DOUBLE CROFT


PROLOG

Mrok zapadł już dawno, chociaż jaskrawe, gorące światła dochodzące z okien przeszywało stęchłe powietrze. W oddali nagle skrzypnęła podłoga pod czyimś ciężarem. Lara czuła gdzieś jej obecność. Wiedziała, że ona tu musi być. Co gorsza – bała się tego. Odwróciła twarz i spojrzała na twarz Kurtisa. On stał nieopodal niej i rozglądał się ciekawsko. Robiło się coraz cieplej. Croft była świadoma tego, że ucieczka na strych nie była dobrym pomysłem, jednak tylko tutaj mogła znaleźć to, co uratowałoby jej tymczasowo życie. Palcem wskazała Kurtisowi wielkie skrzynie. Trent zrozumiał. Musiał je otworzyć. 

Szukali miecza. To znaczy – on szukał, a ona go kryła. Jak nigdy czuła poziom adrenaliny i serce bijące gdzieś w okolicy gardła. Stres był uczuciem, które zawsze ją pociągało, jednak ostatnio nie miała humoru na taki sposób na życie. Kroki zaczęły się powtarzać. Lara zacisnęła dłonie na swoich pistoletach. Celując przed siebie zaczęła oddychać głęboko przez szeroko rozchylone usta, aby nie wydawać z siebie żadnego odgłosu, ale wiele na tym nie zyskała, ponieważ Kurtis otwierając kolejne wieko zaczął robić hałas. Lara poczuła, jak dosłownie spływa z niej pot. Robiło się nieciekawie. Robiło się gorąco. Croft spojrzała nagannie na Kurtisa z wyrazem twarzy krzyczącym ciszej!. Kurtis widocznie nie zdawał sobie sprawy z tego co, a raczej kto zapewne penetruje w tej chwili jej rezydencję. Lara nie miała zamiaru po raz kolejny spotykać tego potwora. Nie miała na tyle odwagi, aby stanąć z nim, może z nią, do walki. Znów. A jeżeli tym razem zginą kolejni? Nie… Zip i Winston spokojnie oczekiwali ich w samochodzie.

Zanim Croft zdążyła podejść do Kurta i wytłumaczyć mu, że ma szukać bez żadnych głośnych odgłosów, zauważyła sekwencję skomplikowanych ruchów dosłownie przed sobą. Coś jej przebiegło przed nosem w niezbadanym, piorunującym, szybkim tempie. Kurtis również to zauważył.
- Co to było?
- Odsuń się.
- Ej Lara, chyba znalazłem…
- Powiedziałam, odsuń się!
- Ale…
- Z nią nie ma żartów!
- Z kim?
Nagle zrobiło się zbyt gorąco i ktoś pewnie pomyślał o tym, by zrobić przeciąg. Szyby we wszystkich oknach strychu w pewnym momencie po prostu wyleciały ze swoich ram z jednakowym hukiem. Tłuczone szkło żarzyło się ogniem, które zaczynało coraz bardziej komplikować położenie bohaterów. Croft nie próbowała nawet sobie wyobrazić, jak wygląda jej rezydencja na parterze i pierwszym piętrze. Z resztą… Już to kiedyś przeżywała. Żałowała tylko, że teraz zabrała na tę przygodę Kurta.
- UWAŻAJ!
- Co? – Lara odwróciła się, ale nie zdążyła nic innego zrobić. Po chwili już leżała na ziemi. Przed nią stała młoda kobieta ubrana w czarny, obcisły kostium. Jej ciemne włosy upięte w warkocz i ostry makijaż nadawały dziewczynie charakteru. Niesamowitej grozy. Lara nie mogła uwierzyć, że kiedyś tak bardzo lubiła takie fryzury. Wykonała strzał ze swoich pistoletów, ale nie trafiła w swojego wroga. Jednym, szybkim spojrzeniem uchwyciła Kurtisa, który stał przerażony z Excaliburem w dłoni. Spoglądał z pasją na dziewczynę.
- Oddaj mi ten miecz – poprosiła go istota obdarzona umysłem i ciałem kobiety, która podnosiła się właśnie z podłogi. I głos… Ten sam. Kurt bez wahania podał broń klonowi.
- Nie! – wrzasnęła Lara, ale jej krzyki zagłuszały odgłosy walających się gruzów z sufitu. Żar ognia zaczynał przenikać aż tutaj. Kurtis nie zważał na krzyczący oryginał swojej przyjaciółki. Ta postać, której oddał znaleziony skarb miała w oczach coś, czego prawdziwa Lara od dawna już nie posiadała. Miała mordercze spojrzenie, zdecydowanie, iskrę prawdziwej pasji w oczach. A to go kręciło coraz bardziej. Jej strój, uczesanie przypominało mu Larę sprzed kilku lat. Nie w rudej kitce i brązowej koszulce. Mroczna Lara kręciła go coraz bardziej. Zahipnotyzowany stał i spoglądał, jak niby-Lara zbliża się do swojego oryginału, który wciąż krzycząc strzelał. Jednak nieskutecznie.
W pewnym momencie Lara poczuła przeszywający ją ból w okolicach swojego brzucha. Zgięła się w pół i krzykiem wyraziła całą złość, jaka ją teraz otoczyła. Nie umierała psychicznie, bo kobieta tak silna i tak wielka nigdy nie zostanie zapomniana i stracona. Niestety czuła, że odchodzi fizycznie. A na to już – żadnego lekarstwa nie było. Potwór w jej skórze stojący przed nią wyciągnął miecz wbity w jej ciało. Całe zakrwawione ostrze odrzucił w stronę mężczyzny. Natychmiast potem… Zniknął.
Lara wiedziała, że umiera. Spojrzała tęsknym wzrokiem w stronę Kurtisa, który oszołomiony patrzył na dziewczynę z niedowierzaniem. Przyglądał się swoim drżącym dłoniom, potem zabójczej broni leżącej u jego stóp. Usłyszał cichy głos kobiety. Głos gasnący…
- Zdrajca.

Mężczyzna natychmiast podbiegł do Lary i ścisnął jej chłodną, bladą dłoń.  Po głowie krążyły mu jej słowa. Był zdrajcą? Ale skąd miał wiedzieć, że Lara ma swojego klona… mogła go przecież uprzedzić.
- Dlaczego mnie nie ostrzegłaś? Że ona wygląda jak… - ale nie dokończył. Po jego rozpalonych policzkach powoli zaczęły spływać łzy. Kurtis poczuł się taki słaby. Psychicznie. – Nie. – Pokręcił przecząco głową. – Nie możesz mnie tutaj zostawić. Nie możesz, słyszysz? Lara, wstań. – Trent zaczął delikatnie potrząsać dłonią dziewczyny. Jednak wiedział, że Lara już go opuściła. Na zawsze. Ta przerażająca wizja mrocznej, takiej pustej przyszłości wstrząsnęła nim doszczętnie. Samotność. Wiedział, że będzie musiał się przyzwyczaić. Nikogo już nie pokocha tak jak jej. Od tej pory samotność będzie jego matką, pustka kochanką. A wściekłość na samego siebie pokocha miłością siostrzaną. – Nie możesz mnie tak zostawić. Wracaj. – Poprosił jeszcze raz. Spojrzał na jej brzuch, z którego sączyło się coraz więcej krwi. Bez namysłu zdjął z siebie bluzę i okrył nią ciało dziewczyny. – Nie. To ja nie mogę zostawić tu ciebie. – Szepnął jej do ucha i wziął ją delikatnie na ręce. Wciąż przemawiał do niej i starał się nie myśleć o tym, że nosi na rękach tylko bezduszne, bezużyteczne zwłoki ukochanej. 

Dążąc do wyjścia próbował przypomnieć sobie, jak to wszystko tak naprawdę się zaczęło.

Retrospekcja Pierwsza.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Mężczyzna wszedł do pokoju, włączył telewizor i zdejmując z siebie znoszone ubranie pomaszerował w stronę łazienki. Wziął szybki prysznic i przebrał się. Gdy wrócił do pokoju, na ekranie swojego odbiornika pojawiło się stado rapujących murzynów w złotych łańcuchach i spodniach w kroczem przy kolanach. Trent spojrzał cynicznie na telewizor i wyłączył mamroczących coś do mikrofonu hip-hopowców. Nigdy nie kręcił go taki styl. Nagle usłyszał donośny sygnał swojego telefonu. W tle rozniosła się znana nuta ‘Rethotów’. Spojrzał na wyświetlacz.
- Norman? Czego ten pajac znowu chce? – Zadał sobie pytanie, na które jeszcze nie znał odpowiedzi. Wiedział, że dowiedzenie się tego to tylko kwestia kilku minut. Nacisnął zieloną słuchawkę. – No co tam?
- Kurt!? Siema stary, widzimy się dzisiaj w klubie przy ratuszu. Mamy do pogadania.
- O czym?
- Się dowiesz na miejscu – usłyszał szybką odpowiedź. Odruchowo spojrzał na zegarek. Kwadrans po dziewiątej. Za oknem ciemno, wietrznie.
- W sumie... I tak mam dziś wolne.
- No to czekam.
- Jadę. – Trent rozłączył się.
Zamykając drzwi od klatki schodowej wyłączył alarm swojego jaguara. Chwila jazdy na szybkich obrotach i już był na miejscu. Bez zastanowienia wszedł do klubu i od razu udał się pod bar. Wiedział, gdzie szukać znajomych. Już z daleka dojrzał młodego chłopaka z butelką piwa w dłoni. Podszedł i przywitał się.
- No i w końcu jesteś. Dojechałeś. Brawo.
- Przestań pieprzyć. Jestem padnięty. – Kurt usiadł obok, również blisko baru. Kiwnął palcem w stronę barmana zagadując do Normana. – Coś chciałeś ode mnie?
- Tak. No przecież nie dzwoniłbym, aby zapytać cię o zdrówko.
- A dziękuję. A co u ciebie? – zapytał zabawnie trent.
- U mnie wszyscy zdrowi. Poważna sprawa. Michael się żeni z Danicą. Musimy zorganizować imprezę. No wiesz: dziwki, alkohol…
- I to wszystko?
- No. – Norman pociągnął szybkim haustem z butelki, a do Kurta podszedł w końcu barman.
- Co podać?
- Specjalność Jamesa Bonda – odparł szybko Trent, zmieniając temat. – Zachowujesz się jak dzieciak. Masz po trzydziestce, a w tym pustym łbie masz tylko imprezy. Zrezygnuj z tego. – Odparł odbierając przyjacielowi butelkę. – Czas wytrzeźwieć.
- Po co? – zapytał Norman. – I tak nikt nie wyjdzie z tego gówna bez obrażeń. Lepiej się wyżyć, póki młodość jeszcze w kościach.
- Taa. Lepiej znajdź sobie jakąś dziewczynę i idź w ślady Michaela – zaproponował Kurt. Uchwycił w dłoń szklankę martini, którą podał mu barman. Norman spojrzał na niego prymitywnie.
- I kto mi to mówi. Sam wiesz, że bycie wiecznym kawalerem ma swoje uroki. Ale nie opowiadałeś mi jak było na tej twojej ‘misji’.
- Nie ma o czym mówić – zauważył niebieskooki, delektując się powoli alkoholem. – Eckhardt dojechał do ostatniej stacji metra. To nie było specjalnie trudne zadanie.
- Wiek ci służy, im starszy tym bardziej zawzięty. To był twój cel w życiu, prawda? Zemsta za ojca?
- Człowiek człowiekowi wilkiem.
-  Taka wielka misja, kawał czasu cie nie było i żadnej dupci nie wyrwałeś? – Zapytał przyjaciel. Kurt spojrzał na niego, oczy zaświeciły mu się dziwnym blaskiem. – Haha, widzę po twoim uśmieszku! Opowiadaj kto.
- Lara Croft - odpowiedział szybko Kurt. Norman wypuścił kieliszek z rąk. Jego oczy nabrały kształt pięciozłotówek.
- La… Croft? Ta archeolog?!
- No ba.
- I co? Było coś między wami? Masz jej numer, adres?
Trent zaprzeczył. Norman nie chciał uwierzyć. – Email? Stary… Cokolwiek.
- Nie. Po co mi?
- Bo to LARA CROFT! Każdy o niej słyszał i każdy chciałby ją mieć! Mogłeś poprosić o autograf! 

(Tutaj miał być rozdział dokończony, ale nie miałam pomysłu... xD )


Retrospekcja druga:
Brama otworzyła się z hukiem. Panna Croft we własnej osobie wkroczyła na teren swojej posesji. Od dawna rezydencja była objęta przez rusztowanie, a wokół domu kręcili się specjaliści budowlani. Lara maszerowała w stronę drzwi wejściowych i spojrzała w górę. Okna już wstawione, remont powoli zmierzał ku końcowi. Teraz należało usunąć szczątki dachu i odbudować kawał południowej ściany. Kto by się spodziewał, że po kilku miesiącach zatrudniając ogromną liczbę pracowników da się odbudować Croft Manor i dopracować go na tyle, iż nie odróżniał się niczym od tego, w którym mieszkała przed atakiem klona. Lara rozejrzała się dookoła siebie i zauważyła, jak grupa budowlańców zrobiła sobie krótką przerwę na papierosa. Podeszła do nich zaciekawiona, dlaczego przerwali swoją pracę.
- Panowie, widzę, że mała przerwa.
- Taa – odpowiedzieli niechętnie. Jeden z nich dmuchnął dymem tytoniowym Larze prosto w twarz. Croft spojrzała na niego cynicznie.
- Żegnam.
- Słucham?
- Proszę się wynosić z mojej posesji w zorganizowanej szybkości.
- Droga pani, ja pani wstawiałem drzwi, przez które zaraz przejdziesz. Więc niech sobie już pani pójdzie.
- Krzywo.
- Słucham?
- Drzwi krzywo stoją w zawiasach.
Lara chwyciła mężczyznę mocno za koszulkę pobrudzoną czerwoną farbą. Inni palacze odsunęli się od niej. Chyba nie chcieli wylecieć z roboty. Croft jednym ruchem głowy wskazała na młodego robotnika stojącego obok. – Ty to poprawisz. A ty wylatujesz. Dosłownie. – I bez żadnego gadania Lara rzuciła mężczyzną, a ten przewrócił się i wylądował na ziemi. Jego znajomi z branży zaczęli się śmiać. Robotnik urażony podniósł się i odszedł. Lara odprowadziła go groźnym wzrokiem do bramy i weszła do domu.
- Laro! – Powitał ją ciepły głos Winstona. Dziewczyna przytuliła na powitanie swojego kamerdynera. – Rezydencja prawie stoi w całości! A ty promieniejesz. Wyglądasz zdrowo, cudownie.
- Gdzie Zip?
- U siebie. Zaczyna przenosić do swojego wyremontowanego gabinetu swój sprzęt.
- Czyli stertę elektronicznych dupereli… wszystko jasne. A co w innych częściach domu? – Ale Winston nie miał zamiaru opowiadać. Wolał ją oprowadzić. Po wyremontowanych, świeżo postawionych schodach wprowadził ją na piętro i zaprowadził do biblioteki. Wystrój totalnie się zmienił. Nowe półki z przecieranego drewna wyglądały na stare, przedpotopowe. Ale miały w sobie urok i czar. I zapach nowości. Książki były poupychane na regałach, posegregowane alfabetycznie, rodzajowo… do wyboru, do koloru.
- Szkoda, że Alister tego nie widzi. Wyobrażam go sobie siedzącego za biurkiem. Zaraz… nie ma biurka – zauważyła. Winston wzruszył tylko ramionami. Nie chciał już rozpaczać po stracie przyjaciela. Za wiele już wylał łez. Wyszedł z dziewczyną z biblioteki i wskazał jej długi korytarz.
- Pamiętasz, gdzie był twój pokój?
- Nie zmienił swojego położenia? – Upewniła się dziewczyna. Lokaj przytaknął.
- Wszystkie pokoje są tak, jak były wcześniej. – Więcej nie musiał mówić. Croft już miała tam iść, kiedy usłyszała na piętrze roznoszący się głos Zipa.
- Lara mayday, mayday. Słyszysz mnie? – Croft spojrzała w górę. Zobaczyła głośnik podłączony u sufitu.
- Co to ma znaczyć?
- To pomoże się komunikować mieszkańcom. Nie będziesz musiała biegać po domu, żeby sobie pogadać z elektrykiem – wytłumaczył żartobliwie Winston. Lara przytaknęła.
- Słyszę. Co chciałeś?
- Sprawdzałaś swoją pocztę?
- Nie.
- Zrobiłem to za ciebie. Za pół godziny będzie u ciebie stara znajoma.
- Sara?
- Pudło.
- Amanda. – Tym razem bardziej stwierdziła, niż zapytała. Zip potwierdził. Croft uśmiechnęła się. Zastanawiała się, co tym razem jej się trafi.


EPILOG:
Kurtis rzucił jej zgrabne ciało na tylne siedzenie samochodu przez otwarte drzwi. Dopiero wtedy Zip i Winston zauważyli jego obecność. I jej obecność… a może tylko jej brak. Nie płakał już. Wiedział, że to nic nie zmieni.
- Co się stało!? – zapytał czarnoskóry nerwowo. Kurtis nie wiedział co odpowiedzieć. Było mu wstyd. I żal.
- Odeszła. Jak każdy z nas w końcu odchodzi.
- Tak, ale dlaczego teraz?
- Na to pytanie, kurwa… wciąż szukam odpowiedzi.


KONIEC.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz