SPECJAŁ DRUGI



Croft drżała z zimna. Potrzebowała chwili – tylko jednej, by tam wejść i zobaczyć, jak będzie. Pogadać, upewnić się, uspokoić zszargane nerwy.
Paryskiej jesieni dawano może jeszcze kilka dni, aż tworzące się kałuże ustąpią miejsca pierwszym zlodowaceniom. Lara nie wiedziała, czego nie lubiła bardziej – czy tej upierdliwej mżawki, która podkręcała jej włosy, czy może tego białego łajna skrzypiącego pod butami.
Znowu marudziła. Nie pierwszy raz w tym roku się na tym przyłapywała; już nie tylko na pokaz, by wszem i wobec ukazać bezduszność, co podtrzymywało reputację i broniło przed ludzką ciekawością. Brakowało cierpliwości, więc brakowało i siły. Jeszcze przed ostatnimi wydarzeniami w Egipcie przypadkowi ludzie zatrzymywali ją na ulicach, szarpali za rękawy, robili selfie. Wtedy? Nie przeszkadzało to aż tak przesadnie, nawet uśmiechała się, podawała rękę. Miała czas, by zamienić słowo, upewnić w przekonaniach, że warto walczyć o marzenia. Przypomniała sobie, że grupie punków, która zaczepiła ją z gitarą przy londyńskim ratuszu i zagrała jakiś kawałek U2, pokazała nawet kilka blizn i opowiedziała którąś anegdotę.
Teraz? Nie odpowiedziała taksówkarzowi, który dobrodusznie uprzedził, że na modernizowanym osiedlu nigdy nie bywało spokojnie. Nawet, jeśli robotnicy wyrobią się z terminem i skończą z nawierzchnią na głównej, to i tak śmietniki będą regularnie płonąć.
Co kraj, to obyczaj.
Opatuliła się szczelniej kataną. To zdecydowanie nie był dobry pomysł, by tak się nosić, ale kto przewidział, że taksiarz nie podjedzie pod sam apartament, a wyrzuci ją gdzieś pośrodku niczego? Powinna zabrać grubszy sweter, ale nie miała pojęcia, że osiemnasta dzielnica Paryża o tej porze roku będzie w rozkopach i że zejdzie jej w niej aż tak długo. Miasto najwyraźniej chciało w końcu zrobić tu porządek; słyszała już wcześniej, że Barbès faktycznie uchodziło za najgorsze. Ale nie przeszkadzały jej konkretne zbiorowiska – ani czarni, ani uchodźcy. Ani czarni uchodźcy. Nie przeszkadzali jej nieautoryzowani poszukiwacze złomu czy uliczne muzy sprzedające krótkotrwałą podnietę. Przeszkadzali jej wszyscy w ogóle.
Co za zimny deszcz... W takim deszczu można przemoknąć na śmierć. Ściany wyglądają tak, jak by się miały zaraz zawalić. Co cię skłoniło, staruchu, by w ogóle tu pomieszkiwać?
Rozpadało się na potęgę.
No zajebiście... Wilgotno, zimno i  cuchnie. Muszę się poskarżyć dozorcy.
Wkroczyła w jedną z bocznych uliczek. Paryż – pomyślała z przekąsem. – Miasto piękna.
O tym nie pisali w folderach dla turystów.
Rzuciła ukradkowe spojrzenie czarnoskóremu osiłkowi, który właśnie ją mijał, pokazując jej szereg żółtych zębów. Gdy wystarczająco ją obrzydził, przerzuciła wzrok na numer bloku, a potem oznaczenia kolejnych klatek schodowych.
Szczury muszą kochać to miejsce. Zobaczyć Paryż i umrzeć. Gorzej być nie może*.

***

Otworzył jej drzwi, ale nie przywitał jej w progu. Gdy odwracał się i udał od razu w kierunku salonu, w jego oczach dostrzegła coś, co sprawiło jej subtelną satysfakcję.
– Witaj, Laro.
– Werner. – Jakoś nigdy nie potrafiła zwrócić się do niego po nazwisku, chociaż zwykle tak właśnie robiła. Szczególnie z ludźmi, którzy zachodzili jej za skórę.
Przekroczyła próg i zamknęła za sobą drzwi. Nie zdjęła zabłoconych traperów, odstawiła tylko plecak na ziemi, przy lustrze, obok którego dostrzegła powieszoną na haczyku parasolkę i stary, słomiany kapelusz. Rozejrzała się po pomieszczeniu machinalnie, od razu wybierając miejsce siedzące. Jej kawałek podłogi na ten wieczór.
– Całkiem wygodny – skwitowała, zanurzając się w miękkim,  wysłużonym fotelu. Nigdy nie podejrzewała Wernera o specjalny zmysł artystyczny, który sprawiłby, że stare mieszkanie zacznie wyglądać bardziej modernistycznie, i nie zaskoczyła się. Ścianki działowe oddzielające gabinet, sypialkę i salon wykonane były z drewna, a między szczeblami zamontowano szklane szybki. Był to jedyny element japońskiej architektury. Kręte schody prowadzące na piętro kojarzyły się z Francją – elegancją, a dywan, który pokrywał podłogę w części salonowej, wyglądał jak cygański towar eksportowy. Albo coś, co spadło z tira w drodze na stoisko targowe w tureckiej dzielnicy.
– Napijesz się czegoś?
– Wody.
Gdy sześćdziesięciotrzylatek odchodził, zauważyła, że lekko się zgarbił. Sięgnął ręką po wiszącą w przedpokoju laskę, której wcześniej nie dostrzegła. Kiedy stanął w części kuchennej
i wlewał do szklanki wodę z kranu, Croft wiedziała już, że odmówi sobie tej nieprzyjemności.
– Do rzeczy, Werner.
Usłyszała, jak zakasłał, po chwili odkrztuszając coś mocniej. Bacznym okiem obserwowała, jak zmęczonym ruchem wyciągał z kieszeni haftowaną chusteczkę. W dość powolnym tempie przyniósł szklankę i położył ją tuż obok Lary. Croft odsunęła ją automatycznie od siebie. Poczekała, aż mężczyzna usiądzie ociężale na drugim, takim samym fotelu.
– Potrzebuję pomocy, Laro.
Prychnęła, gdy tylko doszedł do niej sens szeptu.
– I po to mnie tu ściągnąłeś... No oczywiście. Jakby inaczej.
– Prawdopodobnie zostanę zabity.
Poczuła nieprzyjemny dreszcz. Przypomniała sobie, jak jeszcze pół roku temu sama przed lustrem przekonywała się, że przy następnym spotkaniu mogłaby bez mrugnięcia okiem zastrzelić tego skurwiela. Kiedy jednak usłyszała taką deklarację z jego ust, zauważyła, że nie bawiła się jakoś szczególnie. Zdjęła mokrą katanę i zarzuciła na oparcie fotela. Poprawiając się na siedzeniu, odkleiła od pleców lekko przemoczony, czarny top.
– Chciałabyś się wysuszyć? Mogę…
– Musiałeś mieć naprawdę dobry powód, skoro ściągnąłeś mnie tu aż z Londynu. Nie jesteś też aż tak głupi… Wiesz, że w moim przypadku żywić odrazę do ciebie to eufemizm. Nie pierdol mi tu o suszeniu, tylko mów.
Drżącą ręką poprawił na nosie okulary.
– Muszę zdobyć namiary na obrazy Obscura dla klienta o imieniu Eckhardt. To psychopata.
– Dobraliście się – skwitowała przez zęby. – Nie jestem zainteresowana. Daj mi powód, by zaczęło mnie to obchodzić. Dobry powód.
– Czuję, że ktoś mnie śledzi. Tuż pod moim oknem, na ulicy, umierają ludzie.
– Ludzie umierają też w innych miejscach, nie wiedziałeś o tym? Na przykład w piramidach, tuż obok twojego vana.
– Proszę. Odnajdź kobietę o nazwisku Carvier...
Był zdesperowany, więc paplał trzy po trzy, zamiast zacząć od początku i doprowadzić wątek do końca. Wkurzyła się. Wstała z fotela i podeszła do niego. Energicznie oparła dłonie na podłokietnikach i zbliżyła twarz do twarzy starca.
– Egipt, Werner…
Nie dokończyła. Ciemność pochłonęła pokój; jedynie błyskawica przeszyła niebo dwukrotnie, a urwane światło rozświetliło pokój zaledwie na sekundę. Po nim grzmotnęło.
Nie uciekaj. – Usłyszała znajomy i jednocześnie nieznajomy głos w swojej głowie.
A potem już tylko cisza.

***

– Nie jestem aż tak bardzo nieodpowiedzialna.
Mężczyzna po czterdziestce zmęczony położył twarz na dłoni łokciem opartej o biurko.
Ile dałaby Croft, by przesłuchiwał ją ktoś nieco bardziej… zaaferowany? Światło jarzeniówki migało mu w twarz, więc drugą ręką puścił długopis i zgasił lampkę. Rzucił kobiecie pełne sceptycyzmu spojrzenie i wyciągnął rękę w stronę żarówki.
– Nie radzę. – Usłyszał, po czym dotknął otwartą dłonią rozgrzanego szkła. Syknął, szybko odrywając palce.
Croft parsknęła. Wzrok utkwiła w ściereczce zawieszonej na kaloryferze.
Nadinspektor podłapał jej spojrzenie i obrotowym krzesłem cofnął się pod okno. Z pomocą szmatki dokręcił żarówkę i ponownie zapalił lampkę. Powrócił do poprzedniego ułożenia, sięgając leniwie po długopis.
– Więc chce mi pani powiedzieć, że mężczyzna zginął, kiedy tylko zgasło światło, a gdy się pani obudziła, ktoś obsmarował ścianę jego wnętrznościami?
Przytaknęła, a mężczyzna podrapał się po brodzie.
– No jakby to powiedzieć… Wie pani. Te zeznania nie są jakoś szczególnie pomocne.
– Może bardziej pomocne byłoby, gdybym poszukała mordercy na własną rękę, zamiast robić wam przysługę i zgłosić przestępstwo?
– To sąsiedzi zgłosili… – nie skończył. Po pokoju rozniosło się pukanie. – Wejść.
Drugi z mundurowych wsunął rozczochraną głowę do pomieszczenia.
– Nadinspektorze, czy mogę…
– Wejdź, Levis.
Mężczyzna za biurkiem wstał, poprawiając skórzany pas spodni mundurowych, wyprasowanych w ostry kancik. Machnął zapraszająco ręką, następnie wyciągnął ją po plik dokumentów, które odłożył na biurku. Lara wyłączyła się z rozmowy, gdy mężczyźni zaczęli po cichu wymieniać informacje. Zawiesiła wzrok na papierach.

DENATKA: JANICE Przyjazna GARTHIER
ZGON: 15 LISTOPADA 2003
KRYPTONIM MONSTRUM – RYTUAŁ DEWIACJI SAKRALNEJ
PROSTYTUTKA

Poniżej znajdował się adres zamieszkania lub może miejsca, w którym kobieta zaszła komuś za skórę po raz ostatni. Croft przyjrzała się jej zdjęciu. Przedstawiało wysoką blondynkę o włosach krótko ściętych na Kleopatrę. Faktycznie, wyglądała przyjaźnie, szczególnie w obcisłych spodniach koloru szminki Marilyn. Lara zerknęła ukradkiem za siebie. Policjanci nie zwracali na nią uwagi, więc jakby nigdy nic pewnym ruchem ręki rozsunęła papierzyska. Dokument, który znajdował się pod notką o zabójstwie, był kserem kolejnych akt.

DENAT: RENNES DANIEL GILBERT
ZGON: 16 LISTOPADA 2003
KRYPTONIM MONSTRUM / RYTUAŁ DEWIACJI SAKRALNEJ
SZMUGLER / LOMBARDZISTA / ARCHIWISTA

Kolejny adres i kolejne zdjęcie – tym razem przeraźliwie chudego mężczyzny w średnim wieku. Croft wydobyła ostrożnie jeszcze jedno pismo, ale w tym samym momencie usłyszała za sobą krok. I trzask drzwi. Podniosła wzrok i ujrzała nad sobą twarz młodszego inspektorzyny. Nawet nie zauważyła, kiedy starszy zamienił się z nim rolami.
– No, no, no. Ciekawość zżera? – zaczął. – Robert Levis, inspektor agencji SOCA. – Podał jej rękę, siadając. – Lady Laro Croft, czy słyszałaś może kiedyś o nas...?
Był przystojnym szatynem o ciemnych oczach i sylwetce, która pod garniturem wydawała się dość licha i szczupła. Lara widziała już takich mężczyzn. Postawiłaby setkę, że gdyby ten zdjął z siebie marynarkę i rozpiął koszulę, zobaczyłaby całkiem nieźle wyrzeźbiony tors.
Niezły. Akurat taki, by się spoufalić.
– Słyszałam. Przejmujecie obowiązki niebieskich Brytoli, gdy zaniemogą.
– Cieszę się więc, że konwenanse mamy za sobą. Dość gierek. Póki co wygląda na to, że stałaś się jedną z podejrzanych i właściwie marnowałaś tu czas. Twoje zeznania na nikim tu nie zrobiły wrażenia. A jednak pozwolę ci się wykazać.
– O, łaskawco… – sarknęła i przypomniała: – dość gierek. Myślę, że mogę znać nazwisko kolejnej ofiary.
Podrapał po trzydniowym zaroście. Lewa brew powędrowała ku górze. Nie zdążył zapytać.
– Carvier. Ostatnią prośbą Wernera był kontakt z tą kobietą.

***

Podziękowała sekretarce za kawę, ale nie zdążyła nawet zmoczyć ust, gdy Robert pospiesznie wszedł do gabinetu. Rzucił tuż przed nią na blat kolejny papier.

DENATKA: CARVIER MARGOT
ZGON: 18 LISTOPADA 2003
KRYPTONIM MONSTRUM / RYTUAŁ DEWIACJI SAKRALNEJ
HISTORYK INSYTYTUTU BADAŃ – LUWR

Spojrzał rozczarowany, przysunął krzesło i usiadł tuż obok Lary.
– Zakazu opuszczania miasta nie cofnę, ale potrzebujemy cię w terenie. Robi się grubo.
Croft zamyśliła się i spochmurniała.
– Miałam odpoczywać. Byłabym u siebie i miałabym święty spokój, gdyby mnie ten stary kutas nie sprowadził i… – przerwała. Zdała sobie sprawę, że jej słowa wcale nie były szczególnie sympatyczne. I, mało tego, w ogóle nie interesowały Levisa. A przynajmniej nie powinny.
– Gdyby nie SOCA, czekałabyś już na rozprawę. Udział w śledztwie jest gorszy?
Wzruszyła ramionami.
– Masz tupet. Poza tym, bądźmy szczerzy. Co byś ze sobą zrobiła w Surrey? Według opowieści starego Smitha, nadal nie wychodziłabyś z łóżka, depresantko. Przydaj się na coś, Croft. Weź dupę w troki i zacznij starać się bardziej. Kto mógłby być następny? Myśl.

***

Wiedziała, że ma na sobie podsłuch i jest obserwowana, ale nie mogła niczego z tym fantem zrobić. Chcąc czy nie, musiała zacząć żyć. Levis miał rację.
Nie miała ochoty na taką współpracę.
Czuła się zmęczona, cholernie samotna, ale przecież tylko na własne życzenie, więc zaraz uciszyła tę myśl. Nadal jej się nie chciało i nie była przekonana.
Mogłaby przecież zadzwonić do Winstona i uspokoić go, że wszystko z nią w porządku. Nikt by niczego jej za to nie wlepił. Mogła korzystać z telefonów, a agenci SOCA z Levisem na czele nie utrudniali jej życia w Paryżu. Sprawa musiała być poważna, skoro przyjechali załatwiać sprawy Monstrum aż tutaj. A może nie mówili jej wszystkiego? Może Londyn miał być kolejną europejską stolicą brutalnych mordów?
Chuj wie. – Kopnęła większy kamerdolec na drodze. Trzymając ręce w kieszeni, przemierzała ciemne, boczne uliczki getta.
Levis wymagał od niej niemożliwego. A przynajmniej czegoś więcej, niż była w stanie ogarnąć. Po cholerę podawała mu nazwisko Margot? Nie zależało jej na obronie życia. Na uniewinnieniu się? To już prędzej. Przynajmniej tyle, że kobieta zginęła, kiedy Croft urzędowała w gabinecie Roberta. Nie mogła się rozdwoić, więc ciężar przestępstwa zmalał choć odrobinę.  
Przystanęła, gdy usłyszała ciche pogwizdywanie. Ktoś w kapturze w przeciwległej uliczce opierał się o ścianę nogą zgiętą w kolanie. Biały mężczyzna chował się za dymem papierosowym i pogwizdywał raz po raz znaną jej melodię. Ba. Melodię, którą cholernie lubiła.
Nie wiedziała nawet skąd. Nie kojarzyła ani tytułu, ani wykonawcy. Ruszyła w stronę przykrego artysty i coś ją tchnęło, by odgwizdać. Mężczyzna opuścił nogę i przydeptał nią rzucony niedopałek. Nie podnosił wzroku.
– Wiedziałem, że cię tu spotkam.
Jego ton głosu mówił jej jednocześnie wszystko i nic.
Skąd ja cię znam?
Nie dała po sobie poznać konsternacji, ale uczucie, że spotkali się już wcześniej, było niepokojące i intrygujące zarazem.
– Croft. – Podała mu dłoń, ale nawet na nią nie spojrzał. Wzrok wbijał w ziemię.
– Wiem, kim jesteś.
Ale ja nie wiem, kim jesteś ty, cwaniaczku.
Spojrzała na niego beznamiętnie. Starała się, by twarz nie wyrażała żadnych konkretnych emocji; od miesięcy praktykowała, więc szło jej całkiem nieźle. Wzruszyła tylko ramionami. Przypomniała sobie, że wciąż miała na sobie podsłuch. Nie miała zamiaru oddawać tego kogoś w ręce Levisa. Ten ktoś był zbyt… znajomy. Jak przeczytana lata temu książka, której tytuł wyleciał z głowy. Albo jak smak dobrego tytoniu, którego nigdy sama nie paliła, a jednak kojarzyła go. Palił go jej ojciec. Smak był ulotnym wspomnieniem.
– Widziałaś już dziennik? – przerwał jej myśli.
Nie odpowiedziała, gdyż pytanie zaskoczyło ją bardziej, niż przewidziała. Jaki dziennik? Zresztą nie ważne, o co zapytałby ten koleś. W ogóle wprawiał ją w zdziwienie. Przełknęła ślinę.
– A więc nie widziałaś.
Skąd wiedział? Po czym poznał? Znał ją aż tak dobrze, że czytał z niej? Odpowiedziała mu ciszą. Przyglądała się bacznie każdemu ruchowi – gdy wyprostował się, gdy wsadził dłoń do kieszeni bojówek, gdy wyciągnął z niej małą, pogiętą karteczkę. Podał ją Larze.
Von Croy, Przyjazna, Rennes, Carvier, Bouchard, Luddik, Vasiley, Trent.
Tym razem nie ukryła zdziwienia. Unisoła brew i spojrzała na mężczyznę pytająco.
– Znajdź Karela w Strahov. Nie ufaj nikomu. Tylko ty możesz to powstrzymać.
Odwrócił się. Ruszył do nieopodal stojącego motoru. Zapamiętała rejestrację. Nie chciała pozwolić mu wsiąść, ale jakby nie mogła się ruszyć. Chciała i jednocześnie nie chciała wyciągać dłoni w jego stronę, szarpnąć za bluzę, za kaptur. Zdjąć go, zobaczyć twarz dokładniej. Już teraz Lara czuła, że obraz rozmazywał się jej; nie pamiętała już rejestracji. Usilnie skupiła się, by zapamiętać imiona z kartki. Mimo że wciąż ściskała ją w dłoni, nie była jej już pewna.
Niczego nie była.
– Trent będzie ostatni?
– Znajdź Karela w Strahov i pozwól mu zabić Eckhardta. Aha… – Zatrzymał się i ostatni raz spojrzał na nią, jednak kaptur wciąż zasłaniał mu twarz. – I, błagam cię, nie walcz z robalem.

***

Obudziła się mokra. Ostatni raz pociła się przez sen wtedy, gdy intensywnie śniła o Egipcie. Potem już nic nie było w stanie równie mocno nią poruszyć. Spojrzała w stronę nocnej półki, którą oświetlał blask księżyca w pełni. Upiła łyk wody ze szklanki, wstała i podeszła do krzesła, na którym wczoraj zostawiła ubrania. Drżącą ręką sięgnęła do kieszeni spodni.
Była pusta.
Croft zdjęła z siebie mokry podkoszulek i poczuła na plecach przyjemny chłód dochodzący z lekko uchylonego okna.
To tylko sen, głupia...
Usiadła z powrotem na łóżku.
Obok szklanki leżały czysta kartka papieru i wieczne pióro. Lara odkręciła nakrętkę i przyjrzała się stalówce. Nie przypominała sobie, by cokolwiek wczoraj notowała, mimo to kawałek połyskującego metalu zabrudzony był od jeszcze nie do końca wysuszonego atramentu. Westchnęła i zaczęła notować z pamięci
– Von Croy, Przyjazna prostytutka, lombardzista, Carvier… – Na moment zamknęła oczy i otworzyła je. – Bouchard, Luddik, Vasiley...
Poczuła, jak stado mrówek spaceruje jej po ramieniu. Ciarki postawiły włoski na jej ręce.
– Trent – wyszeptała.
Dlaczego miała w głowie obraz tego mężczyzny? Nigdy wcześniej go nie widziała. Przecież wiedziała, że mózg nie potrafi sam wymyślać twarzy. To dlatego facet nosił kaptur? A głos? Musiała więc śnić o kimś, kogo już spotkała, chociażby przelotnie. Może usłyszała go gdzieś w telewizji lub radio? Nie potrafiła sobie przypomnieć.
Przyłożyła rękę do czoła, odłożywszy pióro. Wzięła jeszcze kilka głębszych wdechów, unoszących niemiarowo jej nagie piersi. Chwyciła za telefon komórkowy.
– Robercie? – Odczekała na zaspaną odpowiedź w słuchawce. – Sprawdź nazwisko… – rzuciła przelotne spojrzenie na zapisaną kartkę – …Bouchard.
– Louis Bouchard? Król Paryskiego Podziemia, właściciel Le Serpent Rouge? –Niespodziewanie ożywił się. – Ktoś jeszcze?
– Nie wiem, może to tylko przeczucie. Będę u ciebie z samego rana.
Na pewno jej nie uwierzy, ale nie miała już nic do stracenia, a on i tak nie miał niczego lepszego. Tkwili w martwym punkcie.
Położyła się  i okryła kołdrą. Przed oczami wciąż miała sylwetkę tego mężczyzny.
Za bardzo się stresujesz i dostajesz do łba.
Poczuła na piersiach przyjemny materiał chłodnej poszewki. Wzięła głębszy wdech, ale wiedziała, że to na nic. Nie mogłaby teraz zasnąć. Za dobrze siebie znała. Rzuciła okiem na ekran telefonu. Trzecia w nocy.
Musnęła dłonią po obojczyku, zamykając oczy. Dotyk był przyjemny, więc opuściła palce nieco niżej. Delikatne głaskanie pobudziło wyobraźnię. Przez moment wydawało jej się, że to ten mężczyzna swoimi silnymi, zniszczonymi dłońmi przesuwa po jej nagim ciele. Znów zatrzymał się na piersiach i, chociaż wydawało jej się, że wcale tego nie chciała, zaczął je dotykać mocniej, raz po raz kciukami trącając coraz twardsze sutki.
Jęknęła.
Bardziej zdecydowanie ujęła je i zaczęła podszczypywać. Przez chwilę jeszcze bawiła się nimi, a drugą dłonią przesunęła szeroko rozstawionymi palcami po żebrach i brzuchu. Podbrzuszu. Wskazującym lekko przycisnęła przez materiał czarnych majtek wzgórek łonowy.
Nie… nie tam…
Odrobinę zsunęła bieliznę i rozsunęła szerzej uda. I usta, bo trudno było utrzymać w ciszy przyspieszony oddech. Ciekawe, jakby całował, jak wygląda jego twarz? Pewnie ma zarost, pewnie szorstki… A jakby przesunął twarzą po wnętrzu jej ud?
Palcami rozchyliła wargi sromowe i zanurzyła w nich palec, nie przestając równocześnie coraz mocniej bawić się sutkami. Widziała, jak ktoś brutalnie przyciska ją do ściany paryskiego zaułku i, szarpiąc za warkocz, drugą ręką rozpina sobie rozporek. W jej wyobrażeniu jego fiut był całkiem spory. Idealny. Chryste, ależ była mokra i gotowa na niego!
Zaciskając powieki, wsunęła powoli i płytko jeden palec, kciukiem jednocześnie drażniąc łechtaczkę. Z każdym kolejnym zanurzeniem wyobrażała sobie mocniejsze pchnięcie. Gdy wsunęła środkowy – w jej wyobrażeniu Robert Levis przyglądał się scenie z rogu bocznej alejki.  Oddychała ciężko, pojękując coraz odważniej.
Tajemniczy nieznajomy wziął ją na ręce i posuwał, miarowo podrzucając lekko w górę. Levis zniknął z wyobrażenia. Wiedziona impulsem szybko wsuwała w siebie trzy palce, nie przestając uciskać sterczących sutków. Coraz brutalniej; mięśnie zacisnęły się mocno, a spomiędzy miękkich płatków wydobyło się jeszcze więcej przyjemnej wilgoci. Ostatnie jęknięcie wypuściła z siebie mimowolnie, oszołomiona siłą. Z ręką na kroczu otworzyła oczy i, wytrwawszy tak jeszcze kilka minut, udała się po chwili do łazienki.

***

Stał na tarasie i lustrował okolicę, paląc papierosa. Noc była spokojna, chociaż wiedział, że w tym właśnie czasie niedaleko cmentarza działa się kolejna rzeź. Niby było mu żal Louisa, zresztą nie mógł mu pomóc, nie mógł podchodzić za blisko i reagować. Historia musiała zatoczyć wreszcie koło, ale bez jego najmniejszego udziału.
Miał nadzieję, że to ostatni już raz.
Nikt nie mógł o nim wiedzieć – znał ryzyko. I tak za bardzo wyzwał los i postawił wszystko na jedną kartę. Ostatnio odważył się podejść do niej i porozmawiać, chociaż skończyło się to tragedią. Niepotrzebnie ją wtedy całował. Nie miał prawa się wtrącać i zmieniać biegu wydarzeń! Nie miał prawa na nią czekać tam, gdzie nie miała w ogóle go spotykać! Ależ jaki ten seks był wtedy przyjemny! 
Zacisnął pięści, przypominając sobie jej poszatkowane w Sanitarium ciało. Byli wtedy tak blisko! Tak cholernie blisko i na nic!
Uderzył pięścią o balustradę. Dogasił papierosa i wrócił do pokoju. Spojrzał na zdjęcie ustawione na nocnej półce – właściwie na wycinek z gazety. Twarz starszej od niego o cztery lata kobiety była poważna, lenonki zjechały jej na czubek nosa. Nad głową widniał nagłówek.
NIE ŻYJE LARA CROFT
Trent wzdrygnął się i wziął ramkę w dłoń, drugą ręka dotykając swojego boku. Za takie ideały warto było tracić życie. Nawet piąty raz.

***

– Mówiłaś, że w tym śnie… – Levis wkroczył do gabinetu pełen energii, a przy tym wściekły jak osa – ...jak się nazywała ta miejscowość? Czy coś?
– Strahov?
– Kto jest następny?
– Jakiś Luddik. Co? Znowu nie zdążyłeś?
W odpowiedzi spojrzał na nią pretensjonalnie i rzucił papier na biurko.

DENAT: BOUCHARD LOUIS
ZGON: 19 LISTOPADA 2003
KRYPTONIM MONSTRUM / RYTUAŁ DEWIACJI SAKRALNEJ
WŁAŚCICIEL LE SERPENT ROUGE

Popatrzyła na Levisa beznamiętnie.
– Ubieraj się. Za dwadzieścia minut będzie po nas helikopter. Cofam zakaz opuszczania stolicy. Wracasz do Brytanii. Dziwne rzeczy się z tobą dzieją, trzeba cię gdzieś schować. Tu już nie jest bezpiecznie.
Przypomniała sobie słowa nieznajomego.
Nie ufaj nikomu. Tylko ty możesz to powstrzymać.
Dlaczego to wtedy powiedział?
– Nie – żachnęła stanowczo i wstała z krzesła, spoglądając prosto w oczy Levisa. – Ty zostań i odnajdź Luddika. Następni są jacyś Vasiley i Trent. Zapewnij im ochronę, zanim będzie za późno. Ja polecę do Strahov.
– Jesteś nieostrożna.
– Co mam do stracenia?
Nie odpowiedział.

***

Przyspieszyła kroku, ostatecznie wybijając się mocno i przeskakując nad wolnymi i cuchnącymi konstruktami. Odwracając się, wycelowała i zestrzeliła jednego, potem drugiego. Minęła tabliczkę z napisem, który uświadczył ją w przekonaniu, że była w odpowiednim miejscu i czasie.

WYDZIAŁ DS KOREKTY CHIRURGII
INSTYTUT PSYCHIATRII, SANITARIUM

Dziwaczne, obandażowane twory z wydłużonymi kończynami i płaskimi twarzami podobno były wytworem niejakiej Kristiny Boaz. A przynajmniej tak podsłuchała wcześniej, przeczołgując się szybem wentylacyjnym nad jednym z gabinetów.
Wszystko w końcu układało się w całość. Ten cały Eckhardt chciał przyzwać do życia Śniącego; ten drugi blondyn – Karel – był sprawcą mordów rytualnych i członkiem jakiejś sekty. Von Croy miał jakiś dziennik, w którym gromadził nich informacje. Chociaż nigdy widziała tych pism, to przewidywała, co staruch chciał osiągnąć.
No i w czasie przesłuchania w gabinecie Eckhardta zginął Luddik – jak się okazało – czeski dziennikarzyna. Musiała powiadomić Levisa. Niech szuka i pilnuje tych ostatnich, Vasileya i Trenta.
Uśmiechnęła się pod nosem.
Serce biło szybciej niż w normie. No, może nie potrafiła się pozbyć dziwnego uczucia, że tym razem poszła na skróty. Że nie wysiliła się, by rozwiązać zagadkę, a jednak poprowadził ją sen. Posłuchała rad mężczyzny i udało się! Dlaczego? Chęć poznania napędzała ją w tej chwili i nadawała sens. Musiała się dowiedzieć.
Ostatecznie ucieszyła się, że po śmierci Wernera oddała się władzom i złożyła zeznania. Na dobre jej to wyszło. Być może nie można być przez całe życie wkurwioną gówniarą pragnącą świętego spokoju? Być może autodestrukcja nie prowadziła do niczego dobrego.
Przeładowując broń, Croft postanowiła przerzedzić eksperymenty na piętrze. Weszła do windy. Usłyszała kroki. Pewniej przytrzymała pistolet, gdy drzwi zamykały się. Kiedy zobaczyła w ostatniej chwili wtykającą się przez drzwi ludzką dłoń, jej brwi powędrowały ku górze.
Czujka zadziałała i drzwi otworzyły się ponownie.
Do windy wszedł mężczyzna. Gdy wyciągał rękę w stronę Lary, ledwo dotarło do niej, co powiedział. Skupiła się na jego tonie. Tonie głosu mężczyzny ze snu.
– Kurtis. Chyba jedziemy na to samo piętro.
Zbyt oniemiała nie podała mu dłoni.
– Czy coś się stało? – zapytał grzecznie, wyciągając z kabury przedziwny pistolet. Przeładował go. Na chromowanej kolbie dostrzegła grawer: BORAN-X.
– Szukam Karela. I niejakiego Eckhardta – zagadnął Kurtis chyba dość wesoło. Przyglądał się jej z zaciekawieniem, czekając. Zachęcał ją sympatycznym wzrokiem. 
– Lara. Lara Croft.
– O kurczę! TA Lara Croft? – Przypatrzył jej się dokładniej. – Faktycznie, wyglądasz na cholernie zmęczoną Larę Croft. Naciśniesz guzik? – Uśmiechnął się zniewalająco, ukazując szereg równych, białych zębów.
Jak… jak to możliwe…?
Wykonała polecenie, przytakując, i starając się na niego nie patrzeć. Zbierała myśli.
Ledwo noc temu… Nuciłeś melodię, której nie znałam. A teraz jesteś tu i… Zaraz, zaraz...
– Trent? – upewniła się.
– Do usług.
– Nie, nic. To znaczy... – Zastanowiła się, czy by jej uwierzył. No cóż. Levis nie miał wyjścia, więc temu też nie miała zamiaru odpuścić. Najwyżej uzna ją za wariatkę, ojej. Co miała do stracenia? Swoją drogą, to mogło być nawet zabawne. Chyba się pocieszała. Chyba nieskutecznie.
Wzięła głęboki wdech.
– Wczoraj mi się śniłeś. W Paryżu podałeś mi kartkę z nazwiskami umierających.
– Byłem w Paryżu – przytaknął, a widząc jej spojrzenie, zaraz też kiwnął głową. – Posłuchaj, nie wiem, o co ci chodzi, ale czy na tej karteczce było nazwisko Eckhardta? Bo to jedyny typ, który musi zginąć.
Winda się zatrzymała i otworzyła, ale nie wyszli z niej. Lara zaprzeczyła ruchem głowy, więc Kurtis kontynuował:
– Zabił mi ojca i wszystkich innych z Lux Veritatis. Ale wierz mi lub nie, nigdy wcześniej nie widziałem zmęczonej, ani nawet pełnej sił, Lary Croft. I tym bardziej nie dałem ci żadnej karteczki.
– Ale… – nie skończyła.
Przecież wystawia się na śmierć! Jest w kolejce...!
– Chodź, Laro Croft. – Szarpnął jej rękę. – Zrobimy to razem. Będę cię krył.

***

Śnieg sypał na potęgę, zabielając ulice coraz pełniej. Nieba nie rozświetlały żadne gwiazdy, a przynajmniej nie były widoczne, gdy światło latarni rozświetlało plac. Wysoki, postawny inspektor zdjął rękawiczkę i wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy.
– Poruczniku, wyślij ekipę sprzątającą i koronera z wydziału. Mathias Vasiley nie żyje. Zginął w swoim mieszkaniu.
Schował komórkę i udał się w stronę samochodu. Gdy siedział już wewnątrz ciepłego land rovera discovery, włączył radio, które od razu ryknęło.

Póki w nas oddech się tli
Mamy świadomość przeżycia
W naszych sumieniach.

Wyciągnął ze schowka notes i długopis.

DENAT: VASILEY MATHIAS
ZGON: 19 LISTOPADA 2003
KRYPTONIM MONSTRUM / RYTUAŁ DEWIACJI SAKRALNEJ
MARSZAND

Zanotował i odetchnął głęboko, odrzucając notes i długopis na siedzenie obok.
Pozostał Trent. Trent, którego nie znała sieć ani wywiad. O którym nikt nigdy nie słyszał.
Który prawdopodobnie nie istniał lub był nikim.

