiając się nad swoim czynem. A gdyby to był Trent, a nie jakiś kupiony chłoptaś?
Pomogła mu wstać, gdy przewrócił się na ziemię i wypuścił z ust jedynie ciche jęknięcie. Nóż wbił mu się między żebra. Podprowadziła młodego, ogolonego na zero chłystka do jednego z pokoi, które jeszcze niedawno dokładnie zwiedziła. Usadowiła go na krześle, gdy oddychał coraz szybciej, coraz mocniej.
– Krzykniesz jeszcze raz, to zginiesz. Wiem, że mało oryginalna odzywka, ale nie mam czasu. Gdzie znajdę twojego szefa?
– Kogo?
Wsunęła w zakrwawione usta lufę pistoletu, uderzając najmitę w zęby. Poczuł, jak jego górna jedynka zaczęła się niebezpiecznie kiwać na dziąśle.
Był inny niż ci, których do tej pory spotkała. Znacznie młodszy. Z elegancko wyrobionym bicepsem, ale nieprzesadnie rozbujany jak reszta, o których mówiło się, że nosili pod pachami telewizory. Całkiem przystojny, gdyby pominąć tę szopkę z pluciem krwią.
– Dobra, gagatku. Szukam gościa, który tu zarządza.
Młodszy milczał. Kozaczek, czy zwyczajnie nie mógł mówić z zatkaną gębą? Z niezadowoloną miną Croft powoli wyciągnęła lufę.
– Gdzie jest botanik? – powtórzyła.
Gagatek zachłysnął się, łapiąc powietrze. Uniósł rękę w kierunku wbitego w siebie noża, a Croft jak na zawołanie chwyciła ją za nadgarstek. Wykręcając, złapała za środkowy palec, zwinęła go i docisnęła do dłoni. Chłopak podskoczył z bólu, ale nie krzyknął. W jego głowie wciąż dudniły pierwsze słowa, które usłyszał od niej.
Jeszcze raz, to zginiesz…
– Mogę ci zmiażdżyć palec.
Po zwiększeniu nacisku łysy szczeniak znów podskoczył. Lara nie chciała złamać mu kości, ale podziwiała jego upór.
Lekko się uśmiechnij. Niech ofiara myśli, że stać cię na najgorsze, serce masz zimne jak głaz i pewnie lubisz zadawać ból. Niech tylko nie uzna cię za kompletną wariatkę, niepanującą nad sobą, która tak czy owak zrobi krzywdę.
Przypomniała sobie, że prawdopodobnie po tym, co na głos powiedział jej Kurtis, to takim właśnie świrem była w jego oczach. Puściła palec.
– Gabinet na ostatnim piętrze – wyrzucił pewnym tonem między jednym oddechem a drugim, krzywiąc się niemiłosiernie i oglądając dłoń.
– Siedź grzecznie.
Wykonał polecenie, trzymając się za potłuczony palec. Przełykał głośno ślinę. Ostatni raz, zanim poczuł dławiący knebel taśmy klejącej w ustach. Z laptopa na biurku Croft wyciągnęła kabel i związała nim dłonie chłopaka za krzesłem. Nie odwracając się za siebie, opuściła pomieszczenie, podnosząc przy okazji z ziemi kolejny pistolet.

***

Nie miał zamiaru zwiedzać całego budynku na świętej Heleny, ale nie dostrzegał innego rozwiązania. Błądził, szukając gabinetu agenta lub Lary. Wiedział, że ostatecznie musieli się z nim zmierzyć. Liczył tylko na to, że zdąży pierwszy.
Niech to tylko nie będzie Lara. Ta zabije go, a wcześniej nawet nie zapyta, czy to już wszystko na temat Monstrum.
 Czy to aby koniec niebezpiecznego pościgu za stworem mordującym ludzi na ulicach? Na ścianie dostrzegł strzałkę prowadzącą do wyjścia ewakuacyjnego. Inna wskazywała stołówkę, jeszcze inna pomieszczenia służbowe. Przez moment przyszło mu do głowy, że gdzieś tam powinna być Lara. Że winda, której nie sprowadziła w dół, na pewno znajdywała się w pobliżu kuchni. Szedł przed siebie, nasłuchując jakichkolwiek dźwięków. Za zakrętem dostrzegł kolejne tej nocy zwłoki. Przyspieszył, pozostając czujnym. Do jego uszu, prócz oddalających się gdzieś w tle kroków, docierało jeszcze podejrzane skomlenie. Stanął i rozejrzał się, po chwili dopatrując się niespokojnego chłopca przywiązanego do krzesła. Kurtisowi wystarczyła sekunda, by wyobrazić sobie całe zajście. Nie pomylił się.
– Croft… – syknął, podchodząc do piszczącego po cichu dzieciaka.
Na oko miał może z dwadzieścia lat. Trent wiedział, że powinien trzymać się od niego z daleka, bo i tak stracił już kilka cennych minut, które mogłyby znaczyć wszystko w starciu między nim i Larą a następcą Eckhardta. Tu chodziło o coś większego niż życie jednostki. Chodziło o ludzkość. O pozbawienie tego gościa prawa do decydowaniu o życiu i śmierci. Pozbawienie go przede wszystkim możliwości zabawy w Boga.
Ale z drugiej strony nie mógł zostawić skrępowanego chłystka z zaklejonymi ustami. Przypuśćmy, że zwymiotowałby… Chryste! Zerwał taśmę i wyciągnął knebel z ust, luzując po chwili również ręce najemnika.
– Nie wyciągaj noża. Jak najszybciej postaraj się dostać do drzwi głównych. Gdzie kobieta?
– Ostatnie piętro. Jest u Collinsa. – Szept był ledwo dosłyszalny, a zarumieniona mocno skóra na twarzy i spływający z czoła pot świadczyły o szybko postępującej gorączce.
Trent nie miał czasu pytać, czy chłopak da sobie radę z wykonaniem wszystkich poleceń. Wyszedł z pokoju, słysząc za sobą ciche podziękowanie, na które machnął ręką. Dzieciak nie powinien tu być. Nie powinien w ogóle się w to pakować.
Ma tyle samo, ile ja, gdy zaczynałem robotę dla Martena, w Kabale.
Po drodze na ostatnie piętro mijał kolejne, martwe ciała. Wśród nich spotkał nawet Dietricha. Zakrzepła krew na jego łysej głowie wyglądała jak wylakierowany tupecik, a ciało leżało nienaturalnie wykręcone. Nieszczęsny facet. Jucha płynęła równą strużką po jego policzku i z podbródka skapywała na posadzkę, tworząc okrągłe, jak gdyby rysowane za pomocą cyrkla, jeziorka.
Umysł Trenta był niczym kleista maź, do której przywierały różne wyrazy, powiedzonka, cytaty heavymetalowych przebojów. Skojarzenia. Przed oczami ujrzał hordy barbarzyńskich wikingów wymachujących toporami. Przez ułamek sekundy przemknęło mu przez myśl, że w poprzednim wcieleniu Croft musiała być wojownikiem Północy i właśnie powróciła do niej część wspomnień z wcześniejszej reinkarnacji. Jego myśli kształtowały się z przekąsem. Nie bawił go widok, z którym miał do czynienia.
Mieliśmy pozbyć się rekina, a nie tych rybek będących też i jego pożywką.
I wtedy dotarło do niego coś makabrycznego, o czym zdążył zapomnieć, a teraz wróciło niczym bumerang. Od czasów, kiedy brał udział w misji Legionu Cudzoziemskiego. Od dwunastu lat, kiedy przytrzaśniętej przez właz zakładniczce amputował lewą nogę. Bez żadnej narkozy. Ten dźwięk budził go przez długi okres codziennie, a zimny pot i ciarki na całym ciele chronicznie nie pozwalały mu zasnąć z powrotem. I tak kilka lat. Co noc.
Zatrzymał się i otworzył usta, łapiąc głęboki oddech.
Spokojnie. To na pewno nie to, co myślisz. – Przełknął ślinę. – Bądź rozsądny.
I wtedy usłyszał to raz drugi.
Przeraźliwy, wstrząsający i w szczególności boleściwy, kobiecy krzyk.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz