Lara obudziła się. Było
wcześnie rano. Obudził ją dźwięk telefonu. Zaspana wstała i przeciągnęła się
kilka razy. Ziewnęła, a telefon wciąż nachalnie dzwonił. Zdenerwowana podniosła
słuchawkę.
- Czego?
- Lara, jak miło.
- Trent, czego chcesz? Masz
jakiś powód, żeby dzwonić tak wcześnie? Przecież nawet jeszcze nie świta.
- Co? Na jakim świecie żyjesz,
Croft? Jest grubo po jedenastej! Słońce świeci i przypala mrówki na betonie.
- Bardzo śmieszne. Przecież
wiedziałam. – Powiedziała zmieszana Lara. Spojrzała w okno. W pokoju było
ciemno. Rolety były spuszczone, więc dlatego w jej pokoju panowały ciemności. A
jej zegarek? Lara spojrzała na ścianę: 05:11. Pewnie stanął.
- Zauważyłaś coś podejrzanego?
– zapytał Kurtis.
- Zegarek mi stanął –
powiedziała sarkastycznie zdenerwowana Lara. „Po co on dzwoni? Czy coś się
stało? Albo to te jego kretyńskie zagrywki” Pomyślała Croft. Miała
migrenę, źle spała.
- I zgaduję, że na 5:11 nad
ranem? – zapytał poważnie Kurt.
- Skąd wiesz? – zaniepokoiła
się Lara. Od razu spoważniała i spojrzała jeszcze raz na ścienny zegar.
Coś tu nie gra i widocznie zauważyła to. – Czy ty też? – zapytała od razu?
- Ja nie stoję. Ja siedzę.
Oglądałaś dzisiaj TV?
- Nie. – powiedziała szybko.
Była zdenerwowana. Teraz skapowała, że coś się stało. Coś nienormalnego? Albo
po prostu tak zadziwiającego, że aż niemożliwego. Ale to i tak na to samo
wychodzi.
- No i nie zobaczysz. Prądu też
nie ma. I to nie tylko w całym mieście. U ciebie w Anglii i u mnie w Pradze. W
Ameryce i wszędzie indziej też nie ma.
- Kurtis? Co ty wygadujesz? Jak
to „nie ma prądu?”. To jak ja
przyrządzę moją fasolkę?! I ja nic o tym nie wiem? – zdziwiła się Croft.
- Nie wiedziałem, że nie wiesz.
Dlatego zadzwoniłem, żeby się upewnić. Zajmiesz się tym ze mną?
- Co proponujesz? – zapytała
zachęcona Lara. Lubiła takie akcje.
- Trzeba znaleźć ślady. Potem
ludzi i powód.
- Tego może być sporo.
- Damy radę. Rozwiążemy to
Lara. Spokojnie. Na razie kończę. Spotkajmy się o 3:00 popołudniu w Parku.
- Jesteś w Anglii?
- nie, ale będę…
***
*** *** ** *** *** *** ** *** *** *** ** *** *** ***
** *** *** ***
Lara nacisnęła słowo „Wyślij wiadomość”. Czekała na szybką
odpowiedź. Esemes z odpowiedzią nadszedł jednak szybciej, niż myślała. Dobrze,
że komórki działały. Brzmiał tak:
A: No to będzie
trzeba się tym zająć. Popytam w prokuraturze, zbierzemy ludzi. Kiedy?
L: Dzisiaj o 3:00
w londyńskim parku. Ale ktoś może podjechać pod ciebie na lotnisko.
A:Dzisiaj? Nie
wiem, czy będę miał lot. Ale z Columbii do Anglii zawsze jest sporo lotów. Nie
musisz kogoś podsyłać, wezmę taksówkę. Masz już kogoś, z kim popracujemy?
L: Kurtis Trent.
Znasz?
A:Nie. Można mu
ufać?
L:Tak. A ty masz
kogoś?
A: Pracuję raczej
solo. Na razie żegnam, Larka.
L:Ja również
żegnam West.
Lara odetchnęła. Kogo jeszcze
zawiadomić? Wszystkich. Każdy może się przydać. Każdy może coś wiedzieć. Z
zamyślenia wyrwał o ją pukanie do drzwi.
- Wejść! – to był Zip.
- Już skończyłaś bawić się
komórką? Kiedy zamierzasz opuścić swój pokój?
- skończyłam. Opuścić pokój?
Hmm… natychmiast.
- A wiesz że nie ma prądu?
- Wiem.
- Skąd? – zapytał zdziwiony
Zip. Do teraz myślał, ze jest pierwszą osobą, która dzisiaj rozmawiała z
Croft.
- Kurtis dzwonił. Wiem coś
jeszcze…
- Co? – zapytał zainteresowany.
– i jak to „dzwonił” skoro nie ma
prądu?
Lara wzruszyła ramionami. Może
ich telefony są po prostu… magiczne? I telefon Westa też! Przecież to
bohaterowie!
- Zegarki… - ale nie
dokończyła. Zip przerwał jej w połowie, wiedział co zaraz usłyszy.
- A! To też wiem. Meteorolodzy
twierdzą, że to podobno sprawa jakiejś sytuacji związanej z pogodą. Ale to
nieprawda. Bóg się mści Lara… - zadrżał głos Zipa. – Tak przynajmniej twierdzą
biskupi i księża.
- A skąd ty to wiesz, skoro TV
nie działa? –zapytała podejrzliwie Lara
- Po ulicy raz na jakiś czas
przejeżdża ciężarówka. Nadają najnowsze informacje przez megafon.
- Aha. A jak działa ten
megafon, skoro… no dobra, mniejsza z tym. Tak czy inaczej, mam się
dzisiaj spotkać z kilkoma przyjaciółmi.
- Między innymi z Trentem,
prawda?
- Tak Zip. Z Kurtisem. Ale
spokojnie, nic się nie stanie. Popatrzymy, poszukamy ludzi…
- A ja wam pomogę. Mam
najnowszy wynalazek, nazwałem go perełką
nauki.
- Czyli? – zapytała Croft
otwierając szafę i szukając jakiś wygodnych ciuszków na dziś. Po dłuższej
chwili miała przed sobą: krótkie szorty i brązowa bluzka albo długie jeansy i
czarna bluzka + katana. Nie wiedziała który komplecik wybrać.
- Czyli mikrofon, nadajnik i
kompas w jednym.
- Nie zapominaj, że nie ma
prądu i satelity też pewnie nie działają.
- Spokojnie. Aby to działało,
wszystkie satelity mogą być wyłączone, a prądu może w ogóle nie być. To działa
inaczej.
- Na baterie? – zapytała
decydując się na krótkie spodnie i czarną bluzkę.
- Nie, na piorunian rtęci.
- Przecież to składnik paliwa.
- Nie pytaj jak ja to zrobiłem,
ale ciesz się, że perełka działa. – odparł Zip. Wyszedł z pokoju
zostawiając na szafce nocnej mały przedmiot w kształcie zmniejszonego kapsla.
Lara szybko ubrała się. Zeszła
do salonu i zobaczyła, że Alister siedzi w kanapie z gazetą.
- No witam! Co tam słychać? –
zagadała siadając na obok stojącym krześle
- Cześć. Nic nowego. Gazeta
jest wczorajsza.
- Więc co było słychać wczoraj?
– zapytała, przyglądając się misce, która stała na stole. Przysunęła ją bliżej
siebie i zaczęła zajadać frytki.
- to co zwykle, królowa z
samego rana dostała czkawki, jej syn się hajta, a archeolodzy wdarli się do
grobowca króla Artura.
- O! A to ciekawe. I co piszą?
- Że nie znaleźli nic oprócz
pajęczyn i rozwalonego sarkofagu. A podobno nie zaglądał tam nikt od czasów
jego pochówku.
- Nikt oprócz mnie. A właśnie,
zabierz się z Zipem. Wiesz dużo więcej niż on, więc masz też być podłączony pod
tę jego perełkę.
- A! tak! Mówił mi o niej.
Wybierasz się gdzieś, że każesz się podłączać?
- Zgadłeś. Jadę z Trentem i
Westem poszukać powodu, przez który nie ma prądu.
- Nie wiem, czy coś to da, ale
powodzenia. Zaraz… to moja kanapka.
- No i co? – Powiedziała Croft
nadgryzając kawałek chleba.
- To, że wyjadanie komuś śniadania
świadczy o braku kultury.
- Nie mogę odgrzać sobie
fasolki… - stwierdziła Lara, mrugając do Alistera. Żałowała, że jej
mikrofalówka nie jest tak samo magiczna jak jej telefon. Wstała i pomyślała, że
czas zacząć się szykować. Zrobi to co zwykle robi – spakuje się do małego
plecaczka.
- Lara!!!
- WINSTON!!! – Krzyknęła w
odpowiedzi Croft, odchodząc kilka kroków się od schowka z bronią. Stał przed
nią jej lokaj.
- To ja cię wołam, po co ty
mnie wołasz? Przyszedł państwowy list. Chcą ci cofnąć licencję na broń.
- Przecież moja praca wymaga
posiadania broni. Dlaczego? – Lara nie przejęła się tym faktem. Tyle razy
dostawała listy z uprzedzeniem cofnięcia licencji. Jednak nawet, gdyby
cofnięcie nastąpiło, to w jej życiu dalej pierwsze miejsce zajmowały
nierozłączne 9mm.
- Za ten ostatni wyskok.
- Tak, ale był napad na bank, a
ja akurat stałam przy bankomacie. Złapałam przestępców i powystrzelałam ich jak
kaczki.
- Postrzeliłaś kilku
policjantów na służbie.
- Mogli się nie spóźnić.
Przyszli, jak robota była skończona. Nie chcieli mnie wypuścić, myśleli, że to
ja chciałam napadać. To co miałam zrobić?
- Ale postrzał w brzuch, to
chyba nie było wyjście – odparł Winston. Lara jednak wiedziała swoje. Mogli mi nie wchodzić w drogę –
pomyślała. Żeby zmienić temat, Lara zabrała się za inne wieści. Otworzyła
schowek i zaczęła zbierać granaty ręczne.
- Co tam jeszcze masz? –
zapytała pokazując palcem na inne białe koperty, które trzymał staruszek.
- To już było wszystko.
- MP5 czy AK47? – Nie mogła się
zdecydować, natychmiast zmieniając temat. MP5 ma przecież celownik na
podczerwień, ale AK47 to taki ładny wojskowy karabin. Przywiozła go z Wietnamu,
jak służyła w komandosach. Wiązała z nim wiele wspomnień. Po chwili
zdecydowała. Wzięła oba. Jeszcze tylko kilka granatów dymnych, paczka C4, lina
magnetyczna, niezastąpiony zestaw flar i nóż. Do kieszeni spodenek wsadziła
scyzoryk. Do plecaka wsadziła jeszcze bluzę (na wszelki wypadek) i elastyczne
ubranie niezostawiające śladów i odcisków. Zapięła plecak, zabrała komórkę,
wsadziła do ucha „Perełkę” i wyszła. Przed drzwiami powiedziała jeszcze
Zip, odezwę się
jakby co –
usłyszała tylko „OK.” – znaczy że
czip działa. Lara wsiadła do swojego mercedesa i ruszyła. Wiedziała, że będzie
dużo przed czasem. Wiedziała też, że Kurtis lubi być wcześniej.
- Lara? – zapytał męski głos.
Lara odwróciła się. Mężczyzna stał za nią z zawadiackim uśmiechem.
- Kurtis! Tak myślałam, jesteś
dużo wcześniej.
- Zawsze jestem dużo wcześniej.
Zmieniłaś się. – Powiedział patrząc jej w oczy. Fakt, Kurtis ostatni raz
widział Larę w czarnym warkoczu, czarnych ciuszkach i niezbyt uroczym
charakterem. Teraz Croft miała ciemnego rudego kucyka, na sobie miała
jasnobrązowy strój. Lara zmieszała się i odwróciła głowę. Podlizuje się. Ale może sobie ten swój uśmiech wsadzić w… - nie
dokończyła myśli. Spojrzała w lewo. Na ścieżce w parku stał niebieski motor.
Podeszła do niego.
- Ładny. Nowy? – zapytała.
- Nie, ten sam co zawsze. A
więc mieliśmy się spotkać o 3:00 a jest dopiero 1:15. Co proponujesz?
- Może od razu przejdźmy do
rzeczy! – powiedziała Lara – z innymi potem tylko dogadamy sprawę.
- Ok. – Kurtis wsiadł na motor.
– Jedź za mną, wiemy gdzie możemy spokojnie pogadać.
Lara zaparkowała swojego
mercedesa nie dalej, niż Kurtis swój motor. Oboje stali przed drzwiami dość
eleganckiego pubu.
- A więc dalej bawisz się w
poszukiwaczkę artefaktów?
- A ty dalej udajesz jakiegoś
tam legionistę, a tak naprawdę żłopiesz wódkę w tanich motelach? –
Odpowiedziała pytaniem. Kurtis westchnął. Charakter jednak jej się nie zmienił
tak jak wygląd. Wiedział, że oni nie potrafią się dogadać. Może dlatego, że
kiedyś byli ze sobą bliżej…
- Nie musimy cały czas się
kłócić. – Odparł cichym głosem.
- Owszem, nie musimy. Ale nie
musimy też być dla siebie mili. Przypominam, że to tylko biznes. – Powiedziała
dość głośno i wyraźnie Croft. – A więc kogo powiadomiłeś?
- Nikogo, pracuję solo.
- Czy wyście powariowali
wszyscy? Solo jest niebezpieczne! Po to właśnie dzwonię do takich jak wy o
pomoc i po to utrzymuję z wami kontakty!
- A o kim jeszcze mówisz?
- eee… - Lara czuła, że
zapędziła się w kozi róg. – Eee… taki… jeden.
- A więc pani to nazywa misją,
szlajanie się po ciemnych i niebezpiecznych zaułkach z takimi jednymi.
- Tak się zastanawiam czy to
nie strata czasu. To raczej nie ma nic wspólnego z naszymi umiejętnościami, bo jak można przywrócić prąd? Wysadzając
pół miasta przez C4? – zapytała z sarkazmem, szybko zmieniając niewygodny
temat.
- Nie, ale coś mi mówi, że coś
tu nie pasuje. Że to jednak nasze umiejętności mogą się przydać. – stwierdził
Kurtis. Lara słuchała go, jednak obojętne jej było, co zrobią. W ogóle to, że
tu przyjechała to była jedna wielka pomyłka i… kompletna strata czasu. I
niepotrzebnie zawiadomiła Alexa. Tylko się wygłupi. Nagle jej telefon zaczął
dzwonić. Wyjęła go z kieszeni i zobaczyła na ekranie Alex. Kiwnęła Kurtisowi głową i wyszła z pubu.
- Tak? Co jest? -
Zapytała
- Mam coś. Nie wiem jednak
nadal, co to ma do zegarków, ale sprawa prądu staje się jasna.
- Gadaj – powiedziała.
- Nie przez telefon. Słuchaj
Lara, ja miałem wcześniejszy lot. Zaraz ląduje na lotnisku, możemy się spotkać
wcześniej?
- O której? – zapytała
- Tak o 2:00 pm.
- Będę. – Lara wyłączyła się.
Właśnie przestała żałować, że się tego podjęła. Wróciła do knajpy. Kurtis
właśnie zamówił dwie kawy.
- Kto to? – zapytał upijając
łyk
- Przyjaciel. Alex West.
Powiedział, ze będzie o 2:00.
- Wie coś? – zapytał znowu.
- tak, a raczej domyśla się.
Zresztą pogadamy na miejscu w Parku. - Lara zaczęła pić kawę. Resztę czasu
spędzili w milczeniu.
- Alex! Jak miło cię widzieć!
To Kurtis Trent, znajomy legionista. Kurtis, to Alex West, mój przyjaciel i
wspólnik. – Lara wypowiedziała to dość szybko. Przedstawiła sobie chłopaków, a
ci podali sobie ręce. Kurtis nie był zadowolony z tego spotkania. Dziwił się,
że Lara przedstawiła go tylko jako „znajomego”, skoro znali się już od kilku
dobrych lat. Był zły, że Lara z naciskiem przedstawiła mu Alexa jako „wspólnika”.
„Co ich jeszcze łączy?” – pytał siebie w myśli. Jednak próbował sobie wmówić,
że nie jest zazdrosny o taką jak ona.
Alex natomiast patrzył na
Kurtisa spod byka. Nie wiedział, czy rzeczywiście można mu ufać. Jednak jeżeli
Lara tak twierdzi, no to widocznie coś w tym jest. Chwycił Larę pod rękę i
zrobił kilka kroków tak, by oddalić się na chwilę od Kurtisa. Ten nie miał
zamiaru ich gonić. Bo po co?
- Larka, ja nie wiem, co cię
łączy z tym kolesiem, ale podejrzanie wygląda.
- Masz jakieś uzasadnienie swoich
teorii?
- No… jak debil wygląda.
- To było bardzo pomocne i
wyczerpujące, Alex. Dziękuję. Nie wezmę tego pod uwagę. I… wszystko, Alex… na
wszystko ci pozwalam, tylko błagam, nie larkuj
mi, bo mnie to drażni. Wracając do Kurtisa, znam go dość długo, więc nie zaufaj
mu tak, jak ufasz mi.
- A więc chłopaki, co mamy?
Jakieś ślady? – zapytała, wracając do Kurtisa, który rozmawiał przez telefon.
- Nie, nie mogę. Jestem zajęty.
Tak, zależy mi ale nie mogę! – Kurtis krzyknął w słuchawkę i wyłączył komórkę.
Lara nie mogła się powstrzymać, musiała o to zapytać, a Alex patrzył na Kurta
podejrzliwym wzrokiem.
- Kto dzwonił? – zapytała
- Nikt. – skłamał. Lara
spojrzała na niego sceptycznie.
- Kurtis, ale ty jesteś
ograniczony. Mogłeś powiedzieć: pomyłka, operator sieci komórkowej, akwizytor
chce pogadać o promocjach na pralki… a ty wymyśliłeś najgłupszą rzecz na
świecie. Nikt. Nikt nie dzwonił, kiedy widzę, że drzesz się do słuchawki.
Alex prychnął śmiechem. Kurtis
już się nie odzywał, bo zrobił się cały czerwony ze wstydu. Trochę porozpaczał
nad swoją głupotą, ale zaraz mu przeszło i znów miał dobry humor.
- A więc zaczynajmy spotkanie.
O co chodzi? Alex, powiedziałeś, że coś masz?
- Mam. I to nie mało. Za kilka
dni jest święto narodowe Syrii w Azji.
- Co to ma do rzeczy? – zapytał
Kurtis
- Już mówię: Właśnie na Syrii
jest jakaś świątynia, na której szczycie jest ogromny teleskop. Obserwatorium.
I linia, która przenosi elektryczność z USA na takie zadupia gdzieś… w Europie?
Tak?
Lara spojrzała na niego
zdziwiona. No tak… typowy Amerykaniec. Totalny ignorant z dziedziny geografii.
- A obserwatorium ma coś
wspólnego z czasem? To chciałeś powiedzieć? – zapytała ostatecznie.
- Tak, dokładnie! – krzyknął
Alex.
- Coś mi tu amatorką zajeżdża.
To zadanie dla straży pożarnej, naprawa linii, a nie dla nas.
- Ale obserwatorium, to już
coś- powiedziała Croft. Na razie dziękuję, panowie. Idę sobie teraz… pomyśleć.
- Nie robisz tego za często,
co? – mruknął Kurtis, i znów Alexowi wyrwało się żartobliwe prychnięcie.
- Już ty się nie interesuj co
ja robię z moim wolnym czasem!
Po
tych słowach Lara otworzyła drzwi swojego Merca i odjechała. Po chwili Kurtis
wsiadł na motor, a Alex postanowił zamieszkać w hotelu. Po co wracać do
Columbii?
- Tony? Tu Lara. Nie wiesz jaka
Lara? A pamiętasz 19 czerwca 1998r ? No tak… tak właśnie wtedy uratowałam ci
życie w wietnamskich okopach wojskowych. Służyliśmy razem… no pewnie że Croft,
a jaka inna Lara mogłaby do ciebie dzwonić? W tym rzecz, że potrzebuję pojazd,
którym szybko mogę dostać się na wyspy Syrii. Nie, nie musi być bezpiecznie.
Ale … Co? Za tydzień!? Nie, zdecydowanie za późno Tony, ja to musze mieć jak
najszybciej. To na kiedy? A nie dałoby się na dzisiaj? Już teraz. No to dobra.
Załatw coś, możesz zadzwonić do naszego byłego przełożonego. Tak, do tej
ulizanej cioty kaprala Kingstona, może on coś załatwi. Pamięta, mnie musi
pamiętać. Croftówny się nie zapomina. Jedyna kobieta w oddziale i
myślisz, że zapomniał? Ja nie zadzwonię, nie mam numeru. Skąd wiem, że ty masz?
Bo ty masz zawsze wszystko po ręką. No, to poproś o jakiegoś małego i cichego
kopterka. No, ważka może być, podstawiana na angielskie lotnisko o której? Tak
około zerowej w nocy… I ulokuj jeszcze gdzieś w Syrii swojego człowieka, żebym
oddała go (helikopter) w dobre ręce. No, to dzięki. Załatw to. Dzięki. Pa –
Lara rozłączyła się. Odetchnęła z ulgą. Jak dobrze mieć znajomych z wojska. Nie
obchodziło ją, jak chłopaki dojadą na miejsce. Mogliby w ogóle nie dojeżdżać.
Lepiej sama to załatwi. Będzie szybciej. Była wdzięczna Kurtisowi za
informację, co i jak. Sama może też by do tego doszła, ale po co? Od tego się
ma znajomych. Bardziej dziękowała Alexowi. Za to, że poinformował ją o Syrii.
Już jutro stanie pod wielkim teleskopem. I mało tego, może znajdzie coś, co ma
wspólnego z brakiem czasu.
Spojrzała na swój magiczny
telefon. 6esemesów? Alister?
To niesprawiedliwe! Przecież on
nie jest żadnym herosem, nie powinien wysyłać esmesów!
„
Serwus! W załączniku mapa Syrii. Ale teraz najważniejsze. Kiedy kończyłem
studia to obowiązkowo miałem przeczytać „Z legend dawnego życia żydowskiego”
Edmunda Browna. No i pamiętam dokładnie teksty o religii Żydowskiej. Syjon –
mówi ci to coś? Na pewno… A więc legenda głosi że Syjon znajduje się w
Jerozolimie…
- Kretyn – mruknęła na głos,
przerywając czytanie – Jerozolima to miejsce uświęcane przez katolików i
chrześcijan, a nie Żydów.
…
ale prawda jest inna. Syjon to potoczna nazwa miejsca bożego. Dla chrześcijan
miejscem tym jest Jerozolima, gdzie odbyła się droga krzyżowa. Jednak dla Żydów
tym miejscem bożym jest Syria. Tam właśnie, jak pisze w zbiorze legend bóg
stworzył miejsce, gdzie łączy się niebo i ziemia. To miejsce znajduje się w tej
całej świątyni. No i tam łączy się niebo z ziemią poprzez teleskop i jaskinię
słońca.
Z
tą jaskinią jest trochę trudniej bo nikt nie zna dokładnego jej położenia.
Jednak wiadomo, że na pewno jest w Syrii. W tej jaskini jest przedmiot, który
nie wiem co robi…
- Jak zwykle najważniejszego
nie wie
…
ale podobno ma kształt gwiazdy. Podobny do ostrza Trenta ma coś wspólnego z
teleskopem. Więcej nie wiem. Ale spróbuj radzić sobie sama. ”
- Co za ignorant! Ile razy mam
wam jeszcze powtarzać, że pracować solo jest niebezpiecznie!
Wiadomość, a raczej połączone
ze sobą esemesy się skończyły - No to zbieramy się – oznajmiła do samej siebie.
Wiedziała, że Kurtis tak czy inaczej i tak przyczłapie na Syrię. Nie ważne jak,
spotka się z nim na miejscu.
Lara zerwała się w nocy.
Otworzyła oczy i przetarła je. Spojrzała na budzik i zobaczyła godzinę 5:11.
Wiedziała jednak że jest dużo wcześniej. Szybko zdjęła z siebie piżamkę i
przebrała się w coś ciepłego. Lepiej nie wychodzić nocą w krótkich spodenkach.
Zaplotła warkocza i włożyła słynne czarne okulary. Zabrała katanę jeansową.
Obok nich leżał plecak, którego nierozpakowywała po spotkaniu z chłopakami.
Zarzuciła go na jedno ramię i ubrała glany. To dzięki tym butom szybko
wygrywała w walce w ręcz. Jeden porządny wykop i przeciwnik leży, a jeszcze jak
trawi w szczękę… ała.
Ale wracając do opowiadania.
Lara zawiązała sznurówki i pociągnęła za klamkę. Jednak drzwi nie otwierały
się. Były zamknięte od zewnątrz.
- Dziwne… - pomyślała. Przecież
nikt nie wie, że wychodzi o tej godzinie. Nie chciała wykopywać drzwi. Winston
szybko by się zbudził. Zresztą Zip i Alister też. Spojrzała w stronę okna.
- jak można mnie zamykać na
noc? Muszę poważnie porozmawiać z Winstonem o jego obowiązkach i moich
pistoletach. Nikt nie będzie zamykał Lary w jej własnym pokoju! – krzyknęła
szeptem (jeżeli w ogóle można krzyczeć szeptem, to Lara właśnie to zrobiła).
Wiedziała co zrobić. Zdjęła katanę i włożyła do plecaka. Wolała się nie
zahaczyć w locie. Otworzyła okno. Trochę skrzypnęło, ale raczej nikt nie
usłyszał. Croft poczuła w płucach chłodny wiatr. Stanęła na parapecie i
spojrzała w dół. Dlaczego musi mięć pokój na trzecim piętrze? Ale nie ma rzeczy
niemożliwych. Jej ogród oświecały latarnie. Nie ma prostszej rzeczy niż odbić
się dobrze i skoczyć. To pestka. Lara odbiła się i skoczyła. Złapała się słupa i
prąd powietrza pociągnął ją w dół. Ale całą swoją siłą zatrzymała się i dopiero
wtedy powoli opuściła się w dół. Zeszła łatwo. Teraz sprintem do garażu i
motorem na lotnisko.
Pod drzwiami Croftówny stał
Winston z kluczami. Wyglądał na zdenerwowanego, ale zachowywał się cicho. Kiedy
usłyszał skrzypnięcie okna, wiedział, że Lara uciekła.
