Wszyscy razem o 5:11


Lara obudziła się. Było wcześnie rano. Obudził ją dźwięk telefonu. Zaspana wstała i przeciągnęła się kilka razy. Ziewnęła, a telefon wciąż nachalnie dzwonił. Zdenerwowana podniosła słuchawkę.
- Czego?
- Lara, jak miło.
- Trent, czego chcesz? Masz jakiś powód, żeby dzwonić tak wcześnie? Przecież nawet jeszcze nie świta.
- Co? Na jakim świecie żyjesz, Croft? Jest grubo po jedenastej! Słońce świeci i przypala mrówki na betonie.
- Bardzo śmieszne. Przecież wiedziałam. – Powiedziała zmieszana Lara. Spojrzała w okno. W pokoju było ciemno. Rolety były spuszczone, więc dlatego w jej pokoju panowały ciemności. A jej zegarek? Lara spojrzała na ścianę: 05:11. Pewnie stanął.
- Zauważyłaś coś podejrzanego? – zapytał Kurtis.
- Zegarek mi stanął – powiedziała sarkastycznie zdenerwowana Lara. „Po co on dzwoni? Czy coś się stało? Albo to te jego kretyńskie zagrywki”  Pomyślała Croft. Miała migrenę, źle spała.
- I zgaduję, że na 5:11 nad ranem? – zapytał poważnie Kurt.
- Skąd wiesz? – zaniepokoiła się Lara. Od razu spoważniała i spojrzała jeszcze raz na ścienny zegar.  Coś tu nie gra i widocznie zauważyła to. – Czy ty też? – zapytała od razu?
- Ja nie stoję. Ja siedzę. Oglądałaś dzisiaj TV?
- Nie. – powiedziała szybko. Była zdenerwowana. Teraz skapowała, że coś się stało. Coś nienormalnego? Albo po prostu tak zadziwiającego, że aż niemożliwego. Ale to i tak na to samo wychodzi.
- No i nie zobaczysz. Prądu też nie ma. I to nie tylko w całym mieście. U ciebie w Anglii i u mnie w Pradze. W Ameryce i wszędzie indziej też nie ma.
- Kurtis? Co ty wygadujesz? Jak to „nie ma prądu?”. To jak ja przyrządzę moją fasolkę?! I ja nic o tym nie wiem? – zdziwiła się Croft.
- Nie wiedziałem, że nie wiesz. Dlatego zadzwoniłem, żeby się upewnić. Zajmiesz się tym ze mną?
- Co proponujesz? – zapytała zachęcona Lara. Lubiła takie akcje.
- Trzeba znaleźć ślady. Potem ludzi i powód.
- Tego może być sporo.
- Damy radę. Rozwiążemy to Lara. Spokojnie. Na razie kończę. Spotkajmy się o 3:00 popołudniu w Parku.
- Jesteś w Anglii?
- nie, ale będę…

*** *** *** **   *** *** *** **  *** *** *** **  *** *** *** **   *** *** ***

Lara nacisnęła słowo „Wyślij wiadomość”. Czekała na szybką odpowiedź. Esemes z odpowiedzią nadszedł jednak szybciej, niż myślała. Dobrze, że komórki działały. Brzmiał tak:

A: No to będzie trzeba się  tym zająć. Popytam w prokuraturze, zbierzemy ludzi. Kiedy?
L: Dzisiaj o 3:00 w londyńskim parku. Ale ktoś może podjechać pod ciebie na lotnisko.
A:Dzisiaj? Nie wiem, czy będę miał lot. Ale z Columbii do Anglii zawsze jest sporo lotów. Nie musisz kogoś podsyłać, wezmę taksówkę. Masz już kogoś, z kim popracujemy?
L: Kurtis Trent. Znasz?
A:Nie. Można mu ufać?
L:Tak. A ty masz kogoś?
A: Pracuję raczej solo. Na razie żegnam, Larka.
L:Ja również żegnam West.

Lara odetchnęła. Kogo jeszcze zawiadomić? Wszystkich. Każdy może się przydać. Każdy może coś wiedzieć. Z zamyślenia wyrwał o ją pukanie do drzwi.
- Wejść! – to był Zip. 
- Już skończyłaś bawić się komórką? Kiedy zamierzasz opuścić swój pokój?
- skończyłam. Opuścić pokój? Hmm… natychmiast.
- A wiesz że nie ma prądu?
- Wiem.
- Skąd? – zapytał zdziwiony Zip. Do teraz myślał, ze jest pierwszą osobą, która dzisiaj rozmawiała z Croft. 
- Kurtis dzwonił. Wiem coś jeszcze…
- Co? – zapytał zainteresowany. – i jak to „dzwonił” skoro nie ma prądu?
Lara wzruszyła ramionami. Może ich telefony są po prostu… magiczne? I telefon Westa też! Przecież to bohaterowie!
- Zegarki… - ale nie dokończyła. Zip przerwał jej w połowie, wiedział co zaraz usłyszy.
- A! To też wiem. Meteorolodzy twierdzą, że to podobno sprawa jakiejś sytuacji związanej z pogodą. Ale to nieprawda. Bóg się mści Lara… - zadrżał głos Zipa. – Tak przynajmniej twierdzą biskupi i księża.
- A skąd ty to wiesz, skoro TV nie działa? –zapytała podejrzliwie Lara
- Po ulicy raz na jakiś czas przejeżdża ciężarówka. Nadają najnowsze informacje przez megafon.
- Aha. A jak działa ten megafon, skoro… no dobra, mniejsza  z tym. Tak czy inaczej, mam się dzisiaj spotkać z kilkoma przyjaciółmi.
- Między innymi z Trentem, prawda?
- Tak Zip. Z Kurtisem. Ale spokojnie, nic się nie stanie. Popatrzymy, poszukamy ludzi…
- A ja wam pomogę. Mam najnowszy wynalazek, nazwałem go perełką nauki.
- Czyli? – zapytała Croft otwierając szafę i szukając jakiś wygodnych ciuszków na dziś. Po dłuższej chwili miała przed sobą: krótkie szorty i brązowa bluzka albo długie jeansy i czarna bluzka + katana. Nie wiedziała który komplecik wybrać.
- Czyli mikrofon, nadajnik i kompas w jednym.
- Nie zapominaj, że nie ma prądu i satelity też pewnie nie działają.
- Spokojnie. Aby to działało, wszystkie satelity mogą być wyłączone, a prądu może w ogóle nie być. To działa inaczej.
- Na baterie? – zapytała decydując się na krótkie spodnie i czarną bluzkę.
- Nie, na piorunian rtęci.
- Przecież to składnik paliwa.
- Nie pytaj jak ja to zrobiłem, ale ciesz się, że perełka działa.  – odparł Zip. Wyszedł z pokoju zostawiając na szafce nocnej mały przedmiot w kształcie zmniejszonego kapsla.

Lara szybko ubrała się. Zeszła do salonu i zobaczyła, że Alister siedzi w kanapie z gazetą.
- No witam! Co tam słychać? – zagadała siadając na obok stojącym krześle
- Cześć. Nic nowego. Gazeta jest wczorajsza.
- Więc co było słychać wczoraj? – zapytała, przyglądając się misce, która stała na stole. Przysunęła ją bliżej siebie i zaczęła zajadać frytki.
- to co zwykle, królowa z samego rana dostała czkawki, jej syn się hajta, a archeolodzy wdarli się do grobowca króla Artura.
- O! A to ciekawe. I co piszą?
- Że nie znaleźli nic oprócz pajęczyn i rozwalonego sarkofagu. A podobno nie zaglądał tam nikt od czasów jego pochówku.
- Nikt oprócz mnie. A właśnie, zabierz się z Zipem. Wiesz dużo więcej niż on, więc masz też być podłączony pod tę jego perełkę.
- A! tak! Mówił mi o niej. Wybierasz się gdzieś, że każesz się podłączać?
- Zgadłeś. Jadę z Trentem i Westem poszukać powodu, przez który nie ma prądu.
- Nie wiem, czy coś to da, ale powodzenia. Zaraz… to moja kanapka.
- No i co? – Powiedziała Croft nadgryzając kawałek chleba.
- To, że wyjadanie komuś śniadania świadczy o braku kultury.
- Nie mogę odgrzać sobie fasolki… - stwierdziła Lara, mrugając do Alistera. Żałowała, że jej mikrofalówka nie jest tak samo magiczna jak jej telefon. Wstała i pomyślała, że czas zacząć się szykować. Zrobi to co zwykle robi – spakuje się do małego plecaczka.