***

Wielka ważko-modliszka ruszyła w ich kierunku. Kurtis rzucił Larze przenikliwe spojrzenie. Wyglądał na takiego, który był w swoim żywiole i zachowywał się intuicyjnie, jak gdyby wcale nie robił tego pierwszy raz. Dziwnym trafem wiedział, że drogą do sukcesu były gruczoły jadowe.
– Idź dalej! Nie trać czasu!
Pchnął Larę w przód i wskazał palcem platformę. Splótł palce obu rąk, by mogła ulokować na nich stopę. Nie zrobiła tego.
– NA CO CZEKASZ?!
– Nie zostawię cię – wyciągnęła pistolet. – Zginiesz tu.
– Ja? – prychnął. – Chyba nie doceniasz ani Legionu Cudzoziemskiego, ani Lux Veritatis!
Wyczepił z paska dysk, który wzniósł się w powietrze i zapłonął złocistym blaskiem, pozostawiając za sobą równie połyskującą smugę światła. Croft spojrzała na to zaskoczona, ale nie miała czasu. Kurtis popędzał ją, znów składając dłonie. To, co pozostało z Kristiny Boaz, już przestało się miotać na oślep i obrało konkretny kierunek. Przebierało odnóżami dość szybko, nacierając na bohaterów.
Decyzja, decyzja… Lara westchnęła ciężko. Ktoś w końcu musiał powstrzymać Karela, tak przecież powiedział jej w śnie… Przypomniała sobie coś jeszcze.
Nie walcz z robalem.
– RUSZ SIĘ! – Usłyszała.
Oparła się o męskie, silne ramiona i położyła nogę na dłoniach. Trent mocno wybił ją w górę. Wdrapała się na platformę.
– Łap! To ostatni artefakt, użyj go… – nie zdążył niczego wyjaśnić, bo Boaz była już zbyt blisko. Wycelował pistolet w pierwszy z gruczołów. – A zresztą radź sobie!
Spojrzała na niego ostatni raz i pobiegła w stronę korytarza.

***

Poczuł mocne ukłucie w boku i zerknął w stronę ramki. Uśmiechnął się sam do siebie. Papieros wypadł mu z dłoni. Nie można zmieniać biegu historii… – Wyciągnął z kieszeni srebrną kulkę, wrócił do gabinetu i odłożył ją na blat dębowego biurka. Całe szczęście, że wykradł ją z Luwru za pierwszym razem! Baskijski, kryształowy Denbora Mark pozwalał na alternatywne rozwiązania.
Chociaż raz Trent odnalazł linię, w której oszczędzał Larze zmagań z policją i uratował jej życie! Próbował już tyle razy odratować każde istnienie, ale nie było to możliwe; nie potrafił też cofnąć rzeczywistości zbyt daleko, by inaczej pozbyć się Eckhardta czy Karela. Denbora Mark tak nie działał. No i każda próba nieangażowania w to Croft kończyła się dla niej źle.
Ze wzruszeniem przypomniał sobie scenariusz, w którym odważył się do niej zagadać w Cafe Metro i wylądowali na noc w tanim motelu. Rozkochał ją w sobie na tyle, by nie zostawiła go samego z Boaz. Kiedy poświęciła się dla niego i umierała jego w ramionach, miał tylko kilka chwil, by skorzystać z kryształu.
Innym razem popełniła samobójstwo, mając już zwyczajnie dość. Monstrum ją przerosło. Odetchnął spokojnie, wzruszony.
Udało się.
Teraz rzeczywistość dostosowywała wszystko pod nową linię. Czuł, że odchodzi. Że ulatuje i staje się coraz bledszy. Po raz ostatni rzucił wzrokiem na wycinek gazety w ramce. Uśmiechnął się do niego życzliwie, gdy ten zmieniał nagłówek, zanim Kurtis zniknął całkowicie.
LARA CROFT UNIEWINNIONA

***

– Cieszę się, że nic ci nie jest.
Spojrzała na niego smutno, gdy przekręcał kluczyk w stacyjce.
– Nie znalazłem tego całego Trenta w żadnej bazie, ale na moim biurku było to coś. – Podał jej małą, kryształową zawieszkę w kształcie kuli. Widziała już ją w Luwrze. Denbora Mark.
– W ogóle nie pamiętam, bym zbierał wycinki gazet. Ktoś wsadził to do ramki. Dziwne, nie? Żaden wyrok oficjalnie nie zapadł.
Nie słuchała go, tylko przyglądała się w milczeniu to kuli, to ramce, które trzymała w dłoni.
Levis kontynuował:
– Wysłałem też naszych chłopców na Strahov. Wszystkie dowody świadczą o rytuale przywołania Nefilim. Zupełnie jak w odnalezionym u Carvier dzienniku von Croya. Chyba po prostu zjawiłaś u niego w nieodpowiednim czasie.
Nadal go nie słuchała. Wyciągnęła z plecaka notes i wyrwała z niego jedną kartkę. Poprosiła o długopis, by po chwili beznamiętnie oddać notkę Levisowi. Spojrzał na nią zaskoczony.

DENAT: KURTIS TRENT
ZGON: 20 LISTOPADA 2003
KRYPTONIM MONSTRUM / RYTUAŁ DEWIACJI SAKRALNEJ
PRZYJACIEL

Przyjrzał jej się pełen współczucia i dodał kartkę do teczki grubych rozmiarów. Podgłośnił radio, bo wiedział, że teraz rozmowa nie była wcale najlepszym pomysłem.

Na finał naszych dni
Przygotowałem dla ciebie ślad po mnie.
W naszych sumieniach
Architektura jest ponadczasowa.
Póki w nas oddech się tli
Mamy świadomość przeżycia.





*myśli Lary w tej scenie pochodzą z niewykorzystanych materiałów znalezionych w plikach gry Angel of Darkness, pozostawionych przez samych twórców gry; 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz