KURTIS LIFE 2006: rozdziały 1 – 6

01. Szybka ucieczka

Krew… kałuża krwi, niedaleko leżący kawałek świętego dysku. Najwierniejszy, stalowy przyjaciel, który nigdy nie zawiódł. I kobieta. Piękna, silna. Charakterystyczny długi warkocz, pełne usta, kształtne piersi, ostry język. Klęczy przy kałuży, dotyka, ogląda ostrze. Nie płacze, niewzruszona. Zabiera ostrze i chowa je do plecaka.
A więc jednak zginął, Boaz go zabiła.
Wychodzi z pomieszczenia majestatycznie. Już zapomina, w głowie ma tylko, by się uniewinnić. Gdyby nie była zmęczona i wyczerpana, na pewno, chociażby z czystej ciekawości, otworzyłaby drzwi naprzeciw wyjścia, którym wyszła. Znalazłaby tam ciekawy widok…

Człowiek poniewierał się na ziemi. Krwawił okropnie, ale znalazł w sobie siłę, by wstać… Obok leżało inne ciało; potworna Boaz z odwłokiem, bez głowy.
Kurtis krwawił niemiłosiernie. Może i bolało, ale raczej nie planował umierać... Usłyszał kroki ciężkich buciorów. Poznał je… wiedział, że obok była ta kobieta. Niedaleko, tak blisko, mogłaby mu m pomóc. Spojrzał na przebity bok. Rana zasychała powoli. Przytrzymał się ściany i postanowił się stąd wydostać. Przed wejściem będzie stał jego motor, na pewno, pamiętał to... Jednak sam sobie nie poradzi. Nawet jeżeli stąd wyjdzie, to na motor nie wsiądzie. I jeszcze zakażenie… Jad Boaz widocznie nie był szkodliwy, a może ona w ogóle nie miała w sobie jadu? Kurtis wyszedł przez drzwi, powoli przeszedł przez holl, w którym była przed chwilą Lara i już stał na korytarzu
- Zabrała ostrze - wyszeptał. Ledwo rozpoznał barwę swojego głosu. - Muszę je odzyskać… - Teraz przez schody lub ledwo działającą windą. Trent wybrał windę. Im szybciej tym lepiej. Wiedział, że i tu czają się kolejne eksperymenty. Jest ich sporo, ale nie to go przerażało. Przecież miał Borana-X... Przerażała tylko wizja jadu krążącego w żyłach. A może i nie, ale i tak się stresował.
Wyjął broń. Miał małe szanse na ucieczkę, jednak wiedział też, że nie ma rzeczy niemożliwych. Nagle poczuł się obserwowany. Stał już przed windą, chodził powoli ze względu na ból zasychającej rany. Momentalnie odwrócił się i zobaczył w końcu korytarzu jakiś twór. Przeładował i strzelił kilka razy, eksperymentalny więzień w ciuszkach więziennych padł tuż przed jego nogami.  Kurtis wszedł do windy i zjechał na ostatnie piętro. Skręcił w zaułek i wszedł do jakiegoś pokoju.
Znalazł się w pomieszczeniu, które dobrze znał. Była to po prostu łazienka pełna wydziwiatych stworów. Chwila, dwie i już ich nie ma. Nie należeli do wytrzymałych. Kurtis był tak zmęczony, że nie miał siły nawet myśleć; zachowywał się jak mechanizm - ładunek, strzał, strzał, strzał, ładunek... Ale przydałby się też jakiś plan.
- Najpierw wyjść, potem odnaleźć tą laskę - powiedział głośno, przekonując sam siebie. - Byle nie zemdleć.
 Własne słowa dodawały mu otuchy. Znalazł się przed kolejnymi drzwiami. Otworzył je z nadzieją, że to już wyjście. Poczuł świeże powietrze. O mało, co nie zemdlał - tego właśnie się spodziewał i tego się obawiał. Zrozumiał, jak długo dusił się w zgniliźnie podziemi Sanitarium. Za długo. Głębokie wdechy dodawały sił i jednocześnie paliły w płuca.
Nie wiedział, która godzina, nie wiedział, ile trwała akcja z Monstrum. Nie wiedział, czy ta kobieta pokonała Eckhardta i Karela. To miało znaczenie; sam miał pomścić ojca, ale nie w tym stanie, nie teraz… teraz tylko odjechać stąd.
Spojrzał na motocykl.

02. Pokaż, co potrafisz

Miał silną wolę przeżycia i instynkt zachowawczy,
Chciał trafić do jakiegoś motelu, napić się wódki i odkazić ranę, zerwać z niej strupy i zszyć ją porządnie. Odpocząć kilka dni i wrócić do własnego życia, wtedy dowiedzieć się co i jak z Kabałą. Gdyby to jeszcze było takie proste…
Podszedł do swojego harleya, ale nie wsiadł. Nie mógł się schylić ani usilnie ruszyć nogą. Rana jeszcze lekko broczyła krwią, organizm był wycieńczony. Trent raz po raz zadawał sobie pytanie, co zrobić. Oparł się o ścianę, tuż obok swojego pojazdu. Trudno było mu się ruszyć. Nagle usłyszał głośny, dochodzący z budynku Sanitarium w Strahov huk. Kurtis wciąż stał prosto, chociaż siła rażenia zatrząsnęła ziemią. Ceglaste zabudowanie starego laboratorium popadało w ruinę, niespodziewanie lokal zaczęła się palić. Z każdej strony buchały kłęby ognia, a budynek walił się po wcześniejszym zburzeniu jednej ze ścian. W powietrzu unosiły się obłoki duszącego dymu. Kurtis powstrzymał się od kaszlu, rękaw przykładając do ust. Zastanawiał się, co doprowadziło do takiego wybuchu. Po chwili zobaczył pędzącego po ulicy mercedesa. Mimo że było ciemno, z łatwością wyostrzył wzrok, zwalniając oddech. Numer rejestracyjny na blachach przesunął mu się przed oczami w zwolnionym tempie, jak gdyby Trent właśnie dostał się do Matrixa. Dotarło do niego, że przed muzeum w Luwrze widział tego samego merola. Dokładnie wtedy, gdy ta wariatka chciała mu zabrać obraz sprzed nosa!
Teraz wóz pędził przed siebie z niewyobrażalną szybkością, pozostawiając za sobą, prócz bałaganu, dodatkowe tumany kurzu. Wokół żarzył się ogień, który rozjaśniał dookoła mroczną okolicę Strahov. Trent czuł się nieswojo, był zły. Wręcz wściekły. Nie mógł wykorzystać swoich prawdziwych umiejętności, nie mógł wsiąść na motor i odjechać z piskiem opon, nie mógł kumulacją swych mocy powstrzymać płomieni. Przebity bok piekł ogniem bólu, rana coraz bardziej dolegała z każdym ruchem, zakażenie pozostawało już tylko kwestią czasu. Gdzieś tam w oddali dało się usłyszeć syreny straży pożarnej i wyjce policyjne.
Nie miał na to czasu.
Jeszcze raz spojrzał na motocykl. Sam siebie próbował przekonywać, że to jedyna droga ucieczki. Zacisnął pięści, wmawiając sobie, że z bólu przecież nie można umrzeć. Pamiętał, kiedy jeszcze w legionie przytrzaśniętej przez właz zakładniczce prowizorycznym brzeszczotem przetartym wódką z piersiówki amputował lewą nogę. Do tej pory miał przed oczami uśmieszki kumpli, którzy przechrzcili go świętą Tereską. Nikt o zdrowych zmysłach nie ratowałby własnego zakładnika, Kurtis jednak szanował każde życie. Nie rozumiał pobudek wojennych. Nie walczył dla nikogo, szkolił się jedynie, by w tym pozbawionym sprawiedliwości świecie dać sobie radę.
Zamknął oczy i znów usłyszał krzyk kobiety, jaki przez kilka tygodni po odejściu ze służby budził go regularnie przed świtem.
Co ty wyrabiasz… teraz jeszcze na wspominki ci się zebrało?
Wzruszył tylko ramionami i przestał opierać się o ścianę. Był przecież najlepszym z najlepszych, bardzo dobrym w walce byłym legionistą i podróżnikiem. Do jasnej cholery, tylko on dzięki ambicjom ojca już jako smarkacz ukończył ostatni poziom inicjacji w Lux Veritatis! I to miałoby pójść teraz na marne? Przez draśnięcie jakiegoś przerośniętego robala?! Mimo to przerażała go myśl, że mogłoby boleć jeszcze bardziej. Że może krwawić bardziej. A zakażenie? A jad? Wbrew temu znalazł w sobie tyle odwagi, by w krótkim czasie zdecydować. Nie miał innego wyjścia. Albo zaraz stąd nawieje, albo zostanie zgarnięty przez gliniarzy, których obecności nie trawił, ewentualnie szybko zejdzie z ziemskiego padołu otruty substancją, jaką wstrzyknęła mu Nie-wiem-czy-jestem-ważką-czy-modliszką Boaz. Pochylił się nad motorem i delikatnie przełożył nogę, powoli siadając.
Jęknął.
- Taki jesteś mądry? - zapytał siebie dla dodania sobie otuchy. - To teraz pokaż mi, co potrafisz, kretynie. W takim stanie dzwoni się po karetkę, a nie pogarsza sytuację. Zobaczysz, debilu, niedługo sam wykorkujesz przez własną ignorancję - warknął.
Nawet się perfidnie uśmiechnął, dodało mu to jeszcze więcej odwagi i pewności siebie.
Pewności, że da radę, a nic nie jest stracone. Rana na jego nieszczęście była umiejscowiona przy biodrze. Kurtisowi mimowolnie łzy stanęły w oczach. Przetarł je mimochodem i zapalił gaz. Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. Pojazd w końcu odpalił. Kurtis ruszył powoli, z trudem utrzymując kontrolę nad pojazdem. Gdy wyjechał już z okolicy palącego się budynku, minął spokojnie wóz straży pożarnej. Nie chciał zwracać na siebie uwagi. Nagle poczuł się słaby jak jeszcze nigdy przedtem. Motor zaczął niebezpiecznie podskakiwać na nieregularnej, betonowej nawierzchni.
- Cholerne, czeskie drogi - przeklął półszeptem.
Raptem spojrzał przed siebie, nie mogąc odwrócić wzroku od zaparkowanego przy drodze mercedesa. Kilka sekund później leżał już na drodze.


03. Naprawdę grzeczny chłopiec
Pierwszy raz zdarzyło mu się spaść z motoru przez wyboje. Było późno, a Kurtis poczuł, że nie da rady ruszyć się już w żaden sposób. Nie tym razem. I tak do tej pory zgrywał zbyt wielkiego odważniaka. Teraz bolało go wszystko i czuł się podle, było mu też paskudnie wstyd przed samym sobą. Zamknął oczy, odetchnął kilka razy i, mimo wszystko podparł się łokciami, by wstać. Okazało się jednak, że same ręce to zbyt mało. Znów się położył, klnąc szeptem na siebie i cały świat. Odpowiedź nadeszła niebawem. Zareagował jakiś przechodzień w niebieskim dresie i ze słuchawkami. Na widok Trenta również zaczął przeklinać i drapać się po głowie, odplątując cienki kabel zwisający luzem przy uszach. Po chwili wszedł do baru przy drodze i krzyknął, wołając o pomoc. Szybko wrócił na ulicę z kilkoma innymi mężczyznami o barczystych ramionach i silnych posturach ciał.

Jednak były też osoby, które nawet nie zauważyły przykrej sytuacji pod knajpą. Jedna z nich siedziała właśnie przy stoliku w kącie ściany. Sylwetkę miała zgarbioną i mogłaby podobać się wszystkim mężczyznom przebywającym akurat w barze, gdyby nie jej ponury wyraz twarzy odstraszający już na wstępie. Wyczerpana kobieta patrzyła w zawartość swojej niezbyt czystej szklanki z kawą, oddając się przemyśleniom. Siedziała, obracając w dłoniach świecznik i co chwilę mrużąc oczy. Była senna i zmęczona, lekko obita i posiniaczona. Bohdan zauważył za ladą ten nastrój i postanowił zaproponować jej jeszcze jedną kawę. Przestał wycierać blat i przysiadł na krześle tuż obok niej.
- Podać coś jeszcze? - zapytał, nie mając najwyraźniej nic lepszego do roboty. Kobieta posłała mu jeden ze swoich ulubionych, od razu widać było, że wymuszonych uśmiechów, po czym kiwnęła przecząco głową. - Że też ten mężczyzna musiał spaść z motoru akurat przy moim barze. Mam nadzieję, że nie będzie mnie nikt targał po sądach. - Nie dziwił go brak jakiejś żywszej reakcji ze strony Lary. Znał ją zaledwie chwilę, ale widział w jej oczach, że zwykle miała swoje sprawy, swoje zmartwienia, swoje problemy. Ku jego zaskoczeniu Croft podniosła głowę.
Spojrzała zdziwiona na pulchnego barmana nagle ożywiona, jak gdyby dopiero dotarło do niej, co mogło się wydarzyć. Trochę rozczarowana była swoim zmęczeniem, jakie nie pozwalało jej na szybsze wiązanie ze sobą faktów. Przetarła dłonią czoło, odsuwając przyklejone pasma włosów.
- Harley Davidson? Niebieski? - W odpowiedzi ujrzała tylko przytakujące skinienie głowy. Natychmiast wybiegła z lokalu, szybkim ruchem ręki zgarniając z oparcia krzesła dżinsową katanę. - No weź się odpierdol!
Usłyszała i uśmiechnęła się pod nosem. Trent krzyczał doniośle, choć sanitariusze z wezwanej karetki już kładli go na noszach. Wyraz jego twarzy dawał do zrozumienia, że był zaledwie zmęczony, wcale nie miał rozszarpanego boku i dziury wielkości mniejszej pomarańczy. Nie rozczarował jej ani przez moment, jak zwykle w jej mniemaniu sprawiał tylko kłopoty, dookoła siebie siał zamęt i nie pozwalał sobie na odrobinę pomocy. Typowe męskie ego typowego chłopaczka typowo mającego się za nic. Lekkim krokiem podeszła do sanitariuszy i przeprosiła ich na moment.
- Jeszcze ciebie mi tu brakowało. Oddawaj moje ostrze! - ryknął, gdy tylko jej twarz pojawiła się nad jego głową. Zastanowiła się przez chwilę, skąd czerpał te pokłady energii i dlaczego wykorzystywał je na wydzieranie się. Pewnie dlatego, że nic innego mu nie pozostało. Nie mógł się ruszyć, upadek sprawił, że przejechał kilka metrów po chropowatej nawierzchni, a jego bok znów krwawił niemiłosiernie.
- Przepraszam, pani z rodziny? Musimy natychmiast zająć się pacjentem.
- Ten pacjent pewnie nawet nie ma wykupionej polisy.
- Zamknij się, Croft!
Nie zdawała sobie sprawy z jego fatalnego położenia, bo gdyby tak było, nie pozwoliłaby sobie na żarty. Mężczyźni spojrzeli po sobie. Lady Lara Croft? Ta znana na całym świecie archeolog?! Tu, w Pradze?! Obaj lustrowali ją przez chwilę wzrokiem. Z ciekawością, podziwem i… strachem.
- Nie drzyj się, marnujesz tylko energię. Czy pacjent jest w poważnym stanie?
- Nic mi, kurwa, nie jest!
Nie rozpoznała w tym ani krzty sarkazmu, ani jego braku, toteż nie zareagowała w żaden konkretny sposób. Widziała, jak sanitariusze rzucili mu pełne sceptycyzmu spojrzenie, jednak przyłapała się na tym, że wcale nie chce dopuścić do siebie myśli, iż jego stan jest na tyle kiepski, by nie mogła mu pomóc bez ingerencji służb medycznych. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem i, stojąc tak blisko noszy, ledwo widocznym ruchem ręki dość mocno oparła się o jego ranny bok. Kurtis krzyknął, zwracając na siebie uwagę medyków, którzy natychmiast rozdziabali usta w osłupieniu, zerkając na wyczyn Lary. Trent mruknął coś jeszcze, aż w końcu zmęczony całą sytuacją i wiecznym bólem - najzwyczajniej w świecie stracił przytomność, co akurat było jej wielce na rękę.
- Temu panu nic nie jest. Wpakuję go do samochodu i odwiozę sama na najbliższe pogotowie. Zapłacę za szycie i jakieś przeciwbólowce. Zmywajcie się, chłopcy, nie macie tu już nic do roboty.
Naprawdę grzeczny chłopiec jesteś, panie Trent - pomyślała.


04. Naprawdę niegrzeczny chłopiec
Lara miała dar przekonywania, a może wcześniejsze zachowanie Kurtisa sprawiło, że dwóch pielęgniarzy wcale nie miało ochoty pakować do karetki jednego wielkiego, hałasującego problemu. Croft wygrzebała z tylnej kieszeni spodni portfel i wyciągnęła kilka grubszych banknotów. Wepchnęła jednemu z panów w czerwonych kubraczkach do ręki cały plik pięćdziesięciofuntówek, chociaż wcale nie miała pewności, że za pierwszym zakrętem nie wyciągnie telefonu i nie wyda jej psom.
- To za fatygę. Nie wspominajcie o tym nikomu. A już na pewno nie jego kolegom z policji.
Parzyli na ją w osłupieniu jeszcze przez chwilę. Każdy wiedział, że była poszukiwana, a jednak miała wystarczającą odwagę czy nawet już bezczelność, by pić sobie kawę w czeskim bistro i nie zważać na ludzi, którzy dookoła się na nią gapili lub sięgali po telefon, by zrobić jej zdjęcie. Odradzała wtedy ten czyn sceptycznym spojrzeniem lub kręciła przecząco głową. Ludzie się jej bali, czuli przed nią respekt i po prostu omijali ją szerokim łukiem, co było dla niej dość komfortowe. Lara wskazała ręką swój samochód i poprosiła, by pacjenta z noszy przenieść na tylne siedzenie. Karetka w końcu odjechała, a każdy wrócił do swoich zajęć. Bohdan, do tej pory przyglądając się nowej znajomej z daleka, odważnie podszedł do niej, gdy zamykała za sobą drzwi samochodu i przekręcała kluczyk w stacyjce.
- Wiesz, gdyby ktoś tędy przejeżdżał, ktoś bardzo ciekawski…
Zrozumiała aluzję. Jeśli sytuacja miałaby miejsce kilka dni temu, zanim i ona, i Trent zostali nieźle poturbowani w podziemiach laboratorium, wyciągnęłaby jakąś pukawkę niewielkiego kalibru i odstraszyła cwanego żebraka, którego wcale aż tak bardzo nie lubiła. Jednak teraz nie miała już siły ani czasu na zgrywanie chojraka. Wyciągnęła ze schowka portfel i znów wygrzebała kilka funtów, których nie zdążyła wymienić w kantorze.
- Idź i daj mi spokój.
- Wpadaj częściej, Laro! Zawsze jesteś tu mile widziana!
Bohdan wrócił za ladę swojego baru i razem z klientami zaczął prowadzić głośne dyskusje o nierozwadze dawców organów i ich zupełnym upadku moralnym. Kobieta odprowadziła go wzrokiem, po czym westchnęła głośno i przed wciśnięciem pedała gazu rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę lusterka, by zlokalizować twarz towarzysza.
- Mogłeś przynajmniej dać znać, że żyjesz - mruknęła półszeptem, znów z rozczarowaniem w głosie. Była nim zawiedziona. Miała co do tego mężczyzny mieszane uczucia, mimo że znała go dość kiepsko. Skoro tak dobrze poradził sobie z Boaz, uciekł na swojej ukochanej maszynie mimo dziury w boku, dlaczego nie pomógł jej zniszczyć Eckhardta? I dlaczego się nie odezwał? Nie dorwał jej w laboratorium? Przecież specjalnie tam po niego wróciła. Croft nie brała pod uwagę tego, że mężczyzna nie był w stanie tego zrobić. Natychmiast przestała też wątpić w jego siłę i umiejętności. Był sprytny, a skoro uciekł bez słowa, musiał być też typem indywidualisty. Lara lubiła takich ludzi. Została ulepiona z podobnej gliny, więc na myśl o tym, że zmusiła tego człowieka do poddania się jej opiece, uśmiechnęła się do siebie nad wyraz szeroko. Do głowy jej przyszło, że zręcznie wymusiła również na nim dług wdzięczności, który w przyszłości będzie mogła wykorzystać dla swoich celów. To zawsze działało na męskie ego. Teraz tylko musiała wymyślić, co dalej. Wcześniej brała pod uwagę szybki powrót do Anglii, aktualnie miała jednak trochę cięższy od swojego plecaka bagaż.
Praga musiała przestać wydawać jej się taka zła jeszcze przez co najmniej kilka dni.

Otworzył oczy i poczuł się zupełnie pozbawiony sił.
Zobaczył przed sobą Larę w fotelu, a gdy ta dostrzegła, że nie spał, podeszła do niego. Trent chciał wstać, ale nie mógł. Dostrzegł, że nie ma już na sobie szwów i w sumie całkiem nieźle się trzymał. A więc nie musiał martwić się jadem… Jak długo w ogóle spał?
Podniósł się do pozycji siedzącej, ale nie wstał z łóżka. Po prostu usiadł na krawędzi. Lara stanęła nad nim, szybkim ruchem ręki chwyciła za lekko zawiązany pasek od szlafroka i odwiązała go bez słowa. Zobaczyła Kurta w samych bokserkach, jednak nie ten punkt jego ciała ją interesował.
 - Zobacz, jak cię ładnie pozszywałam. Aleś się urządził... - Dotknęła delikatnie jego boku. Dotyk był kolący, chłodny. Przejechała palcem wzdłuż blizny po szwach. Kurtis poczuł, że przechodzą po nim ciarki. Zamknął oczy. Jej dotyk nie bolał, jej dotyk chłodził, pieścił.
Weź się w garść!
            - Mam ci podziękować, rozumiem?
- Po prostu następnym razem staraj się nie spadać z dwukołowych pojazdów, wpadając mi w ręce. Już pal licho Boaz, ale gdybym cię zostawiła na drodze…
- Miałabyś wyrzuty sumienia?
Zaprzeczyła ruchem głowy i splotła ręce na piersiach.
- Byłeś idealnym materiałem, bym mogła przypomnieć sobie moje krawieckie zdolności.
- Ja przynajmniej coś robię, a nie popijam kawkę w Cafe Metro - zauważył, że zdębiała, więc dodał: - Widziałem Mercedesa. A teraz zapytam jeszcze raz. Co tu robimy?
Jednak nie miała zamiaru odpowiadać na to pytanie. Zresztą kiedy zadał je po raz pierwszy?
Widząc, że był ignorowany, wyciągnął rękę w stronę drzwi, przy których leżała jego torba. Lara podeszła do niej i podała mu ją. Wyciągnął z małej kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Odpalił.
Czuł na sobie jej niezadowolony wzrok.
- Co?
- Nic - odparła , odwracając się na pięcie i odchodząc wolnym krokiem do drugiego pokoju.
- Jak to nic? Coś ci się nie podoba? - zapytał już nieźle zdenerwowany.
- Ja tego nie powiedziałam - odparła głośniej, zamykając się w swoim pokoju.
Kurtis westchnął, spalił papierosa, zgasił go o podłogę i udał się do łazienki. Tam spojrzał jeszcze raz w lustro i z godnością stwierdził, że wszystko z nim było w porządku, musiał tylko wziąć prysznic i w końcu się ogolić.
Lara zajrzała do swojego plecaka, który ukryła wcześniej precyzyjnie za łóżkiem. Znalazła w końcu mały portfelik i przeliczyła pieniądze. Zostały same drobne… ale trudno, chciała Kurtisa - ma Kurtisa. Przeliczyła wszystkie papierkowe i stwierdziła, że nie jest pewna jak wyżyje tylko za dziewięćdziesiąt tysięcy w gotówce plus jakieś centy… Mimo to odliczyła dziesięć tysięcy, zawinęła w rulonik i obwiązała gumką recepturką. Z takim zwitkiem wstała i udała się w stronę saloniku, gdzie stała kanapa. Kurtisa nie było w pokoju, za to w łazience paliło się światło. Spojrzała z niezadowoleniem na zgaszonego o panel papierosa, w pokoju śmierdziało starym petem, więc otworzyła okno, wzdychając. Nienawidziła tego smrodu.
- Naprawdę niegrzeczny chłopiec z ciebie, panie Trent - wymamrotała pod nosem.


05. Reszty nie trzeba
- Masz! - rzuciła mu rulonik. - Na parterze, obok recepcji są sklepy z ubraniami. Idź sobie coś kup. Nie będziesz przy mnie paradował w majtasach.
Szybko wyszła z pokoju, zanim Kurtis zdążył przyjrzeć się rzeczy, którą trzymał w dłoni. Croft podejrzewała, że Trent ma jeszcze w sobie jakieś resztki godności i kasy, nawet w tak marnej ilości nie przyjmie. Miała rację.
Szybko poszedł za nią i w drzwiach jej pokoju odrzucił jej pieniądze pod nogi.
- Mam swoje rzeczy.
- Stare i śmierdzące.
- Nie chcę twoich pieniędzy.
- Przestań, to jakieś drobne…
Zszokował się i przełknął ślinę.
Co?
Chwilę rozmyślał za i przeciw, ale ostatecznie wziął głęboki wdech.
- Nie będę twoim utrzymankiem.
- Czy ja się nie przesłyszałam? - zapytała Lara podnosząc rulonik z ziemi i wracając się do saloniku. Stanęła obok Kurtisa, uśmiechając się. - Naprawdę chcę, byś miał się czym ogolić i w co ubrać; wyglądasz jak jakiś menel.
- Nie. Bierz te pieniądze, bo mnie zaraz szlag trafi. Lubię wyglądać jak menel.
- Tak? - zapytała ze śmiechem w głosie Croft.
Im głośniej się śmiała, tym Kurtis bardziej się pieklił.
- Tak! - krzyknął w końcu.
Lara skrzywiła się i położyła mu rekę na ramieniu. Odepchnął ją. Zrobiła to znów, grali tak w kotka i myszkę jeszcze ze trzy razy co najmniej.
- Przestań zachowywać się jak dziecko! - ryknęła w końcu, zirytowana do granic możliwości. W końcu nie zepchnął jej dłoni, więc wzięła wdech i kontynuowała: - I słuchaj, bo nie będę powtarzać. Po pierwsze, nie pracujemy razem. Po drugie, nie wiem, z jakiego uniwersum się wziąłeś, ale w moim panują pewne zasady takie jak na przykład rozdawnictwo pieniędzy na cele misji, więc potraktuj to jako część biznesu, w który właśnie ze mną wchodzisz. Po trzecie, musisz dobrze wyglądać, bo jesteś mi potrzebny, aby zebrać dowody i wykaraskać się z kłopotów, w ramach tego dostajesz wypłatę, moją dozgonną wdzięczność i jednorazową przysługę.
Kurtis milczał. To, co mówiła, miało nawet jakiś sens…
- Po czwarte - dodał - żadnych tajemnic. Po piąte, żadnych czułości. - Ostatni raz strzepnął jej dłoń ze swojego ramienia. Wyciągnął swoją przed, by uścisnęła ją w ramach dealu. - Umowa?
- Stoi. - Podali sobie ręce i ścisnęli mocno. - A teraz weź ten rulonik i reszty nie trzeba.

Obiecał sobie, że wszystko odda, choćby miał sam siebie sprzedać. Albo przynajmniej postara się dotrzymać słowa za wszelką cenę, bo kasa, którą trzymał w dłoni wydawała mu się jakimś kuriozum. Zszedł w szlafroku na parter przy recepcji i rzeczywiście zauważył sklep z ubraniami. Uśmiechnął się z przekąsem i wszedł do środka.
- W czym mogę panu pomóc? - powiedziała sprzedawczyni.
- wygodne, szerokie, w ciemnych kolorach i dużo.
- zaraz coś się znajdzie - gdy to „zaraz” minęło, Kurtis miał już przed sobą całkiem ładny wybór. Wybrał kilka najciekawszych rzeczy, w dziwny sposób myśląc o tym, żeby i mu było dobrze, ale i by Lara także była zadowolona. Zainteresowały go zielone bojówki, tak podobne do tych, z którymi niewiadomo co zrobiła Lara. Oprócz tego kupa podkoszulek - czarne i białe. Bluza? Obowiązkowa. Ale tym, co go najbardziej zdziwiło, było to, że pośród tych wszystkich ciuchów ładna ekspedientka w garsonce, o pokręconych blond włosach i z dużą pupą, podała mu kremowy, pedalski sweterek.
Pedalski. To właśnie pierwsze przyszło mu na myśl.
- Widzi pan, doniosłam z asortymentu obok te… - spojrzała na bojówki, które miał na sobie - dzikie stroje, ale sądzę, że przydałby się panu również strój bardziej wyjściowy. Już nie tyle garnitur, co może chinosy? - zapytała z nadzieją.
Kurtis nie był nauczony wydawania pieniędzy, ale kobieta wydawała się mądra i z gustem, na pewno pomogłaby mu pomóc też z czymś galowym; być może i takiego stroju oczekiwałaby od niego Lara; nie znał jej, nie powinien się dopasowywać, ale miał jej zrobić przysługę. Kiedy indziej będzie go stać na garnitur?
- A czy mogłabyś mi coś doradzić? - Uśmiechnął się szarmancko, wyjmując ręce z kieszeni.


06. Zapomnij o tym
Kurtis wrócił do hotelu. Myśląc o Larze, otworzył drzwi pokoju. Teraz coraz częściej myślał tylko o niej, przyłapywał się w czasie zakupów, że nawet śliczną blondynkę porównywał do niej i jeżeli miałby zdecydować się na któryś typ, to ładne blondynki w garsonkach uważał za interesujące zbyt… krótko. Na chwilę, ulotnie. Ktoś taki jak Lara – uparty, silny, zdeterminowany i cholernie bogaty mógłby zainteresować go na dłużej.
W końcu sam musiał się do tego przyznać… zauważył w niej kobietę interesującą. Kobiety tej jednak jak na razie nie było widać w salonie. Siedziała w sypialce, czytając jakąś powieść kryminalną. Usłyszała trzask drzwi wejściowych ale nie zareagowała. Może i nawet chciała pójść zobaczyć, co takiego kupił sobie Trent, ale jakoś nie mogła się na to zdobyć. Przecież ona nawet go nie lubi…
Położył się na kanapie. Nie miał w sumie ochoty na rozmowę, skoro to ona nie zainicjowała jej pierwsza, ale przypomniało mu się jego ostrze. Natychmiast zmienił zdanie, wstał i poszedł do niej. Zapukał, gdyż mimo wszystko, tego wymagała kultura.
Mieszkał przecież z krezuską. Bóg wie, czego od niego oczekiwała.
A, o to też wypadało zapytać, więc po prostu ściągnie ją na pogadankę. Oby miłą.
- Wejdź! – odparła owa krezuska, odkładając książkę.
 Kurtis wkroczył do pokoju i już miał wypalić z tekstem nie wiedziałem, że umiesz czytać, jednak w ostatniej chwili ugryzł się w język.
– Nareszcie wyglądasz jak człowiek.
- Mam interes.
- Wal.
- Porozmawiamy w salonie?
- Z miłą chęcią. Idź, ja jeszcze coś załatwię.
Poszedł.
Lara wyciągnęła zza łóżka swój plecak i wydobyła z niego gazetę, którą dorwała w ręce przy lobby, gdy jeszcze Kurtis spał. Teraz zamknęła plecak, rzuciła go pod łóżko i poszła do salonu.
Kurtis stał opierając się o stół. Ominęła go, usiadła na fotelu, przeglądając wcześniej zdobyte czasopismo. Wyraźnie udawała, że ją nic to nie obchodzi. Można by ją okrzyknąć profesjonalistką, gdyż robiła to znakomicie.
- Nie interesuje cię, co chciałem ci powiedzieć?
- Interesuje, owszem. Mów - powiedziała z obojętnością. Chłopak podszedł do niej, złapał ją za podbródek i przechylił jej głowę w swoją stronę.
- Nie lubię, jak ktoś mnie nie słucha.
Lara odłożyła gazetę i z poważną miną zaczęła na niego patrzeć. - Tak lepiej. – mruknął
- A wiec... – odparła opierając głowę na ręce -Może wszystko po kolei?
- Moje ostrze…
- Skoro te nędzne zdanie to wszystko, co miałeś mi do powiedzenia, to teraz ja.
- Ostrze – powtórzył Kurtis.
- Tak, tak wiem. Przejrzyj sobie tą gazetę.
- „Monstrum wciąż atakuje… wywiad z doktorem medycyny sądowej Monicą Carvier”. Przecież sama mówiłaś, że zabiłaś Eckhardta i jego pomagiera Karela. Co pominęliśmy?
- Nie wiem – odparła Lara – ale mogło być tak, że Karel zabezpieczył dane o Nephilim na wypadek własnej śmierci i przekazał zadanie dalej. Gdyby doszło do odrodzenia Sniącego, odrodziłby się i on, i Karel, i wszyscy inni giganci.
- Sugerujesz, że ktoś może przejąć jego pracę nad badaniami?
- Ty byś się nie ubezpieczył, wiedząc, że coś ci grozi? Karel nie był głupi.
- Sugerujesz coś? – Kurtis naburmuszył się.
- Karel mógł działać na dwie strony. Niby pracował dla Eckhardta ale przekazywać informacje dalej. Po śmierci Eckhardta ataki musiałyby ustać, a tak mamy pewność, że ktoś wciąż prowadzi badania nad Nephilim.
- Kabała.
- Co?
- Nic.
- Panie Trent! Czy jest coś, o czym ja nie wiem? O czym nie bardzo chciałbyś mi powiedzieć? – powiedziała doniosłym głosem Lara. Nie lubiła tajemnic.
- Nie, tylko przypuszczenia. Organizacja o nazwie Kabała ma dostęp do większości wartościowych akt przechowywanych w Europie; mają swoje wtyki wszędzie, nawet w Interpolu. Działają po cichu, to mafia – wytłumaczył.
- Możliwe… będziemy musieli to zbadać. Przynajmniej odwiedzić tę Kabałę.
- Kabały się nie odwiedza. Nikt nie wie, gdzie jest ani co planuje. Nie mamy żadnego punktu zaczepienia, poza tym nawet jakbym wiedział, to i tak nie będę ich szukać. Ich przywódcą kiedyś był Eckhardt, zabił mi ojca. Próbowałem się zemścić i nie wyszło. Polują na mnie już od kilku lat… Nie będę wchodził w paszczę lwa.
- Rozumiem cię. Tchórzysz. Każdy by tchórzył, kiedy chodzi o swoje życie – powiedziała, podchodząc do aneksu i wyjmując z lodówki schłodzone wino.
- Ja nie tchórzę. Po prostu… zostałem sam. Co mam zrobić?
- Pomóż mi – powiedziała wprost.
Rozlała wino do kieliszków, odłożyła butelkę i podała do stołu dwa szkła. Napiła się, gdy tylko usiadła z powrotem na krześle, a Kurtis nawet nie dotknął kieliszka.
Westchnął.
- Nie masz pojęcia, jacy są groźni.
- My jesteśmy groźniejsi - wyszeptała. Uniosła kieliszek, czekając, aż Kurtis stuknie swoim w jej, wznosząc toast. Po chwili zrobił to, drżącą ręką. Nerwowo przełknął ślinę i dopiero upił łyk.
Odłożył kieliszek tak jak Lara na stół i próbował powstrzymać emocje.
Boisz się? To Kabała napełnia cię strachem? – pytał, chociaż nie sądził, że to prawdziwy powód. Nieśmiało spojrzał na Larę. Siedziała wyprostowana, pewna siebie, dumna. Założyła nogę na nogę, delikatnie się uśmiechała, delektowała winem, gdy raz po raz odrobinę zanurzała pełne usta w kieliszku. Oblizywała je ze smakiem.
Patrzył na nią, przestając zupełnie myśleć; wyłączając się, dopóki nie dostrzegł na sobie jej wzroku. Przez chwile oboje patrzyli sobie w oczy i trwało to zaledwie chwilę, dopóki Lara nie wstała nagle, nie podniosła kieliszka i nie opróżniła go jednym haustem do dna. Uśmiechnęła się szeroko, podeszła do Kurtisa i, gdy siedział na krześle, nagle usiadła na nim okrakiem. Tego się nie spodziewał.
Zrobiło mu się gorąco. Czuł zapach jej szamponu do włosów, jej kremu do twarzy, jej ciała.
Jej.
Zapomniał o ostrzu, Monstrum, Nefilim, Kabale i strachu. Zbliżył swoją twarz do twarzy Lary. Ich usta połączyły się, nie chciały przestawać, pieściły się coraz zachłanniej.
Kurtis objął Larę w pasie i przytulił do siebie, nie broniła się. Zamknęła oczy. Chciała, by ta chwila trwała wiecznie. Całowali się długo, namiętnie, Kurtis dłońmi przesuwał po jej plecach, głaszcząc i gładząc, potem wyżej, po łopatkach, zjeżdżając w przód palcami na obojczyk, dotykając ramion, przesuwając wzdłuż nich, chwytając za dłonie i splatając palce z jej palcami. A gdy się z nich wyplątał, dotykał jej ud; w końcu mocno przytulił do siebie i wstał.
Zabolało; musiał być ostrożniejszy.
Postawił Larę na ziemi i spostrzegając jednym okiem kanapę, podprowadził ją do niej, a ona delikatnie opadła na nią. Otworzyła oczy, nie zastanawiając się nad niczym. Gdzieś tam wiedziała, że robi źle, ale nie potrafiła teraz wyobrazić sobie zakończenia. Nie chciała przestawać.
Kurtis obejrzał jeszcze raz leżącą na kanapie kobietę. Była cudowna, wspaniała, seksowna. Przez głowę przemknęła mu myśl, czy tego właśnie chce – „tak, jasne że tak!”. Zrobił ruch w jej stronie i już leżał tuż koło niej, może na niej. Znów zaczęli się całować. Wiedział, że nosiły ją uczucia.
Nagle zwątpił, coś go zaczęło dręczyć, uwierać.
Wyrzuty…? Jak można wyrzucać sobie dobry seks? Nie, to nie one.
To była świadomość.
Najgorszy błąd legionisty i zakonnika Lux Veritatis – zakochać się i pociągnąć za sobą kobietę, którą się kocha, narazić ją na niebezpieczeństwo. Na Kabałę. Tak zginęła jego babka i tak też stracił matkę. Dziadek i ojciec, przywódcy zakonu, Wielcy Inicjatorzy byli nieodpowiedzialni, bliscy tracili życie, Kurtis przełknął ślinę. Ta myśl była zła, bolała, piła w serce, kłuła mocno, aż czuł, jak paliła żywym ogniem gdzieś w trzewiach.
Odsunął się od Lary, ich usta rozłączyły się. Spojrzała na niego zdziwiona.
 - Przepraszam – wyszeptał. – Zapomnij o tym. – Wstał, ubrał kurtkę i wyszedł.



2 komentarze:

  1. Czytając teraz te rozdziały, wróciły mi stare wspomnienia. Pamiętam jak oglądałam ciągle na Youtube filmiki z Angel of Darkness, licząc na kolejną część która niestety nigdy się nie ukazała.
    Mimo wszystko, było to moje pierwsze opowiadanie o TR i miło po latach wrócić do niego ponownie. Dzięki za udostępnienie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tylko wrócę do rodzinnego domu i odkopię starego laptopa, to wrzucę resztę. :)

      Usuń