- Wybacz mi Lara. Ale
wiedziałem, że i tak uciekniesz… - Winston wrócił do swojego pokoju. Kładąc się
na łóżku zdjął z ręki zegarek wskazujący 2:00 w nocy. Zegarek, który działał.
Statek zaczął przybijać do
portu. Barierka została wyłamana z zawiasów. Ktoś wykopał ją w pośpiechu i
opuścił statek. Na statku płynęło bardzo dużo ludzi. Starsza kobieta, mężczyzna
w kanarkowych żółtych spodenkach, młode małżeństwo z dzieciakiem. I tu się
zatrzymajmy w wyliczaniu.
- Co za człowiek! Tak się mu
śpieszyło, że nie mógł poczekać na dozorcę statku, tylko sam musiał wykopać
drzwi. Rudolfie powiedz coś. Przestań ssać tego lizaka, nie jesteśmy tu sami.
Eric, powiedz coś swojemu synowi! – krzyknęła kobieta, choć nikt już nie
zwracał na nią uwagi.
Drzwi taksówki otworzyły się.
Kierowca wyszedł ubrany na czarno. Na oczach czarne okulary przysłaniały oczy.
Zobaczył przed sobą wielki budynek. Obserwatorium.
- A więc to tu jest ten wielki
teleskop. A więc to tu musi być ta „jaskinia
słońca”, a w jaskini ten przedmiot o kształcie gwiazdy… - Kurtis rozejrzał
się. Nigdzie nie było żywej duszy. Tylko przy wejściu stał jakiś człowiek. Pan Trent
raczej się tym nie przejął. Podszedł do drzwi budynku jakby nigdy nic
- tu nie wolno wchodzić.
- wolno, wolno – odparł Kurtis.
Nie chciał robić krzywdy ochroniarzowi. Dopiero co przyjechał, a już musi użyć
siły przy pierwszej lepszej okazji. Zrobił krok do przodu i pociągnął za
klamkę.
- proszę odejść od drzwi.
Obserwatorium dla turystów jest aktualnie zamknięte.
- nie jestem turystą. – Kurtis
wyciągnął jakiś niewielki przedmiot z kieszeni. Było to podobne do pęsety.
Miało ostre zakończenie i miało umożliwić otworzenie drzwi. Ochroniarz patrzył
chwilę na poczynania Kurta, potem zniecierpliwiony krzyknął
- Proszę odsunąć się od
drzwi! - Kurtis nie przejął się słowami, mimo to zrozumiał, że przegina.
„Czy z nimi nigdy nie można po dobroci?” – pomyślał. Odsunął się od drzwi,
przestał majstrować w zamku, obejrzał się dookoła, upewnił się, że nikogo nie
ma w pobliżu i przywalił z pięści strażnikowi w policzek. Ten lekko przechylił
się do tyłu, ale stał. Kurtis nie czekał, aż się pozbiera i otrząśnie. Chwycił
goryla za rękę, wygiął ją do tyłu i przysunął ochroniarza do ściany twarzą w
mór. Ochroniarz jęknął z bólu wykręcanej ręki. Trent szybkim ruchem pociągnął
za głowę w tył i uderzył głową strażnika w budynek. Zęby się posypały, wstrząs
mózgu był gwarantowany. Kurtis puścił strażnika, który nieprzytomny osunął się
na ziemię. Bohater westchnął, poprawił okulary i podciągnął czarne spodnie.
Przeszukał kieszenie w kurtce poszkodowanego i znalazł klucze do budynku.
Otworzył drzwi.
Inna postać zaciągała właśnie
hamulec ręczny jeepa, który miał coś nie tak z hamulcem. Jednak jeep nie
wyglądał jak samochód. Był porysowany, maska cały czas wydawała się być
otwarta, koła byłe przebite, dach był lekko zmiażdżony, szyby zbite i cały był
w błocie. Nie wyrobił na zakręcie, nie dziwię się, z przebitymi kołami... Wpadł
w poślizg i jakaś postać wyskoczyła z niego podczas jazdy. Wóz wjechał w
drzewo, które nagle zaczęło się palić. Postać wstała z ziemi, obejrzała się
i szybko podniosła w gotowości do ucieczki. Zaczęła biec przed siebie,
gdy nagle pojazd zapalił się wybuchając w powietrze. Padła na ziemię, a gdy
było po wszystkim wstała i otrzepała ubranie. Poprawiła warkocza. Lara miała
bardziej ekscytującą podróż niż Kurtis. Jednak gdy zobaczyła leżącego przed
obserwatorium leżącego strażnika, poznała pierwszorzędnie wykonaną robotę.
- Pan Trent tu był. Pan Trent
tu jest. Tylko dlaczego mi nie powiedział? – nie zastanawiała się jednak nad
tym. Przeszła przez leżącego na ziemi strażnika, weszła w na oścież otwarte
drzwi i zamknęła je za sobą. Przynajmniej jest bardziej kulturalna niż Kurt.
Wyłączyła też komórkę. Poprawiła plecak, który miała na ramieniu i poszła
korytarzem w długą. Nie wiedziała, czego szukać.
Alex obudził się dopiero teraz.
Przeciągnął się i spojrzał na zegarek. Jednak żadnej nowości nie zauważył. 5:11
i nie inaczej. Chwycił za komórkę i wystukał znajomy numer. Głos w słuchawce
nie był głosem, jak to zwykł o niej mówić, Larki.
“Abonent
jest tymczasowo niedostępny. Ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem.
Proszę zadzwonić później.”
- Larka, gdzie jesteś? –
powiedział. Ale nie potrzebował odpowiedzi. Przecież nie musiał być guru, żeby
domyślić się, że Lara wyjechała. Na Syrię. – cholerna baba pragnąca
przygody – Jednak Alex miał dość. Ziewnął i postanowił zrobić to, czego
nikt się po nim nie spodziewał. Zakrył się kołdrą i znudzony zrezygnował z
pogoni za Croft.
Kurtis wiedział czego szukać.
Jaskini. Ale z jaskiniami jest najczęściej tak, że położone są pod ziemią. A on
szedł po schodach w górę… zatrzymał się i zaprzestał wchodzenia na dalsze
piętra. Zawrócił na parter.
Lara właśnie wchodziła w
następny korytarz. Nagle rozejrzała się i spojrzała na ścianę. Zobaczyła obraz
na którym był układ wszystkich planet. Przed chwilą mijała podobny obraz. Była
nawet pewna, że to ten sam. Westchnęła. Zgubiła się w prostym układzie planet,
znaczy… eee… korytarzy. Nagle usłyszała kroki. Mijała schody, ale nie chciała
tam wchodzić. Odwróciła się i zobaczyła przed sobą najpierw czarną grzywkę a
potem całą resztę, czyli Kurtisa we własnej osobie.
- O! Lara, jesteś tu? Nie
zauważyłem… - szepnął Trent.
- Dobra robota. Skradziona
taksówka, zabity strażnik. No, no, no Kurtis całkiem nieźle jak na amatora. –
powiedziała tak samo cicho Lara. Oboje wiedzieli że w takich miejscach, kiedy
nikogo nie ma w środku są włączone czujki alarmowe działające na dźwięk.
- Jestem większym ekspertem niż
ty Croft. Wiedziałem, że tu jesteś. Nie dało się nie usłyszeć pisku palonej
gumy, a potem wybuchu. Co to było? C4 czy ważka, która źle wylądowała? –
zapytał Trent z przekąsem
- To był lekko podjarany jeep.
Tony odwalił kawał dobrej roboty przysyłając „niebezpieczny” pojazd, który
ledwo działał.
- Kto?
- kolega z komandosów. –
wytłumaczyła Lara.
- Nie za dużo masz tych
kolegów? Acha. Widziałaś tego całego Westa?
- Nie. Pewnie jeszcze śpi.
- Nie dziwię się. Też bym spał.
Lara nie zdążyła tego
skomentować, bo coś w kieszeni Kurtisa zaczęło niepokojąco wyć i wibrować.
Kurtis odebrał telefon, ale włączył się też alarm.
- Cholera… – przeklęła już
głośno Lara. – Zaraz będą tu gliny. Do drzwi! – Kurtis pobiegł do wyjścia za
nią, ale wciąż rozmawiał przez telefon.
- Nie! Tak, jestem sam. Tak,
siedzę. CO? To nie może być, ale jak to… - Kurtis gadał coś jeszcze, jednak
alarm był tak głośny, że nie dało się nic więcej usłyszeć. Przynajmniej Lara
nic więcej nie usłyszała. Dobiegła do drzwi i pociągnęła za klamkę. Zamknięte.
Kurtis skończył gadać.
- Lara! Zamknęłaś drzwi!
- No, jak wchodziłam to
zamknęłam. A co? – zapytała.
- NO i teraz ich nie otworzymy
bez klucza. Masz go prawda?
- Ja? – zapytała zdziwiona Lara
– a skąd ja go mam mieć?
- Zostawiłem go w drzwiach!
Zostawiłem też otwarte drzwi, żeby się nie zamknęły! One się otwierają tylko od
wewnątrz, można się zamknąć w środku!
- No ale inni są uwięzieni na
zewnątrz. Nie wejdą prawda? – zapytała znowu. Ciągle pyta
- Mają klucze w drzwiach! Czy
ty naprawdę nie rozpoznajesz zamków jednostronnych? Czy ty naprawdę jesteś aż
taka ciemna?! A mnie wyzywasz od nieuków i alkoholików! Piję wódkę w tanich
motelach, ale nigdy nie zamknąłem się gdzieś, gdzie zaraz wejdzie kupa policji!
– krzyknął Kurtis.
- Ha… to dobre. Kupa. –
zaśmiała się pod nosem Croft, po chwili przypominając sobie o swoim fatalnym
położeniu. - A poza tym: no wiesz co!? Mogłeś zabrać klucze ze sobą! Wypraszam
sobie. Ja przynajmniej wyłączyłam telefon! – odparła atak słowny Lara
- Czy genialna lady Lara Croft
ma jakieś rozwiązanie?
- A więc może na górę…
- Okej.
- Nie! – Zaprzeczyła samej
sobie.
- Nie kumam cię w tym momencie.
- Bo jaskinie zwykle są na
dole… - powiedziała szybko, przeglądając mapy.
- Jakie jaskinie? – Trent wciąż
zadawał pytania. Jednak nie doczekał się odpowiedzi. Doczekał się jednak Lary,
która zaczęła przyglądać się ściennym malowidłom. Znów ujrzała na ścianie ten
obraz, tylko teraz zobaczyła w nim jakąś różnicę. Przypatrywała się mu…
- No nie! Ty tu przyszłaś
obrazki podziwiać? – Kurtisowi opadały ręce.
- Słońce… - szepnęła Lara
dotykając obrazu. – ono jest jakieś inne. Mniejsze niż wszędzie.
- Malarz był pod wpływem. –
Skwitował Trent, ale ta zmiana również go zainteresowała. „Myśl!” – pomyślał. Jaskinia Słońca – słońce. Kurtis zamknął
oczy. Gdzieś w oddali dało się usłyszeć syreny policyjne.
Lara przejeżdżała opuszkami
palców po obrazie. W słońcu było coś chropowatego… coś dziwnie znajomego. Jak
pismo…
- Brajl! - krzyknęła Lara
– zobacz! – Kurtis dotknął powierzchni.
- Nie potrafię tego odczytać.
Może ma to inne znaczenie? – zapytał i jeszcze raz dotknął obrazku wiszącego na
ścianie. Faktycznie, tylko słońce było chropowate. Ale jak na braila to nie
zbyt było podobne… prędzej jak ściana, albo…
- to nie jest pismo Lara! –
powiedział. Tym samym zdjął obraz ze ściany rozrywając ramkę. Pod papierem,
dokładnie tam, gdzie było słońce do ramki przymocowany był guzik. Po prostu
przycisk czy włącznik. Lara podeszła i zajrzała Kurtisowi przez ramię. Kiedy
ten trzymał ramkę, Croft niespodziewanie nacisnęła guzik. W podłodze osunęła
się podłoga. Były schody…
- Szybko! – Lara wyrwała z rąk
Kurtisowi rozerwany obraz i pękniętą ramkę. Rzuciła ją na podłogę.
- Musimy to zabrać! Policja się
skapnie, boże jak ty się guzdrasz! A zresztą musimy to zamknąć... – Kurtis
podniósł rozwalony obraz i wszedł w dziurę w podłodze. Nagle rozniosło
się w obserwatorium wrzaski policjantów. Otworzyli drzwi, gdy Kurtis właśnie
naciskał guzik pod ramką w obrazie. Klapa w podłodze zasunęła się w ostatniej
chwili. Nastała w podziemiu ciemność…
- Masz latarkę?
- Flary.
- Flary-Lary, haha!
- Cii! – ciiinęła Lara. Kurtis stal przy niej. Czuł dosłownie jej zapach.
Nie perfum, ale zmęczenie, oddech. Pociągnął ją za rękaw, jakby pytał
„dlaczego”?
- Coś słyszałam… - szepnęła
bardzo cichutko Croft. Kurtis był przeczulony na instynkt Lary. Jeżeli ona coś
słyszała, to znaczy że coś, lub ktoś tu jest. Lara wsłuchiwała się jeszcze
trochę i zapaliła kolejną flarę, którą wcisnęla Kurtowi w rękę.
- To dalekie odgłosy. Wsłuchaj
się…
- Zgromadzenie oblatów w sprawie….
- Tak, słyszę. Ale to głosy
oddalone o dobre parę metrów. – odparł Kurtis. – jakby za ścianą?
- No właśnie… Tam u góry
mówiłeś coś o jakiejś jaskini słońca, czy ja się przesłyszałam?
- Tak. Podobno jest tu jaskinia
słońca… Ale to raczej nie tu. Wydaje mi się, że jesteśmy w schowku na miotły. –
szeptał Kurtis. Nie odzywał się normalnie, gdyż ludzie „zgromadzeni” mogliby
ich usłyszeć…
- To nie jest schowek… to jest
jakby…
- Duży czarny pokój…. –
dokończył za nią Kurtis. – Albo raczej duża czarna przechowywania ryb
smażonych, bo zimno tu jak w lodówce.
- Przestań żartować. Faktycznie
chłodniej tu niż na górze - Lara dotknęła jakiejś powierzchni. Poczuła
niemiłą niteczkę pod palcami. – Ugh! Pajęczyna. Nie lubię pająków. Nie boję się,
ale nie lubię. – Kurtis trzymając flarę zaczął rozglądać się – Ostrożnie –
ostrzegła Lara
- Spokojnie… - Kurtis rozejrzał
się. Pomieszczenie nie było małe. Nie było schowkiem na miotły ani lodówką… to
- To grobowiec… widzisz –
wskazał Larze niewielki mór przy którym stali. – to mogiła. Pod ziemią są
trumny.
- Lubię grobowce. Ale tu
powinna być ta jaskinia no nie? – zapytała nieprzerażona.
- Nie musi. Sama coś mówiłaś,
że to informacja od Alistera. Wiesz… czytał dużo książek. Też sensacyjne,
przygodowe, nie tylko te naukowe. Może mu się coś popiętroliło…
Lara
nie znalazła odpowiedzi na jego tekst. W sumie mógł mieć rację.
- No właśnie – dokończył sam
siebie Kurtis. Kucnął i podświetlił nagrobek flarą. Był napis – „Thomas
Evanmoor 1890” – przeczytał. – Masz coś Lara? – Croft chwyciła za drugą flarę.
- szukam… - rozejrzała się i
rzeczywiście byli w grobowcu. Było tu sporo mogił.
- Tu jakiś Stevens Evanmoor. To
jakiś rodzinny grobowiec. Jak się stąd wydostać?
- Górą nie. Na pewno straże
jeszcze przeszukują budynek. Gdzieś tu powinny być drzwi. - Coś skrzypnęło w
pomieszczeniu. Kurtis machinalnie wyjął broń i zaczął rozglądać się. Lara
miała w ręce nóż. Położyła flarę na jedną z mogił, by oświetlała chociaż
kawałek grobowca. „ktoś tu jest” myślała. Skrzypnięcie pojawiło się za jej
plecami. Odwróciła się, kiedy Kurtis dostrzegł w ciemności jakąś dziurę w
ścianie… to miejsce było tak stare, że ściany się sypały. Cegły nie trzymały
się długo. Lara wolałaby mieć w ręce teraz swoje 9mm dlatego szybkim ruchem rzuciła
nóż na ziemię i z paska przybrnoniowego przy kostce wyjęła obie. Zakręciła nimi
na palcach i rozłożyła ręce. Panowała nad dwoma stronami. Niemożliwe, żeby ktoś
przeszedł koło niej niezauważony. Jednak usłyszała trzask. Spojrzała na Kurtisa
ze zdziwieniem, a ten patrzył się na nią tępo.
- Co jest grane? -
zapytał głośno. Mało go już to obchodziło, czy go ktoś usłyszy.
- Nie mam pojęcia. Cholernie tu
ciemno. – Wiadomo, że jeżeli ktoś poświeci latarką w ciemność, to tam, gdzie
kończy się promień światła jest jeszcze ciemniej. Nagle Lara zauważyła ogień, a
raczej pochodnię. Potem usłyszała strzał i trzask o podłogę. Wszystko działo
się tak szybko. Teraz było coraz jaśniej, pochodnia robiła swoje. Odwróciła się
i zobaczyła leżącego na ziemi Kurtisa. Zrobiło jej się gorąco. Zacisnęła wargi
i wycelowała oba pistolety w stronę przeciwnika. Ten także celował w Larę.
- Co wy tu robicie… - zapytał
mężczyzna. Lara teraz dopiero zobaczyła w jego dłoni pistolet na ślepaki.
Poznała po budowie kolby. Ta była szersza i miała ukośne zakończenie. Odwróciła
twarz ku Kurtisowi. Leżał na ziemi, ale się nie wykrwawił. Lara dałaby sobie
głowę ściąć, że przed chwilą nawet lekko się uśmiechnął. Postanowiła daje
prowadzić tę grę.
- On nie żyje – powiedziała
cicho. – Zabiłeś go! – krzyknęła po chwili.
- Co wy tu robicie? – zapytał
ponownie człowiek.
- A może tak „co ty tu robisz”?
– wciąż krzyczała i nawet zmusiła się do płaczu.
- Mam właśnie małą konferencję.
Wziąłem więc pierwszego lepszego gnata – Lara pomyślała „widać że amator –
giwerę na ślepaki pomylił z prawdziwym” - i poszedłem sprawdzić czyje
głosy przeszkadzają nam w omawianiu pewnych spraw. – Mężczyzna ze sporymi
lukami w uzębieniu, chucherko raczej uśmiechnął się do Lary i podszedł do niej.
Chciał Larze zabrać spluwę, by czuć się bezpieczniej. Nie znał jej tak dobrze,
by wiedzieć, że ta jest „troszkę” wyszkolona (w każdym znaczeniu tego słowa).
Celował do niej z podrabianej 9mm, Lara mogłaby zareagować, ale podobało jej
się chwilowe granie nieporadnej dziewczynki. Dała sobie odebrać broń, a gdy
mężczyzna odchodził, uśmiechnęła się słodko do niego.
- I co się cieszysz? – zapytał.
- Ja? – zapytała, wzięła
rozmach i przywaliła z prawego sierpowego w policzek, kopiąc go w brzuch. A gdy
zgiął się w pół, kopnęła go kolanem z całej siły w krocze. Jęknął przewracając
się na ziemię. Kurtis wstał i powiedział.
- Dobrze grałem… ten upadek
zasłużył na Oscara.
- Ja byłam lepsza. Te łzy były
takie realistyczne. – uśmiechnęła się z przekąsem Lara.
- Dobra, dobra panno Croft.
Troszkę skromności. Co z nim robimy? – zapytał stając przy Ericu.
- A tobie pokory panie Trent.
Może oddamy go policji. Podrzucimy im go na górę. Wystarczy otworzyć przejście
w suficie i go wywalić gliniarzom pod nogi. Szybko zamknąć klapę i już.
- On mówił o jakimś
zgromadzeniu – powiedział Trent. Podniósł Borana X, który wypadł mu podczas
aktorskiego upadania..– macie zebranie w jaskini słońca?- jednak facio milczał.
– Widocznie bardzo chce oberwać – odrzekł Kurt do Lary i zapytał jeszcze raz
naładowując broń – TAK czy NIE!?
- Akh jakht taak tho ćo? –
powiedział cicho mężczyzna. Chyba miał problem z zębami, które mu jeszcze
zostały. Choć i tych kilka posypało się od uderzenia Lary.
- To dobrze – powiedziała Lara
– Po co to zebranie. Kto tam działa? Po co?
- Za dużo chcesz wiedzieć –
powiedział Kurtis, poprawiając ją. – Sam już zapomniałem, jakie zadałaś
pierwsze pytanie. Odpowiadaj jak dama pyta! – przyłożył leżącemu chłopakowi
pistolet do serca.
- Tham yest konff
- Konferencja? – Próbował Kurtis.
- Konfrontacja? – zapytała Lara
- Nie. Konfedrreharcja.
- konfederacja! – odgadł Kurtis
- Po co? – niecierpliwił się.
- Chi, którzy hcąa
przywroóchuić prądt mogą zniszchćić teren obswartorium i dnaleźć jaskinie. –
powiedział dość powoli. – prdu nie ma bo kabhle telegrafichnee zerwahlo naddt
Syrią. A to było glowne zaślanie pradu.
- Kto bierze udział w
konfederacji – pytał nadal Kurtis
- Po hednym pszetstawicilu z
kardego kraju, miasta itp.
- A więc dużo was tam –
powiedział Kurtis
- Dziesiec, wieksosc nie
przyjechalaa.
- Teraz możemy się go pozbyć. –
rzekła Lara. Razem z Kurtisem wywalili go dosłownie przez kalpę w ścianie
zamykaną i otwieraną na guzik, który cały czas leżał sobie w ramce na jednej z
mogił…
- Teraz zostaje nam tylko jeden
problem – powiedziała Lara naciskając guzik, by klapa suficie się zamknęła.
Znowu nastała ciemność.
- Wiem – powiedział Kurtis. –
Wiem o czym myślisz. Chcesz dostać się do jaskini?
- jakbyś zgadł – powiedziała
dość sarkastycznie Lara.
- Dobra , dobra. Mam plan. A
więc ten cały gościu dostał się tu przez dziurę w ścianie. Jak cię podszedł od
tyłu, a ja zostałem zamordowany, zobaczyłem którędy chłopczyna tu wszedł. Tam w
ścianie jest niemała dziura.
- Ta? To chodź! – powiedziała
Lara machając do Kurtisa. Widziała go, bo tam, gdzie on stał leżała na ziemi
flara. Rzeczywiście dziura była. Doskonałe wejście od jaskini. Najpierw
przeszła Lara. Były pewne obawy, czy Kurtis się zmieści. Szerokie ramiona,
doskonale zbudowana klata. Na szczęście były to tylko obawy. Kurtis także
przeszedł łatwo.
Pomieszczenie za ścianą było
wielkie, oświetlone, kamienne i mogło być jaskinią. Jednak bardziej
przypominało zwykłą świątynię. Było tam kilka ław, a w nich rzeczywiście
siedziało kilkanaście osób. Może trochę więcej niż dziesięć. Tak z piętnaście.
Lara kucała, a za nią również kucał Kurtis. Mężczyzna ruszył się i wskazał
palcem na szeroką kolumnę, która stała niedaleko. Lara zrozumiała. Szybko, nie
wstając, nie zwracając na siebie uwagę, przeczołgała się pod kolumnę i wstała.
Kolumna była na tyle szeroka iż zmieściłoby się trzy osoby. Kurtis zrobił to
samo. Już po chwili stali obok siebie nasłuchując.
- Bóg dał nam szansę. Musimy
się zabrać do roboty. Musimy bronić naszej świątyni przed tymi, którzy ją
zniszczą!!! – krzyczał mężczyzna ubrany na biało. Wyglądał jak ksiądz. Może był
księdzem. A może tylko za bardzo kochał niektóre dzieci.
– To co? Będziemy tu tak stać?
- A co? Może mamy wszystkich
powystrzelać? – zapytał ironicznym głosem Trent.
- Tak! Właśnie o to mi chodzi!
A może jak się pokażemy to oni sami uciekną.
- Lara, nie widzisz że oni chcą
walczyć!? Będą bronić tej twierdzy!
- Ale mamy przewagę! –
oznajmiła Croft.
- A umiesz liczyć?
- Tak! Są tu dwa wyborowe
strzelce i mistrzowie świata w walce wręcz oraz dziesięć kompletnych ciot.
Wychodzimy?
- No dobra. Ja pierwszy, ty
mnie osłaniasz. – Kurtis powoli wysunął się zza kolumny. Ludzie właśnie robili
jakieś głosowanie, bo mieli podniesione w górę ręce. Jeden z nich
zobaczył Kurtisa. Lara wciąż stała za kolumną i lekko się wychylała. „osłaniać,
to osłaniać” myślała. Człowiek, który zauważył Kurtisa od razu krzyknął coś w
rodzaju „szpieg” czy jakoś tak. Kurtis zareagował podniesieniem pięści w
gorę. Lara nie wytrzymała. W jaskini zrobiło się zamieszeni. Wszyscy
wstali i zaczęli biegać i krzyczeć. Lara wyskoczyła z 9mm.
- siadać! – ryknęła tak głośno,
że aż Kurtis podskoczył z wrażenia. Oczywiście nikt jej nie posłuchał. Kurtis
miał jak zwykle mało amunicji, a Lara zostawiła plecak z magazynkami w
grobowcu. Trudno. Trent dobierał się do skóry kilku mężczyzn na raz. Przerzucał
ich przez siebie, kopał, i robił wszystko, co mogło mu uratować tyłek. Jednak
jak można walczyć z ośmioma na raz? Kurtis wyjął Borana X. Strzelił w jednego…
trafił celnie. Niektórzy z konfederatów też mieli broń. To trochę komplikowało
sytuację. Lara stała tuż obok Kurtisa. Szybko ułożyła się tak, by stać tyłem.
Osłaniali się teraz nawzajem. Ludzie ich otoczyli. Lara kilku zabiła, ale
szybko odrzuciła broń. Kurtis używał Borana, aż do skończenia amunicji. Lara
posłużyła się kilka razy nożem. Kiedy jednego człowieka powaliła kopniakiem na
ziemię, zobaczyła Kurtisa, który do niej celował. Zdziwiła się, gdy
spostrzegła, jak zielonooki pociąga za spust. Machinalnie zamknęła oczy. Gdy
usłyszała strzał, obróciła się widząc człowieka leżącego na ziemi z nożem.
Spojrzała pytająco na Kurtisa
- Zakradał się na ciebie –
odparł nie przestając walczyć. Lara wciągnęła się. Sytuacja stawała się coraz
łatwiejsza. Kurtis bronił się walką w ręcz. Amunicji już nie miał, co można
było stwierdzić po ilości martwych lub ranionych ciał leżących na podłodze.
Lara ze swoim nierozłącznym nożem nie była dłużna Kurtisowi. Polegała ona
jednak bardziej na sprycie niż na sile. W czasie walki kombinowała, jak szybko
pozbyć się reszty przeciwników. Eric chyba trochę przekolorował krajobraz.
Miało być dziesięć osób, a jest ponad trzydzieści, z tym, że coraz większa
ilość wrogów jest już nieżywa. Ich liczba malała z minuty na minutę.
- Dorwę tego pajaca na górze i
mu wybiję resztę zębów za te kłamstwa. – powiedziała Croft dobijając wstającego
z ziemi, rannego mężczyznę. Kurtis nie usłyszał tych słów, gdyż zabawiał się z
trzema innymi wrogami. Jeden z nich tak usilnie „przyczepił się” do Trenta, że
ten już powoli tracił cierpliwość. Musiał się go pozbyć i to szybko, gdyż
przyczepiony człowiek miał konkretne plany wobec zielonookiego – śmierć. Kurtis
szybko wyciągnął z ciała martwego już człowieka nóż zostawiony przez Larę i
wbił „natarczywemu osobnikowi” ostrze noża w brzuch. Chłopczyk odczepił się
pojękując i wykrwawiając na ziemi.
- Dzięki za nóż! – krzyknął
Kurtis bijąc się z następnym konfederatem. Był pewny, że Lara usłyszała jego
słowa. Sama walczyła niedaleko pana Trenta. Jednak Lara nic nie usłyszała.
Przez chwilę poczuła się
strasznie otumaniona. Zrobiło jej się słabo, mimowolnie spowolnił jej się
oddech, serce zaczęło uspokajać swój dotychczasowy, szybki rytm. Usta
odetchnęły ostatni raz. Lara zamknęła oczy. Poczuła ukłucie gdzieś w okolicy
lewego ramienia i straciła świadomość. Jeszcze jako tako stojąc zrobiła mały
krok i upadła na ziemię. Nie wiedziała, co się dzieje w około niej, a tym
bardziej, co się dzieje z nią. Otworzyła usta, by może jeszcze coś powiedzieć,
ale słowa nie przeszły jej przez gardło. Kurtis nie wiedział co się dzieje z
czarnowłosą. Zdenerwowany, zaniepokojony, wręcz przerażony nagłym upadkiem Lary
na ziemię zadawał kolejne ciosy przeciwnikom. Nie mógł skończyć, dopóki ich nie
pokona. Jeżeliby przestał, sam dałby się pokonać, a wtedy i Lara by przepadła.
Na rychłą śmierć nie mógł sobie pozwolić – walczył dalej…
- Lara! – Krzyknął Kurtis
powalając na ziemię tego ostatniego konfederata. Niestety Croft nie
odpowiedziała. Kurtis podniósł ostrze Chirugai, którym się posłużył (to dlatego
tak szybko wygrał z przeciwnikami) i podbiegł do Lary.
- Croft do jasnej cholery obudź
się! – Kurtis kucnął przy czarnowłosej i chwycił ją za dłoń. Puls był. – Croft!
To polecenie służbowe! – dodał po chwili i niedelikatnie trzepnął dziewczynę po
pysku. Nic. Ale żyła, a to na razie wystarczało. Kurtis nie wiedział co
zrobić. Rozejrzał się i przypomniał, po co tu tak naprawdę przyszedł. W myśli
odtworzył sobie wiadomość od brata „ Przedmiot w kształcie gwiazdy…”. Jeszcze
raz upewnił się co do pulsu Lary, tym razem sprawdzając tętno przy szyi. Jest
mniej-wiecej prawidłowe. Trent odezwał się ostatni raz. Nie miał czasu na
czekanie, aż Lara zechce wstać.
- Albo natychmiast wstajesz i
kończysz te wygłupy aktorskie, albo sobie tu leż aż do usranej śmierci –
powiedział zły wstając. Nagle usłyszał kroki i zobaczył człowieka ubranego w
białe szaty (tego jakby księdza), który widocznie ukrył się za kolumną. Do tej
pory siedział tam cicho, teraz wyszedł
- Nie wstanie tak szybko.
Zasnęła, abyś miał mniejsze szanse w walce, jednak nie przewidziałem tego, że
ty także walczysz dobrze. Gratulacje – powiedział stojąc przed Kurtem. Trent
chciał zaatakować, ale pomyślał, że może coś wyciągnąć z gościa tak samo jak
wyciągnął z tamtego prawie bezzębnego.
- Dziękuję – powiedział z kpiną
w głosie. Zawsze dobrze walczył, ale nikt mu nigdy raczej za to nie gratulował
– czym ją uśpiliście?
- Wstrzyknęliśmy jej podchodząc
do niej od tyłu Tiopental. Wiesz co to jest chłopczyku? – odpowiedział
podejrzany typ nabierając tonu niańki.
- Chodzi ci o Pentotal Sodu
tak? Ten związek chemiczny stosowany jako marny lek usypiający? – odparł
Kurtis. Nie na takich chemikaliach się znał – Przecież to zaraz przestanie
działać! – zakpił przy okazji
- Może i przestanie działać… -
potwierdził koleś. Ale Kurtis nie czekał na dalszy ciąg rozmowy. Spojrzał na
Larę czekając na atak kościelnego. Ten oczywiście dał się namówić na nieuwagę
Kurta i wyjął z kieszeni coś jakby
- Chirugai! – Krzyknął Kurtis
odwracając głowę z powrotem w kierunku wroga. Natychmiast sięgnął do swoje
kieszeni. Nie, to nie było jego ostrze! Swoje miał przy sobie! A więc!? – Skąd
tom masz? – zapytał machinalnie patrząc w oczy człowieka. Mężczyzna nie odezwał
sie tylko uśmiechnął się przekornie i rzucił ostrzem, które przetoczyło
kółeczko nad głową Kurtisa (ten się schylił w szybkim tempie) i wróciło do
ręki. Kurtis wiedział jak to działa. Obejrzał swoje ostrze
- Stal na stal – powiedział.
- Dobra – zgodził się
przeciwnik. Kurtis wyrzucił na ziemię Borana, koleś pozbył się jednej 12mm.
Zielonooki po chwili znów unikał ostrza. Gdy sam zamierzał zarzucić swoim,
usłyszał strzał. Zobaczył wykrwawiającego się człowieka, z którym jeszcze nie
zaczął porządnie walczyć… wiedział, co za raz zobaczy jak się odwróci…
- Croft! Zabrałaś mi
przyjemność z walki! – odparł pomagając wstać Larze z ziemi. - To więc teraz to
się nazywa przyjemność? Co się ze mną działo? – zapytała zdziwiona – pamiętam
tylko jak mnie coś dziabnęło w ramię.
- Strzykawka. Lek usypiający.
Słuchaj! Ja narażam życie, znalazłem tą gwiazdę, o której gadał Parker, a ty
sobie wypoczywasz w najlepsze!
- CO?
- CO „co”? – zapytał rozbawiony
Trent – A! A żebyś wiedziała, tak, ten amator archeolog też potrafi narażać
życie….
- Nie o twoje marne życie mi
chodzi! Znalazłeś tę gwiazdę?
- Tak, tam leży! – powiedział
Kurt wskazując ostrze.
- co ty Trent w durnia lecisz?
Przecież to twoje ostrze!
- Nie moje, ale tego tam
walącego się na ziemi. Chcesz, to sobie je zabierz, ja już jedno mam. – Lara
faktycznie, podeszła, podniosła i obejrzała Chirugai. Trzymając je w dłoni
myślała, że mimo to, iż znaleźli tą całą niby gwiazdę, to dalej prądu jak nie
było tak nie ma.
- Ciszej tam! – krzyknęła,
słysząc dziwne odgłosy
- Lara, tu panuje grobowa
cisza… - odparł ironicznie Trent – po co krzyczysz? – jednak Lara nie
odpowiedziała. Włożyła palec do ucha i po chwili trzymała „perełkę” Zip-a w
dłoni. Całkowicie o niej zapomniała… włożyła to znowu i natychmiast postanowiła
połączyć się z przyjaciółmi. Kurtis o nic nie pytał. Zresztą sam domyślał się o
co chodzi…
- Alister? Możesz tak nie
krzyczeć? Tak… tak Lara mówi, a kogo ty się spodziewałeś? Acha. Słuchaj mam
pytanie. Jest prąd? CO? Czyli jest? Kurtis słyszysz, jest prąd! A zegary?
Globalne ocieplenie? Jaśniej gadaj… czekam.
- Czyli niepotrzebnie tu
przyleźliśmy i wymordowaliśmy kilkadziesiąt niewinnych ludzi?
- Tak. Prąd jest, wszystko
działa. Czekam, zaraz Winston podejdzie do komputera. O cześć staruszku! Co
tam? Zaraz, powoli. Opowiesz mi po powrocie… dobra nie krzycz. Mów, jak chcesz.
Tak słucham… - Kiedy Winston nadawał, Kurtis wyrwał z dłoni Lary ostrze i
przyjrzał mu się jeszcze raz. Było cos wygrawerowane, zaraz moment… „Thomas
Evanmoor” – czy jakoś tak.
- Lara! Tu pisze „Thomas
Evanmoor”. Czy to nie nazwisko wydłubane na kamieniu w rodzinnym grobowcu obok?
- Cii! Rozumiem, ale dlaczego?
A więc te drzwi w nocy, to była twoja wina! Wiem, ale myślę, że spodziewałeś
się, iż i tak wyjdę przez okno. A więc tobie zegarek działa? Tak? Czekaj,
Kurtis mi o czymś nawija. Trent przymknij mordę w końcu! Tak Winston teraz cie
słucham. – Kurtis westchnął.
- I kto tu jest amatorem? –
zapytał cicho prześlizgując się z ostrzem w dłoni do grobowca, w którym został
drastycznie pobity ten bez prawie wszystkich zębów. Lara została sama w tej
całej świątyni. Trent chwycił za plecak Lary wyjmując i zapalając kolejną
flarę. Te zapalone poprzednio dawno już zgasły. Kurtis podszedł do grobowca,
który jak wcześniej wspominała Lara, cały oblepiony był pajęczyną. Przysunął
flarę i przeczytał napis. Dostrzegł także jakby spore wgniecenie w kształcie
koła. „Hmmm. To nie może być przypadek” –pomyślał przykładając gwint ostrza
Chirugai do wnęki. Pasował. Nagle ściany zaczęły się trząść. Niebezpiecznie…
- Lara! Przestań gadać!
Poplotkujesz sobie, jak stąd spierniczymy! Rusz dupę! – krzyknął w przestrzeń,
jednak wiele to nie dało. Spadające kamienie stłumiły jego głos.
Lara nie potrzebowała krzyku
pana Trenta, żeby zignorować trzęsące się ściany. Wbiegła szybko we wnękę do
grobowca nie odpowiadając na gadanie Winstona.
- Dobra, pogadamy później.
Teraz wali mi się sufit na głowę. Papa – powiedziała. Nie usłyszała odpowiedzi.
– Co się tu dzieje Kurt! Do jasnej cholery, znowu coś pochrzaniłeś?! – wydarła
się na Kurtisa, który szukał z flarą w ręku ramki z guzikiem.
- Zamknij się i szukaj
włącznika!
- Leży na mogile jakiegoś
truposza… tam go zostawiłam – krzyknęła Lara podnosząc z ziemi plecak i
zakładając go na dwa ramiona. Odskoczyła także w bok unikając spotkania
ze sporym kamieniem.
- Nie ma go!
- Dawaj tą flarę Trent! –
warknęła Lara wyrywając mu światło i kucając za nagrobkiem. Tak jak się
wydawało, włącznik się po prostu zsunął z mogiły. – Ups…
- Flarę-larę, haha.
- Przestań się chichrać i
pomóż! Ten przycisk nie działa. Chyba że źle naciskam…
- Jak można źle nacisnąć!?
Podaj… - Lara rzuciła Kurtisowi ramkę z guzikiem. Trent też starał się
naciskać, ale nie było efektów. – Coś się musiało popsuć – skwitował.
Lara
spojrzała na nagrobek, w którym Kurtis umieścił ostrze i wyjęła je szybkim ruchem.
Usłyszała tylko, jak kilka ostatnich kamieni się posypało i nagle wszystko
ucichło. Kurtis trzymając ramkę jeszcze raz nacisnął guzik. Klapa się
otworzyła.
- To była jakaś naiwna podpucha
z tym nagrobkiem. – odparła Lara.
- Niekoniecznie. Co ci powiedział
twój wierny lokaj? – zapytał Trent otrzepując się z kurzu, piasku itp. Teraz
oboje stali na korytarzu, mając pod sobą klapę. Korytarz był pusty.
- Zamknij to już – powiedziała
Lara, przy czym Kurtis od razu jej posłuchał – Winston mówił, że chciał mnie
uratować przed wyprawą na Syrię zamykając nocą mój pokój. Mało tego. Jego
zegarek działa bezbłędnie…
- I co z tego? – zapytał z
ironią zielonooki – twój też już działa. – Lara na te słowa machinalnie
spojrzała na Rolexa, którego cały czas miała na sobie. Faktycznie, wskazówka
przesuwała się do przodu i wskazywała piętnaście po piątej rano. Czyli ruszył i
chodził już całe cztery minuty. Czyli wpychanie ostrza w nagrobek też miało
jakiś sens.
- Może. Ale Winstona zegarek
działa od zawsze. Nie zatrzymał się, nie stał. Wszystko było prawidłowe. Wiesz
dlaczego? – Kurt pokręcił przecząco głową – bo dostał go od ojca, który
odziedziczył zegarek po dziadku. A ten dziadek miał na nazwisko Evanmoor.
- Jednak lokaj nie ma tak na
nazwisko…
- Ty też od dzieciństwa nie
nazywasz się Trent. Przyznaj się! Zmieniłeś nazwisko, gdy w grupie twoich
przyjaciół zaczęło działać Nelphin. Wtedy ty ich wymordowałeś i zmieniłeś
nazwisko.
- Dużo o mnie wiesz… -
powiedział Trent. Więc Winston, lub jego ojciec też w każdej chwili mogli
zmienić nazwisko.
-
sam mi to opowiadałeś kilka lat temu! – prychnęła Lara. Oboje skierowali się do
drzwi muzeum.
- Co się tu dzieje? – podeszła
Lara do jakiegoś gapia, który stał akurat przy radiowozie policyjnym.
- Dziwne rzeczy. Ktoś przyjechał
tym oto wozem, a raczej tym, co z niego zostało pod obserwatorium, pobił
ochroniarza, wszedł do środka, włączył alarm. Po godzinie odnaleziono jednego
człowieka, na dodatek całego pobitego i nieprzytomnego. Właśnie wkładają go do
karetki. A co?
- Nic. Dziękuję – powiedziała
Lara oddalając się od tłumu gapiów i podchodząc do Kurtisa, który
rozmawiał z policjantem. Glina widząc Larę niewiadomo dlaczego oddalił
się.
- I co? Czego się mistrzu
dowiedziałeś? – zapytała z przekorą w głosie.
- Pewnie tego samego co ty. O
popatrz! Bezzębnego wkładają do karetki. Podejdziemy?
- Nie. Lepiej nie. Jeszcze coś
się mu stanie z przerażenia na nasz widok… - powiedziała. Nagle poczuła, że
ktoś jej coś przykłada do pleców. Odwróciła się szybko łapiąc człowieka za
bluzę i przerzucając go przez ramię. Dopiero, gdy człowiek leżał na ziemi, Lara
uświadomiła sobie, że zna tego podejrzanego typa. Kurtis patrzył na to z
rozbawieniem
- Alex? Co ty tu robisz?
Pojebało cię? MI przykładać pistolet do pleców?
- Witaj Larka. Ała – West
zaczął się podnosić – miło cię widzieć. Jaki pistolet? To był palec, to było na
ŻARTY!
- Ona jest przewrażliwiona –
skomentował to Kurtis podając mężczyźnie dłoń.
- Nie odpowiedziałeś mi na moje
pytanie. Co tu robisz? – powiedziała zła Lara.
- Przyjechałem… tak sobie. W
sumie już trochę pospałem i…
- Ale z ciebie dupek.
Zostawiłeś nas samych na pożarcie tym psycholom z dołu!
- Z ciebie jeszcze większy,
Trent. – skwitowała, ale mimo dłuższego namysłu, nie podała żadnych konkretnych
dowodów na swoją teorię. - To co panowie. Oznajmiam, że akcja „Wszyscy razem o
5:11” zostaje zamknięta. Teraz do domciu…
- Ja nie. Zostaje tu. Zamierzam
rozkoszować się widokami i popijać drinki z palemkami. Robie sobie urlop. A wy?
- Ja wypływam najbliższym
promem. Panna Croft może zaszczycić mnie swoją obecnością, jeżeli obieca mi
przedtem, iż nie wykończy mnie psychicznie i fizycznie podczas podróży.
- Zobaczymy panie Trent.
Przecież mamy jeszcze sporo czasu… czasu, który przecież przypadkowo nie
zatrzymuje się co dzień o 5:11….
Koniec!