SPECJAŁ SZÓSTY


FRAJER


Miał wygraną w garści.
Przebudzenie Śniącego stało się zbyt bliskie realizacji, prawie wręcz namacalne. Już czuł chłód na palcach, który towarzyszył mu zawsze, gdy ogarniało go podniecenie. Myśl o wygranej, którą zakończył długim wdechem, osuszyła mu wargi, toteż oblizał je powierzchownie.
Eckhardt i Gunderson wyżywali się właśnie na Bogu ducha winnej Kristinie, a Muller stał jak sparaliżowany tuż obok. Joachim obserwował w milczeniu tę farsę.
Jeszcze czterysta lat temu pewnie i by się nawet roześmiał w twarz, ale nie chciał wciąż być tym gówniarzem czerpiącym rozkosz z cudzej krzywdy. W pewnym wieku pewne zachowania nie dawały już takiej radości. Większą satysfakcję sprawiały natomiast samo doświadczanie i kontemplacja, szczególnie gdy kilkaset lat temu nadszedł czas świadomości o wieczności, która była już nagrodą samą w sobie.
Gunderson wycofał się. Dostał kolejne polecenie, więc nie tracił czasu, żeby wylizać Eckhardtowi dupsko na glanc. Ten drugi też pewnie myślał, że każdy będzie już zawsze dookoła niego skakał z ukorzonym wyrazem twarzy. Karel uśmiechnął się pod nosem dopiero teraz.
No to się, staruchu, zdziwisz.
Joachim niewzruszony obserwował, jak wystraszona kobieta histerycznie szuka ucieczki. Niczym mucha złapana w sieć.
– Ja naprawdę nic! Nie!
W mgnieniu oka z sufitu, na długiej, sprężystej i pozlepianej śluzem linie zsunął się kokon jednej z larw. Z obrzydliwie cuchnącej, wielkiej na trzy metry powłoki uwolniło się najpierw sześć szpiczastych i cieniutkich jak lanca nóżek, następnie rozszarpał się tors. Larwa zatrzymała się na wysokości tarasu. Eckhardt złapał Kristinę za gardło i z całej siły przycisnął ją do balustrady; cienkie i ostre odnóża przytuliły kobietę do kokonu i trafiła wprost do paszczy wykluwającej się larwy żarłocznej.

***

Przeczesał dłonią krótkie, ale gęste blond włosy, znudzony wzrok zatrzymał na Gundersonie. Umundurowany na niebiesko łysol właśnie zrzucił Mullera z tarasu dwa metry w dół, wprost na arenę. Nagle wielka, stalowa brama podciągnęła się i przez dość sporą szparę przecisnęła się bestia. Coś na wzór ważki, coś na wzór modliszki. Sześć nóg, po trzy z każdej strony, stukało po metalowej nawierzchni i w szybkim tempie znalazło się przy botaniku. Wielki robal uniósł się na tylnych kończynach i opadł z powrotem, z ogromną siłą uderzając w Mullera i automatycznie wgryzając mu się w brzuszysko aparatem gębowym, którym kąsał jadowitymi kolcami.
Czy Karel dobrze widział? Na pewno. Nie mógł się pomylić i nigdy nie miewał przywidzeń.
Między gruczołami jadowymi na podłużnym zielonym odwłoku dostrzegł ledwo wystającą twarz Kristiny, jak gdyby larwa nie wchłonęła jej do końca. Po drugiej stronie areny dostrzegł kobietę. Znów właziła z butami w nieswoje sprawy. Dziw, że dotarła tak daleko. Mógłby i nawet zaklaskać z podziwu, jednak widok Kristiny Boaz rzucającej się w jej kierunku zajął go do reszty.
Chłonął tę scenę. Ileż ukazywała determinacji! Ile nadziei! Ile walki o przetrwanie i jednocześnie jak wiele ludzkiego egoizmu. Buntownik z Kabały chciał najwyraźniej pomóc towarzyszce, toteż podstawił jej dłonie, by oparła na nich stopę i wdrapała się na taras. I co? Dowartościuje się i teraz sam będzie radzić sobie z robalem? Wymruczał nieszczere powodzenia i odwrócił się w stronę wyjścia. Trent go nie interesował. To ona została gwiazdą programu.
Pospiesznie ruszył przed siebie. Wiedział, że ma ledwo kilka minut, by dać jej przewagę, a potem kolejne kilka, by mu zaufała. Skoro chciała być silna, niech udowodni tę siłę. Niech zmieni stronę, a stworzy kobietę od nowa. Jeszcze silniejszą i wieczną, prawie że równą Bogu.

***

Zamaszyście ruszyła na niego, pewnie ściskając w dłoni okruch. Nie rozpraszała się. To była walka jeden na jeden, której nie mogła spieprzyć – wiedziała o tym. Wypuszczając powietrze z głośnym świstem, wzięła ostatni zamach.
Poczuła mocne szarpnięcie i wywróciła się na plecy. Automatycznie sięgnęła po pistolet.
– Karel?
Mężczyzna pochylał się nad nią, dzierżąc w dłoni jej okruch.
– Zabij! Zabij ją! – ryknął Eckhardt, ostatkiem sił wskazując ręką na Croft.
Nawet nie wiedziała, kiedy Joachim zjawił się tuż za jej plecami i wyrwał z ręki artefakt. Poruszał się tak szybko? Tak cicho? Spojrzała na niego niby niewzruszona, choć w głowie pierwszy raz zakotłowała myśl, że to koniec. Sekundy wydawały się wiecznością.
Twarz Joachima nie wyrażała żadnych emocji. Nawet nie mrugnął, gdy z zamachem wbijał okruch prosto w czaszkę bezbronnego starca.
– Dlaczego…? – Lara podniosła się z ziemi, nadal celując w Karela.
Czy naprawdę wypowiedziała te słowa na tle jęków umierającego alchemika? Okruch w jego czole zabłysnął kobaltowym światłem. Nie takiej wersji wydarzeń spodziewała się. Nie takiej, w której sługa zabija pana, chociaż o podobnych scenariuszach czytała już kiedyś na kartach historii. Karel wycofał się o kilka kroków, jak gdyby pewien, że prędzej czy później usłyszy to pytanie raz jeszcze. Nie pomylił się i tym razem.
– Dlaczego? Przecież pracowałeś dla niego…
– Nie. – Podniósł się i ruszył w stronę wyjścia. – W rzeczywistości to on pracował dla mnie.
– Musimy zniszczyć… – Lara ruszyła za nim, nie chowając broni.
– Oczywiście, że nie – znów zaprzeczył. – Musimy dokończyć dzieła. Tym razem wspólnie.

***

Wciąż nie opuszczając broni, starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo szokujące było to przedstawienie. Okrążał ją, raz po raz przeistaczając swoje oblicze. Ba, nawet całą sylwetkę. Tak naturalnie. Tak normalnie. Po prostu się zmieniał.
Bouchardt.
– Von Croy… Twój przyjaciel. Na nieszczęście stał się ofiarą.
Przełknęła ślinę, mocniej ściskając pistolet. Jak…?
Luddick.
– Eckhardt był głupi, że w ogóle go tknął…
Czuła serce w przełyku, widząc tęgiego reportera. Galopowało.
To niemożliwe…
Kurtis.
– Tak bardzo chciałem ci pomóc. –  Wyciągnął do niej dłoń.
Zrobiła krok w tył.
To nie może być prawda. Stanowczo pokręciła głową. Nogi już prawie odmówiły posłuszeństwa, więc zaparła się mocniej na twardej podeszwie. Mówił coś jeszcze, ale już nie słuchała. Jak to możliwe, że zmieniał swoją postać tak dowolnie, po prostu, jak tylko mu się podobało? Czy mógł tak samo w nią? I kiedy Kurtis w Café Metro, w Luwrze. a potem tutaj... pół piętra niżej, na arenie, sam na sam z Boaz. Czy w ogóle istniał, czy był tylko elementem gry, by zaufać temu... Nie dokończyła, gdyż stanął przed nią już w swojej prawdziwej odsłonie. W niebieskim blasku Śniącego zawieszonego pod sufitem mogła przyjrzeć się jego twarzy. Niedawno wydawała się zwyczajna, pokryta skórą równomiernie, bez bruzd zawijających się symetrycznie od połowy twarzy, po obu profilach. Z odrazą obserwowała, jak zmieniała się w ułamku sekund. Co było prawdą? Te wszędobylskie blizny czy wersja bez nich? Komu ufać?
Za dużo pytań.
Delikatnie rozwartymi ustami oddychała miarowo, uspokajając tętno. Nieufnym wzrokiem mierzyła mężczyznę, kiedy ten nadal wyciągał do niej dłoń. Dłoń ze znajomą pieczęcią po wewnętrznej stronie. Gdzieś już ją widziała… Czy nie przypadkiem wtedy, u Croya, gdy zginął?
– Musisz mu zaufać, Laro Croft. – Joachim pewny siebie patrzył nad wyraz przekonująco.

***

Biegła co sił w nogach, ściskając Sanglif w dłoni, aż czuła w niej gorąco. Jak kilka malowideł mogło stworzyć coś tak potężnego i niebezpiecznego? Nie ważne. Nie oglądała się za siebie, parła w przód, jeszcze trochę… Jeszcze kilka metrów i doskoczy, i dosięgnie.
Blask Śniącego rozświetlał jej twarz. Gdy była blisko, zasłoniła oczy. Skoczyła.
Przyłożyła artefakt do łydki Śniącego i zeskoczyła w dół. Złapała za linę, po której z zawrotną prędkością zjechała kilka pięter. Gdy puściła tuż nad ziemią, wylądowała w kucki i od razu ruszyła pędem w stronę wyjścia. Już nic więcej nie miało dla niej znaczenia. Wszystko było jasne. To nie Eckhardt zabił Wernera, ale Karel, który w niego… transmutował?
Jak to w ogóle, kurwa, brzmi.
Właściwie nie musiała i nie chciała wiedzieć więcej. Nie musiała też odwracać się za siebie, nawet gdy usłyszała potężny krzyk, kiedy promień światła Śniącego przebił Karela na wylot. Upewnił ją tylko, że zbrodniarza spotkała zasłużona kara, a jego zabawka nie zostanie ożywiona.

***

– Pieprzona… – wymamrotał, otwierając oczy. Leżał na ziemi. Jak długo? Wydawałoby się, że całą wieczność, chociaż wszystko pamiętał doskonale. Skrzywił się i podniósł odrobinę, opierając ciężar na wyprostowanych rękach. Zaparł się z całej siły, warcząc pod nosem, a nieprzyjemne uczucie w lewej łydce trochę go ocuciło. Spojrzał na nią, ale nic już jej nie miażdżyło, natomiast całkiem spory kamerdolec leżał tuż obok – musiał oberwać nim, gdy energia Śniącego zdewastowała arenę. Westchnął pod nosem i zaparł się mocniej. Poczuł drętwienie w nadgarstkach, które zatrzęsły się złowróżbnie. Spróbował wstać.
Utrzymał się na nogach, ale lewa definitywnie go osłabiała. Ruszył w stronę wyjścia, powoli kulejąc, omijając przy tym większe przeszkody na rozwalonej arenie – wszystkie stalowe orurowania rusztowania, część żelaznych schodów, kraty wentylacyjne, krzesła, sejf i biurko z laboratorium alchemika. Nawet ciężkie drzwi – teraz stopione i powyginane. Zrezygnował z podparcia się na nich i przyspieszenia kroku.
Powoli się uspokajał. Rytm serca zwolnił; już nie czuł go tak wyraźnie, jak jeszcze przed chwilą. To było coś nowego. Coś szalonego i dystansującego. Coś dziwnego, niepowtarzalnego, ale jakby dawniej znanego. Inspirującego i niepokojącego; nurtującego i tłamszącego.
No tak…! Przecież zawiódł po raz kolejny, to musiało być to uczucie. Uczucie rozczarowania. Podniósł wzrok na wiszące u sufitu szczątki. Już nie były tym samym potężnym Śniącym, przed którym czuł respekt – raczej czarną breją spływającą z kilku flaków, a także płatem skóry i jakąś wystającą kością wplątaną w resztki wnętrzności wciąż zawieszone na linie.
Karel spuścił wzrok na podłogę. Zamknął oczy i odetchnął głębiej kilkukrotnie.
O, Pierwszy Dawco. Zawiodłem.
Przeszywający chłód wywołał ciarki. Nie zwrócił na nie uwagi.
Przepraszam.
Nie podniósł głowy, ale otworzył oczy. Natychmiast zmrużył je, lecz nie zauważył różnicy w jakości obrazu, nie zmienił się też kontrast ani nie zadziałało zbliżenie. Ledwo dostrzegł tę czerwoną maź wolno kapiącą z lewej nogawki. Natychmiast schylił się i dotknął czarnych chinosów na wysokości łydki.
To niemożliwe! – Spojrzał na obklejone, czerwone palce. Potarł je i przyłożył do nosa. Charakterystyczny zapach stali tylko upewnił go w przekonaniu… Mimo to nie uwierzył.
Niemożliwe. Nefilim nie krwawią. Są stworzone ze szczątek, są wspaniałe i wielkie, i nieśmiertelne. Na pewno nie krwawią.
A przynajmniej nie zwykłą krwią.
Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, jak bardzo źle się miał. Uczucie zimna zaczęło przeszkadzać jak nigdy, wywołując dreszcze i jeżąc włoski na karku i przedramieniu. Zmiażdżona noga dawała o sobie znać, rwąc coraz mocniej. Dlaczego nie bolała wcześniej?
Jak to się nazywało u ludzi? Adrenalina?
– To nic. Zaraz wszystko wróci do normy... Moc tylko osłabła... – pocieszył się półszeptem.
Ruszył w przód, starając się skupić na czymś innym. Co dalej? Co ze Śniącym? Z kim kontaktować się, by to, co z niego zostało, przetransportować do Turcji i spróbować raz jeszcze?
A jeżeli nie? – Nie potrafił zmienić tematu.
A jeżeli już zawsze będzie krwawił zwykłą, śmierdzącą juchą ludzką?
LUDZKĄ?!
Nie chciał… Tak kurewsko nie chciał; to nie mogła być prawda. Mimo nasilającego się bólu w nodze – przyspieszył. Po raz pierwszy od setek lat spostrzegł, że traci czas.

***

Ostatni korytarz. Winda, a za kilka pięter w górę pierwsze drzwi ewakuacyjne… – grzebał w pamięci. Zimne światło jarzeniówki mrugało regularnie ostatkiem energii. Powinien był ją naprawić już kilka dni temu, zanim zaczęło go to prawdziwie irytować.
Kurwa...
Dlaczego się złościł? Przecież nigdy wcześniej nie odczuwał w sobie tak silnego poczucia niechęci. Denerwował się, marszcząc czoło.
Przeklęta Croft… Jesteś już martwa.
Znów wygrała, ukazując siłę i potęgę. Mogła zaszkodzić i wiedział o tym od początku, śledząc jej poczynania i obserwując, jak pnie się po szczeblach wskazówek, jedna za drugą, aby połączyć wszystkie fakty i rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci Croya. Sam go zabił, więc tym bardziej powinien zdawać sobie sprawę z tego, że zasługiwał na jej karę.
Na jej zemstę.
Zatrzymał się. 
Ludzie się mszczą, bo im szkoda. Szkoda przyjaciela, szkoda krwi. Szkoda Śniącego. –Interpretował w skupieniu, zwracając uwagę na to, że pod koniec myśli uśmiechnął się mimowolnie, mimo wspomnienia przegranej. Martwa Lara Croft. To dopiero byłoby coś.
Kiedy ostatni raz czuł, że cokolwiek robi na nim wrażenie? A jej się udało. Nazwał to uczucie podziwem. Z niedowierzaniem otworzył usta szeroko i wypuścił silnie powietrze. Stłumił nadchodzący chichot.
Opanuj się – odetchnął głęboko.
Ile jeszcze odczuć ludzkich mogło w tym momencie do niego dotrzeć? Jakby płynęły w krwi, którą – zdawało mu się – prawie że czuł. Przyłożył dwa palce do krtani. Puls był mocno wyczuwalny. Czy dlatego, że mężczyzna myślał o kobiecie, czy może za sprawą stresu? Czy bólu? Opuścił rękę i spojrzał na dłonie. Drżały z zimna i trzęsły się w podnieceniu.
Czuję…
Zachłysnął się głębokim oddechem, gdy dumnie się wyprostował. Odkaszlnął natychmiast, kuląc się i przykładając dłoń do piersi. Gdy zaszkliły mu się oczy, przełknął boleśnie ślinę.
Stłamszony, pokonany i zdenerwowany, ale jednak czuł. To było coś nowego. Coś szalonego i dystansującego. Coś dziwnego, niepowtarzalnego, ale jakby dawniej znanego. Inspirującego i niepokojącego; nurtującego i tłamszącego. I teraz miało to już swoje wytłumaczenie.
Syknął, kierując wzrok na lewą łydkę. Rwała mocniej, gdy dłużej na niej przystawał. Szedł więc dalej do windy, zdając sobie sprawę, że ból wcale nie był dobry. Joachim wcisnął przycisk i drzwi otworzyły się głośnym tarciem. Już miał ruszyć, ale zatrzymał się i zmrużył wzrok.
Pieprzona żarówka.
Zarejestrował szczegóły, gdy w kącie windy wyprostowana postać z wydłużonymi kończynami odwróciła się w jego stronę. Posturą przypominała człowieka w szaroniebieskim stroju więziennym, jednak oczy miała przeraźliwie czarne, a reszta twarzy owinięto bandażem. Z palców wystawały jej długie pazury, które Joachim dostrzegł, gdy nimi machnęła. Dłuższa przerwa w irytującym miganiu pozwoliła również dostrzec czarny numer na kieszeni koszuli.
Zmutowany więzień numer czterysta pięćdziesiąt jeden.
Smolistymi ślepiami łypnął na Karela i ruszył w jego stronę. Joachim zrobił kilka kroków w tył, aż poczuł za sobą ścianę. Sięgnął po leżącą niedaleko gazrurkę, a przynajmniej spróbował, ale nie potrafił oprzeć ciężaru na lewej stopie i schylić się – miał wrażenie, że wszystko pulsowało z bólu już nie tylko w samej łydce, ale w całej nodze.
Więzień zbliżał się, wymachując rękami. Joachim spróbował raz jeszcze, nie powstrzymując już krzyku. Zamknął oczy. Czuł, jak mięśnie napięły się, gdy mocniej wyciągnął rękę. Ledwo musnął rurkę palcami, podsuwając ją bliżej. Zaparł się raz jeszcze i złapał ją. Zanim się obejrzał, szkarada grzmotnęła w nią pazurami, więc puścił, a gazrurka upadła tuż obok.  Już po mnie.
Przed oczami stanęła mu ścięta na Kleopatrę Kristina. Czy też się tak czuła, gdy umierała? Zamknął oczy, nie chcąc patrzeć w puste oczy. Dlaczego więzień jeszcze nie atakował? Karel czuł cień na swojej twarzy, a odór z pyska sprawił, że coś ścisnęło w żołądku.
Czterysta Pięćdziesiąt Jeden upadł na podłogę z hukiem. Karel otworzył oczy i wpierw spojrzał na niego, by zraz odwrócić twarz w stronę windy, a później w lewo. Tam, skąd przyszedł, dostrzegł cień, z którego wyłonił się po chwili buntownik.
W dłoni trzymał połyskujący, chromowany pistolet. Joachim widział go już wcześniej.
– Ty… – wyszeptał i spłynął z nóg wzdłuż ściany. Oddychał głośno, powoli. Podniósł drżącą dłoń i przyłożył sobie dwa palce do krtani.
Kurtis podszedł bliżej, mierząc do Joachima. Spojrzał na niego i uniósł jedną brew. Wyciągnął rękę w stronę gazrurki, a ta podleciała do niego niczym zaczarowana. Uderzył nią w krwawiącą nogę Karela. Histeryczny krzyk rozniósł się echem po korytarzu, a Trent, słysząc go, odrzucił ustrojstwo i, schowawszy Borana-X, skrzyżował ręce na piersi.
– Ty jesteś Nefilim z Kabały, pamiętam. Pracowałeś dla Eckhardta, nie? – Kurtis pochylił się, a Joachim zmierzył go nienawistnym wzrokiem, łapiąc się za nogę. Łzy naszły mu do oczu.
Nie. Karel przewrócił oczami. Nigdy nie pracowałem DLA niego! Skąd wzięliście te…
– Wyglądasz też na uziemionego. I na pewno wiesz, jak było naprawdę.
Joachim w odpowiedzi wycharczał coś niezrozumiałego, krztusząc się. Kurtis kontynuował:
– Powinienem cię zastrzelić, ale Nefilim nie krwawią. A więc, Joachim Karel... tak? Trudna sprawa, co? – Trent nie czekał na kolejny charkot. Wyszeptał: – Znam wasze honory, Nefilim, od podszewki. Jak ci pomogę, tak będziesz mi służył. – Wyciągnął rękę w stronę Karela. Jego dłoń natychmiast zapaliła się delikatnym, złotym blaskiem.
Joachim zadrżał. A więc ten tu był mnichem? Przecież wszyscy mieli zginąć z Konstantinem! Zakon przestał istnieć lata temu! Odsunął się, uderzając plecami w ścianę.
Co ten chłopaczek chciał niby…? Lux Veritatis i ich przeklęte sztuczki!
Chwilę mierzyli się wzrokiem. Karel wiedział o pieczęci. Służyć człowiekowi? Niedoczekanie! Nigdy, przenigdy…
Ryknął z bólu. Złoty strumień światła nakierował się na rozerwaną łydkę, która piekła niemiłosiernie, jakby rozrywając się bardziej. Karel nie przestawał krzyczeć, nie przestawał płakać, nie przestawał drżeć. Ból go otępiał; Joachim czuł słabość; czuł, że zaraz odpłynie, zaraz umrze i tak blisko mu znów było do Kristiny. Gdzie w tym Croft? Gdzie zemsta? Ludzka chęć przeżycia?! Dlaczego była tak słaba, nie działała, nic nie było w człowieku takiego, co chroniłoby przed śmiercią!! Nic!
Łkał, mamrotał coś pod nosem, nawet nie zauważając, że ból nieco zmalał, a złota poświata oddaliła się od nogi, znów obwiązując rękę Kurtisa, którą Trent wciąż wyciągał w jego stronę.
– To jak będzie, eks-Nefilim? Wolisz życie czy śmierć?
Karel ledwo czuł się przytomny. Chciał wydyszeć, że śmierć, że niech się już to skończy, niech ból zmaleje, zniknie całkiem. Ale znał też sztuczki Lux Veritatis; jeżeli wybierze śmierć, będzie bolało dłużej, niż gdyby mnich uleczyłby go całego. A i na zemstę na Croft Karel miałby i wtedy czas… Analizował ostatkiem sił. Życie? Śmierć? Życie u boku mnicha było śmiercią samą w sobie, było skazą na honorze Nefilim. Nefilim, którym Karel już nie był. Sprawy Nefilim nie były już jego sprawami, a gdy zdał sobie z tego sprawę, poczuł, że będzie tego żałować. Wyciągnął jednak dłoń i zacisnął palce na przedramieniu Kurtisa.
Trent uśmiechnął się i ścisnął ją lekko, a złota smuga objęła ich oboje. Pieczęć zakleszczyła ich w mocy; Karel poczuł ucisk w gardle, gdy Kurtis szeptał słowa po łacinie. Gdy blask zgasł, Trent wyprostował się i wyciągnął z kieszeni paczkę marlboro. Wysypał ze środka ostatniego papierosa i zapalniczkę. Odrzucił kartonik, odpalił fajkę, zaciągnął się głęboko i przykucnął obok Karela. Spojrzał mu prosto w oczy uśmiechnięty cwaniacko, dmuchnął dymem w twarz i szybko położył rękę na rannej nodze, wywołując kolejny boleściwy krzyk. Karel runął plecami na podłogę, już całkowicie kładąc się na ziemi.
– Cinis et manes et sic fies – wymamrotał Trent.
Popiołem i duchem i tak się staniesz…
Ciepła, złocista wiązka cienia znów wydobyła się spod jego dłoni i, rozdwajając się, oplotła nogę mężczyzny jak bandaż. Joachim sapał głośno, ale lekko podniósł się na dłoniach wzdłuż ściany, wracając do pozycji siedzącej. Spoglądał to na wyprostowaną przed sobą nogę, to na Kurtisa, który mamrotał coś niewyraźnie pod nosem, z papierosem w ustach.
I to ma być współczesny mnich…?
Nawet nie zauważył, gdy przestało boleć i skupił myśl na czymś innym. Dopiero mocne poklepanie po łydce oderwało go od rozważania. Nie zabolała.
– Wstawaj,  eks-Nephilim.
Karel westchnął głośno, splunął i podniósł się z ziemi. Otrzepał chinosy, po czym wyprostował się szarmancko i włożył ręce do kieszeni.
I tak w tej chwili nie miał nic lepszego do roboty – usprawiedliwiał się, chociaż wiedział, że i tak by wstał, bo moc w mnichu była silna, a więc i pieczęć taka sama. Zresztą gdzie Karel niby miałby pójść? Samotnie w ten świat, który rządzi się prawem pieniądza i silniejszej pięści? Spojrzał na Trenta. Ten był dobrze zbudowany; idealnie rozciągnięta w szerokich barkach koszulka podkreślała całkiem nieźle ukształtowane mięśnie – szczególnie ramion i klatki piersiowej, jednak Trent nie był dryblasem pokroju Gundersona, więc z pewnością mógł się pochwalić również szybkością, zręcznością, a umiejętność pogruchotania kilku kości uzupełniła końcowe wnioski. Joachim wiedział, że Marten zatrudniał w szeregi Kabały samych osiłków lub byłych wojaków, a skoro Trent gościł w syndykacie, zanim stał się jawnym buntownikiem,to Karel, patrząc teraz na niego, obstawiał raczej wojaka niż mięśniaka z bramki kasyna w paryskim getcie. Poza tym Trent znał magiczne sztuczki i mógłby ściąć mu głowę tym swoim zakonnym dyskiem. W każdej, kurwa, chwili.
Spuścił wzrok i spojrzał na swoje dłonie. Były niewielkie, zadbane od rękawiczek,
ale wyjątkowo brudne i lepiące się od krwi. Schował je do kieszeni i dopiero teraz zauważył,
że jego portfel musiał zostać gdzieś w części biurowej ruin fortecy Strahov. Westchnął.
– No dalej, mnichu. – Wzruszył w końcu ramionami, obserwując Kurtisa, który przygasił butem niedopałek papierosa. – Poużywaj sobie jeszcze trochę. Co chcesz ze mną zrobić?
Trent uśmiechnął się i ruszył w kierunku drzwi.
– Właściwie znam w centrum całkiem niezłe miejsce... Nie lękaj się. Będę dobrym panem.

***

Oto nowy dzieciaczek w cyrku – Joachim Karel. Wielkie brawa dla nikogo ważnego, pomyślał o sobie. Przez dłuższą chwilę w milczeniu zastanawiał się, czy Kurtis nie miał aby przypadkiem na myśli komisariatu, gdy mówił o fajnym miejscu w centrum.
Albo cmentarza.
Zdziwił się, jak bardzo się mylił – jasne światła ocieplały pomieszczenie, a głośny trance zagłuszał rozmowy. Obserwując ludzi dookoła, Joachim przepychał się za Trentem w stronę baru. Łatwo było go zlokalizować – połyskiwał tam neonowy, jednoznaczny napis: PRZYWITAJ SIĘ Z TOPIELCEM.
Nie był to klub na miarę Czerwonego Węża, chociaż szeroki parkiet również oświetlały mniejsze stroboskopy migające przeróżnymi barwami, a na samym środku sufitu kręciła się kula, rozświetlając również lożę na piętrze. Tłum był mniejszy i mniej hermetyczny niż w paryskim getcie. Tutaj nie mijał prostytutek czy mongołów prosto z siłowni, mijał natomiast zwykłych ludzi – kobiety z dobrym gustem sączące kolorowe drinki i uśmiechające się do partnerów, postawnych mężczyzn kulturalnie czekających w kolejce do toalety, zamiast lejących przez okno w korytarzu, młode panny kręcące tyłeczkami na podestach, przy rurach. Raczej nie za pieniądze – wnioskował.
Usiadł na krześle barowym po lewej Kurtisa i czekał.
– Igor Tichý! Tu nigdy nie jest za cicho!
Niski i łysy mężczyzna za ladą odwrócił się w ich stronę, od razu odrzucając na blat szmatkę, którą polerował wcześniej kufle. Uśmiechnął się szeroko na pucołowatej twarzy.
– Trent! Jak dobrze cię widzieć! Nadia jest na zapleczu, zawołać ją?! – Wyciągnął rękę w stronę Kurtisa, a następnie podał ją również Joachimowi.
– Nie! Dziś daj mi lożę, butelkę śliwowicy i topielce! – Kurtis uniósł dwa palce.
– Idźcie na siódemkę! – Igor rzucił w jego stronę dwie czerwone opaski z numerem siódmym i logo klubu, kieliszkiem z banderą Jolly Rogera. – Nadia zaraz tam przyjdzie! Bawcie się dobrze!
Kurtis założył opaskę i machnął Igorowi w podziękowaniu. Karel automatycznie zrobił to samo i ruszył za nim w stronę schodów. Barczysty ochroniarz w garniturze przepuścił ich bez problemu, podając Trentowi rękę i wskazując drogę do stolika. Joachim wyczuł na sobie jego podejrzany wzrok, gdy oddalał się w stronę siódmej loży, aż w końcu opadł wygodnie na miękką, czerwoną kanapę, z  ulgą zauważając, że tutaj muzyka docierała znacznie ciszej. Kurtis usiadł na przeciwko, wyciągając z tylnej kieszeni spodni nową paczkę papierosów i zapalniczkę. Odwinął folię, rozdarł otwarcie i stuknął palcem w spód kartonika. Dwa z papierosów wysunęły się, a Trent skierował paczkę w stronę towarzysza. Karel ani drgnął.
Kurtis wyciągnął papierosa i odrzucił kartonik na blat.
– Będziesz chciał, to bierz  – wymamrotał przez zęby, trzymając papierosa w ustach. Odpalił go i zaciągnął się, ustawił wargi w dziubek, a po chwili wypuścił dwa kółka. – No, to opowiadaj.
Joachim był przygnębiony, choć nie chciał być ani taki, ani być tu. Zdawał sobie z tego sprawę, chociaż jako dumny człowiek honoru przed oczami nadal miał scenę, w której podawał mnichowi dłoń. Czy przyszedł czas, by spłacić dług? I czy pieczęć kiedykolwiek straci na sile?
Mlasnął nieprzekonany, kładąc ręce na stole, i splótł palce. Po chwili dostrzegł na nich cień i zabrał dłonie z blatu, gdy po lewej stronie stolika zobaczył wysoką, zgrabną rudzielkę o kręconych włosach i mocno podkreślonych makijażem, zielonych oczach. Miała krótką, zwiewną sukienkę à la Marilyn Monroe, z dużym dekoltem, i na pewno nie nosiła do niej stanika.
Położyła przed nim talerz z dwoma kiełbaskami w marynacie z cebuli i papryki, chleb, a także wysoki kieliszek, szklankę i małą butelkę coli. To samo ułożyła przed Kurtisem, postawiwszy przy nim również beczułkowatą butelkę Rudolfa Jelíneka, a następnie pochyliła się i ucałowała go w policzek.
– No, kochanie, zmykaj. Mam tu sprawę do obgadania.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i puściła mu oczko, następnie odwróciła się na czubku czarnej szpilki i odeszła, ponętnie ruszając biodrami. Karel nie odrywał od niej wzroku, póki nie zniknęła mu z oczu na schodach.
– Jest na czym oko zawiesić, nie? – Kurtis gwizdnął, i, widząc spiętego Karela, pomachał mu przed oczami butelką, która sama wpadła mu w rękę. – Wyluzuj się, stary. Nie po to cię tu zabrałem, abyś mnie nudził. Nie jestem tym typem.
Joachim przytaknął i sięgnął po papierosa, gdy Trent zaczął rozlewać trunek do kieliszków.
– Nie bardziej niż Lara Croft – odpowiedział cicho, powoli i wyraźnie. Poważnie.
– Croft? – Kurtis uniósł brew i zatrzymał butelkę nad swoim szkłem. – A właśnie. To jak to było? Ona zabiła Eckhardta, a ty stałeś się…
– Ja go zabiłem – przerwał. – A potem ona… zrobiła resztę.
Stuknęli się wysokimi pięćdziesiątkami i przechylili je wprost do gardła. Karel zakrztusił się i poczuł, jak niespodziewane gorąco uderza mu do głowy. Wypuścił głośno powietrze ustami i sapnął. Kurtis polewał już na drugą nóżkę.
– Szczegóły.
– No zrobiła resztę i uciekła. – Karel przełknął ślinę i nalał sobie coli do szklanki. – A Śniący... No. – Wziął wdech, po chwili wzruszając ramionami. Bardziej do siebie niż do Kurtisa. –  Przepadło. – Spuścił wzrok i przyjrzał się zawartości talerza. Chciał przekierować na coś myśli. Cokolwiek… O, to się nada. Dwie ugotowane kiełbasy zanurzone w cebulowej marynacie nie wyglądały przesadnie apetycznie, nawet jeśli w jedną z nich wbita była wykałaczka, do której ktoś przykleił małą piracką banderę z papieru. Karel wyciągnął flagę i włożył do popielniczki. Sięgnął po widelczyk.
– Spieprzyła z Chirugai, zanim zdążyłem się pozbierać.
– Chcesz je odzyskać? – Starał się za wszelką cenę nie ukazać zainteresowania, chociaż myśl o spotkaniu tej kobiety sprawiła mu radość. Mógłby ją poznać, mógłby z nią porozmawiać. Mógłby odebrać jej wszystko, co dla niej cenne, tak samo, jak ona zrobiła to z nim.
Chociaż w twoim przypadku, Croft, nie będzie drugiej szansy. Zegar się zatrzyma.
Uśmiechnął się pod nosem, nabijając kiełbasę na widelczyk.
– Interesuje cię Croft?
– A ciebie nie?
Pytanie zakończyło się uśmiechem obydwu i rozładowało napiętą atmosferę. Gdy pół butelki zostało rozlane, a talerze stały już puste, mężczyźni rozkręcili się na dobre.

 ***

– Co ty pierdolisz, Trent?! Człowiek nie może ożywić Śniącego! To już przepadło. Konec, ende, finito. Znasz jakiegoś innego Nefilim, nie licząc tych pokrak z ruin? Bo nie sądzę, by Proto bez przeciwstawnych kciuków mógłby cokolwiek zrobić.
– Byłoby ciężko. Nawet nie chodzi o kciuki, ale jeżeli masz na myśli tego psowatego goryla…
– Raczej pawiana. Goryla zostaw Gundersonowi.
– W każdym razie olej to. Możesz być równym chłopem, może dam ci szansę. Skorzystaj z niej najlepiej.  Zajmij się czymś innym. Nie wiem, w czym jesteś dobry?
Karel spojrzał na swoją dłoń. W czym był dobry? To było trafne pytanie. Zastanowił się chwilę, po czym ostatecznie wzruszył ramionami.
– Nie załamuj się! Zawsze możesz zostać menadżerem klubu. Wyrób sobie dokumenty, załóż konto w banku, zacznij szorować tu kible, a może kiedyś…
– Bardzo śmieszne. A ty co? Kręcisz złociste światełko do tańca?
– Rucham siostrę właściciela.
– Musisz być w tym dobry.
Kurtis zaśmiał się.
– Po napadzie, pół roku temu, wskrzesiłem Igora na zapleczu. – Spoważniał i dał sobie chwilę, ale za moment znów był wesoły. – Ciekawe, czy mógłbym załatwić ci tu fuchę... Czy mógłbym zmusić cię do szorowania kibli…
– Nie wiesz?
– Nigdy nie miałem szczeniaczka. Nie bardzo wiem, o co w tym chodzi, ale świetnie się bawię. A ty? – Kurtis zamyślił się.
Karel westchnął nieprzekonany.
– Hej, rozchmurz się, żartowałem. Nie będę cię do tego zmuszał. Zdrówko!

 ***

W butelce było już pusto. Joachim ledwo bełkotał pod nosem, chociaż wydawało mu się, że słowa składa całkiem sprawnie. Kurtis natomiast świetnie ten bełkot rozumiał i odpowiadał z równą sprawnością – a przynajmniej święcie o niej przekonany.
– No… to co z tą… Croft?
– Co z twoim Chirururu... – Karel ułożył głowę na ręce opartej o blat stołu.  
– Uczę dziecko wstać. Piątka pokątnie w winie. – No muszę je odzyskać. Pamiątka po Konstantinie.
– Wieprz nie mieszkał w łonie matki... – Wiesz, nie mieszałem się w wojnę między wami…
– Nie?
– Emu leżało na mchach. – Staremu zależało na mnichach. – Ja chciałem tylko mieć ojca.
– Wszyscy chcą. – Kurtis zasępił się, ale Karel poklepał go po ramieniu.
– A-wiesz – czknął Karel między słowami, zmieniając najwyraźniej temat – że ona mieszka w Londy-nie? – Ostatnią sylabę zaakcentował mocno w górę, czkając. – I jest sła-wna? Mieli ją zamknąć w pier-dlu. Za Von Croya.
– Za Von Croya! – wrzasnął Kurtis, po czym uniósł kieliszek i wlał zawartość do gardła.
Karel sięgnął po kolejnego papierosa. Po kieliszku poczuł znów przyjemne ciepło. Z trudem wyciągnął przed siebie rękę i namierzył nią w pudełko. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów był pijany; nie udawał pijanego, a zwyczajnie dwoiło mu się w oczach. Gdy zamrugał, otoczenie zaczęło zataczać kręgi dookoła niego.
– Ejjj, stary! – Kurtis klepnął go w ramię przez stół, lekko podnosząc się z kanapy. – Mam pomysł! Polesimy! Jutro polesimy! Wigor załawi nam lot!
Jedno klepnięcie wystarczyło, by topielec wrócił przez przełyk prosto na talerz.

***

Obserwował chmury, pogrążając się w myślach. Nigdy nie był w takim stanie – blady jeszcze bardziej niż zwykle, z podkrążonymi oczami i spierzchniętymi ustami czuł się jak gówno. Dodatkowym, a może największym minusem okazało się jednak poczucie winy.
Bo co? Bo obrzygałem stół…? A bo ja jeden obrzygałem stół w towarzystwie, w drogim klubie, przy…
Spojrzał na siedzącego obok Kurtisa. Nie chciał nazywać go nawet równym gościem, ale też nie potrafił przejść obojętnie obok sceny, która znów pojawiła się przed oczami. Podając rękę, Karel stał się jakby najemnikiem. Ale wcześniej, do cholery, z żadnym swym najemnikiem Joachim nie miał zwyczaju przebywać przy wódce, w takiej jak wczorajsza atmosferze.
Myśl ta kiełkowała i powoli wprawiała go w coraz większe zakłopotanie i irytację.
Bo było fajnie, tak?
No, było. Na początku nawet znośnie, ale potem wizja spotkania tej kobiety odwróciła sytuację i wyszło na to, że wieczór zaliczył się do tych udanych. Przypominał te inne, kiedy Joachim zasiadał przy stoliku z ludźmi, którzy posiadali informacje. Z tym że wtedy to on rozdawał karty; nie był przyzwyczajony, by traktować kogokolwiek na równi z samym sobą. Ale też z nikim nigdy nie pił wódki – tak naprawdę pić, by na końcu zwrócić cokolwiek na stół.
Croft – przypomniał sobie. A zaraz potem zobaczył przed oczami cały plan, znów, w szczegółach. Planowanie było jego mocną stroną. Zdał sobie sprawę, że mógł to zaznaczyć wczoraj, w czasie rozmowy. Szkoda, że najlepsze pomysły ostatnio przychodziły po czasie.
Wejść. Porozmawiać. Skrzywdzić. Wyjść.
Iście proste, więc zastanowił się, czy nie za bardzo, gdy w grę wchodził ktoś taki jak Croft. Udowodniła nieraz, że nawet najbardziej pokomplikowany ciąg w ogóle niezaplanowanych przez nią wydarzeń, których musiała się domyślać, zakończy się akurat po jej myśli. Miała talent do bycia dobrą.
Westchnął po cichu i zamknął oczy.
Była interesująca w tej swojej perfekcji, ale kończył jej się czas. Zaśmiał się pod nosem.
Wspólnie kończy się nam czas, kobieto. Przy czym twój zakończy się szybciej.

 ***

Taksówka podjechała pod główną bramę i zaparkowała dynamicznie. Kierowca w kanarkowej koszuli – zgodnie z prośbą Kurtisa – uchylił okno i nacisnął dzwonek do bramy. Ta automatycznie otworzyła się, a samochód wjechał na teren przyprószonej śniegiem posiadłości.
Winston obserwował sytuację przez monitor zawieszony przy domofonie w portierni. Natychmiast chwycił za interkom i wcisnął jedynkę.
– Laro, zejdź proszę. Najwyraźniej będziesz miała gości.
Zanim siedemdziesięcioletni mężczyzna w smokingu – wciąż wyprostowany jak trzcina – udał się w kierunku drzwi głównych, usłyszał głośne tupanie na schodach.
– Kto?
Nie zdążył odpowiedzieć, bo dotarło do niego kołatanie. Już miał sięgać za klamkę, kiedy Lara pierwsza położyła na niej dłoń.
– Dziękuję.
Winston zrozumiał aluzję i wycofał się. Odzwyczaił się od tego, że gdy Lara była w domu, nigdy nie musiał sam otwierać drzwi. Na dodatek nie musiał się już tak spieszyć, chociaż w przypadku całkiem żwawego dziadka – jak nazywała go w myślach – szybkość miała pojęcie względne. Uśmiechnął się pod nosem. Goście trafili w dziesiątkę, pojawiając się tego wieczora, gdyż sama pani domu wróciła ledwo w południe.
Odwrócił się w jej stronę dopiero, gdy długo po skrzypnięciu nie usłyszał żadnego dźwięku. Lara stała w drzwiach, a jej ręce bezwładnie zwisały wzdłuż ciała. Nie podała nikomu ręki, nie odezwała się ani słowem. Winston wychylił się odrobinę i dostrzegł przed nią dwóch gości – ciemnowłosego mężczyznę po trzydziestce i odrobinę wyższego, szczuplejszego i zdecydowanie starszego blondyna. Przystanął i postanowił obserwować, jednak nie trwało to długo, bo w pewnej chwili Lara zrobiła krok w przód i zamknęła za sobą drzwi z głośnym trzaskiem.

***

Obydwaj, w jednym miejscu. Obok siebie. Razem.
Pojedyncze frazy przelatywały jej przez głowę; nie mogła skupić myśli.
Potrafił być Kurtisem, ale nie był nim? Żyje? Jak…
Zauważyła, że nie ma przy sobie żadnej broni. Jedynie samą siebie.
– Musimy porozmawiać – zaczął Trent cichym głosem. – Ale musisz się uspokoić.
Morderca Von Croya obserwował ją w milczeniu. Nie odpowiedziała. Zacisnęła pięści.
– Spójrz – Kurtis pstryknął palcem i spojrzał na Karela, a ten poczuł niepokojące ciepło wewnątrz. Skrzywił się i próbował ustać, wkładając w to całą siłę, ale nie mógł. Bolało, rwało całe ciało, a opór stawał się silniejszy. Nagle zmniejszył się, gdy Joachim padł zmęczony na kolana. Oddychał głośno.
– Patrz, kogo ci sprowadziłem. – Kurtis uśmiechnął się szeroko. – Za Chirugai. – Spojrzał na Karela z wyższością i zwrócił się do niego: – naprawdę myślałeś, że możemy być równymi kumplami? Wystarczyło cię trochę poniżyć, trochę zbłaźnić… Jak się z tym czujesz, ex-Nefilim?
– Ex? – zapytała Lara, robiąc ostrożnie krok w przód. – Co tu się dzieje, do cholery?
Dlaczego przyprowadzasz mi pod dom mordercę? Chyba że chcesz, żebym znów wykończyła go sama drugi raz? Gdzie wtedy byłeś? – ryknęła. Skrzyżowała ręce na piersi, stając w rozkroku.
– Posłuchaj…
– Zabierajcie mi się stąd! Ale już! – Machnęła ręką w stronę bramy. – Nie chcę was więcej widzieć, popierdolce!
Karel skrzywił się i westchnął; ciepło jakby nieco zelżało, a opór minął. Joachim wstał bardzo powoli, zrobił krok w przód, a gdy Croft wycofała się, sięgając po klamkę drzwi, wyszeptał:
– Przepraszam.
Oboje z Kurtisem zesztywniali.
Było to najprawdziwsze przepraszam, jakie usłyszeli w swoim życiu. Croy mógł się schować z tym swoim tanim błaganiem o przebaczenie Egiptu. 
Karel odsunął się z powrotem do linii, którą tworzył z Kurtisem, i zawiesił poważny wzrok na twarzy Lary. Nie patrzył na Kurtisa, do którego żywił więcej niż żal. Nie był przecież niczyją zabawką, żadną marionetką na pokaz i kartą przetargową za starą pamiątkę.
I wiesz, co mogłeś jeszcze wspomnieć wtedy, przy stoliku? – zapytał sam siebie. – Że zajebiście dobrze kłamiesz.

 ***

– Nic się nie stanie, jest pozbawiony samodzielności. Nie musisz tak na niego patrzeć…
– Co z nim zrobisz?
Kurtis wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Na razie o nim nie myślę. Przyjechałem odzyskać Chirugai. A czy wybroniłaś się jakimś dziennikiem przed psami, czy może nie dokończyłaś zadania... Twoje sprawy mnie nie ruszają. Ja sprawę zakończyłem, a Joachim zabił Eckhardta. Mówiłem ci już o moim ojcu i jego potyczkach z alchemikiem...
– Nie musisz się powtarzać. Za to możesz powiedzieć, co było dalej.
– Nagle się tym interesujesz? A co z popierdolcami?
Nie odpowiedziała.
Joachim siedział wyprostowany na dębowym, ciężkim krześle, które w czasie podnoszenia i przesuwania robiło zbyt wiele hałasu. Miał wyjść na godnego zaufania dżentelmena, a nie skrzypiącego prostaka i chociaż siedział lekko oddalony od stołu – nie przysunął się. Na wysokości piersi trzymał w dłoni porcelanową filiżankę gorzkiej herbaty. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz pił herbatę, ale w myśli dziękował za nią temu starcowi. Była ukojeniem w te ciężkie po wczorajszym chwile. Tylko szkoda, że tak bardzo parzyła w ręce, a stolik był tak daleko...
I szkoda, że czasem wymieniane przez towarzyszy półszepty nie docierały do jego uszu. Przeklinał z tęsknoty nad wyostrzonymi zmysłami, gdy obserwował, jak na siebie patrzyli.
Dlaczego w ogóle interesował się rozmową? Wypuścił powoli powietrze nosem i zacisnął usta, tworząc z nich wąską linię. Już nie tylko nienawidził kobiety, ale tego frajera też nie. Co on, Joachim Karel, robił tutaj z kimś takim? Utknął z nieswojej woli czy przybył z własnej, zrobić komuś krzywdę? Złościł się, bo nie znał odpowiedzi.
– A więc tak go ujarzmiłeś
Ale zaraz, chwileczkę. Czy właśnie się przesłyszał, czy faktycznie przed chwilą Kurtis pogrążył go, opowiadając najpierw o całkiem niegroźnym mutancie, a chwilę później – o sytuacji w barze? Tak, Lara zapytała, ale Trent mógł darować sobie te kąśliwe uwagi. Po cholerę wbijał szpilę? Joachim wymusił nieprzekonujący uśmiech i Lara dostrzegła to. Zarejestrowała, zatrzymując wzrok wprost na twarzy Karela.
Zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem, unosząc jedną brew.
Doprawdy, Nefilim? Zalałeś się krwią i zwymiotowałeś w drogim lokalu? – dopowiadał sobie jej kwestię, czerwieniąc się. Ciężar jej wzroku zawstydził go. Wbił spojrzenie w podłogę.
Co zrobić? Jak wyjść z tej patowej sytuacji? Jedno mogło mu pomóc i jedno czyniło go pocieszonym. Przełknął ślinę i postanowił zająć się tym, co umiał najlepiej. Kłamstwem.
– Jeżeli mogę odezwać się… – Poczekał, aż Kurtis skinie na niego głową. Doczekał się. – Myślę, że nie mam innego wyboru, jak udowodnić, że stałem się ludzki. Nie wystarczy fakt, że krwawię i odczuwam ból, i trzeba mnie jeszcze upadlać. – Nie czując oporu ani gorąca w środku, odważył się wstać. Podszedł powoli do stolika, by odłożyć filiżankę, jednak wpierw poczekał na stosowne przyzwolenie. Kurtis machnął na niego ręką, by robił, co chce. Karel kontynuował: – Zasłużyłem. Jestem pokorny. – Ściszył głos i spojrzał na Larę. – Przyjechałem nie do ciebie, ale by okazać szacunek mojemu panu i wskazaną dobroć. – Skinął głową w stronę Kurtisa, który podniósł lekko filiżankę w akcie toastu, po czym upił mały łyk.
Lara spoważniała.
– Nie moja w tym wina, że zrodzony zostałem jako Nefilim, lecz moją winą jest to, co robiłem, nim będąc. Poniosę konsekwencje mych czynów, póki mam czas, a mam go już coraz mniej. Nigdy nie miałem tak mało – wciąż szeptał, ale jego głos jakby przeszywał, docierał aż za mocno. Patrząc to na Larę, to na Kurtisa, którzy słuchali w milczeniu, tak jak Karel chciał, wydawał się spokojny. Po prawdzie aż kipiał w środku, tak dumny z siebie. Tak bardzo się starał, by się nie uśmiechnąć szyderczo! – Mam tylko nadzieję, że mój pan będzie dla mnie dobry i otrzyma to, po co przybył. – Skłonił się ostatecznie i usiadł szybko, by nie przedobrzyć i nie uronić kilku łez, nie dodać dramatu.
– Już późno – odezwała się w końcu Lara, przełykając ślinę i przerywając parszywą ciszę. Wskazała palcem na antyczny zegar z kukułką, stojący w rogu salonu. – Oddać je teraz czy…? – zawahała się, ale spojrzała to na Kurtisa, który dumny jak paw popijał herbatę, to na stłamszonego Karela, który kurczył się coraz bardziej, garbiąc się i jakby zamykając w sobie.  
Poczuła nieprzyjemny dreszcz. Obcy ludzie w rezydencji? Odwykła od towarzystwa, odkąd Alister w końcu wprowadził się do Zipa, aby niby posprzątać jego bałagan i zająć mu jakoś czas, by tamten nie psuł sobie za bardzo wzroku od tego ciągłego gapienia się w monitor. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem na tę myśl, a Kurtis odpowiedział jej znacznie szerszym uśmiechem. 
– Zostańcie – mruknęła ostatecznie. Westchnęła i dodała: – Winston poda klucze i zaprowadzi do pokoi ciebie i twój… zaprowadzi was – poprawiła się natychmiast.
Wstała i szybko oddaliła się w stronę schodów.
Postanowiła uzbroić się w cierpliwość i spokojnie przeczekać w swoim pokoju. Byle do rana. Ani Kurtis, ani Karel nie wydawali się być złodziejami egipskich dupereli, toteż nie martwiła się o zbiory. W żadnym wypadku nie mieli też czego szukać w jej domu odnośnie tematu Monstrum – dziennik Wernera już w drodze z lotniska dostarczyła prawnikowi, a okruchy i Sanglif pozostały przecież w ruinach Strahov. Mogliby jedynie szukać zemsty, ale Kurtis... Poczuła ciepło, myśląc o nim. Nie dałby jej zrobić krzywdy, ba, uratował jej życie, bo pewnie nie dałaby rady z Boaz. Odetchnęła głębiej, otwierając drzwi swojego pokoju.
Wszystko dobrze. Wszystko pod kontrolą – uspokajała się.

 ***

– Proszę.
Joachim zobaczył Winstona, który trzymał tacę z butelką wina i wysokim kieliszkiem. Wskazał mu stolik przy lustrze, podziękował i poczekał, aż kamerdyner zamknie za sobą drzwi. Wstał z krzesła obok małej biblioteczki i wsunął na miejsce starą książkę.
Podszedł do stolika i podniósł butelkę. Chyba lubił wytrawne – jakoś dobrze kojarzyła się ta nazwa – i uniósł lekko wbity korek. Winston musiał znać się na winie, a przynajmniej na sposobie jego podawania, ułatwiając życie gościom i uprzednio otwierając butelkę.
Joachim napełnił prawie cały kieliszek i zanurzył usta w trunku. Dobre.
Przespacerował się po pokoju.
– Porozmawiać. Skrzywdzić. Wyjść.
Włożył rękę do kieszeni, drugą raz jeszcze unosząc kieliszek do ust. Tym razem spróbował odważniej, biorąc większy łyk. Mlasnął.
– Skrzywdzić – powtórzył.
Krzywda była słowem, pod którym kryło się zbyt wiele ogólników. Miała za dużo znaczeń, więc wypadało wybrać najwłaściwsze z nich. Nadać krzywdzie samej w sobie kolor tragedii.
Odebrać to, co najważniejsze, zdawało się taką tragedią – Karel wrócił pamięcią do dnia, gdy po raz pierwszy uczestniczył w ceremonii powołania do życia Śniącego. Porażka okazała się bolesna, a jej konsekwencje odczuł tym mocniej, im mniej wyrazisty stawał się dla niego na przestrzeni czasu smak wina. Coś za coś.
Croft pozbawiła go zmysłów, siły i narzuciła kaganiec czasu. Aczkolwiek – musiał przyznać – sam fakt picia wina nabrał w tym czasie pewnej wartości.
Karel zrobił kolejny łyk i rozejrzał się po pokoju. Czym można skrzywdzić? Samo słowo, którego uważał się mistrzem, było zbyt słabe i trywialne, by zrobiło na tej kobiecie jakiekolwiek wrażenie. Krzywda powinna być fizyczna.
Pozbycie się Winstona okazało się myślą satysfakcjonującą tylko przez moment – rzucić się z pięściami na starca było ciosem poniżej jakiejkolwiek godności. Joachim wbił mocno paznokcie w wewnętrzną część dłoni i odetchnął głęboko. Nie potrafił pokonać więźnia sanitarium. Nawet Winston mógłby okazać się kuszącą poprzeczką, ale Karel nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że wcale nie chciałby posuwać się do takiej desperacji. Na dodatek obraz niewinnego starca, który podaje mu herbatę, wskazuje pokój, oddaje klucze i z grzecznością przynosi wino… Och, jakież Karel wyraził wtedy szczęście, płacząc, że dostaje pokój, że jest wdzięczny za gest, że już niczego nie chce, nie będzie przeszkadzać, że jest taki szczęśliwy jak nigdy…! Nie przesadził z dramą.
Głupcy… Uśmiechnął się do siebie.
Idąc wcześniejszym tokiem rozumowania, krzywda powinna być fizyczna i dotyczyć jedynie Lary. Ponowił łyk i spojrzał na stojącą niedaleko drzwi butelkę. A gdyby jej tak ją rozbić na głowie i przejechać ostrym szkłem po twarzy?
Pozbawić twarzy.
Uśmiechnął się pod nosem i podszedł do drzwi.

 ***

Usłyszał głośniejsze szmery i przyspieszył, starając się przy tym stawiać kroki jak najciszej. Im bliżej był drzwi, tym bardziej wyraźne dochodziły do niego odgłosy – musiała więc być w swoim pokoju. To dobrze. Ścisnął mocniej butelkę i przystanął, wypuszczając powietrze ustami. Przełknął ślinę i pociągnął za klamkę. Oby tylko mnicha nie było nigdzie w pobliżu. Zresztą, mógłby i być, i na pewno pojawi się i zabije, gdy Karel wykona swój ruch. Nie było to ważne, Karel o tym wiedział, ale zemsta silniej działała niż chęć przeżycia.
Nocna lampka była jedynym źródłem światła, które rozświetlało nie tylko oddzieloną po lewej stronie część sypialnianą, ale dochodziło również do głównego salonu. Karel rozejrzał się. Pokój Lary różnił się od pokoi gościnnych – miał plan koła, a pod oknem, na przeciwko drzwi, stało ogromne, solidne biurko, wokół którego piętrzyły się regały książek. Na środku pomieszczenia kilka foteli otaczało mniejszy stolik, na którym leżała poczta i jakieś gazety. Podszedł do niego, ale gdy usłyszał cichy jęk, od razu skierował się w lewo.
– Wypierdalaj stąd. – Usłyszał głos Trenta, po czym zatrzymał się i drżącą ręką uchylił lekko przymknięte drzwi. Zobaczył Larę siedzącą na łóżku wprost naprzeciw niego, a za nią Kurtisa bez koszulki, którego dłonie przesuwały się po ramionach kobiety w granatowej bieliźnie. Pod delikatnym dotykiem szorstkich dłoni oddech Lary stał się głośniejszy.
– Ogłuchłeś?
Joachim nie mógł się ruszyć. W blasku ciepłego światła długie nogi Lary wyprostowane na łóżku przyciągały jego wzrok. Kusiły. Miał przed oczami jej stopy i poczuł niesamowitą chęć, by ich dotknąć. Spojrzał na jej twarz wyrażającą błogość, jak gdyby kobieta straciła właśnie poczucie miejsca. Dopiero gdy Trent przestał robić jej masaż, a jego dłoń już lekko zaćmiła złotym blaskiem, Lara przytrzymała ją i położyła sobie na piersi.
– Niech patrzy – wyszeptała powoli.
Trent usiadł z powrotem za jej plecami. Przytaknął, po czym odpiął bez pardonu zapięcie jej stanika. Zsunął go wzdłuż jej ramion, odkrywając krągłe i jędrne piersi z dużymi, różowymi sutkami. Zdjęła z siebie stanik całkowicie i odłożyła go tuż obok. Z każdym oddechem jej piersi poruszały się wraz z nią, naturalnie podnosiły się i opadały. Karel przełknął ślinę. Pierwszy raz widział coś tak bardzo fascynującego. Usłyszał, jak jęknęła.
Obserwował, jak Kurtis przysunął twarz bliżej jej twarzy, odgarnął włosy za ucho i nadgryzł kark. Całował wzdłuż szyi, dłońmi przejeżdżając po biodrach, brzuchu, pod piersiami i na nich, wyżej i niżej; błądził po całym ciele, zaznaczając, że tej nocy należała tylko do niego. Rzucił spojrzenie w stronę Karela w stylu: Tym razem możesz popatrzeć, ale trzymaj ręce przy sobie.
Joachim przełknął ślinę. Chciał móc patrzeć, jak Lara dotyka samą siebie. Cholera, było to takie seksowne. W swym życiu widział wiele rzeczy i żadne nie robiły na nim wrażenia, ale gdy obserwował Croft, która ułożyła dłoń na piersi i mocno ścisnęła sutek, patrząc, jak on patrzy…
– Widzę, że przyniosłeś wino. – Usłyszał jej głos. Jak w spowolnionym tempie rejestrował każde słowo wylatujące z jej pełnych ust, gdy poruszała nimi, nie odrywając od niego wzroku.
Spojrzał na butelkę. Przed chwilą jeszcze widział ją rozbitą na głowie Lary. Teraz mógłby to zrobić… mógłby. Zrobił krok w przód i usłyszał trzaśnięcie drzwi za sobą. Kurtis opuścił rękę.
A takie gówno.
Gdyby jeszcze od początku był sam na sam z tą przepiękną kobietą, może by i zanurzył palce w jej bujnych, kasztanowych włosach. Może by i dotknął tych jędrnych piersi, pupy, ud; może i by skorzystał, a potem faktycznie rozbił tę butelkę na jej łbie. Lecz tym razem on, zwykły człowiek, był tu ze swoim zwierzchnikiem. Mnichem, który mocą przesuwał przedmioty, a silnymi dłońmi potrafi skręcić kark. 
Karelowi zaschło w ustach, a jego penis stwardniał. Joachim zadrżał, gdy przycisnął go do uda przez spodnie. Od setek lat nie czuł takiego podniecenia.
– Poczęstujesz mnie? – Głos Lary był ponętny, głęboki. Cichy i spokojny.
Karel jak zahipnotyzowany podszedł do niej i podał otwartą już butelkę. Lara chwyciła ją, opuszkiem palca dotykając jego dłoni. Jej dotyk był przyjemny. Upiła łyk, po czym podała wino Kurtisowi. Gdy za nią przechylał butelkę, Croft zacisnęła pięść na koszuli Karela i przyciągnęła go do siebie. Pocałowała.
Jej usta smakowały winem, były niesamowicie delikatne. Karel zamknął oczy.
– Stań tam, gdzie możesz zobaczyć – wyszeptała mu do ucha i położyła się na plecach, a ten przytaknął i cofnął się do drzwi, gdy Trent oddał mu butelkę.
Nie chciał. To on powinien grać pierwsze skrzypce. To on powinien teraz bawić się jej piersiami, masować… To on powinien położyć ją na łóżku i zsunąć z niej majteczki, jak właśnie zrobił to Kurtis. Lara rozsunęła szeroko nogi i chwyciła się mocno pościeli. Wygięła także odrobinę plecy, aby wypiąć do góry idealne piersi, na których Trent położył dłonie, zanurzając twarz pomiędzy jej udami i zasłaniając Karelowi widok. Croft rozchyliła usta w błogim uniesieniu.
Joachim pogładził penisa przez spodnie. Aż poczerwieniał na twarzy. Wstydził się?
Wstyd  – zabrzmiało mu w uszach, przylepiając doń plakietkę z napisem frajer.
Kurtis odsunął twarz i obejrzał się za siebie, gdy usłyszał, jak Joachim rozpina rozporek. Spojrzał na niego, a Lara lekko uniosła się na łokciach. Mrugnęła porozumiewawczo, uśmiechając się, jakby nawet szyderczo.
Dlaczego oboje drwili z jego słabości?!
Odłożył butelkę na ziemię, zrobił krok w przód, nie odwracając wzroku od szparki, którą dopiero teraz mógł zobaczyć w pełnej okazałości.
– Podoba ci się? – zapytał Kurtis. Chwycił Larę za nogi i przyciągnął bliżej krawędzi łóżka, rozkładając je jeszcze szerzej.
– T-tak – zgodził się Joachim i uklęknął, by przyjrzeć się i poczuć ją z bliska.
– Jest gorąca i wilgotna. Widziałeś kiedyś taką cipkę, eks-Nefilim?
Zaprzeczył. Wilgotna?! Była taka mokra, że soki spływały na tyłeczek! Oddech Karela znacznie przyspieszył. Wyciągnął dłoń, by przesunąć palcami po śliskiej skórze czerwonych
i opuchniętych fałdek, ale Kurtis mocno klepnął go po ręce.
– Nie tym razem.
Odepchnął towarzysza i sam uklęknął na podłodze, między rozsuniętymi nogami. Pochylił się i potarł trzydniowym zarostem wewnętrzną stronę jej ud. Zakołysała biodrami. Karel podniósł się i z góry zobaczył, jak wsunął w nią czubek języka. Krzyknęła.
Nie mógł tego znieść. Rozpiął spodnie i włożył dłoń w bokserki. Ściskając główkę, spróbował zmniejszyć podniecenie.
– Och, liż szybciej, Trent. Szybciej i mocniej... – Jej ręce zablokowały Karelowi widok, co uznał za szczęście w nieszczęściu. Po chwili całkowicie zsunął swoje spodnie, a następnie i czarne bokserki. Lara, wciąż oparta na łokciach, zobaczyła go i jęknęła głośniej, potarła swoje sutki obiema dłońmi. Wyobraził sobie swoje dłonie na ich miejscu. Swój język przy w jej wnętrzu. Ssałby ją, dopóki nie uchwyciła by się jego włosów. Chciał ją posmakować. Naprawdę. Nie był tylko pewien, czy był w stanie, czy mógł, nie bardzo też miał szansę sam sobie wziąć. Poruszał dłonią coraz szybciej, nie potrafiąc przestać, zatrzymać się; wpadł w rytmiczny trans. Czuł, że słania się na nogach, gdy dochodził, i zrobił krok w tył. Butelka wina przewróciła się, jej zawartość zalała dywan, a na plamę spłynęło z dłoni kilka kropel spermy.
– Wyjdź. – Kobiecy głos dotarł do niego jakby przez mgłę. – Nie potrafisz się bawić.
Zamrugał kilka razy i odetchnął głębiej. Spojrzał przed siebie. Lara siedziała na łóżku i odpinała Kurtisowi pasek, nie patrząc już na Joachima, za to Trent zmierzył go wzrokiem i machnął ręką na drzwi, które otworzyły się z hukiem, omal nie wylatując z futryny.
– Słyszałeś, co powiedziała?!
Joachim przytaknął i podciągnął bokserki, a zaraz potem spodnie i wyszedł z sypialni, wciąż drżąc. Westchnął i spojrzał za siebie ostatni raz, ale nic już nie zobaczył – drzwi przed nim trzasnęły raz drugi, przy zamknięciu.
Klnąc pod nosem to na siebie, to na pieprzonego mnicha, to na szyderczą sukę, wyszedł z jej pokoju i wrócił do swojego, by zabrać rzeczy. Postanowił zmyć się jeszcze zanim ta dwójka skończy się zabawiać. Może nikt go nie znajdzie, a może wcale nie będą go szukać.

***

AKT TRZECI, SCENA ÓSMA – POWRÓT BOAZ
Gunderson zrzuca Mullera na arenę, a ten, zanim się pozbiera, już widzi otwartą Bramę. Już widzi Boaz – jej odwłok zbliża się, a ona rozsuwa paszczę i rozrywa go w pół. Kurtis reaguje natychmiast, splatając palce obu dłoni, pomaga wydostać się Larze. Gdy zostaje sam, a ta zmierza już w kierunku korytarza, wyciąga broń i strzela prosto w twarz ważko-modliszki.
Karel rozsiadł się wygodnie na obrotowym fotelu, odchylając się na siedzeniu w tył. Splótł palce i wyprostował ręce, strzelając kośćmi. Ziewnął, przeciągając się, po czym spojrzał na zegarek w dolnym rogu monitora. Miał jeszcze kilka godzin, zanim zacznie szykować się do roboty. Poczuł senność, ale przetarł oczy i spojrzał na ciąg literek. Przeczytał ostatnie dwa zdania i wrócił do pisania.
Upada. Jego ostrze przecina kark i ląduje nieco dalej, ale nie zdąży już wrócić, by ściąć to, co zostało z Boaz. Nie dosięga jej, gdy ostre jak brzytwa szepce przebijają mężczyznę na wylot. Mnich ostatkiem sił dociera do ściany. Przewraca się w ciemnym kącie.
Umiera.
– Tak, dupku – mruknął, kiedy twarz Kurtisa pojawiła mu się przed oczami. – Nie żyjesz. Tak będzie lepiej dla wszystkich.

AKT TRZECI, SCENA DWUNASTA – OSTANIA
Promień światła Śniącego przebija Karela na wylot.
Tymczasem Lara w locie łapie linę i zjeżdża kilka pięter. Gdy puszcza się tuż nad ziemią, ląduje w kucki i rusza pędem przed siebie. Przy wyjściu zauważa plamę krwi i ostrze Chirugai. Podnosi je z ziemi, rozgląda się, ale nigdzie nie dostrzega mnicha. Odchodzi w cień.
– I wiesz, co mogłeś mu jeszcze wspomnieć wtedy, przy stoliku? – zapytał Karel sam siebie, uśmiechając się szeroko. – Że zajebiście dobrze piszesz. – Zastanawiał się chwilę, czy czegoś nie dopisać, ale doszedł do wniosku, że wolał zostać zapamiętany jako nieśmiertelny i potężny antagonista niż zwykły koleś, który został frajerem. Świat nie musiał o tym wiedzieć. 
Karel wystukał ostatnie słowo.

KONIEC
Nacisnął czerwony krzyżyk.

Czy chcesz zapisać plik tekstowy o nazwie ANIOŁ CIEMNOŚCI?
TAK                                                                                                NIE

Skierował kursor na komendę „TAK”, wcisnął przycisk myszy, po czym odsunął się od biurka. Otworzył szufladę i wyciągnął sporych rozmiarów kopertę, która czekała na swój czas już od kilku dobrych miesięcy. Wziął ją w dłoń i spojrzał na nią pełen satysfakcji.

CORE DESIGN STUDIO
55 Ashbourne Road
Derby, DE22 3TU
Wielka Brytania

Schował ją do szuflady i ziewnął.  Dopiero teraz zauważył, że w pokoju zaczęło robić się jasno. Spojrzał ostatni raz na zegarek.
– Kurwa! – pospiesznie wstał i biegiem rzucił się w stronę łazienki, po drodze zdejmując
z siebie szlafrok i rzucając go na łóżko. Miał nadzieję, że tym razem nie spóźni się na autobus. Oczami wyobraźni już widział przed sobą zdenerwowany wzrok właściciela antykwariatu...


2 komentarze:

  1. Przyznam, że do tej pory jestem nieco zaskoczona tą naturalną akceptacją stanu Karela. Tak zwyczajnie zamiast wciąż go podejrzewać, snuć o tym przemyślenia, domyślać się, że będzie chciał znów spłatać światu figla... Idą z nim na wódkę i piją herbatkę. Stoicyzm Lary w tym wypadku również mnie zaskakuje (chociaż stoicyzm to tutaj zbyt mocne słowo i raczej nie adekwatne), nie widzę jej jako osobę, która nie dokańcza raz napoczętych spraw. W końcu ostatecznie Joachim jest/był zmiennokształtnym, śmierć Eckhardta nie wydaje mi się być dla niej ostateczną zapłatą za morderstwo Wernera, szczególnie, gdy nie jest w 100% pewne, że to jego sprawka. Spodziewałam się, że gdy Kurtis podstawi jej gościa przed drzwi jeśli go nie zastrzeli to przynajmniej porządnie oklepie :D

    ''– Niech patrzy.'' nie żeby mi się nie podobało, bo jaram się tą sceną jak cholera, lecz mimowolnie wyrwało mi się ciche ''co kurwa? xD''. To było tak dobre, że aż musiałam porozsyłać linka po znajomych, god damn. I ten Karel, taki biedny, niewinny, zamiast stawić twardo na swoim grzecznie słucha. O MÓJ BOŻE XDD To mi nie wyjdzie z głowy przez kilka kolejnych tygodni.

    No i oczywiście spektakularne i zaskakujące zakończenie :D Muwah, kocham. Zaczynało się tak oklepanie, a zakończyło niesamowicie. Joachim, który zostaje frajerem i pisze. No no. Kurcze. Tyle zaskoczeń w jednym rozdziale :D JESTEM NA WIELKIE TAK. Oczekuję kolejnych odsłon specjalnych :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie Karel... hmm. Zauważ, że jemu się to czucie zaczęło podobać. Pierwszy raz od setek lat schlał mordę :D Fakt, że trochę nie pasuje to do naszego antagonisty, ale z drugiej strony – nie pasuje do nieśmiertelnego, któremu nikt nie liczył czasu i nie wypominał błędów. A do gościa, który nagle zaczyna patrzeć na zegarek, a dodatkowo musi się podporządkować Kurtisowi, który ratuje mu dupsko i okazuje się fajnym gościem... Boli, ale cóż. Czasem trzeba.
      Mnie bardziej zastanawia, czemu Kurtis go wziął na wódkę. Na szczęście z AoD dowiadujemy się tyle, że jest ultrasupermnichem, który lubi obmacywać kobiety, więc mogłam z jego charakterem zrobić cokolwiek. I tym razem nie ja go zabiłam, tylko Karel, w swoim scenariuszu, muah! ^^

      Larcia kapnęła się, że to Karel zabił Wernera po tym, gdy zobaczyła na jego dłoni znak, który widziała też w mieszkaniu Croya. Znała więc już odpowiedź – wtedy Karel transmutował w Eckhardta. Dla niej sprawa została zakończona, dopóki chłopaki – obaj żywi – nie zaskoczyli jej pod domem. Dopiero wtedy Larcia stwierdziła, że "Hmm... w sumie to chyba jednak brakuje mi danych". No a że bywa równie ciekawska, co agresywna... No i, na bora, Kurtis macał ją w Luwrze, a potem uratował jej życie, nie mogła go nie wpuścić :D

      No właśnie zastanawiałam się, czy nie przesadziłam tym razem z pikanterią, a ty AKURAT TEN tekst podrzuciłaś znajomym D: wyjdę teraz na zboczoną D:

      Usuń