01. Szybka ucieczka
Krew… kałuża krwi, niedaleko leżący
kawałek świętego dysku. Najwierniejszy, stalowy przyjaciel, który nigdy nie
zawiódł. I kobieta. Piękna, silna. Charakterystyczny długi warkocz, pełne usta,
kształtne piersi, ostry język. Klęczy przy kałuży, dotyka, ogląda ostrze. Nie
płacze, niewzruszona. Zabiera ostrze i chowa je do plecaka.
A więc jednak zginął, Boaz go zabiła.
Wychodzi z pomieszczenia majestatycznie. Już
zapomina, w głowie ma tylko, by się uniewinnić. Gdyby nie była zmęczona i
wyczerpana, na pewno, chociażby z czystej ciekawości, otworzyłaby drzwi naprzeciw
wyjścia, którym wyszła. Znalazłaby tam ciekawy widok…
Człowiek poniewierał się na ziemi. Krwawił
okropnie, ale znalazł w sobie siłę, by wstać… Obok leżało inne ciało; potworna
Boaz z odwłokiem, bez głowy.
Kurtis krwawił niemiłosiernie. Może i
bolało, ale raczej nie planował umierać... Usłyszał kroki ciężkich buciorów.
Poznał je… wiedział, że obok była ta kobieta. Niedaleko, tak blisko, mogłaby mu
m pomóc. Spojrzał na przebity bok. Rana zasychała powoli. Przytrzymał się
ściany i postanowił się stąd wydostać. Przed wejściem będzie stał jego motor, na
pewno, pamiętał to... Jednak sam sobie nie poradzi. Nawet jeżeli stąd wyjdzie,
to na motor nie wsiądzie. I jeszcze zakażenie… Jad Boaz widocznie nie był
szkodliwy, a może ona w ogóle nie miała w sobie jadu? Kurtis wyszedł przez
drzwi, powoli przeszedł przez holl, w którym była przed chwilą Lara i już stał
na korytarzu
- Zabrała ostrze - wyszeptał. Ledwo
rozpoznał barwę swojego głosu. - Muszę je odzyskać… - Teraz przez schody lub
ledwo działającą windą. Trent wybrał windę. Im szybciej tym lepiej. Wiedział,
że i tu czają się kolejne eksperymenty. Jest ich sporo, ale nie to go
przerażało. Przecież miał Borana-X... Przerażała tylko wizja jadu krążącego w
żyłach. A może i nie, ale i tak się stresował.
Wyjął broń. Miał małe szanse na ucieczkę,
jednak wiedział też, że nie ma rzeczy niemożliwych. Nagle poczuł się
obserwowany. Stał już przed windą, chodził powoli ze względu na ból zasychającej
rany. Momentalnie odwrócił się i zobaczył w końcu korytarzu jakiś twór.
Przeładował i strzelił kilka razy, eksperymentalny więzień w ciuszkach
więziennych padł tuż przed jego nogami. Kurtis
wszedł do windy i zjechał na ostatnie piętro. Skręcił w zaułek i wszedł do
jakiegoś pokoju.
Znalazł się w pomieszczeniu, które dobrze
znał. Była to po prostu łazienka pełna wydziwiatych stworów. Chwila, dwie i już
ich nie ma. Nie należeli do wytrzymałych. Kurtis był tak zmęczony, że nie miał
siły nawet myśleć; zachowywał się jak mechanizm - ładunek, strzał, strzał,
strzał, ładunek... Ale przydałby się też jakiś plan.
- Najpierw wyjść, potem odnaleźć tą laskę -
powiedział głośno, przekonując sam siebie. - Byle nie zemdleć.
Własne słowa dodawały mu otuchy. Znalazł się
przed kolejnymi drzwiami. Otworzył je z nadzieją, że to już wyjście. Poczuł
świeże powietrze. O mało, co nie zemdlał - tego właśnie się spodziewał i tego
się obawiał. Zrozumiał, jak długo dusił się w zgniliźnie podziemi Sanitarium. Za
długo. Głębokie wdechy dodawały sił i jednocześnie paliły w płuca.
Nie wiedział, która godzina, nie wiedział,
ile trwała akcja z Monstrum. Nie wiedział, czy ta kobieta pokonała Eckhardta i
Karela. To miało znaczenie; sam miał pomścić ojca, ale nie w tym stanie, nie
teraz… teraz tylko odjechać stąd.
Spojrzał na motocykl.
02. Pokaż, co potrafisz
Miał silną wolę przeżycia i instynkt
zachowawczy,
Chciał trafić do jakiegoś motelu, napić
się wódki i odkazić ranę, zerwać z niej strupy i zszyć ją porządnie. Odpocząć
kilka dni i wrócić do własnego życia, wtedy dowiedzieć się co i jak z Kabałą.
Gdyby to jeszcze było takie proste…
Podszedł do swojego harleya, ale nie
wsiadł. Nie mógł się schylić ani usilnie ruszyć nogą. Rana jeszcze lekko
broczyła krwią, organizm był wycieńczony. Trent raz po raz zadawał sobie
pytanie, co zrobić. Oparł się o ścianę, tuż obok swojego pojazdu. Trudno było
mu się ruszyć. Nagle usłyszał głośny, dochodzący z budynku Sanitarium w Strahov
huk. Kurtis wciąż stał prosto, chociaż siła rażenia zatrząsnęła ziemią.
Ceglaste zabudowanie starego laboratorium popadało w ruinę, niespodziewanie
lokal zaczęła się palić. Z każdej strony buchały kłęby ognia, a budynek walił
się po wcześniejszym zburzeniu jednej ze ścian. W powietrzu unosiły się obłoki
duszącego dymu. Kurtis powstrzymał się od kaszlu, rękaw przykładając do ust. Zastanawiał
się, co doprowadziło do takiego wybuchu. Po chwili zobaczył pędzącego po ulicy
mercedesa. Mimo że było ciemno, z łatwością wyostrzył wzrok, zwalniając oddech.
Numer rejestracyjny na blachach przesunął mu się przed oczami w zwolnionym tempie,
jak gdyby Trent właśnie dostał się do Matrixa. Dotarło do niego, że przed
muzeum w Luwrze widział tego samego merola. Dokładnie wtedy, gdy ta wariatka
chciała mu zabrać obraz sprzed nosa!
Teraz wóz pędził przed siebie z
niewyobrażalną szybkością, pozostawiając za sobą, prócz bałaganu, dodatkowe
tumany kurzu. Wokół żarzył się ogień, który rozjaśniał dookoła mroczną okolicę
Strahov. Trent czuł się nieswojo, był zły. Wręcz wściekły. Nie mógł wykorzystać
swoich prawdziwych umiejętności, nie mógł wsiąść na motor i odjechać z piskiem
opon, nie mógł kumulacją swych mocy powstrzymać płomieni. Przebity bok piekł
ogniem bólu, rana coraz bardziej dolegała z każdym ruchem, zakażenie
pozostawało już tylko kwestią czasu. Gdzieś tam w oddali dało się usłyszeć syreny
straży pożarnej i wyjce policyjne.
Nie miał na to czasu.
Jeszcze raz spojrzał na motocykl. Sam
siebie próbował przekonywać, że to jedyna droga ucieczki. Zacisnął pięści,
wmawiając sobie, że z bólu przecież nie można umrzeć. Pamiętał, kiedy jeszcze w
legionie przytrzaśniętej przez właz zakładniczce prowizorycznym brzeszczotem przetartym
wódką z piersiówki amputował lewą nogę. Do tej pory miał przed oczami uśmieszki
kumpli, którzy przechrzcili go świętą Tereską. Nikt o zdrowych zmysłach nie ratowałby
własnego zakładnika, Kurtis jednak szanował każde życie. Nie rozumiał pobudek
wojennych. Nie walczył dla nikogo, szkolił się jedynie, by w tym pozbawionym
sprawiedliwości świecie dać sobie radę.
Zamknął oczy i znów usłyszał krzyk
kobiety, jaki przez kilka tygodni po odejściu ze służby budził go regularnie
przed świtem.
Co ty wyrabiasz… teraz jeszcze na wspominki ci się zebrało?
Wzruszył tylko ramionami i przestał
opierać się o ścianę. Był przecież najlepszym z najlepszych, bardzo dobrym w walce byłym legionistą
i podróżnikiem. Do jasnej cholery, tylko on dzięki ambicjom ojca już jako smarkacz ukończył ostatni poziom inicjacji w Lux
Veritatis! I to miałoby pójść teraz na marne?
Przez draśnięcie jakiegoś przerośniętego robala?! Mimo to przerażała go myśl,
że mogłoby boleć jeszcze bardziej. Że
może krwawić bardziej. A zakażenie? A jad? Wbrew temu znalazł w sobie tyle odwagi, by w krótkim czasie zdecydować.
Nie miał innego wyjścia. Albo zaraz stąd nawieje, albo zostanie zgarnięty przez gliniarzy, których obecności nie
trawił, ewentualnie szybko zejdzie z
ziemskiego padołu otruty substancją, jaką wstrzyknęła mu Nie-wiem-czy-jestem-ważką-czy-modliszką
Boaz. Pochylił się nad motorem i
delikatnie przełożył nogę, powoli siadając.
Jęknął.
- Taki jesteś mądry? - zapytał siebie dla
dodania sobie otuchy. - To teraz pokaż mi, co potrafisz, kretynie. W takim
stanie dzwoni się po karetkę, a nie pogarsza sytuację. Zobaczysz, debilu, niedługo
sam wykorkujesz przez własną ignorancję - warknął.
Nawet się perfidnie uśmiechnął, dodało mu
to jeszcze więcej odwagi i pewności siebie.
Pewności, że da radę, a nic nie jest
stracone. Rana na jego nieszczęście była umiejscowiona przy biodrze. Kurtisowi
mimowolnie łzy stanęły w oczach. Przetarł je mimochodem i zapalił gaz. Jeszcze
nie powiedziałem ostatniego słowa. Pojazd w końcu odpalił. Kurtis ruszył
powoli, z trudem utrzymując kontrolę nad pojazdem. Gdy wyjechał już z okolicy
palącego się budynku, minął spokojnie wóz straży pożarnej. Nie chciał zwracać
na siebie uwagi. Nagle poczuł się słaby jak jeszcze nigdy przedtem. Motor
zaczął niebezpiecznie podskakiwać na nieregularnej, betonowej nawierzchni.