- Lara!!!
- WINSTON!!! – Krzyknęła w odpowiedzi Croft, odchodząc kilka kroków się od schowka z bronią. Stał przed nią jej lokaj.
- To ja cię wołam, po co ty mnie wołasz? Przyszedł państwowy list. Chcą ci cofnąć licencję na broń.
- Przecież moja praca wymaga posiadania broni. Dlaczego? – Lara nie przejęła się tym faktem. Tyle razy dostawała listy z uprzedzeniem cofnięcia licencji. Jednak nawet, gdyby cofnięcie nastąpiło, to w jej życiu dalej pierwsze miejsce zajmowały nierozłączne 9mm.
- Za ten ostatni wyskok.
- Tak, ale był napad na bank, a ja akurat stałam przy bankomacie. Złapałam przestępców i powystrzelałam ich jak kaczki.
- Postrzeliłaś kilku policjantów na służbie.
- Mogli się nie spóźnić. Przyszli, jak robota była skończona. Nie chcieli mnie wypuścić, myśleli, że to ja chciałam napadać. To co miałam zrobić?
- Ale postrzał w brzuch, to chyba nie było wyjście – odparł Winston. Lara jednak wiedziała swoje. Mogli mi nie wchodzić w drogę – pomyślała. Żeby zmienić temat, Lara zabrała się za inne wieści. Otworzyła schowek i zaczęła zbierać granaty ręczne.
- Co tam jeszcze masz? – zapytała pokazując palcem na inne białe koperty, które trzymał staruszek.
- To już było wszystko.
- MP5 czy AK47? – Nie mogła się zdecydować, natychmiast zmieniając temat. MP5 ma przecież celownik na podczerwień, ale AK47 to taki ładny wojskowy karabin. Przywiozła go z Wietnamu, jak służyła w komandosach. Wiązała z nim wiele wspomnień. Po chwili zdecydowała. Wzięła oba. Jeszcze tylko kilka granatów dymnych, paczka C4, lina magnetyczna, niezastąpiony zestaw flar i nóż. Do kieszeni spodenek wsadziła scyzoryk. Do plecaka wsadziła jeszcze bluzę (na wszelki wypadek) i elastyczne ubranie niezostawiające śladów i odcisków. Zapięła plecak, zabrała komórkę, wsadziła do ucha „Perełkę” i wyszła. Przed drzwiami powiedziała jeszcze
Zip, odezwę się jakby co – usłyszała tylko „OK.” – znaczy że czip działa. Lara wsiadła do swojego mercedesa i ruszyła. Wiedziała, że będzie dużo przed czasem. Wiedziała też, że Kurtis lubi być wcześniej.


- Lara? – zapytał męski głos. Lara odwróciła się. Mężczyzna stał za nią z zawadiackim uśmiechem.
- Kurtis! Tak myślałam, jesteś dużo wcześniej.
- Zawsze jestem dużo wcześniej. Zmieniłaś się. – Powiedział patrząc jej w oczy. Fakt, Kurtis ostatni raz widział Larę w czarnym warkoczu, czarnych ciuszkach i niezbyt uroczym charakterem. Teraz Croft miała ciemnego rudego kucyka, na sobie miała jasnobrązowy strój. Lara zmieszała się i odwróciła głowę. Podlizuje się. Ale może sobie ten swój uśmiech wsadzić w… - nie dokończyła myśli. Spojrzała w lewo. Na ścieżce w parku stał niebieski motor. Podeszła do niego.
- Ładny. Nowy? – zapytała.
- Nie, ten sam co zawsze. A więc mieliśmy się spotkać o 3:00 a jest dopiero 1:15. Co proponujesz?
- Może od razu przejdźmy do rzeczy! – powiedziała Lara – z innymi potem tylko dogadamy sprawę.
- Ok. – Kurtis wsiadł na motor. – Jedź za mną, wiemy gdzie możemy spokojnie pogadać.
Lara zaparkowała swojego mercedesa nie dalej, niż Kurtis swój motor. Oboje stali przed drzwiami dość eleganckiego pubu.
- A więc dalej bawisz się w poszukiwaczkę artefaktów?
- A ty dalej udajesz jakiegoś tam legionistę, a tak naprawdę żłopiesz wódkę w tanich motelach? – Odpowiedziała pytaniem. Kurtis westchnął. Charakter jednak jej się nie zmienił tak jak wygląd. Wiedział, że oni nie potrafią się dogadać. Może dlatego, że kiedyś byli ze sobą bliżej…
- Nie musimy cały czas się kłócić. – Odparł cichym głosem.
- Owszem, nie musimy. Ale nie musimy też być dla siebie mili. Przypominam, że to tylko biznes. – Powiedziała dość głośno i wyraźnie Croft. – A więc kogo powiadomiłeś?
- Nikogo, pracuję solo.
- Czy wyście powariowali wszyscy? Solo jest niebezpieczne! Po to właśnie dzwonię do takich jak wy o pomoc i po to utrzymuję z wami kontakty!
- A o kim jeszcze mówisz?
- eee… - Lara czuła, że zapędziła się w kozi róg. – Eee… taki… jeden.
- A więc pani to nazywa misją, szlajanie się po ciemnych i niebezpiecznych zaułkach z takimi jednymi.
- Tak się zastanawiam czy to nie strata czasu. To raczej nie ma nic wspólnego z naszymi umiejętnościami, bo jak można przywrócić prąd? Wysadzając pół miasta przez C4? – zapytała z sarkazmem, szybko zmieniając niewygodny temat.
- Nie, ale coś mi mówi, że coś tu nie pasuje. Że to jednak nasze umiejętności mogą się przydać. – stwierdził Kurtis. Lara słuchała go, jednak obojętne jej było, co zrobią. W ogóle to, że tu przyjechała to była jedna wielka pomyłka i… kompletna strata czasu. I niepotrzebnie zawiadomiła Alexa. Tylko się wygłupi. Nagle jej telefon zaczął dzwonić. Wyjęła go z kieszeni i zobaczyła na ekranie Alex. Kiwnęła Kurtisowi głową i wyszła z pubu.
- Tak? Co jest?  - Zapytała
- Mam coś. Nie wiem jednak nadal, co to ma do zegarków, ale sprawa prądu staje się jasna.
- Gadaj – powiedziała.
- Nie przez telefon. Słuchaj Lara, ja miałem wcześniejszy lot. Zaraz ląduje na lotnisku, możemy się spotkać wcześniej?
- O której? – zapytała
- Tak o 2:00 pm.
- Będę. – Lara wyłączyła się. Właśnie przestała żałować, że się tego podjęła. Wróciła do knajpy. Kurtis właśnie zamówił dwie kawy.
- Kto to? – zapytał upijając łyk
- Przyjaciel. Alex West. Powiedział, ze będzie o 2:00.
- Wie coś? – zapytał znowu.
- tak, a raczej domyśla się. Zresztą pogadamy na miejscu w Parku. - Lara zaczęła pić kawę. Resztę czasu spędzili w milczeniu.

- Alex! Jak miło cię widzieć! To Kurtis Trent, znajomy legionista. Kurtis, to Alex West, mój przyjaciel i wspólnik. – Lara wypowiedziała to dość szybko. Przedstawiła sobie chłopaków, a ci podali sobie ręce. Kurtis nie był zadowolony z tego spotkania. Dziwił się, że Lara przedstawiła go tylko jako „znajomego”, skoro znali się już od kilku dobrych lat. Był zły, że Lara z naciskiem przedstawiła mu Alexa jako „wspólnika”. „Co ich jeszcze łączy?” – pytał siebie w myśli. Jednak próbował sobie wmówić, że nie jest zazdrosny o taką jak ona. 
Alex natomiast patrzył na Kurtisa spod byka. Nie wiedział, czy rzeczywiście można mu ufać. Jednak jeżeli Lara tak twierdzi, no to widocznie coś w tym jest. Chwycił Larę pod rękę i zrobił kilka kroków tak, by oddalić się na chwilę od Kurtisa. Ten nie miał zamiaru ich gonić. Bo po co?
- Larka, ja nie wiem, co cię łączy z tym kolesiem, ale podejrzanie wygląda.
- Masz jakieś uzasadnienie swoich teorii?
- No… jak debil wygląda.
- To było bardzo pomocne i wyczerpujące, Alex. Dziękuję. Nie wezmę tego pod uwagę. I… wszystko, Alex… na wszystko ci pozwalam, tylko błagam, nie larkuj mi, bo mnie to drażni. Wracając do Kurtisa, znam go dość długo, więc nie zaufaj mu tak, jak ufasz mi.

- A więc chłopaki, co mamy? Jakieś ślady? – zapytała, wracając do Kurtisa, który rozmawiał przez telefon.
- Nie, nie mogę. Jestem zajęty. Tak, zależy mi ale nie mogę! – Kurtis krzyknął w słuchawkę i wyłączył komórkę. Lara nie mogła się powstrzymać, musiała o to zapytać, a Alex patrzył na Kurta podejrzliwym wzrokiem.
- Kto dzwonił? – zapytała
- Nikt. – skłamał. Lara spojrzała na niego sceptycznie.
- Kurtis, ale ty jesteś ograniczony. Mogłeś powiedzieć: pomyłka, operator sieci komórkowej, akwizytor chce pogadać o promocjach na pralki…  a ty wymyśliłeś najgłupszą rzecz na świecie. Nikt. Nikt nie dzwonił, kiedy widzę, że drzesz się do słuchawki.
Alex prychnął śmiechem. Kurtis już się nie odzywał, bo zrobił się cały czerwony ze wstydu. Trochę porozpaczał nad swoją głupotą, ale zaraz mu przeszło i znów miał dobry humor.
- A więc zaczynajmy spotkanie. O co chodzi? Alex, powiedziałeś, że coś masz?
- Mam. I to nie mało. Za kilka dni jest święto narodowe Syrii w Azji.
- Co to ma do rzeczy? – zapytał Kurtis
- Już mówię: Właśnie na Syrii jest jakaś świątynia, na której szczycie jest ogromny teleskop. Obserwatorium. I linia, która przenosi elektryczność z USA na takie zadupia gdzieś… w Europie? Tak?  
Lara spojrzała na niego zdziwiona. No tak… typowy Amerykaniec. Totalny ignorant z dziedziny geografii.
- A obserwatorium ma coś wspólnego z czasem? To chciałeś powiedzieć? – zapytała ostatecznie.
- Tak, dokładnie! – krzyknął Alex.
- Coś mi tu amatorką zajeżdża. To zadanie dla straży pożarnej, naprawa linii, a nie dla nas.
- Ale obserwatorium, to już coś- powiedziała Croft. Na razie dziękuję, panowie. Idę sobie teraz… pomyśleć.
- Nie robisz tego za często, co? – mruknął Kurtis, i znów Alexowi wyrwało się żartobliwe prychnięcie.
- Już ty się nie interesuj co ja robię z moim wolnym czasem!
Po tych słowach Lara otworzyła drzwi swojego Merca i odjechała. Po chwili Kurtis wsiadł na motor, a Alex postanowił zamieszkać w hotelu. Po co wracać do Columbii?


- Tony? Tu Lara. Nie wiesz jaka Lara? A pamiętasz 19 czerwca 1998r ? No tak… tak właśnie wtedy uratowałam ci życie w wietnamskich okopach wojskowych. Służyliśmy razem… no pewnie że Croft, a jaka inna Lara mogłaby do ciebie dzwonić? W tym rzecz, że potrzebuję pojazd, którym szybko mogę dostać się na wyspy Syrii. Nie, nie musi być bezpiecznie. Ale … Co? Za tydzień!? Nie, zdecydowanie za późno Tony, ja to musze mieć jak najszybciej. To na kiedy? A nie dałoby się na dzisiaj? Już teraz. No to dobra. Załatw coś, możesz zadzwonić do naszego byłego przełożonego. Tak, do tej ulizanej cioty kaprala Kingstona, może on coś załatwi. Pamięta, mnie musi pamiętać. Croftówny się nie zapomina.  Jedyna kobieta w oddziale i myślisz, że zapomniał? Ja nie zadzwonię, nie mam numeru. Skąd wiem, że ty masz? Bo ty masz zawsze wszystko po ręką. No, to poproś o jakiegoś małego i cichego kopterka. No, ważka może być, podstawiana na angielskie lotnisko o której? Tak około zerowej w nocy… I ulokuj jeszcze gdzieś w Syrii swojego człowieka, żebym oddała go (helikopter) w dobre ręce. No, to dzięki. Załatw to. Dzięki. Pa – Lara rozłączyła się. Odetchnęła z ulgą. Jak dobrze mieć znajomych z wojska. Nie obchodziło ją, jak chłopaki dojadą na miejsce. Mogliby w ogóle nie dojeżdżać. Lepiej sama to załatwi. Będzie szybciej. Była wdzięczna Kurtisowi za informację, co i jak. Sama może też by do tego doszła, ale po co? Od tego się ma znajomych. Bardziej dziękowała Alexowi. Za to, że poinformował ją o Syrii. Już jutro stanie pod wielkim teleskopem. I mało tego, może znajdzie coś, co ma wspólnego z brakiem czasu.
Spojrzała na swój magiczny telefon. 6esemesów? Alister?
To niesprawiedliwe! Przecież on nie jest żadnym herosem, nie powinien wysyłać esmesów!
„ Serwus! W załączniku mapa Syrii. Ale teraz najważniejsze. Kiedy kończyłem studia to obowiązkowo miałem przeczytać „Z legend dawnego życia żydowskiego” Edmunda Browna. No i pamiętam dokładnie teksty o religii Żydowskiej. Syjon – mówi ci to coś? Na pewno… A więc legenda głosi że Syjon znajduje się w Jerozolimie…
- Kretyn – mruknęła na głos, przerywając czytanie – Jerozolima to miejsce uświęcane przez katolików i chrześcijan, a nie Żydów.
… ale prawda jest inna. Syjon to potoczna nazwa miejsca bożego. Dla chrześcijan miejscem tym jest Jerozolima, gdzie odbyła się droga krzyżowa. Jednak dla Żydów tym miejscem bożym jest Syria. Tam właśnie, jak pisze w zbiorze legend bóg stworzył miejsce, gdzie łączy się niebo i ziemia. To miejsce znajduje się w tej całej świątyni. No i tam łączy się niebo z ziemią poprzez teleskop i jaskinię słońca.
Z tą jaskinią jest trochę trudniej bo nikt nie zna dokładnego jej położenia. Jednak wiadomo, że na pewno jest w Syrii. W tej jaskini jest przedmiot, który nie wiem co robi…
- Jak zwykle najważniejszego nie wie
… ale podobno ma kształt gwiazdy. Podobny do ostrza Trenta ma coś wspólnego z teleskopem.  Więcej nie wiem. Ale spróbuj radzić sobie sama. ”
- Co za ignorant! Ile razy mam wam jeszcze powtarzać, że pracować solo jest niebezpiecznie!
Wiadomość, a raczej połączone ze sobą esemesy się skończyły - No to zbieramy się – oznajmiła do samej siebie. Wiedziała, że Kurtis tak czy inaczej i tak przyczłapie na Syrię. Nie ważne jak, spotka się z nim na miejscu.


Lara zerwała się w nocy. Otworzyła oczy i przetarła je. Spojrzała na budzik i zobaczyła godzinę 5:11. Wiedziała jednak że jest dużo wcześniej. Szybko zdjęła z siebie piżamkę i przebrała się w coś ciepłego. Lepiej nie wychodzić nocą w krótkich spodenkach. Zaplotła warkocza i włożyła słynne czarne okulary. Zabrała katanę jeansową.  Obok nich leżał plecak, którego nierozpakowywała po spotkaniu z chłopakami. Zarzuciła go na jedno ramię i ubrała glany. To dzięki tym butom szybko wygrywała w walce w ręcz. Jeden porządny wykop i przeciwnik leży, a jeszcze jak trawi w szczękę… ała. 
Ale wracając do opowiadania. Lara zawiązała sznurówki i pociągnęła za klamkę. Jednak drzwi nie otwierały się. Były zamknięte od zewnątrz.
- Dziwne… - pomyślała. Przecież nikt nie wie, że wychodzi o tej godzinie. Nie chciała wykopywać drzwi. Winston szybko by się zbudził. Zresztą Zip i Alister też. Spojrzała w stronę okna.
- jak można mnie zamykać na noc? Muszę poważnie porozmawiać z Winstonem o jego obowiązkach i moich pistoletach. Nikt nie będzie zamykał Lary w jej własnym pokoju! – krzyknęła szeptem (jeżeli w ogóle można krzyczeć szeptem, to Lara właśnie to zrobiła). Wiedziała co zrobić. Zdjęła katanę i włożyła do plecaka. Wolała się nie zahaczyć w locie. Otworzyła okno. Trochę skrzypnęło, ale raczej nikt nie usłyszał. Croft poczuła w płucach chłodny wiatr. Stanęła na parapecie i spojrzała w dół. Dlaczego musi mięć pokój na trzecim piętrze? Ale nie ma rzeczy niemożliwych. Jej ogród oświecały latarnie. Nie ma prostszej rzeczy niż odbić się dobrze i skoczyć. To pestka. Lara odbiła się i skoczyła. Złapała się słupa i prąd powietrza pociągnął ją w dół. Ale całą swoją siłą zatrzymała się i dopiero wtedy powoli opuściła się w dół. Zeszła łatwo. Teraz sprintem do garażu i motorem na lotnisko.
Pod drzwiami Croftówny stał Winston z kluczami. Wyglądał na zdenerwowanego, ale zachowywał się cicho. Kiedy usłyszał skrzypnięcie okna, wiedział, że Lara uciekła.
- Wybacz mi Lara. Ale wiedziałem, że i tak uciekniesz… - Winston wrócił do swojego pokoju. Kładąc się na łóżku zdjął z ręki zegarek wskazujący 2:00 w nocy. Zegarek, który działał.
               

Statek zaczął przybijać do portu. Barierka została wyłamana z zawiasów. Ktoś wykopał ją w pośpiechu i opuścił statek. Na statku płynęło bardzo dużo ludzi. Starsza kobieta, mężczyzna w kanarkowych żółtych spodenkach, młode małżeństwo z dzieciakiem. I tu się zatrzymajmy w wyliczaniu.
- Co za człowiek! Tak się mu śpieszyło, że nie mógł poczekać na dozorcę statku, tylko sam musiał wykopać drzwi. Rudolfie powiedz coś. Przestań ssać tego lizaka, nie jesteśmy tu sami. Eric, powiedz coś swojemu synowi! – krzyknęła kobieta, choć nikt już nie zwracał na nią uwagi.


Drzwi taksówki otworzyły się. Kierowca wyszedł ubrany na czarno. Na oczach czarne okulary przysłaniały oczy. Zobaczył przed sobą wielki budynek. Obserwatorium.
- A więc to tu jest ten wielki teleskop. A więc to tu musi być ta „jaskinia słońca”, a w jaskini ten przedmiot o kształcie gwiazdy… - Kurtis rozejrzał się. Nigdzie nie było żywej duszy. Tylko przy wejściu stał jakiś człowiek. Pan Trent raczej się tym nie przejął. Podszedł do drzwi budynku jakby nigdy nic
- tu nie wolno wchodzić.
- wolno, wolno – odparł Kurtis. Nie chciał robić krzywdy ochroniarzowi. Dopiero co przyjechał, a już musi użyć siły przy pierwszej lepszej okazji. Zrobił krok do przodu i pociągnął za klamkę.
- proszę odejść od drzwi. Obserwatorium dla turystów jest aktualnie zamknięte.
- nie jestem turystą. – Kurtis wyciągnął jakiś niewielki przedmiot z kieszeni. Było to podobne do pęsety. Miało ostre zakończenie i miało umożliwić otworzenie drzwi. Ochroniarz patrzył chwilę na poczynania Kurta, potem zniecierpliwiony krzyknął
- Proszę odsunąć się od drzwi!  - Kurtis nie przejął się słowami, mimo to zrozumiał, że przegina. „Czy z nimi nigdy nie można po dobroci?” – pomyślał. Odsunął się od drzwi, przestał majstrować w zamku, obejrzał się dookoła, upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu i przywalił z pięści strażnikowi w policzek. Ten lekko przechylił się do tyłu, ale stał. Kurtis nie czekał, aż się pozbiera i otrząśnie. Chwycił goryla za rękę, wygiął ją do tyłu i przysunął ochroniarza do ściany twarzą w mór. Ochroniarz jęknął z bólu wykręcanej ręki. Trent szybkim ruchem pociągnął za głowę w tył i uderzył głową strażnika w budynek. Zęby się posypały, wstrząs mózgu był gwarantowany. Kurtis puścił strażnika, który nieprzytomny osunął się na ziemię. Bohater westchnął, poprawił okulary i podciągnął czarne spodnie. Przeszukał kieszenie w kurtce poszkodowanego i znalazł klucze do budynku. Otworzył drzwi.

Inna postać zaciągała właśnie hamulec ręczny jeepa, który miał coś nie tak z hamulcem. Jednak jeep nie wyglądał jak samochód. Był porysowany, maska cały czas wydawała się być otwarta, koła byłe przebite, dach był lekko zmiażdżony, szyby zbite i cały był w błocie. Nie wyrobił na zakręcie, nie dziwię się, z przebitymi kołami... Wpadł w poślizg i jakaś postać wyskoczyła z niego podczas jazdy. Wóz wjechał w drzewo, które nagle zaczęło się palić. Postać wstała z ziemi, obejrzała się i  szybko podniosła w gotowości do ucieczki. Zaczęła biec przed siebie, gdy nagle pojazd zapalił się wybuchając w powietrze. Padła na ziemię, a gdy było po wszystkim wstała i otrzepała ubranie. Poprawiła warkocza. Lara miała bardziej ekscytującą podróż niż Kurtis. Jednak gdy zobaczyła leżącego przed obserwatorium leżącego strażnika, poznała pierwszorzędnie wykonaną robotę.
- Pan Trent tu był. Pan Trent tu jest. Tylko dlaczego mi nie powiedział? – nie zastanawiała się jednak nad tym. Przeszła przez leżącego na ziemi strażnika, weszła w na oścież otwarte drzwi i zamknęła je za sobą. Przynajmniej jest bardziej kulturalna niż Kurt. Wyłączyła też komórkę. Poprawiła plecak, który miała na ramieniu i poszła korytarzem w długą. Nie wiedziała, czego szukać.

Alex obudził się dopiero teraz. Przeciągnął się i spojrzał na zegarek. Jednak żadnej nowości nie zauważył. 5:11 i nie inaczej. Chwycił za komórkę i wystukał znajomy numer. Głos w słuchawce nie był głosem, jak to zwykł o niej mówić, Larki.
“Abonent jest tymczasowo niedostępny. Ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem. Proszę zadzwonić później.”
- Larka, gdzie jesteś? – powiedział. Ale nie potrzebował odpowiedzi. Przecież nie musiał być guru, żeby domyślić się, że Lara wyjechała. Na Syrię. – cholerna baba pragnąca przygody  – Jednak Alex miał dość. Ziewnął i postanowił zrobić to, czego nikt się po nim nie spodziewał. Zakrył się kołdrą i znudzony zrezygnował z pogoni za Croft.

Kurtis wiedział czego szukać. Jaskini. Ale z jaskiniami jest najczęściej tak, że położone są pod ziemią. A on szedł po schodach w górę… zatrzymał się i zaprzestał wchodzenia na dalsze piętra. Zawrócił na parter.
Lara właśnie wchodziła w następny korytarz. Nagle rozejrzała się i spojrzała na ścianę. Zobaczyła obraz na którym był układ wszystkich planet. Przed chwilą mijała podobny obraz. Była nawet pewna, że to ten sam. Westchnęła. Zgubiła się w prostym układzie planet, znaczy… eee… korytarzy. Nagle usłyszała kroki. Mijała schody, ale nie chciała tam wchodzić. Odwróciła się i zobaczyła przed sobą najpierw czarną grzywkę a potem całą resztę, czyli Kurtisa we własnej osobie.
- O! Lara, jesteś tu? Nie zauważyłem… - szepnął Trent.
- Dobra robota. Skradziona taksówka, zabity strażnik. No, no, no Kurtis całkiem nieźle jak na amatora. – powiedziała tak samo cicho Lara. Oboje wiedzieli że w takich miejscach, kiedy nikogo nie ma w środku są włączone czujki alarmowe działające na dźwięk.
- Jestem większym ekspertem niż ty Croft. Wiedziałem, że tu jesteś. Nie dało się nie usłyszeć pisku palonej gumy, a potem wybuchu. Co to było? C4 czy ważka, która źle wylądowała? – zapytał Trent z przekąsem
- To był lekko podjarany jeep. Tony odwalił kawał dobrej roboty przysyłając „niebezpieczny” pojazd, który ledwo działał.
- Kto?
- kolega z komandosów. – wytłumaczyła Lara.
- Nie za dużo masz tych kolegów? Acha. Widziałaś tego całego Westa?
- Nie. Pewnie jeszcze śpi.
- Nie dziwię się. Też bym spał.
Lara nie zdążyła tego skomentować, bo coś w kieszeni Kurtisa zaczęło niepokojąco wyć i wibrować. Kurtis odebrał telefon, ale włączył się też alarm.
- Cholera… – przeklęła już głośno Lara. – Zaraz będą tu gliny. Do drzwi! – Kurtis pobiegł do wyjścia za nią, ale wciąż rozmawiał przez telefon.
- Nie! Tak, jestem sam. Tak, siedzę. CO? To nie może być, ale jak to… - Kurtis gadał coś jeszcze, jednak alarm był tak głośny, że nie dało się nic więcej usłyszeć. Przynajmniej Lara nic więcej nie usłyszała. Dobiegła do drzwi i pociągnęła za klamkę. Zamknięte. Kurtis skończył gadać.
- Lara! Zamknęłaś drzwi!
- No, jak wchodziłam to zamknęłam. A co? – zapytała.
- NO i teraz ich nie otworzymy bez klucza. Masz go prawda?
- Ja? – zapytała zdziwiona Lara – a skąd ja go mam mieć?
- Zostawiłem go w drzwiach! Zostawiłem też otwarte drzwi, żeby się nie zamknęły! One się otwierają tylko od wewnątrz, można się zamknąć w środku!
- No ale inni są uwięzieni na zewnątrz. Nie wejdą prawda? – zapytała znowu. Ciągle pyta
- Mają klucze w drzwiach! Czy ty naprawdę nie rozpoznajesz zamków jednostronnych? Czy ty naprawdę jesteś aż taka ciemna?! A mnie wyzywasz od nieuków i alkoholików! Piję wódkę w tanich motelach, ale nigdy nie zamknąłem się gdzieś, gdzie zaraz wejdzie kupa policji! – krzyknął Kurtis.
- Ha… to dobre. Kupa. – zaśmiała się pod nosem Croft, po chwili przypominając sobie o swoim fatalnym położeniu. - A poza tym: no wiesz co!? Mogłeś zabrać klucze ze sobą! Wypraszam sobie. Ja przynajmniej wyłączyłam telefon! – odparła atak słowny Lara
- Czy genialna lady Lara Croft ma jakieś rozwiązanie?
- A więc może na górę…
- Okej.
- Nie! – Zaprzeczyła samej sobie.
- Nie kumam cię w tym momencie.
- Bo jaskinie zwykle są na dole… - powiedziała szybko, przeglądając mapy.
- Jakie jaskinie? – Trent wciąż zadawał pytania. Jednak nie doczekał się odpowiedzi. Doczekał się jednak Lary, która zaczęła przyglądać się ściennym malowidłom. Znów ujrzała na ścianie ten obraz, tylko teraz zobaczyła w nim jakąś różnicę. Przypatrywała się mu…
- No nie! Ty tu przyszłaś obrazki podziwiać? – Kurtisowi opadały ręce.
- Słońce… - szepnęła Lara dotykając obrazu. – ono jest jakieś inne. Mniejsze niż wszędzie.
- Malarz był pod wpływem. – Skwitował Trent, ale ta zmiana również go zainteresowała. „Myśl!” – pomyślał. Jaskinia Słońca – słońce. Kurtis zamknął oczy. Gdzieś w oddali dało się usłyszeć syreny policyjne.
Lara przejeżdżała opuszkami palców po obrazie. W słońcu było coś chropowatego… coś dziwnie znajomego. Jak pismo…
- Brajl!  - krzyknęła Lara – zobacz! – Kurtis dotknął powierzchni.
- Nie potrafię tego odczytać. Może ma to inne znaczenie? – zapytał i jeszcze raz dotknął obrazku wiszącego na ścianie. Faktycznie, tylko słońce było chropowate. Ale jak na braila to nie zbyt było podobne… prędzej jak ściana, albo…
- to nie jest pismo Lara! – powiedział. Tym samym zdjął obraz ze ściany rozrywając ramkę. Pod papierem, dokładnie tam, gdzie było słońce do ramki przymocowany był guzik. Po prostu przycisk czy włącznik. Lara podeszła i zajrzała Kurtisowi przez ramię. Kiedy ten trzymał ramkę, Croft niespodziewanie nacisnęła guzik. W podłodze osunęła się podłoga. Były schody…
- Szybko! – Lara wyrwała z rąk Kurtisowi rozerwany obraz i pękniętą ramkę. Rzuciła ją na podłogę.
- Musimy to zabrać! Policja się skapnie, boże jak ty się guzdrasz! A zresztą musimy to zamknąć... – Kurtis podniósł rozwalony obraz  i wszedł w dziurę w podłodze. Nagle rozniosło się w obserwatorium wrzaski policjantów. Otworzyli drzwi, gdy Kurtis właśnie naciskał guzik pod ramką w obrazie. Klapa w podłodze zasunęła się w ostatniej chwili. Nastała w podziemiu ciemność…


- Masz latarkę?
- Flary.
- Flary-Lary, haha!
- Cii! – ciiinęła Lara. Kurtis stal przy niej. Czuł dosłownie jej zapach. Nie perfum, ale zmęczenie, oddech. Pociągnął ją za rękaw, jakby pytał „dlaczego”?
- Coś słyszałam… - szepnęła bardzo cichutko Croft. Kurtis był przeczulony na instynkt Lary. Jeżeli ona coś słyszała, to znaczy że coś, lub ktoś tu jest. Lara wsłuchiwała się jeszcze trochę i zapaliła kolejną flarę, którą wcisnęla Kurtowi w rękę.
- To dalekie odgłosy. Wsłuchaj się…
- Zgromadzenie oblatów w sprawie….
- Tak, słyszę. Ale to głosy oddalone o dobre parę metrów. – odparł Kurtis. – jakby za ścianą?
- No właśnie… Tam u góry mówiłeś coś o jakiejś jaskini słońca, czy ja się przesłyszałam?
- Tak. Podobno jest tu jaskinia słońca… Ale to raczej nie tu. Wydaje mi się, że jesteśmy w schowku na miotły. – szeptał Kurtis. Nie odzywał się normalnie, gdyż ludzie „zgromadzeni” mogliby ich usłyszeć…
- To nie jest schowek… to jest jakby…
- Duży czarny pokój…. – dokończył za nią Kurtis. – Albo raczej duża czarna przechowywania ryb smażonych, bo zimno tu jak w lodówce.
- Przestań żartować. Faktycznie chłodniej tu niż na górze -  Lara dotknęła jakiejś powierzchni. Poczuła niemiłą niteczkę pod palcami. – Ugh! Pajęczyna. Nie lubię pająków. Nie boję się, ale nie lubię. – Kurtis trzymając flarę zaczął rozglądać się – Ostrożnie – ostrzegła Lara
- Spokojnie… - Kurtis rozejrzał się. Pomieszczenie nie było małe. Nie było schowkiem na miotły ani lodówką… to
- To grobowiec… widzisz – wskazał Larze niewielki mór przy którym stali. – to mogiła. Pod ziemią są trumny.
- Lubię grobowce. Ale tu powinna być ta jaskinia no nie? – zapytała nieprzerażona.
- Nie musi. Sama coś mówiłaś, że to informacja od Alistera. Wiesz… czytał dużo książek. Też sensacyjne, przygodowe, nie tylko te naukowe. Może mu się coś popiętroliło…
Lara nie znalazła odpowiedzi na jego tekst. W sumie mógł mieć rację.
- No właśnie – dokończył sam siebie Kurtis. Kucnął i podświetlił nagrobek flarą. Był napis – „Thomas Evanmoor 1890” – przeczytał. – Masz coś Lara? – Croft chwyciła za drugą flarę.
- szukam… - rozejrzała się i rzeczywiście byli w grobowcu. Było tu sporo mogił.
- Tu jakiś Stevens Evanmoor. To jakiś rodzinny grobowiec.  Jak się stąd wydostać?
- Górą nie. Na pewno straże jeszcze przeszukują budynek. Gdzieś tu powinny być drzwi. - Coś skrzypnęło w pomieszczeniu. Kurtis machinalnie wyjął broń i zaczął rozglądać się.  Lara miała w ręce nóż. Położyła flarę na jedną z mogił, by oświetlała chociaż kawałek grobowca. „ktoś tu jest” myślała. Skrzypnięcie pojawiło się za jej plecami. Odwróciła się, kiedy Kurtis dostrzegł w ciemności jakąś dziurę w ścianie… to miejsce było tak stare, że ściany się sypały. Cegły nie trzymały się długo. Lara wolałaby mieć w ręce teraz swoje 9mm dlatego szybkim ruchem rzuciła nóż na ziemię i z paska przybrnoniowego przy kostce wyjęła obie. Zakręciła nimi na palcach i rozłożyła ręce. Panowała nad dwoma stronami. Niemożliwe, żeby ktoś przeszedł koło niej niezauważony. Jednak usłyszała trzask. Spojrzała na Kurtisa ze zdziwieniem, a ten patrzył się na nią tępo.
- Co jest grane? -  zapytał głośno. Mało go już to obchodziło, czy go ktoś usłyszy.
- Nie mam pojęcia. Cholernie tu ciemno. – Wiadomo, że jeżeli ktoś poświeci latarką w ciemność, to tam, gdzie kończy się promień światła jest jeszcze ciemniej. Nagle Lara zauważyła ogień, a raczej pochodnię. Potem usłyszała strzał i trzask o podłogę. Wszystko działo się tak szybko. Teraz było coraz jaśniej, pochodnia robiła swoje. Odwróciła się i zobaczyła leżącego na ziemi Kurtisa. Zrobiło jej się gorąco. Zacisnęła wargi i wycelowała oba pistolety w stronę przeciwnika. Ten także celował w Larę.
- Co wy tu robicie… - zapytał mężczyzna. Lara teraz dopiero zobaczyła w jego dłoni pistolet na ślepaki. Poznała po budowie kolby. Ta była szersza i miała ukośne zakończenie. Odwróciła twarz ku Kurtisowi. Leżał na ziemi, ale się nie wykrwawił. Lara dałaby sobie głowę ściąć, że przed chwilą nawet lekko się uśmiechnął. Postanowiła daje prowadzić tę grę.
- On nie żyje – powiedziała cicho. – Zabiłeś go! – krzyknęła po chwili.
- Co wy tu robicie? – zapytał ponownie człowiek.
- A może tak „co ty tu robisz”? – wciąż krzyczała i nawet zmusiła się do płaczu.
- Mam właśnie małą konferencję. Wziąłem więc pierwszego lepszego gnata – Lara pomyślała „widać że amator – giwerę na ślepaki pomylił z prawdziwym”  - i poszedłem sprawdzić czyje głosy przeszkadzają nam w omawianiu pewnych spraw. – Mężczyzna ze sporymi lukami w uzębieniu, chucherko raczej uśmiechnął się do Lary i podszedł do niej. Chciał Larze zabrać spluwę, by czuć się bezpieczniej. Nie znał jej tak dobrze, by wiedzieć, że ta jest „troszkę” wyszkolona (w każdym znaczeniu tego słowa). Celował do niej z podrabianej 9mm, Lara mogłaby zareagować, ale podobało jej się chwilowe granie nieporadnej dziewczynki. Dała sobie odebrać broń, a gdy mężczyzna odchodził, uśmiechnęła się słodko do niego.
- I co się cieszysz? – zapytał.
- Ja? – zapytała, wzięła rozmach i przywaliła z prawego sierpowego w policzek, kopiąc go w brzuch. A gdy zgiął się w pół, kopnęła go kolanem z całej siły w krocze. Jęknął przewracając się na ziemię. Kurtis wstał i powiedział.
- Dobrze grałem… ten upadek zasłużył na Oscara.
- Ja byłam lepsza. Te łzy były takie realistyczne. – uśmiechnęła się z przekąsem Lara.
- Dobra, dobra panno Croft. Troszkę skromności. Co z nim robimy? – zapytał stając przy Ericu.
- A tobie pokory panie Trent. Może oddamy go policji. Podrzucimy im go na górę. Wystarczy otworzyć przejście w suficie i go wywalić gliniarzom pod nogi. Szybko zamknąć klapę i już.
- On mówił o jakimś zgromadzeniu – powiedział Trent. Podniósł Borana X, który wypadł mu podczas aktorskiego upadania..– macie zebranie w jaskini słońca?- jednak facio milczał. – Widocznie bardzo chce oberwać – odrzekł Kurt do Lary i zapytał jeszcze raz naładowując broń – TAK czy NIE!?
- Akh jakht taak tho ćo? – powiedział cicho mężczyzna. Chyba miał problem z zębami, które mu jeszcze zostały. Choć i tych kilka posypało się od uderzenia Lary.
- To dobrze – powiedziała Lara – Po co to zebranie. Kto tam działa? Po co?
- Za dużo chcesz wiedzieć – powiedział Kurtis, poprawiając ją. – Sam już zapomniałem, jakie zadałaś pierwsze pytanie. Odpowiadaj jak dama pyta! – przyłożył leżącemu chłopakowi pistolet do serca.
- Tham yest konff
- Konferencja? – Próbował Kurtis.
- Konfrontacja? – zapytała Lara
- Nie. Konfedrreharcja.
- konfederacja! – odgadł Kurtis -  Po co? – niecierpliwił się.
- Chi, którzy hcąa przywroóchuić prądt mogą zniszchćić teren obswartorium i dnaleźć jaskinie. – powiedział dość powoli. – prdu nie ma bo kabhle telegrafichnee zerwahlo naddt Syrią. A to było glowne zaślanie pradu.
- Kto bierze udział w konfederacji – pytał nadal Kurtis
- Po hednym pszetstawicilu z kardego kraju, miasta itp.
- A więc dużo was tam – powiedział Kurtis
- Dziesiec, wieksosc nie przyjechalaa.
- Teraz możemy się go pozbyć. – rzekła Lara. Razem z Kurtisem wywalili go dosłownie przez kalpę w ścianie zamykaną i otwieraną na guzik, który cały czas leżał sobie w ramce na jednej z mogił…


- Teraz zostaje nam tylko jeden problem – powiedziała Lara naciskając guzik, by klapa suficie się zamknęła. Znowu nastała ciemność.
- Wiem – powiedział Kurtis. – Wiem o czym myślisz. Chcesz dostać się do jaskini?
- jakbyś zgadł – powiedziała dość sarkastycznie Lara.
- Dobra , dobra. Mam plan. A więc ten cały gościu dostał się tu przez dziurę w ścianie. Jak cię podszedł od tyłu, a ja zostałem zamordowany, zobaczyłem którędy chłopczyna tu wszedł. Tam w ścianie jest niemała dziura.
- Ta? To chodź! – powiedziała Lara machając do Kurtisa. Widziała go, bo tam, gdzie on stał leżała na ziemi flara. Rzeczywiście dziura była. Doskonałe wejście od jaskini. Najpierw przeszła Lara. Były pewne obawy, czy Kurtis się zmieści. Szerokie ramiona, doskonale zbudowana klata. Na szczęście były to tylko obawy. Kurtis także przeszedł łatwo.
Pomieszczenie za ścianą było wielkie, oświetlone, kamienne i mogło być jaskinią. Jednak bardziej przypominało zwykłą świątynię. Było tam kilka ław, a w nich rzeczywiście siedziało kilkanaście osób. Może trochę więcej niż dziesięć. Tak z piętnaście. Lara kucała, a za nią również kucał Kurtis. Mężczyzna ruszył się i wskazał palcem na szeroką kolumnę, która stała niedaleko. Lara zrozumiała. Szybko, nie wstając, nie zwracając na siebie uwagę, przeczołgała się pod kolumnę i wstała. Kolumna była na tyle szeroka iż zmieściłoby się trzy osoby. Kurtis zrobił to samo. Już po chwili stali obok siebie nasłuchując.
- Bóg dał nam szansę. Musimy się zabrać do roboty. Musimy bronić naszej świątyni przed tymi, którzy ją zniszczą!!! – krzyczał mężczyzna ubrany na biało. Wyglądał jak ksiądz. Może był księdzem. A może tylko za bardzo kochał niektóre dzieci.
– To co? Będziemy tu tak stać?
- A co? Może mamy wszystkich powystrzelać? – zapytał ironicznym głosem Trent.
- Tak! Właśnie o to mi chodzi! A może jak się pokażemy to oni sami uciekną.
- Lara, nie widzisz że oni chcą walczyć!? Będą bronić tej twierdzy!
- Ale mamy przewagę! – oznajmiła Croft.
- A umiesz liczyć?
- Tak! Są tu dwa wyborowe strzelce i mistrzowie świata w walce wręcz oraz dziesięć kompletnych ciot. Wychodzimy?
- No dobra. Ja pierwszy, ty mnie osłaniasz. – Kurtis powoli wysunął się zza kolumny. Ludzie właśnie robili jakieś głosowanie, bo mieli podniesione w górę ręce.  Jeden z nich zobaczył Kurtisa. Lara wciąż stała za kolumną i lekko się wychylała. „osłaniać, to osłaniać” myślała. Człowiek, który zauważył Kurtisa od razu krzyknął coś w rodzaju „szpieg” czy jakoś tak. Kurtis zareagował podniesieniem pięści w gorę.  Lara nie wytrzymała. W jaskini zrobiło się zamieszeni. Wszyscy wstali i zaczęli biegać i krzyczeć. Lara wyskoczyła z 9mm.
- siadać! – ryknęła tak głośno, że aż Kurtis podskoczył z wrażenia. Oczywiście nikt jej nie posłuchał. Kurtis miał jak zwykle mało amunicji, a Lara zostawiła plecak z magazynkami w grobowcu. Trudno. Trent dobierał się do skóry kilku mężczyzn na raz. Przerzucał ich przez siebie, kopał, i robił wszystko, co mogło mu uratować tyłek. Jednak jak można walczyć z ośmioma na raz? Kurtis wyjął Borana X. Strzelił w jednego… trafił celnie. Niektórzy z konfederatów też mieli broń. To trochę komplikowało sytuację. Lara stała tuż obok Kurtisa. Szybko ułożyła się tak, by stać tyłem. Osłaniali się teraz nawzajem. Ludzie ich otoczyli. Lara kilku zabiła, ale szybko odrzuciła broń. Kurtis używał Borana, aż do skończenia amunicji. Lara posłużyła się kilka razy nożem. Kiedy jednego człowieka powaliła kopniakiem na ziemię, zobaczyła Kurtisa, który do niej celował. Zdziwiła się, gdy spostrzegła, jak zielonooki pociąga za spust. Machinalnie zamknęła oczy. Gdy usłyszała strzał, obróciła się widząc człowieka leżącego na ziemi z nożem. Spojrzała pytająco na Kurtisa
- Zakradał się na ciebie – odparł nie przestając walczyć. Lara wciągnęła się. Sytuacja stawała się coraz łatwiejsza. Kurtis bronił się walką w ręcz. Amunicji już nie miał, co można było stwierdzić po ilości martwych lub ranionych ciał leżących na podłodze. Lara ze swoim nierozłącznym nożem nie była dłużna Kurtisowi. Polegała ona jednak bardziej na sprycie niż na sile. W czasie walki kombinowała, jak szybko pozbyć się reszty przeciwników. Eric chyba trochę przekolorował krajobraz. Miało być dziesięć osób, a jest ponad trzydzieści, z tym, że coraz większa ilość wrogów jest już nieżywa. Ich liczba malała z minuty na minutę.
- Dorwę tego pajaca na górze i mu wybiję resztę zębów za te kłamstwa. – powiedziała Croft dobijając wstającego z ziemi, rannego mężczyznę. Kurtis nie usłyszał tych słów, gdyż zabawiał się z trzema innymi wrogami. Jeden z nich tak usilnie „przyczepił się” do Trenta, że ten już powoli tracił cierpliwość. Musiał się go pozbyć i to szybko, gdyż przyczepiony człowiek miał konkretne plany wobec zielonookiego – śmierć. Kurtis szybko wyciągnął z ciała martwego już człowieka nóż zostawiony przez Larę i wbił „natarczywemu osobnikowi” ostrze noża w brzuch. Chłopczyk odczepił się pojękując i wykrwawiając na ziemi.
- Dzięki za nóż! – krzyknął Kurtis bijąc się z następnym konfederatem. Był pewny, że Lara usłyszała jego słowa. Sama walczyła niedaleko pana Trenta.  Jednak Lara nic nie usłyszała.
Przez chwilę poczuła się strasznie otumaniona. Zrobiło jej się słabo, mimowolnie spowolnił jej się oddech, serce zaczęło uspokajać swój dotychczasowy, szybki rytm. Usta odetchnęły ostatni raz. Lara zamknęła oczy. Poczuła ukłucie gdzieś w okolicy lewego ramienia i straciła świadomość. Jeszcze jako tako stojąc zrobiła mały krok i upadła na ziemię. Nie wiedziała, co się dzieje w około niej, a tym bardziej, co się dzieje z nią. Otworzyła usta, by może jeszcze coś powiedzieć, ale słowa nie przeszły jej przez gardło. Kurtis nie wiedział co się dzieje z czarnowłosą. Zdenerwowany, zaniepokojony, wręcz przerażony nagłym upadkiem Lary na ziemię zadawał kolejne ciosy przeciwnikom. Nie mógł skończyć, dopóki ich nie pokona. Jeżeliby przestał, sam dałby się pokonać, a wtedy i Lara by przepadła. Na rychłą śmierć nie mógł sobie pozwolić – walczył dalej…

- Lara! – Krzyknął Kurtis powalając na ziemię tego ostatniego konfederata. Niestety Croft nie odpowiedziała. Kurtis podniósł ostrze Chirugai, którym się posłużył (to dlatego tak szybko wygrał z przeciwnikami) i podbiegł do Lary.
- Croft do jasnej cholery obudź się! – Kurtis kucnął przy czarnowłosej i chwycił ją za dłoń. Puls był. – Croft! To polecenie służbowe! – dodał po chwili i niedelikatnie trzepnął dziewczynę po pysku. Nic. Ale żyła, a to na razie wystarczało.  Kurtis nie wiedział co zrobić. Rozejrzał się i przypomniał, po co tu tak naprawdę przyszedł. W myśli odtworzył sobie wiadomość od brata „ Przedmiot w kształcie gwiazdy…”. Jeszcze raz upewnił się co do pulsu Lary, tym razem sprawdzając tętno przy szyi. Jest mniej-wiecej prawidłowe. Trent odezwał się ostatni raz. Nie miał czasu na czekanie, aż Lara zechce wstać.
- Albo natychmiast wstajesz i kończysz te wygłupy aktorskie, albo sobie tu leż aż do usranej śmierci – powiedział zły wstając. Nagle usłyszał kroki i zobaczył człowieka ubranego w białe szaty (tego jakby księdza), który widocznie ukrył się za kolumną. Do tej pory siedział tam cicho, teraz wyszedł
- Nie wstanie tak szybko. Zasnęła, abyś miał mniejsze szanse w walce, jednak nie przewidziałem tego, że ty także walczysz dobrze. Gratulacje – powiedział stojąc przed Kurtem. Trent chciał zaatakować, ale pomyślał, że może coś wyciągnąć z gościa tak samo jak wyciągnął z tamtego prawie bezzębnego.
- Dziękuję – powiedział z kpiną w głosie. Zawsze dobrze walczył, ale nikt mu nigdy raczej za to nie gratulował – czym ją uśpiliście?
- Wstrzyknęliśmy jej podchodząc do niej od tyłu Tiopental. Wiesz co to jest chłopczyku? – odpowiedział podejrzany typ nabierając tonu niańki.
- Chodzi ci o Pentotal Sodu tak? Ten związek chemiczny stosowany jako marny lek usypiający? – odparł Kurtis. Nie na takich chemikaliach się znał – Przecież to zaraz przestanie działać! – zakpił przy okazji
- Może i przestanie działać… - potwierdził koleś. Ale Kurtis nie czekał na dalszy ciąg rozmowy. Spojrzał na Larę czekając na atak kościelnego. Ten oczywiście dał się namówić na nieuwagę Kurta i wyjął z kieszeni coś jakby
- Chirugai! – Krzyknął Kurtis odwracając głowę z powrotem w kierunku wroga. Natychmiast sięgnął do swoje kieszeni. Nie, to nie było jego ostrze! Swoje miał przy sobie! A więc!? – Skąd tom masz? – zapytał machinalnie patrząc w oczy człowieka. Mężczyzna nie odezwał sie tylko uśmiechnął się przekornie i rzucił ostrzem, które przetoczyło kółeczko nad głową Kurtisa (ten się schylił w szybkim tempie) i wróciło do ręki. Kurtis wiedział jak to działa. Obejrzał swoje ostrze
- Stal na stal – powiedział.
- Dobra – zgodził się przeciwnik. Kurtis wyrzucił na ziemię Borana, koleś pozbył się jednej 12mm. Zielonooki po chwili znów unikał ostrza. Gdy sam zamierzał zarzucić swoim, usłyszał strzał. Zobaczył wykrwawiającego się człowieka, z którym jeszcze nie zaczął porządnie walczyć… wiedział, co za raz zobaczy jak się odwróci…

- Croft! Zabrałaś mi przyjemność z walki! – odparł pomagając wstać Larze z ziemi. - To więc teraz to się nazywa przyjemność? Co się ze mną działo? – zapytała zdziwiona – pamiętam tylko jak mnie coś dziabnęło w ramię.
- Strzykawka. Lek usypiający. Słuchaj! Ja narażam życie, znalazłem tą gwiazdę, o której gadał Parker, a ty sobie wypoczywasz w najlepsze!
- CO?
- CO „co”? – zapytał rozbawiony Trent – A! A żebyś wiedziała, tak, ten amator archeolog też potrafi narażać życie….
- Nie o twoje marne życie mi chodzi! Znalazłeś tę gwiazdę?
- Tak, tam leży! – powiedział Kurt wskazując ostrze.
- co ty Trent w durnia lecisz? Przecież to twoje ostrze!
- Nie moje, ale tego tam walącego się na ziemi. Chcesz, to sobie je zabierz, ja już jedno mam. – Lara faktycznie, podeszła, podniosła i obejrzała Chirugai. Trzymając je w dłoni myślała, że mimo to, iż znaleźli tą całą niby gwiazdę, to dalej prądu jak nie było tak nie ma.
- Ciszej tam! – krzyknęła, słysząc dziwne odgłosy
- Lara, tu panuje grobowa cisza… - odparł ironicznie Trent – po co krzyczysz? – jednak Lara nie odpowiedziała. Włożyła palec do ucha i po chwili trzymała „perełkę” Zip-a w dłoni. Całkowicie o niej zapomniała… włożyła to znowu i natychmiast postanowiła połączyć się z przyjaciółmi. Kurtis o nic nie pytał. Zresztą sam domyślał się o co chodzi…
- Alister? Możesz tak nie krzyczeć? Tak… tak Lara mówi, a kogo ty się spodziewałeś? Acha. Słuchaj mam pytanie. Jest prąd? CO? Czyli jest? Kurtis słyszysz, jest prąd! A zegary? Globalne ocieplenie? Jaśniej gadaj… czekam.
- Czyli niepotrzebnie tu przyleźliśmy i wymordowaliśmy kilkadziesiąt niewinnych ludzi?
- Tak. Prąd jest, wszystko działa. Czekam, zaraz Winston podejdzie do komputera. O cześć staruszku! Co tam? Zaraz, powoli. Opowiesz mi po powrocie… dobra nie krzycz. Mów, jak chcesz. Tak słucham… - Kiedy Winston nadawał, Kurtis wyrwał  z dłoni Lary ostrze i przyjrzał mu się jeszcze raz. Było cos wygrawerowane, zaraz moment… „Thomas Evanmoor” – czy jakoś tak.
- Lara! Tu pisze „Thomas Evanmoor”. Czy to nie nazwisko wydłubane na kamieniu w rodzinnym grobowcu obok?
- Cii! Rozumiem, ale dlaczego? A więc te drzwi w nocy, to była twoja wina! Wiem, ale myślę, że spodziewałeś się, iż i tak wyjdę przez okno. A więc tobie zegarek działa? Tak? Czekaj, Kurtis mi o czymś nawija. Trent przymknij mordę w końcu! Tak Winston teraz cie słucham.  – Kurtis westchnął.
- I kto tu jest amatorem? – zapytał cicho prześlizgując się z ostrzem w dłoni do grobowca, w którym został drastycznie pobity ten bez prawie wszystkich zębów. Lara została sama w tej całej świątyni. Trent chwycił za plecak Lary wyjmując i zapalając kolejną flarę. Te zapalone poprzednio dawno już zgasły. Kurtis podszedł do grobowca, który jak wcześniej wspominała Lara, cały oblepiony był pajęczyną. Przysunął flarę i przeczytał napis. Dostrzegł także jakby spore wgniecenie w kształcie koła. „Hmmm. To nie może być przypadek” –pomyślał przykładając gwint ostrza Chirugai do wnęki. Pasował. Nagle ściany zaczęły się trząść. Niebezpiecznie…
- Lara! Przestań gadać! Poplotkujesz sobie, jak stąd spierniczymy! Rusz dupę! – krzyknął w przestrzeń, jednak wiele to nie dało. Spadające kamienie stłumiły jego głos.

Lara nie potrzebowała krzyku pana Trenta, żeby zignorować trzęsące się ściany. Wbiegła szybko we wnękę do grobowca nie odpowiadając na gadanie Winstona.
- Dobra, pogadamy później. Teraz wali mi się sufit na głowę. Papa – powiedziała. Nie usłyszała odpowiedzi. – Co się tu dzieje Kurt! Do jasnej cholery, znowu coś pochrzaniłeś?! – wydarła się na Kurtisa, który szukał z flarą w ręku ramki z guzikiem.
- Zamknij się i szukaj włącznika!
- Leży na mogile jakiegoś truposza… tam go zostawiłam – krzyknęła Lara podnosząc z ziemi plecak i zakładając go na dwa ramiona.  Odskoczyła także w bok unikając spotkania ze sporym kamieniem.
- Nie ma go!
- Dawaj tą flarę Trent! – warknęła Lara wyrywając mu światło i kucając za nagrobkiem. Tak jak się wydawało, włącznik się po prostu zsunął z mogiły. – Ups…
- Flarę-larę, haha.
- Przestań się chichrać i pomóż! Ten przycisk nie działa. Chyba że źle naciskam…
- Jak można źle nacisnąć!? Podaj…  - Lara rzuciła Kurtisowi ramkę z guzikiem. Trent też starał się naciskać, ale nie było efektów. – Coś się musiało popsuć – skwitował.
Lara spojrzała na nagrobek, w którym Kurtis umieścił ostrze i wyjęła je szybkim ruchem. Usłyszała tylko, jak kilka ostatnich kamieni się posypało i nagle wszystko ucichło. Kurtis trzymając ramkę jeszcze raz nacisnął guzik. Klapa się otworzyła.
- To była jakaś naiwna podpucha z tym nagrobkiem. – odparła Lara.
- Niekoniecznie. Co ci powiedział twój wierny lokaj? – zapytał Trent otrzepując się z kurzu, piasku itp. Teraz oboje stali na korytarzu, mając pod sobą klapę. Korytarz był pusty.
- Zamknij to już – powiedziała Lara, przy czym Kurtis od razu jej posłuchał – Winston mówił, że chciał mnie uratować przed wyprawą na Syrię zamykając nocą mój pokój. Mało tego. Jego zegarek działa bezbłędnie…
- I co z tego? – zapytał z ironią zielonooki – twój też już działa.  – Lara na te słowa machinalnie spojrzała na Rolexa, którego cały czas miała na sobie. Faktycznie, wskazówka przesuwała się do przodu i wskazywała piętnaście po piątej rano. Czyli ruszył i chodził już całe cztery minuty. Czyli wpychanie ostrza w nagrobek też miało jakiś sens.
- Może. Ale Winstona zegarek działa od zawsze. Nie zatrzymał się, nie stał. Wszystko było prawidłowe. Wiesz dlaczego? – Kurt pokręcił przecząco głową – bo dostał go od ojca, który odziedziczył zegarek po dziadku. A ten dziadek miał na nazwisko Evanmoor.
- Jednak lokaj nie ma tak na nazwisko…
- Ty też od dzieciństwa nie nazywasz się Trent. Przyznaj się! Zmieniłeś nazwisko, gdy w grupie twoich przyjaciół zaczęło działać Nelphin. Wtedy ty ich wymordowałeś i zmieniłeś nazwisko.
- Dużo o mnie wiesz… - powiedział Trent. Więc Winston, lub jego ojciec też w każdej chwili mogli zmienić nazwisko.
- sam mi to opowiadałeś kilka lat temu! – prychnęła Lara. Oboje skierowali się do drzwi muzeum. 

- Co się tu dzieje? – podeszła Lara do jakiegoś gapia, który stał akurat przy radiowozie policyjnym.
- Dziwne rzeczy. Ktoś przyjechał tym oto wozem, a raczej tym, co z niego zostało pod obserwatorium, pobił ochroniarza, wszedł do środka, włączył alarm. Po godzinie odnaleziono jednego człowieka, na dodatek całego pobitego i nieprzytomnego. Właśnie wkładają go do karetki. A co?
- Nic. Dziękuję – powiedziała Lara oddalając się od tłumu gapiów i podchodząc do Kurtisa, który rozmawiał  z policjantem. Glina widząc Larę niewiadomo dlaczego oddalił się.
- I co? Czego się mistrzu dowiedziałeś? – zapytała z przekorą w głosie.
- Pewnie tego samego co ty. O popatrz! Bezzębnego wkładają do karetki. Podejdziemy?
- Nie. Lepiej nie. Jeszcze coś się mu stanie z przerażenia na nasz widok… - powiedziała. Nagle poczuła, że ktoś jej coś przykłada do pleców. Odwróciła się szybko łapiąc człowieka za bluzę i przerzucając go przez ramię. Dopiero, gdy człowiek leżał na ziemi, Lara uświadomiła sobie, że zna tego podejrzanego typa. Kurtis patrzył na to z rozbawieniem
- Alex? Co ty tu robisz? Pojebało cię? MI przykładać pistolet do pleców?
- Witaj Larka. Ała – West zaczął się podnosić – miło cię widzieć. Jaki pistolet? To był palec, to było na ŻARTY!
- Ona jest przewrażliwiona – skomentował to Kurtis podając mężczyźnie dłoń.
- Nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie. Co tu robisz? – powiedziała zła Lara.
- Przyjechałem… tak sobie. W sumie już trochę pospałem i…
- Ale z ciebie dupek. Zostawiłeś nas samych na pożarcie tym psycholom z dołu!
- Z ciebie jeszcze większy, Trent. – skwitowała, ale mimo dłuższego namysłu, nie podała żadnych konkretnych dowodów na swoją teorię. - To co panowie. Oznajmiam, że akcja „Wszyscy razem o 5:11” zostaje zamknięta. Teraz do domciu…
- Ja nie. Zostaje tu. Zamierzam rozkoszować się widokami i popijać drinki z palemkami. Robie sobie urlop. A wy?
- Ja wypływam najbliższym promem. Panna Croft może zaszczycić mnie swoją obecnością, jeżeli obieca mi przedtem, iż nie wykończy mnie psychicznie i fizycznie podczas podróży.
- Zobaczymy panie Trent. Przecież mamy jeszcze sporo czasu… czasu, który przecież przypadkowo nie zatrzymuje się co dzień o 5:11….

Koniec!