- Cholerne, czeskie drogi - przeklął
półszeptem.
Raptem spojrzał przed siebie, nie mogąc odwrócić
wzroku od zaparkowanego przy drodze mercedesa. Kilka sekund później leżał już
na drodze.
03. Naprawdę grzeczny chłopiec
Pierwszy raz zdarzyło mu się spaść z
motoru przez wyboje. Było późno, a Kurtis poczuł, że nie da rady ruszyć się już w żaden sposób. Nie tym razem. I tak do tej
pory zgrywał zbyt wielkiego odważniaka. Teraz
bolało go wszystko i czuł się podle, było mu też paskudnie wstyd przed samym
sobą. Zamknął oczy, odetchnął kilka
razy i, mimo wszystko podparł się łokciami, by wstać. Okazało się jednak, że
same ręce to zbyt mało. Znów się
położył, klnąc szeptem na siebie i cały świat. Odpowiedź nadeszła niebawem. Zareagował jakiś
przechodzień w niebieskim dresie i ze słuchawkami. Na widok Trenta również zaczął przeklinać i drapać się
po głowie, odplątując cienki kabel zwisający luzem przy uszach. Po chwili wszedł do baru przy drodze i
krzyknął, wołając o pomoc. Szybko wrócił na ulicę z kilkoma innymi mężczyznami o barczystych ramionach i
silnych posturach ciał.
Jednak były też osoby, które nawet nie
zauważyły przykrej sytuacji pod knajpą. Jedna z nich siedziała właśnie przy stoliku w kącie ściany. Sylwetkę miała
zgarbioną i mogłaby podobać się wszystkim mężczyznom przebywającym akurat w
barze, gdyby nie jej ponury wyraz twarzy odstraszający już na wstępie.
Wyczerpana kobieta patrzyła w zawartość swojej niezbyt czystej szklanki z kawą,
oddając się przemyśleniom. Siedziała, obracając w dłoniach świecznik i co
chwilę mrużąc oczy. Była senna i zmęczona, lekko obita i posiniaczona. Bohdan
zauważył za ladą ten nastrój i postanowił zaproponować jej jeszcze jedną kawę.
Przestał wycierać blat i przysiadł na krześle tuż obok niej.
- Podać coś jeszcze? - zapytał, nie mając
najwyraźniej nic lepszego do roboty. Kobieta posłała mu jeden ze swoich ulubionych, od razu widać było, że wymuszonych
uśmiechów, po czym kiwnęła przecząco
głową. - Że też ten mężczyzna musiał spaść z motoru akurat przy moim barze. Mam
nadzieję, że nie będzie mnie nikt
targał po sądach. - Nie dziwił go brak jakiejś żywszej reakcji ze strony Lary.
Znał ją zaledwie chwilę, ale widział
w jej oczach, że zwykle miała swoje sprawy, swoje zmartwienia, swoje problemy. Ku jego zaskoczeniu Croft
podniosła głowę.
Spojrzała zdziwiona na pulchnego barmana
nagle ożywiona, jak gdyby dopiero
dotarło do niej, co mogło się wydarzyć. Trochę rozczarowana była swoim zmęczeniem, jakie nie pozwalało jej na
szybsze wiązanie ze sobą faktów. Przetarła dłonią czoło, odsuwając przyklejone pasma włosów.
- Harley Davidson? Niebieski? - W
odpowiedzi ujrzała tylko przytakujące skinienie głowy. Natychmiast wybiegła z lokalu, szybkim ruchem ręki
zgarniając z oparcia krzesła dżinsową katanę. - No weź się odpierdol!
Usłyszała i uśmiechnęła się pod nosem.
Trent krzyczał doniośle, choć sanitariusze z wezwanej karetki już kładli go na noszach. Wyraz jego twarzy dawał do
zrozumienia, że był zaledwie zmęczony, wcale
nie miał rozszarpanego boku i dziury wielkości mniejszej pomarańczy. Nie
rozczarował jej ani przez moment,
jak zwykle w jej mniemaniu sprawiał tylko kłopoty, dookoła siebie siał zamęt i
nie pozwalał sobie na odrobinę
pomocy. Typowe męskie ego typowego chłopaczka typowo mającego się za nic. Lekkim krokiem podeszła do
sanitariuszy i przeprosiła ich na moment.
- Jeszcze ciebie mi tu brakowało. Oddawaj
moje ostrze! - ryknął, gdy tylko jej twarz pojawiła się nad jego głową. Zastanowiła się przez chwilę, skąd czerpał te
pokłady energii i dlaczego wykorzystywał
je na wydzieranie się. Pewnie dlatego, że nic innego mu nie pozostało. Nie
mógł się ruszyć, upadek sprawił, że
przejechał kilka metrów po chropowatej nawierzchni, a jego bok znów krwawił
niemiłosiernie.
- Przepraszam, pani z rodziny? Musimy
natychmiast zająć się pacjentem.
- Ten pacjent pewnie nawet nie ma
wykupionej polisy.
- Zamknij się, Croft!
Nie zdawała sobie sprawy z jego fatalnego
położenia, bo gdyby tak było, nie pozwoliłaby sobie na żarty. Mężczyźni spojrzeli po sobie. Lady Lara Croft? Ta znana
na całym świecie archeolog?! Tu, w Pradze?! Obaj lustrowali ją przez chwilę
wzrokiem. Z ciekawością, podziwem i… strachem.
- Nie drzyj się, marnujesz tylko energię.
Czy pacjent jest w poważnym stanie?
- Nic mi, kurwa, nie jest!
Nie rozpoznała w tym ani krzty sarkazmu,
ani jego braku, toteż nie zareagowała w żaden konkretny sposób. Widziała, jak sanitariusze rzucili mu pełne
sceptycyzmu spojrzenie, jednak przyłapała
się na tym, że wcale nie chce dopuścić do siebie myśli, iż jego stan jest
na tyle kiepski, by nie mogła mu pomóc
bez ingerencji służb medycznych. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem i, stojąc
tak blisko noszy, ledwo widocznym
ruchem ręki dość mocno oparła się o jego ranny bok. Kurtis krzyknął, zwracając
na siebie uwagę medyków, którzy
natychmiast rozdziabali usta w osłupieniu, zerkając na wyczyn Lary. Trent mruknął coś jeszcze, aż w końcu
zmęczony całą sytuacją i wiecznym bólem - najzwyczajniej w świecie stracił przytomność, co akurat było jej wielce na rękę.
- Temu panu nic nie jest. Wpakuję go do
samochodu i odwiozę sama na najbliższe pogotowie. Zapłacę za szycie i jakieś przeciwbólowce. Zmywajcie się, chłopcy,
nie macie tu już nic do roboty.
Naprawdę grzeczny chłopiec jesteś, panie Trent - pomyślała.
04. Naprawdę niegrzeczny chłopiec
Lara miała dar przekonywania, a może
wcześniejsze zachowanie Kurtisa sprawiło, że dwóch pielęgniarzy wcale nie miało
ochoty pakować do karetki jednego wielkiego, hałasującego problemu. Croft
wygrzebała z tylnej kieszeni spodni portfel i wyciągnęła kilka grubszych
banknotów. Wepchnęła jednemu z panów w czerwonych kubraczkach do ręki cały plik
pięćdziesięciofuntówek, chociaż wcale nie miała pewności, że za pierwszym
zakrętem nie wyciągnie telefonu i nie wyda jej psom.
- To za fatygę. Nie wspominajcie o tym
nikomu. A już na pewno nie jego kolegom z policji.
Parzyli na ją w osłupieniu jeszcze przez
chwilę. Każdy wiedział, że była poszukiwana, a jednak miała wystarczającą
odwagę czy nawet już bezczelność, by pić sobie kawę w czeskim bistro i nie
zważać na ludzi, którzy dookoła się na nią gapili lub sięgali po telefon, by
zrobić jej zdjęcie. Odradzała wtedy ten czyn sceptycznym spojrzeniem lub
kręciła przecząco głową. Ludzie się jej bali, czuli przed nią respekt i po
prostu omijali ją szerokim łukiem, co było dla niej dość komfortowe. Lara
wskazała ręką swój samochód i poprosiła, by pacjenta z noszy przenieść na tylne
siedzenie. Karetka w końcu odjechała, a każdy wrócił do swoich zajęć. Bohdan,
do tej pory przyglądając się nowej znajomej z daleka, odważnie podszedł do
niej, gdy zamykała za sobą drzwi samochodu i przekręcała kluczyk w stacyjce.
- Wiesz, gdyby ktoś tędy przejeżdżał, ktoś
bardzo ciekawski…
Zrozumiała aluzję. Jeśli sytuacja miałaby
miejsce kilka dni temu, zanim i ona, i Trent zostali nieźle poturbowani w
podziemiach laboratorium, wyciągnęłaby jakąś pukawkę niewielkiego kalibru i
odstraszyła cwanego żebraka, którego wcale aż tak bardzo nie lubiła. Jednak
teraz nie miała już siły ani czasu na zgrywanie chojraka. Wyciągnęła ze schowka
portfel i znów wygrzebała kilka funtów, których nie zdążyła wymienić w
kantorze.
- Idź i daj mi spokój.
- Wpadaj częściej, Laro! Zawsze jesteś tu
mile widziana!
Bohdan wrócił za ladę swojego baru i razem
z klientami zaczął prowadzić głośne dyskusje o nierozwadze dawców organów i ich
zupełnym upadku moralnym. Kobieta odprowadziła go wzrokiem, po czym westchnęła
głośno i przed wciśnięciem pedała gazu rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę lusterka,
by zlokalizować twarz towarzysza.
- Mogłeś przynajmniej dać znać, że żyjesz -
mruknęła półszeptem, znów z rozczarowaniem w głosie. Była nim zawiedziona.
Miała co do tego mężczyzny mieszane uczucia, mimo że znała go dość kiepsko.
Skoro tak dobrze poradził sobie z Boaz, uciekł na swojej ukochanej maszynie
mimo dziury w boku, dlaczego nie pomógł jej zniszczyć Eckhardta? I dlaczego się
nie odezwał? Nie dorwał jej w laboratorium? Przecież specjalnie tam po niego
wróciła. Croft nie brała pod uwagę tego, że mężczyzna nie był w stanie tego
zrobić. Natychmiast przestała też wątpić w jego siłę i umiejętności. Był
sprytny, a skoro uciekł bez słowa, musiał być też typem indywidualisty. Lara
lubiła takich ludzi. Została ulepiona z podobnej gliny, więc na myśl o tym, że
zmusiła tego człowieka do poddania się jej opiece, uśmiechnęła się do siebie
nad wyraz szeroko. Do głowy jej przyszło, że zręcznie wymusiła również na nim
dług wdzięczności, który w przyszłości będzie mogła wykorzystać dla swoich
celów. To zawsze działało na męskie ego. Teraz tylko musiała wymyślić, co
dalej. Wcześniej brała pod uwagę szybki powrót do Anglii, aktualnie miała jednak
trochę cięższy od swojego plecaka bagaż.
Praga musiała przestać wydawać jej się
taka zła jeszcze przez co najmniej kilka dni.
Otworzył oczy i poczuł się zupełnie
pozbawiony sił.
Zobaczył przed sobą Larę w fotelu, a gdy
ta dostrzegła, że nie spał, podeszła do niego. Trent chciał wstać, ale nie
mógł. Dostrzegł, że nie ma już na sobie szwów i w sumie całkiem nieźle się
trzymał. A więc nie musiał martwić się jadem… Jak długo w ogóle spał?
Podniósł się do pozycji siedzącej, ale nie
wstał z łóżka. Po prostu usiadł na krawędzi. Lara stanęła nad nim, szybkim
ruchem ręki chwyciła za lekko zawiązany pasek od szlafroka i odwiązała go bez
słowa. Zobaczyła Kurta w samych bokserkach, jednak nie ten punkt jego ciała ją
interesował.
-
Zobacz, jak cię ładnie pozszywałam. Aleś się urządził... - Dotknęła delikatnie
jego boku. Dotyk był kolący, chłodny. Przejechała palcem wzdłuż blizny po
szwach. Kurtis poczuł, że przechodzą po nim ciarki. Zamknął oczy. Jej dotyk nie
bolał, jej dotyk chłodził, pieścił.
Weź się w garść!
-
Mam ci podziękować, rozumiem?
- Po prostu następnym razem staraj się nie
spadać z dwukołowych pojazdów, wpadając mi w ręce. Już pal licho Boaz, ale
gdybym cię zostawiła na drodze…
- Miałabyś wyrzuty sumienia?
Zaprzeczyła ruchem głowy i splotła ręce na
piersiach.
- Byłeś idealnym materiałem, bym mogła
przypomnieć sobie moje krawieckie zdolności.
- Ja przynajmniej coś robię, a nie popijam
kawkę w Cafe Metro - zauważył, że zdębiała, więc dodał: - Widziałem Mercedesa.
A teraz zapytam jeszcze raz. Co tu robimy?
Jednak nie miała zamiaru odpowiadać
na to pytanie. Zresztą kiedy zadał je po raz pierwszy?
Widząc, że był ignorowany, wyciągnął rękę
w stronę drzwi, przy których leżała jego torba. Lara podeszła do niej i podała
mu ją. Wyciągnął z małej kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Odpalił.
Czuł na sobie jej niezadowolony wzrok.
- Co?
- Nic - odparła , odwracając się na
pięcie i odchodząc wolnym krokiem do drugiego pokoju.
- Jak to nic? Coś ci się nie podoba? -
zapytał już nieźle zdenerwowany.
- Ja tego nie powiedziałam - odparła
głośniej, zamykając się w swoim pokoju.
Kurtis westchnął, spalił papierosa, zgasił
go o podłogę i udał się do łazienki. Tam spojrzał jeszcze raz w lustro i z
godnością stwierdził, że wszystko z nim było w porządku, musiał tylko wziąć
prysznic i w końcu się ogolić.
Lara zajrzała do swojego plecaka, który
ukryła wcześniej precyzyjnie za łóżkiem. Znalazła w końcu mały portfelik i
przeliczyła pieniądze. Zostały same drobne… ale trudno, chciała Kurtisa - ma
Kurtisa. Przeliczyła wszystkie papierkowe i stwierdziła, że nie jest pewna jak
wyżyje tylko za dziewięćdziesiąt tysięcy w gotówce plus jakieś centy… Mimo to
odliczyła dziesięć tysięcy, zawinęła w rulonik i obwiązała gumką recepturką. Z
takim zwitkiem wstała i udała się w stronę saloniku, gdzie stała kanapa. Kurtisa
nie było w pokoju, za to w łazience paliło się światło. Spojrzała z
niezadowoleniem na zgaszonego o panel papierosa, w pokoju śmierdziało starym
petem, więc otworzyła okno, wzdychając. Nienawidziła tego smrodu.
- Naprawdę niegrzeczny chłopiec z ciebie,
panie Trent - wymamrotała pod nosem.
05. Reszty nie trzeba
- Masz! - rzuciła mu rulonik. - Na
parterze, obok recepcji są sklepy z ubraniami. Idź sobie coś kup. Nie będziesz
przy mnie paradował w majtasach.
Szybko wyszła z pokoju, zanim Kurtis
zdążył przyjrzeć się rzeczy, którą trzymał w dłoni. Croft podejrzewała, że
Trent ma jeszcze w sobie jakieś resztki godności i kasy, nawet w tak marnej
ilości nie przyjmie. Miała rację.
Szybko poszedł za nią i w drzwiach jej
pokoju odrzucił jej pieniądze pod nogi.
- Mam swoje rzeczy.
- Stare i śmierdzące.
- Nie chcę twoich pieniędzy.
- Przestań, to jakieś drobne…
Zszokował się i przełknął ślinę.
Co?
Chwilę rozmyślał za i przeciw, ale
ostatecznie wziął głęboki wdech.
- Nie będę twoim utrzymankiem.
- Czy ja się nie przesłyszałam? - zapytała
Lara podnosząc rulonik z ziemi i wracając się do saloniku. Stanęła obok
Kurtisa, uśmiechając się. - Naprawdę chcę, byś miał się czym ogolić i w co
ubrać; wyglądasz jak jakiś menel.
- Nie. Bierz te pieniądze, bo mnie zaraz
szlag trafi. Lubię wyglądać jak menel.
- Tak? - zapytała ze śmiechem w głosie
Croft.
Im głośniej się śmiała, tym Kurtis
bardziej się pieklił.
- Tak! - krzyknął w końcu.
Lara skrzywiła się i położyła mu rekę na
ramieniu. Odepchnął ją. Zrobiła to znów, grali tak w kotka i myszkę jeszcze ze
trzy razy co najmniej.
- Przestań zachowywać się jak dziecko! -
ryknęła w końcu, zirytowana do granic możliwości. W końcu nie zepchnął jej dłoni,
więc wzięła wdech i kontynuowała: - I słuchaj, bo nie będę powtarzać. Po
pierwsze, nie pracujemy razem. Po drugie, nie wiem, z jakiego uniwersum się
wziąłeś, ale w moim panują pewne zasady takie jak na przykład rozdawnictwo
pieniędzy na cele misji, więc potraktuj to jako część biznesu, w który właśnie
ze mną wchodzisz. Po trzecie, musisz dobrze wyglądać, bo jesteś mi potrzebny,
aby zebrać dowody i wykaraskać się z kłopotów, w ramach tego dostajesz wypłatę,
moją dozgonną wdzięczność i jednorazową przysługę.
Kurtis milczał. To, co mówiła, miało nawet
jakiś sens…
- Po czwarte - dodał - żadnych tajemnic.
Po piąte, żadnych czułości. - Ostatni raz strzepnął jej dłoń ze swojego
ramienia. Wyciągnął swoją przed, by uścisnęła ją w ramach dealu. - Umowa?
- Stoi. - Podali sobie ręce i ścisnęli
mocno. - A teraz weź ten rulonik i reszty nie trzeba.
Obiecał sobie, że wszystko odda, choćby
miał sam siebie sprzedać. Albo przynajmniej postara się dotrzymać słowa za
wszelką cenę, bo kasa, którą trzymał w dłoni wydawała mu się jakimś kuriozum. Zszedł
w szlafroku na parter przy recepcji i rzeczywiście zauważył sklep z ubraniami.
Uśmiechnął się z przekąsem i wszedł do środka.
- W czym mogę panu pomóc? - powiedziała
sprzedawczyni.
- wygodne, szerokie, w ciemnych kolorach i
dużo.
- zaraz coś się znajdzie - gdy to „zaraz”
minęło, Kurtis miał już przed sobą całkiem ładny wybór. Wybrał kilka
najciekawszych rzeczy, w dziwny sposób myśląc o tym, żeby i mu było dobrze, ale
i by Lara także była zadowolona. Zainteresowały go zielone bojówki, tak podobne
do tych, z którymi niewiadomo co zrobiła Lara. Oprócz tego kupa podkoszulek -
czarne i białe. Bluza? Obowiązkowa. Ale tym, co go najbardziej zdziwiło, było
to, że pośród tych wszystkich ciuchów ładna ekspedientka w garsonce, o
pokręconych blond włosach i z dużą pupą, podała mu kremowy, pedalski sweterek.
Pedalski. To właśnie pierwsze przyszło mu
na myśl.
- Widzi pan, doniosłam z asortymentu obok
te… - spojrzała na bojówki, które miał na sobie - dzikie stroje, ale sądzę, że
przydałby się panu również strój bardziej wyjściowy. Już nie tyle garnitur, co
może chinosy? - zapytała z nadzieją.
Kurtis nie był nauczony wydawania
pieniędzy, ale kobieta wydawała się mądra i z gustem, na pewno pomogłaby mu pomóc
też z czymś galowym; być może i takiego stroju oczekiwałaby od niego Lara; nie
znał jej, nie powinien się dopasowywać, ale miał jej zrobić przysługę. Kiedy
indziej będzie go stać na garnitur?
- A czy mogłabyś mi coś doradzić? - Uśmiechnął
się szarmancko, wyjmując ręce z kieszeni.
06.
Zapomnij o tym
Kurtis wrócił do hotelu. Myśląc o Larze,
otworzył drzwi pokoju. Teraz coraz częściej myślał tylko o niej, przyłapywał
się w czasie zakupów, że nawet śliczną blondynkę porównywał do niej i jeżeli
miałby zdecydować się na któryś typ, to ładne blondynki w garsonkach uważał za
interesujące zbyt… krótko. Na chwilę, ulotnie. Ktoś taki jak Lara – uparty,
silny, zdeterminowany i cholernie bogaty mógłby zainteresować go na dłużej.
W końcu sam musiał się do tego przyznać…
zauważył w niej kobietę interesującą. Kobiety tej jednak jak na razie nie było
widać w salonie. Siedziała w sypialce, czytając jakąś powieść kryminalną.
Usłyszała trzask drzwi wejściowych ale nie zareagowała. Może i nawet chciała
pójść zobaczyć, co takiego kupił sobie Trent, ale jakoś nie mogła się na to
zdobyć. Przecież ona nawet go nie lubi…
Położył się na kanapie. Nie miał w sumie
ochoty na rozmowę, skoro to ona nie zainicjowała jej pierwsza, ale przypomniało
mu się jego ostrze. Natychmiast zmienił zdanie, wstał i poszedł do niej.
Zapukał, gdyż mimo wszystko, tego wymagała kultura.
Mieszkał przecież z krezuską. Bóg wie,
czego od niego oczekiwała.
A, o to też wypadało zapytać, więc po
prostu ściągnie ją na pogadankę. Oby miłą.
- Wejdź! – odparła owa krezuska,
odkładając książkę.
Kurtis wkroczył do pokoju i już miał wypalić z
tekstem nie wiedziałem, że umiesz czytać,
jednak w ostatniej chwili ugryzł się w język.
– Nareszcie wyglądasz jak człowiek.
- Mam interes.
- Wal.
- Porozmawiamy w salonie?
- Z miłą chęcią. Idź, ja jeszcze coś
załatwię.
Poszedł.
Lara wyciągnęła zza łóżka swój plecak i
wydobyła z niego gazetę, którą dorwała w ręce przy lobby, gdy jeszcze Kurtis
spał. Teraz zamknęła plecak, rzuciła go pod łóżko i poszła do salonu.
Kurtis stał opierając się o stół. Ominęła
go, usiadła na fotelu, przeglądając wcześniej zdobyte czasopismo. Wyraźnie
udawała, że ją nic to nie obchodzi. Można by ją okrzyknąć profesjonalistką,
gdyż robiła to znakomicie.
- Nie interesuje cię, co chciałem ci
powiedzieć?
- Interesuje, owszem. Mów - powiedziała z
obojętnością. Chłopak podszedł do niej, złapał ją za podbródek i przechylił jej
głowę w swoją stronę.
- Nie lubię, jak ktoś mnie nie słucha.
Lara odłożyła gazetę i z
poważną miną zaczęła na niego patrzeć. - Tak lepiej. – mruknął
- A wiec... – odparła opierając głowę na
ręce -Może wszystko po kolei?
- Moje ostrze…
- Skoro te nędzne zdanie to wszystko, co
miałeś mi do powiedzenia, to teraz ja.
- Ostrze – powtórzył Kurtis.
- Tak, tak wiem. Przejrzyj sobie tą
gazetę.
- „Monstrum wciąż atakuje… wywiad z
doktorem medycyny sądowej Monicą Carvier”. Przecież sama mówiłaś, że zabiłaś
Eckhardta i jego pomagiera Karela. Co pominęliśmy?
- Nie wiem – odparła Lara – ale mogło być
tak, że Karel zabezpieczył dane o Nephilim na wypadek własnej śmierci i
przekazał zadanie dalej. Gdyby doszło do odrodzenia Sniącego, odrodziłby się i
on, i Karel, i wszyscy inni giganci.
- Sugerujesz, że ktoś może przejąć jego
pracę nad badaniami?
- Ty byś się nie ubezpieczył, wiedząc, że
coś ci grozi? Karel nie był głupi.
- Sugerujesz coś? – Kurtis naburmuszył
się.
- Karel mógł działać na dwie strony. Niby
pracował dla Eckhardta ale przekazywać informacje dalej. Po śmierci Eckhardta
ataki musiałyby ustać, a tak mamy pewność, że ktoś wciąż prowadzi badania nad
Nephilim.
- Kabała.
- Co?
- Nic.
- Panie Trent! Czy jest coś, o czym ja nie
wiem? O czym nie bardzo chciałbyś mi powiedzieć? – powiedziała doniosłym głosem
Lara. Nie lubiła tajemnic.
- Nie, tylko przypuszczenia. Organizacja o
nazwie Kabała ma dostęp do większości wartościowych akt przechowywanych w
Europie; mają swoje wtyki wszędzie, nawet w Interpolu. Działają po cichu, to
mafia – wytłumaczył.
- Możliwe… będziemy musieli to zbadać. Przynajmniej
odwiedzić tę Kabałę.
- Kabały się nie odwiedza. Nikt nie wie,
gdzie jest ani co planuje. Nie mamy żadnego punktu zaczepienia, poza tym nawet
jakbym wiedział, to i tak nie będę ich szukać. Ich przywódcą kiedyś był Eckhardt, zabił
mi ojca. Próbowałem się zemścić i nie wyszło. Polują na mnie już od kilku lat… Nie
będę wchodził w paszczę lwa.
- Rozumiem cię. Tchórzysz. Każdy by
tchórzył, kiedy chodzi o swoje życie – powiedziała, podchodząc do aneksu i
wyjmując z lodówki schłodzone wino.
- Ja nie tchórzę. Po prostu… zostałem sam.
Co mam zrobić?
- Pomóż mi – powiedziała wprost.
Rozlała wino do kieliszków, odłożyła
butelkę i podała do stołu dwa szkła. Napiła się, gdy tylko usiadła z powrotem
na krześle, a Kurtis nawet nie dotknął kieliszka.
Westchnął.
- Nie masz pojęcia, jacy są groźni.
- My jesteśmy groźniejsi - wyszeptała.
Uniosła kieliszek, czekając, aż Kurtis stuknie swoim w jej, wznosząc toast. Po
chwili zrobił to, drżącą ręką. Nerwowo przełknął ślinę i dopiero upił łyk.
Odłożył kieliszek tak jak Lara na stół i próbował
powstrzymać emocje.
Boisz się? To Kabała napełnia cię strachem? – pytał, chociaż nie sądził, że to prawdziwy powód. Nieśmiało spojrzał na
Larę. Siedziała wyprostowana, pewna siebie, dumna. Założyła nogę na nogę,
delikatnie się uśmiechała, delektowała winem, gdy raz po raz odrobinę zanurzała
pełne usta w kieliszku. Oblizywała je ze smakiem.
Patrzył na nią, przestając zupełnie
myśleć; wyłączając się, dopóki nie dostrzegł na sobie jej wzroku. Przez chwile
oboje patrzyli sobie w oczy i trwało to zaledwie chwilę, dopóki Lara nie wstała
nagle, nie podniosła kieliszka i nie opróżniła go jednym haustem do dna.
Uśmiechnęła się szeroko, podeszła do Kurtisa i, gdy siedział na krześle, nagle
usiadła na nim okrakiem. Tego się nie spodziewał.
Zrobiło mu się gorąco. Czuł zapach jej szamponu
do włosów, jej kremu do twarzy, jej ciała.
Jej.
Zapomniał o ostrzu, Monstrum, Nefilim,
Kabale i strachu. Zbliżył swoją twarz do twarzy Lary. Ich usta połączyły się,
nie chciały przestawać, pieściły się coraz zachłanniej.
Kurtis objął Larę w pasie i przytulił do
siebie, nie broniła się. Zamknęła oczy. Chciała, by ta chwila trwała wiecznie. Całowali
się długo, namiętnie, Kurtis dłońmi przesuwał po jej plecach, głaszcząc i
gładząc, potem wyżej, po łopatkach, zjeżdżając w przód palcami na obojczyk,
dotykając ramion, przesuwając wzdłuż nich, chwytając za dłonie i splatając
palce z jej palcami. A gdy się z nich wyplątał, dotykał jej ud; w końcu mocno
przytulił do siebie i wstał.
Zabolało; musiał być ostrożniejszy.
Postawił Larę na ziemi i spostrzegając
jednym okiem kanapę, podprowadził ją do niej, a ona delikatnie opadła na nią.
Otworzyła oczy, nie zastanawiając się nad niczym. Gdzieś tam wiedziała, że robi
źle, ale nie potrafiła teraz wyobrazić sobie zakończenia. Nie chciała
przestawać.
Kurtis obejrzał jeszcze raz leżącą na
kanapie kobietę. Była cudowna, wspaniała, seksowna. Przez głowę przemknęła mu
myśl, czy tego właśnie chce – „tak, jasne że tak!”. Zrobił ruch w jej stronie i
już leżał tuż koło niej, może na niej. Znów zaczęli się całować. Wiedział, że
nosiły ją uczucia.
Nagle zwątpił, coś go zaczęło dręczyć,
uwierać.
Wyrzuty…? Jak można wyrzucać sobie dobry
seks? Nie, to nie one.
To była świadomość.
Najgorszy błąd legionisty i zakonnika Lux
Veritatis – zakochać się i pociągnąć za sobą kobietę, którą się kocha, narazić
ją na niebezpieczeństwo. Na Kabałę. Tak zginęła jego babka i tak też stracił
matkę. Dziadek i ojciec, przywódcy zakonu, Wielcy Inicjatorzy byli
nieodpowiedzialni, bliscy tracili życie, Kurtis przełknął ślinę. Ta myśl była
zła, bolała, piła w serce, kłuła mocno, aż czuł, jak paliła żywym ogniem gdzieś
w trzewiach.
Odsunął się od Lary, ich usta rozłączyły
się. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Przepraszam
– wyszeptał. – Zapomnij o tym. – Wstał, ubrał kurtkę i wyszedł.
Czytając teraz te rozdziały, wróciły mi stare wspomnienia. Pamiętam jak oglądałam ciągle na Youtube filmiki z Angel of Darkness, licząc na kolejną część która niestety nigdy się nie ukazała.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko, było to moje pierwsze opowiadanie o TR i miło po latach wrócić do niego ponownie. Dzięki za udostępnienie! :)
Jak tylko wrócę do rodzinnego domu i odkopię starego laptopa, to wrzucę resztę. :)
Usuń