FRAJER
Miał wygraną w
garści.
Przebudzenie
Śniącego stało się zbyt bliskie realizacji, prawie wręcz namacalne. Już czuł
chłód na palcach, który towarzyszył mu zawsze, gdy ogarniało go podniecenie.
Myśl o wygranej, którą zakończył długim wdechem, osuszyła mu wargi, toteż
oblizał je powierzchownie.
Eckhardt
i Gunderson wyżywali się właśnie na Bogu ducha winnej Kristinie, a Muller stał
jak sparaliżowany tuż obok. Joachim obserwował w milczeniu tę farsę.
Jeszcze
czterysta lat temu pewnie i by się nawet roześmiał w twarz, ale nie chciał
wciąż być tym gówniarzem czerpiącym rozkosz z cudzej krzywdy. W pewnym wieku
pewne zachowania nie dawały już takiej radości. Większą satysfakcję sprawiały
natomiast samo doświadczanie i kontemplacja, szczególnie gdy kilkaset lat temu
nadszedł czas świadomości o wieczności, która była już nagrodą samą w sobie.
Gunderson
wycofał się. Dostał kolejne polecenie, więc nie tracił czasu, żeby wylizać
Eckhardtowi dupsko na glanc. Ten drugi też pewnie myślał, że każdy będzie już
zawsze dookoła niego skakał z ukorzonym wyrazem twarzy. Karel uśmiechnął się
pod nosem dopiero teraz.
No
to się,
staruchu,
zdziwisz.
Joachim
niewzruszony obserwował, jak wystraszona kobieta histerycznie szuka ucieczki. Niczym mucha złapana w
sieć.
–
Ja naprawdę nic! Nie!
W
mgnieniu oka z sufitu, na długiej, sprężystej i pozlepianej śluzem linie zsunął
się kokon jednej z larw. Z obrzydliwie cuchnącej, wielkiej na trzy metry
powłoki uwolniło się najpierw sześć szpiczastych i cieniutkich jak lanca nóżek,
następnie rozszarpał się tors. Larwa zatrzymała się na wysokości tarasu.
Eckhardt złapał Kristinę za gardło i z całej siły przycisnął ją do balustrady;
cienkie i ostre odnóża przytuliły kobietę do kokonu i
trafiła wprost do paszczy
wykluwającej się larwy żarłocznej.
***
Przeczesał
dłonią krótkie, ale gęste blond włosy, znudzony wzrok zatrzymał na Gundersonie.
Umundurowany na niebiesko łysol
właśnie zrzucił Mullera z tarasu dwa metry w dół, wprost na arenę. Nagle
wielka, stalowa brama podciągnęła się i przez dość sporą szparę
przecisnęła się
bestia. Coś na wzór ważki, coś na wzór modliszki. Sześć nóg, po trzy z każdej
strony, stukało po metalowej nawierzchni i w szybkim tempie znalazło się przy
botaniku. Wielki robal uniósł się na tylnych kończynach i opadł z powrotem, z
ogromną siłą uderzając w Mullera i automatycznie wgryzając mu się w brzuszysko
aparatem gębowym, którym kąsał jadowitymi kolcami.
Czy Karel dobrze widział? Na pewno. Nie mógł się pomylić i
nigdy nie miewał przywidzeń.
Między
gruczołami jadowymi na podłużnym zielonym odwłoku dostrzegł ledwo wystającą
twarz Kristiny, jak gdyby larwa nie wchłonęła jej do końca. Po drugiej stronie areny dostrzegł
kobietę. Znów właziła z butami w nieswoje sprawy. Dziw, że dotarła tak daleko.
Mógłby i nawet zaklaskać z podziwu, jednak widok Kristiny Boaz rzucającej się w
jej kierunku zajął go do reszty.
Chłonął
tę scenę. Ileż ukazywała determinacji! Ile nadziei! Ile walki o przetrwanie i
jednocześnie jak wiele ludzkiego egoizmu. Buntownik z Kabały chciał
najwyraźniej pomóc towarzyszce, toteż podstawił jej dłonie, by oparła na nich
stopę i wdrapała się na taras. I co? Dowartościuje się i teraz sam będzie
radzić sobie z robalem? Wymruczał nieszczere powodzenia i
odwrócił się w stronę wyjścia. Trent go nie interesował. To ona została gwiazdą programu.
Pospiesznie
ruszył przed siebie. Wiedział, że ma ledwo kilka minut, by dać jej przewagę, a
potem kolejne kilka, by mu zaufała. Skoro chciała być silna, niech udowodni tę
siłę. Niech zmieni stronę, a stworzy kobietę od nowa. Jeszcze silniejszą i
wieczną,
prawie że równą Bogu.
***
Zamaszyście
ruszyła na niego, pewnie ściskając w dłoni okruch. Nie rozpraszała się. To była
walka jeden na jeden, której nie mogła spieprzyć – wiedziała o tym.
Wypuszczając powietrze z głośnym świstem, wzięła ostatni zamach.
Poczuła
mocne szarpnięcie i wywróciła się na plecy. Automatycznie sięgnęła po pistolet.
–
Karel?
Mężczyzna
pochylał się nad nią, dzierżąc w dłoni jej okruch.
–
Zabij! Zabij ją! – ryknął Eckhardt, ostatkiem sił wskazując ręką na Croft.
Nawet
nie wiedziała, kiedy Joachim zjawił się tuż za jej plecami i wyrwał z ręki artefakt.
Poruszał się tak szybko? Tak cicho? Spojrzała na niego niby niewzruszona, choć
w głowie pierwszy raz zakotłowała myśl, że to koniec. Sekundy wydawały się
wiecznością.
Twarz
Joachima nie wyrażała żadnych emocji. Nawet nie mrugnął, gdy z zamachem wbijał okruch
prosto w czaszkę bezbronnego starca.
–
Dlaczego…? – Lara podniosła się z ziemi, nadal celując w Karela.
Czy
naprawdę wypowiedziała te słowa na tle jęków umierającego alchemika? Okruch w
jego czole zabłysnął kobaltowym światłem. Nie takiej wersji wydarzeń
spodziewała się. Nie takiej, w której sługa zabija pana, chociaż o podobnych
scenariuszach czytała już kiedyś na kartach historii. Karel wycofał się o kilka
kroków, jak gdyby pewien, że prędzej czy później usłyszy to pytanie raz
jeszcze. Nie pomylił się i tym razem.
–
Dlaczego? Przecież pracowałeś dla niego…
–
Nie. – Podniósł się i ruszył w stronę wyjścia. – W rzeczywistości to on
pracował dla mnie.
–
Musimy zniszczyć… – Lara ruszyła za nim, nie chowając broni.
–
Oczywiście, że nie – znów zaprzeczył. – Musimy dokończyć dzieła. Tym razem
wspólnie.
***
Wciąż nie
opuszczając broni, starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo szokujące
było to przedstawienie. Okrążał ją, raz po raz przeistaczając swoje oblicze.
Ba, nawet całą sylwetkę. Tak naturalnie. Tak normalnie. Po prostu się zmieniał.
Bouchardt.
–
Von Croy… Twój przyjaciel. Na nieszczęście stał się ofiarą.
Przełknęła
ślinę, mocniej ściskając pistolet. Jak…?
Luddick.
–
Eckhardt był głupi, że w ogóle go tknął…
Czuła
serce w przełyku, widząc tęgiego reportera. Galopowało.
To
niemożliwe…
Kurtis.
–
Tak bardzo chciałem ci pomóc. – Wyciągnął do niej dłoń.
Zrobiła
krok w tył.
To
nie może być prawda. Stanowczo
pokręciła głową. Nogi już prawie odmówiły posłuszeństwa, więc zaparła się
mocniej na twardej podeszwie. Mówił coś jeszcze, ale już nie słuchała. Jak to
możliwe, że zmieniał swoją postać tak dowolnie, po prostu, jak tylko mu się
podobało? Czy mógł tak samo w nią? I kiedy Kurtis w Café Metro, w Luwrze. a
potem tutaj... pół piętra niżej, na arenie, sam na sam z Boaz. Czy w
ogóle istniał, czy był tylko elementem gry, by zaufać temu... Nie
dokończyła, gdyż stanął przed nią już w swojej prawdziwej odsłonie. W
niebieskim blasku Śniącego zawieszonego pod sufitem mogła przyjrzeć się jego
twarzy. Niedawno wydawała się zwyczajna, pokryta skórą równomiernie, bez bruzd
zawijających się symetrycznie od połowy twarzy, po obu profilach. Z odrazą
obserwowała, jak zmieniała się w ułamku sekund. Co było prawdą? Te
wszędobylskie blizny czy wersja bez nich? Komu ufać?
Za
dużo pytań.
Delikatnie
rozwartymi ustami oddychała miarowo, uspokajając tętno. Nieufnym wzrokiem
mierzyła mężczyznę, kiedy ten nadal wyciągał do niej dłoń. Dłoń ze znajomą
pieczęcią po wewnętrznej stronie. Gdzieś już ją widziała… Czy nie przypadkiem
wtedy, u Croya, gdy zginął?
–
Musisz mu zaufać, Laro Croft. – Joachim pewny siebie patrzył nad wyraz
przekonująco.
***
Biegła co sił w
nogach, ściskając Sanglif w dłoni, aż czuła w niej gorąco. Jak kilka malowideł
mogło stworzyć coś tak potężnego i niebezpiecznego? Nie ważne. Nie oglądała się
za siebie, parła w przód, jeszcze trochę… Jeszcze kilka metrów i doskoczy, i
dosięgnie.
Blask
Śniącego rozświetlał jej twarz. Gdy była blisko, zasłoniła oczy. Skoczyła.
Przyłożyła
artefakt do łydki Śniącego i zeskoczyła w dół. Złapała za linę, po której z
zawrotną prędkością zjechała kilka pięter. Gdy puściła tuż nad ziemią,
wylądowała w kucki i od razu ruszyła pędem w stronę wyjścia. Już nic więcej nie
miało dla niej znaczenia. Wszystko było jasne. To nie Eckhardt zabił Wernera,
ale Karel, który w niego… transmutował?
Jak
to w ogóle, kurwa, brzmi.
Właściwie
nie musiała i nie chciała wiedzieć więcej. Nie musiała też odwracać się za
siebie, nawet gdy usłyszała potężny krzyk, kiedy promień światła Śniącego
przebił Karela na wylot. Upewnił ją tylko, że zbrodniarza spotkała zasłużona
kara, a jego zabawka nie zostanie ożywiona.
***
–
Pieprzona… – wymamrotał, otwierając oczy. Leżał na ziemi. Jak długo? Wydawałoby
się, że całą wieczność, chociaż wszystko pamiętał doskonale. Skrzywił się i
podniósł odrobinę, opierając ciężar na wyprostowanych rękach. Zaparł się z
całej siły, warcząc pod nosem, a nieprzyjemne uczucie w lewej łydce trochę go
ocuciło. Spojrzał na nią, ale nic już jej nie miażdżyło, natomiast całkiem
spory kamerdolec leżał tuż obok – musiał oberwać nim, gdy energia Śniącego
zdewastowała arenę. Westchnął pod nosem i zaparł się mocniej. Poczuł drętwienie
w nadgarstkach, które zatrzęsły się złowróżbnie. Spróbował wstać.
Utrzymał
się na nogach, ale lewa definitywnie go osłabiała. Ruszył w stronę wyjścia,
powoli kulejąc, omijając przy tym większe przeszkody na rozwalonej arenie –
wszystkie stalowe orurowania rusztowania, część żelaznych schodów, kraty
wentylacyjne, krzesła, sejf i biurko z laboratorium alchemika. Nawet ciężkie
drzwi – teraz stopione i powyginane. Zrezygnował z podparcia się na nich i
przyspieszenia kroku.
Powoli
się uspokajał. Rytm serca zwolnił; już nie czuł go tak wyraźnie, jak jeszcze
przed chwilą. To było coś nowego. Coś szalonego i dystansującego. Coś dziwnego,
niepowtarzalnego, ale jakby dawniej znanego. Inspirującego i niepokojącego;
nurtującego i tłamszącego.
No
tak…! Przecież zawiódł po raz kolejny, to musiało być to uczucie. Uczucie
rozczarowania. Podniósł wzrok na wiszące u sufitu szczątki. Już nie były tym
samym potężnym Śniącym, przed którym czuł respekt – raczej czarną breją
spływającą z kilku flaków, a także płatem skóry i jakąś wystającą kością
wplątaną w resztki wnętrzności wciąż zawieszone na linie.
Karel
spuścił wzrok na podłogę. Zamknął oczy i odetchnął głębiej kilkukrotnie.
O,
Pierwszy Dawco. Zawiodłem.
Przeszywający
chłód wywołał ciarki. Nie zwrócił na nie uwagi.
Przepraszam.
Nie
podniósł głowy, ale otworzył oczy. Natychmiast zmrużył je, lecz nie zauważył
różnicy w jakości obrazu, nie zmienił się też kontrast ani nie zadziałało
zbliżenie. Ledwo dostrzegł tę czerwoną maź wolno kapiącą z lewej nogawki.
Natychmiast schylił się i dotknął czarnych chinosów na wysokości łydki.
To
niemożliwe! – Spojrzał
na obklejone, czerwone palce. Potarł je i przyłożył do nosa. Charakterystyczny
zapach stali tylko upewnił go w przekonaniu… Mimo to nie uwierzył.
Niemożliwe.
Nefilim nie krwawią. Są stworzone
ze szczątek, są wspaniałe i wielkie, i nieśmiertelne. Na pewno nie krwawią.
A
przynajmniej nie zwykłą krwią.
Dopiero
teraz zwrócił uwagę na to, jak bardzo źle się miał. Uczucie zimna zaczęło
przeszkadzać jak nigdy, wywołując dreszcze i jeżąc włoski na karku i
przedramieniu. Zmiażdżona noga dawała o sobie znać, rwąc coraz mocniej.
Dlaczego nie bolała wcześniej?
Jak
to się nazywało u ludzi? Adrenalina?
–
To nic. Zaraz wszystko wróci do normy... Moc tylko osłabła... – pocieszył się
półszeptem.
Ruszył
w przód, starając się skupić na czymś innym. Co dalej? Co ze Śniącym? Z kim
kontaktować się, by to, co z niego zostało, przetransportować do Turcji i
spróbować raz jeszcze?
A
jeżeli nie? – Nie
potrafił zmienić tematu.
A
jeżeli już zawsze będzie krwawił zwykłą, śmierdzącą juchą ludzką?
LUDZKĄ?!
Nie
chciał… Tak kurewsko nie chciał; to nie mogła być prawda. Mimo nasilającego się
bólu w nodze – przyspieszył. Po raz pierwszy od setek lat spostrzegł, że traci
czas.
***
Ostatni korytarz. Winda, a za kilka pięter w górę pierwsze drzwi ewakuacyjne… – grzebał w pamięci. Zimne światło jarzeniówki mrugało regularnie ostatkiem energii. Powinien był ją naprawić już kilka dni temu, zanim zaczęło go to prawdziwie irytować.
Ostatni korytarz. Winda, a za kilka pięter w górę pierwsze drzwi ewakuacyjne… – grzebał w pamięci. Zimne światło jarzeniówki mrugało regularnie ostatkiem energii. Powinien był ją naprawić już kilka dni temu, zanim zaczęło go to prawdziwie irytować.
Kurwa...
Dlaczego
się złościł? Przecież nigdy wcześniej nie odczuwał w sobie tak silnego poczucia
niechęci. Denerwował się, marszcząc czoło.
Przeklęta
Croft… Jesteś już martwa.
Znów
wygrała, ukazując siłę i potęgę. Mogła zaszkodzić i wiedział o tym od początku,
śledząc jej poczynania i obserwując, jak pnie się po szczeblach wskazówek,
jedna za drugą, aby połączyć wszystkie fakty i rozwiązać zagadkę tajemniczej
śmierci Croya. Sam go zabił, więc tym bardziej powinien zdawać sobie sprawę z
tego, że zasługiwał na jej karę.
Na
jej zemstę.
Zatrzymał
się.
Ludzie
się mszczą, bo im szkoda. Szkoda przyjaciela, szkoda krwi. Szkoda
Śniącego. –Interpretował
w skupieniu, zwracając uwagę na to, że pod koniec myśli uśmiechnął się
mimowolnie, mimo wspomnienia przegranej. Martwa Lara Croft. To dopiero byłoby
coś.
Kiedy
ostatni raz czuł, że cokolwiek robi na nim wrażenie? A jej się udało. Nazwał to
uczucie podziwem. Z niedowierzaniem otworzył usta szeroko i wypuścił silnie
powietrze. Stłumił nadchodzący chichot.
Opanuj
się –
odetchnął głęboko.
Ile
jeszcze odczuć ludzkich mogło w tym momencie do niego dotrzeć? Jakby płynęły w
krwi, którą – zdawało mu się – prawie że czuł. Przyłożył dwa palce do krtani.
Puls był mocno wyczuwalny. Czy dlatego, że mężczyzna myślał o kobiecie, czy
może za sprawą stresu? Czy bólu? Opuścił rękę i spojrzał na dłonie. Drżały z
zimna i trzęsły się w podnieceniu.
Czuję…
Zachłysnął
się głębokim oddechem, gdy dumnie się wyprostował. Odkaszlnął natychmiast,
kuląc się i przykładając dłoń do piersi. Gdy zaszkliły mu się oczy, przełknął
boleśnie ślinę.
Stłamszony,
pokonany i zdenerwowany, ale jednak czuł. To było coś nowego. Coś szalonego i
dystansującego. Coś dziwnego, niepowtarzalnego, ale jakby dawniej znanego.
Inspirującego i niepokojącego; nurtującego i tłamszącego. I teraz miało to już
swoje wytłumaczenie.
Syknął,
kierując wzrok na lewą łydkę. Rwała mocniej, gdy dłużej na niej przystawał. Szedł
więc dalej do windy, zdając sobie sprawę, że ból wcale nie był dobry. Joachim wcisnął
przycisk i drzwi otworzyły się głośnym tarciem. Już miał ruszyć, ale zatrzymał
się i zmrużył wzrok.
Pieprzona
żarówka.
Zarejestrował
szczegóły, gdy w kącie windy wyprostowana postać z wydłużonymi kończynami
odwróciła się w jego stronę. Posturą przypominała człowieka w szaroniebieskim
stroju więziennym, jednak oczy miała przeraźliwie czarne, a reszta twarzy
owinięto bandażem. Z palców wystawały jej długie pazury, które Joachim dostrzegł,
gdy nimi machnęła. Dłuższa przerwa w irytującym miganiu pozwoliła również
dostrzec czarny numer na kieszeni koszuli.
Zmutowany
więzień numer czterysta pięćdziesiąt jeden.
Smolistymi
ślepiami łypnął na Karela i ruszył w jego stronę. Joachim zrobił kilka kroków w
tył, aż poczuł za sobą ścianę. Sięgnął po leżącą niedaleko gazrurkę, a
przynajmniej spróbował, ale nie potrafił oprzeć ciężaru na lewej stopie i
schylić się – miał wrażenie, że wszystko pulsowało z bólu już nie tylko w samej
łydce, ale w całej nodze.
Więzień
zbliżał się, wymachując rękami. Joachim spróbował raz jeszcze, nie
powstrzymując już krzyku. Zamknął oczy. Czuł, jak mięśnie napięły się, gdy
mocniej wyciągnął rękę. Ledwo musnął rurkę palcami, podsuwając ją bliżej.
Zaparł się raz jeszcze i złapał ją. Zanim się obejrzał, szkarada grzmotnęła w
nią pazurami, więc puścił, a gazrurka upadła tuż obok. Już po mnie.
Przed
oczami stanęła mu ścięta na Kleopatrę Kristina. Czy też się tak czuła, gdy
umierała? Zamknął oczy, nie chcąc patrzeć w puste oczy. Dlaczego więzień
jeszcze nie atakował? Karel czuł cień na swojej twarzy, a odór z pyska sprawił,
że coś ścisnęło w żołądku.
Czterysta
Pięćdziesiąt Jeden upadł na podłogę z hukiem. Karel otworzył oczy i wpierw
spojrzał na niego, by zraz odwrócić twarz w stronę windy, a później w lewo.
Tam, skąd przyszedł, dostrzegł cień, z którego wyłonił się po chwili buntownik.
W
dłoni trzymał połyskujący, chromowany pistolet. Joachim widział go już
wcześniej.
–
Ty… – wyszeptał i spłynął z nóg wzdłuż ściany. Oddychał głośno, powoli.
Podniósł drżącą dłoń i przyłożył sobie dwa palce do krtani.
Kurtis
podszedł bliżej, mierząc do Joachima. Spojrzał na niego i uniósł jedną brew. Wyciągnął
rękę w stronę gazrurki, a ta podleciała do niego niczym zaczarowana. Uderzył
nią w krwawiącą nogę Karela. Histeryczny krzyk rozniósł się echem po korytarzu,
a Trent, słysząc go, odrzucił ustrojstwo i, schowawszy Borana-X, skrzyżował
ręce na piersi.
–
Ty jesteś Nefilim z Kabały, pamiętam. Pracowałeś dla Eckhardta, nie? – Kurtis pochylił
się, a Joachim zmierzył go nienawistnym wzrokiem, łapiąc się za nogę. Łzy
naszły mu do oczu.
Nie. Karel przewrócił oczami. Nigdy
nie pracowałem DLA niego! Skąd wzięliście te…
–
Wyglądasz też na uziemionego. I na pewno wiesz, jak było naprawdę.
Joachim
w odpowiedzi wycharczał coś niezrozumiałego, krztusząc się. Kurtis kontynuował:
–
Powinienem cię zastrzelić, ale Nefilim nie krwawią. A więc, Joachim Karel...
tak? Trudna sprawa, co? – Trent nie czekał na kolejny charkot. Wyszeptał: –
Znam wasze honory, Nefilim, od podszewki. Jak ci pomogę, tak będziesz mi
służył. – Wyciągnął rękę w stronę Karela. Jego dłoń natychmiast zapaliła się
delikatnym, złotym blaskiem.
Joachim
zadrżał. A więc ten tu był mnichem?
Przecież wszyscy mieli zginąć z Konstantinem! Zakon przestał istnieć lata temu! Odsunął się, uderzając plecami w ścianę.
Co
ten chłopaczek chciał niby…? Lux Veritatis i ich przeklęte sztuczki!
Chwilę
mierzyli się wzrokiem. Karel wiedział o pieczęci. Służyć człowiekowi?
Niedoczekanie! Nigdy, przenigdy…
Ryknął
z bólu. Złoty strumień światła nakierował się na rozerwaną łydkę, która piekła
niemiłosiernie, jakby rozrywając się bardziej. Karel nie przestawał krzyczeć,
nie przestawał płakać, nie przestawał drżeć. Ból go otępiał; Joachim czuł
słabość; czuł, że zaraz odpłynie, zaraz umrze i tak blisko mu znów było do
Kristiny. Gdzie w tym Croft? Gdzie zemsta? Ludzka chęć przeżycia?! Dlaczego
była tak słaba, nie działała, nic nie było w człowieku takiego, co chroniłoby
przed śmiercią!! Nic!
Łkał,
mamrotał coś pod nosem, nawet nie zauważając, że ból nieco zmalał, a złota
poświata oddaliła się od nogi, znów obwiązując rękę Kurtisa, którą Trent wciąż
wyciągał w jego stronę.
–
To jak będzie, eks-Nefilim? Wolisz życie czy śmierć?
Karel
ledwo czuł się przytomny. Chciał wydyszeć, że śmierć, że niech się już to
skończy, niech ból zmaleje, zniknie całkiem. Ale znał też sztuczki Lux
Veritatis; jeżeli wybierze śmierć, będzie bolało dłużej, niż gdyby mnich
uleczyłby go całego. A i na zemstę na Croft Karel miałby i wtedy czas… Analizował
ostatkiem sił. Życie? Śmierć? Życie u boku mnicha było śmiercią samą w sobie,
było skazą na honorze Nefilim. Nefilim, którym Karel już nie był. Sprawy
Nefilim nie były już jego sprawami, a gdy zdał sobie z tego sprawę, poczuł, że
będzie tego żałować. Wyciągnął jednak dłoń i zacisnął palce na przedramieniu
Kurtisa.
Trent
uśmiechnął się i ścisnął ją lekko, a złota smuga objęła ich oboje. Pieczęć zakleszczyła
ich w mocy; Karel poczuł ucisk w gardle, gdy Kurtis szeptał słowa po łacinie.
Gdy blask zgasł, Trent wyprostował się i wyciągnął z kieszeni paczkę marlboro.
Wysypał ze środka ostatniego papierosa i zapalniczkę. Odrzucił kartonik,
odpalił fajkę, zaciągnął się głęboko i przykucnął obok Karela. Spojrzał mu
prosto w oczy uśmiechnięty cwaniacko, dmuchnął dymem w twarz i szybko położył
rękę na rannej nodze, wywołując kolejny boleściwy krzyk. Karel runął plecami na
podłogę, już całkowicie kładąc się na ziemi.
– Cinis et manes et sic fies – wymamrotał Trent.
Popiołem
i duchem i tak się staniesz…
Ciepła,
złocista wiązka cienia znów wydobyła się spod jego dłoni i, rozdwajając się,
oplotła nogę mężczyzny jak bandaż. Joachim sapał głośno, ale lekko podniósł się
na dłoniach wzdłuż ściany, wracając do pozycji siedzącej. Spoglądał to na
wyprostowaną przed sobą nogę, to na Kurtisa, który mamrotał coś niewyraźnie pod
nosem, z papierosem w ustach.
I
to ma być współczesny mnich…?
Nawet
nie zauważył, gdy przestało boleć i skupił myśl na czymś innym. Dopiero mocne
poklepanie po łydce oderwało go od rozważania. Nie zabolała.
–
Wstawaj, eks-Nephilim.
Karel
westchnął głośno, splunął i podniósł się z ziemi. Otrzepał chinosy, po czym
wyprostował się szarmancko i włożył ręce do kieszeni.
I
tak w tej chwili nie miał nic lepszego do roboty – usprawiedliwiał się, chociaż
wiedział, że i tak by wstał, bo moc w mnichu była silna, a więc i pieczęć taka
sama. Zresztą gdzie Karel niby miałby pójść? Samotnie w ten świat, który rządzi
się prawem pieniądza i silniejszej pięści? Spojrzał na Trenta. Ten był dobrze
zbudowany; idealnie rozciągnięta w szerokich barkach koszulka podkreślała
całkiem nieźle ukształtowane mięśnie – szczególnie ramion i klatki piersiowej,
jednak Trent nie był dryblasem pokroju Gundersona, więc z pewnością mógł się
pochwalić również szybkością, zręcznością, a umiejętność pogruchotania kilku
kości uzupełniła końcowe wnioski. Joachim wiedział, że Marten zatrudniał w
szeregi Kabały samych osiłków lub byłych wojaków, a skoro Trent gościł w syndykacie,
zanim stał się jawnym buntownikiem,to Karel, patrząc teraz na niego, obstawiał
raczej wojaka niż mięśniaka z bramki kasyna w paryskim getcie. Poza tym
Trent znał magiczne sztuczki i mógłby ściąć mu głowę tym swoim zakonnym
dyskiem. W każdej, kurwa, chwili.
Spuścił
wzrok i spojrzał na swoje dłonie. Były niewielkie, zadbane od rękawiczek,
ale wyjątkowo brudne i lepiące się od krwi. Schował je do kieszeni i dopiero teraz zauważył,
że jego portfel musiał zostać gdzieś w części biurowej ruin fortecy Strahov. Westchnął.
ale wyjątkowo brudne i lepiące się od krwi. Schował je do kieszeni i dopiero teraz zauważył,
że jego portfel musiał zostać gdzieś w części biurowej ruin fortecy Strahov. Westchnął.
–
No dalej, mnichu. – Wzruszył w końcu ramionami, obserwując Kurtisa, który
przygasił butem niedopałek papierosa. – Poużywaj sobie jeszcze trochę. Co
chcesz ze mną zrobić?
Trent
uśmiechnął się i ruszył w kierunku drzwi.
–
Właściwie znam w centrum całkiem niezłe miejsce... Nie lękaj się. Będę dobrym
panem.
***
Oto nowy dzieciaczek w cyrku – Joachim Karel. Wielkie brawa
dla nikogo ważnego,
pomyślał o sobie. Przez dłuższą chwilę w milczeniu zastanawiał się, czy Kurtis
nie miał aby przypadkiem na myśli komisariatu, gdy mówił o fajnym miejscu w
centrum.
Albo cmentarza.
Zdziwił
się, jak bardzo się mylił – jasne światła ocieplały pomieszczenie, a głośny
trance zagłuszał rozmowy. Obserwując ludzi dookoła, Joachim przepychał się za
Trentem w stronę baru. Łatwo było go zlokalizować – połyskiwał tam neonowy,
jednoznaczny napis: PRZYWITAJ SIĘ Z TOPIELCEM.
Nie
był to klub na miarę Czerwonego Węża, chociaż szeroki parkiet również
oświetlały mniejsze stroboskopy migające przeróżnymi barwami, a na samym środku
sufitu kręciła się kula, rozświetlając również lożę na piętrze. Tłum był
mniejszy i mniej hermetyczny niż w paryskim getcie. Tutaj nie mijał prostytutek
czy mongołów prosto z siłowni, mijał natomiast zwykłych ludzi – kobiety z
dobrym gustem sączące kolorowe drinki i uśmiechające się do partnerów,
postawnych mężczyzn kulturalnie czekających w kolejce do toalety, zamiast
lejących przez okno w korytarzu, młode panny kręcące tyłeczkami na podestach,
przy rurach. Raczej nie za pieniądze – wnioskował.
Usiadł
na krześle barowym po lewej Kurtisa i czekał.
–
Igor Tichý! Tu nigdy nie jest za cicho!
Niski
i łysy mężczyzna za ladą odwrócił się w ich stronę, od razu odrzucając na blat
szmatkę, którą polerował wcześniej kufle. Uśmiechnął się szeroko na pucołowatej
twarzy.
–
Trent! Jak dobrze cię widzieć! Nadia jest na zapleczu, zawołać ją?! – Wyciągnął
rękę w stronę Kurtisa, a następnie podał ją również Joachimowi.
–
Nie! Dziś daj mi lożę, butelkę śliwowicy i topielce! – Kurtis uniósł dwa palce.
–
Idźcie na siódemkę! – Igor rzucił w jego stronę dwie czerwone opaski z numerem
siódmym i logo klubu, kieliszkiem z banderą Jolly Rogera. – Nadia zaraz tam
przyjdzie! Bawcie się dobrze!
Kurtis
założył opaskę i machnął Igorowi w podziękowaniu. Karel automatycznie zrobił to
samo i ruszył za nim w stronę schodów. Barczysty ochroniarz w garniturze przepuścił
ich bez problemu, podając Trentowi rękę i wskazując drogę do stolika. Joachim
wyczuł na sobie jego podejrzany wzrok, gdy oddalał się w stronę siódmej loży,
aż w końcu opadł wygodnie na miękką, czerwoną kanapę, z ulgą zauważając,
że tutaj muzyka docierała znacznie ciszej. Kurtis usiadł na przeciwko,
wyciągając z tylnej kieszeni spodni nową paczkę papierosów i zapalniczkę.
Odwinął folię, rozdarł otwarcie i stuknął palcem w spód kartonika. Dwa z
papierosów wysunęły się, a Trent skierował paczkę w stronę towarzysza. Karel
ani drgnął.
Kurtis
wyciągnął papierosa i odrzucił kartonik na blat.
–
Będziesz chciał, to bierz – wymamrotał przez zęby, trzymając papierosa w
ustach. Odpalił go i zaciągnął się, ustawił wargi w dziubek, a po chwili
wypuścił dwa kółka. – No, to opowiadaj.
Joachim
był przygnębiony, choć nie chciał być ani taki, ani być tu. Zdawał sobie z tego
sprawę, chociaż jako dumny człowiek honoru przed oczami nadal miał scenę, w
której podawał mnichowi dłoń. Czy przyszedł czas, by spłacić dług? I czy
pieczęć kiedykolwiek straci na sile?
Mlasnął
nieprzekonany, kładąc ręce na stole, i splótł palce. Po chwili dostrzegł na
nich cień i zabrał dłonie z blatu, gdy po lewej stronie stolika zobaczył
wysoką, zgrabną rudzielkę o kręconych włosach i mocno podkreślonych makijażem,
zielonych oczach. Miała krótką, zwiewną sukienkę à la Marilyn Monroe, z dużym
dekoltem, i na pewno nie nosiła do niej stanika.
Położyła
przed nim talerz z dwoma kiełbaskami w marynacie z cebuli i papryki, chleb, a
także wysoki kieliszek, szklankę i małą butelkę coli. To samo ułożyła przed
Kurtisem, postawiwszy przy nim również beczułkowatą butelkę Rudolfa Jelíneka, a
następnie pochyliła się i ucałowała go w policzek.
–
No, kochanie, zmykaj. Mam tu sprawę do obgadania.
Dziewczyna
uśmiechnęła się szeroko i puściła mu oczko, następnie odwróciła się na czubku
czarnej szpilki i odeszła, ponętnie ruszając biodrami. Karel nie odrywał od
niej wzroku, póki nie zniknęła mu z oczu na schodach.
–
Jest na czym oko zawiesić, nie? – Kurtis gwizdnął, i, widząc spiętego Karela,
pomachał mu przed oczami butelką, która sama wpadła mu w rękę. – Wyluzuj się,
stary. Nie po to cię tu zabrałem, abyś mnie nudził. Nie jestem tym typem.
Joachim
przytaknął i sięgnął po papierosa, gdy Trent zaczął rozlewać trunek do
kieliszków.
–
Nie bardziej niż Lara Croft – odpowiedział cicho, powoli i wyraźnie. Poważnie.
–
Croft? – Kurtis uniósł brew i zatrzymał butelkę nad swoim szkłem. – A właśnie.
To jak to było? Ona zabiła Eckhardta, a ty stałeś się…
–
Ja go zabiłem – przerwał. – A potem ona… zrobiła resztę.
Stuknęli
się wysokimi pięćdziesiątkami i przechylili je wprost do gardła. Karel
zakrztusił się i poczuł, jak niespodziewane gorąco uderza mu do głowy. Wypuścił
głośno powietrze ustami i sapnął. Kurtis polewał już na drugą nóżkę.
–
Szczegóły.
–
No zrobiła resztę i uciekła. – Karel przełknął ślinę i nalał sobie coli do
szklanki. – A Śniący... No. – Wziął wdech, po chwili wzruszając ramionami.
Bardziej do siebie niż do Kurtisa. – Przepadło. – Spuścił wzrok i przyjrzał się
zawartości talerza. Chciał przekierować na coś myśli. Cokolwiek… O, to się
nada. Dwie ugotowane kiełbasy zanurzone w cebulowej marynacie nie wyglądały
przesadnie apetycznie, nawet jeśli w jedną z nich wbita była wykałaczka, do
której ktoś przykleił małą piracką banderę z papieru. Karel wyciągnął flagę i
włożył do popielniczki. Sięgnął po widelczyk.
–
Spieprzyła z Chirugai, zanim zdążyłem się pozbierać.
–
Chcesz je odzyskać? – Starał się za wszelką cenę nie ukazać zainteresowania,
chociaż myśl o spotkaniu tej kobiety sprawiła mu radość. Mógłby ją poznać,
mógłby z nią porozmawiać. Mógłby odebrać jej wszystko, co dla niej cenne, tak
samo, jak ona zrobiła to z nim.
Chociaż
w twoim przypadku, Croft, nie będzie drugiej szansy. Zegar się zatrzyma.
Uśmiechnął
się pod nosem, nabijając kiełbasę na widelczyk.
–
Interesuje cię Croft?
–
A ciebie nie?
Pytanie
zakończyło się uśmiechem obydwu i rozładowało napiętą atmosferę. Gdy pół
butelki zostało rozlane, a talerze stały już puste, mężczyźni rozkręcili się na
dobre.
***
–
Co ty pierdolisz, Trent?! Człowiek nie może ożywić Śniącego! To już przepadło.
Konec, ende, finito. Znasz jakiegoś innego Nefilim, nie licząc tych pokrak z
ruin? Bo nie sądzę, by Proto bez przeciwstawnych kciuków mógłby cokolwiek
zrobić.
–
Byłoby ciężko. Nawet nie chodzi o kciuki, ale jeżeli masz na myśli tego
psowatego goryla…
–
Raczej pawiana. Goryla zostaw Gundersonowi.
–
W każdym razie olej to. Możesz być równym chłopem, może dam ci szansę.
Skorzystaj z niej najlepiej. Zajmij się
czymś innym. Nie wiem, w czym jesteś dobry?
Karel
spojrzał na swoją dłoń. W czym był dobry? To było trafne pytanie. Zastanowił
się chwilę, po czym ostatecznie wzruszył ramionami.
–
Nie załamuj się! Zawsze możesz zostać menadżerem klubu. Wyrób sobie dokumenty,
załóż konto w banku, zacznij szorować tu kible, a może kiedyś…
–
Bardzo śmieszne. A ty co? Kręcisz złociste światełko do tańca?
–
Rucham siostrę właściciela.
–
Musisz być w tym dobry.
Kurtis
zaśmiał się.
–
Po napadzie, pół roku temu, wskrzesiłem Igora na zapleczu. – Spoważniał i dał
sobie chwilę, ale za moment znów był wesoły. – Ciekawe, czy mógłbym załatwić ci
tu fuchę... Czy mógłbym zmusić cię do szorowania kibli…
–
Nie wiesz?
–
Nigdy nie miałem szczeniaczka. Nie bardzo wiem, o co w tym chodzi, ale świetnie
się bawię. A ty? – Kurtis zamyślił się.
Karel
westchnął nieprzekonany.
–
Hej, rozchmurz się, żartowałem. Nie będę cię do tego zmuszał. Zdrówko!
***
W butelce było
już pusto. Joachim ledwo bełkotał pod nosem, chociaż wydawało mu się, że słowa
składa całkiem sprawnie. Kurtis natomiast świetnie ten bełkot rozumiał i
odpowiadał z równą sprawnością – a przynajmniej święcie o niej przekonany.
–
No… to co z tą… Croft?
–
Co z twoim Chirururu... – Karel ułożył głowę na ręce opartej o blat stołu.
–
Uczę dziecko wstać. Piątka pokątnie w winie. – No muszę je odzyskać. Pamiątka po Konstantinie.
–
Wieprz nie mieszkał w łonie matki... – Wiesz,
nie mieszałem się w wojnę między wami…
–
Nie?
–
Emu leżało na mchach. – Staremu zależało
na mnichach. – Ja chciałem tylko mieć ojca.
–
Wszyscy chcą. – Kurtis zasępił się, ale Karel poklepał go po ramieniu.
–
A-wiesz – czknął Karel między słowami, zmieniając najwyraźniej temat – że ona
mieszka w Londy-nie? – Ostatnią sylabę zaakcentował mocno w górę, czkając. – I
jest sła-wna? Mieli ją zamknąć w pier-dlu. Za Von Croya.
–
Za Von Croya! – wrzasnął Kurtis, po czym uniósł kieliszek i wlał zawartość do
gardła.
Karel
sięgnął po kolejnego papierosa. Po kieliszku poczuł znów przyjemne ciepło. Z
trudem wyciągnął przed siebie rękę i namierzył nią w pudełko. Pierwszy raz od
niepamiętnych czasów był pijany; nie udawał pijanego, a zwyczajnie dwoiło mu
się w oczach. Gdy zamrugał, otoczenie zaczęło zataczać kręgi dookoła niego.
–
Ejjj, stary! – Kurtis klepnął go w ramię przez stół, lekko podnosząc się z
kanapy. – Mam pomysł! Polesimy! Jutro polesimy! Wigor załawi nam lot!
Jedno
klepnięcie wystarczyło, by topielec wrócił przez przełyk prosto na talerz.
***
Obserwował chmury, pogrążając się w myślach. Nigdy nie był w takim stanie – blady jeszcze bardziej niż zwykle, z podkrążonymi oczami i spierzchniętymi ustami czuł się jak gówno. Dodatkowym, a może największym minusem okazało się jednak poczucie winy.
Obserwował chmury, pogrążając się w myślach. Nigdy nie był w takim stanie – blady jeszcze bardziej niż zwykle, z podkrążonymi oczami i spierzchniętymi ustami czuł się jak gówno. Dodatkowym, a może największym minusem okazało się jednak poczucie winy.
Bo
co? Bo obrzygałem stół…? A bo ja jeden obrzygałem stół w towarzystwie, w
drogim klubie, przy…
Spojrzał
na siedzącego obok Kurtisa. Nie chciał nazywać go nawet równym gościem, ale też
nie potrafił przejść obojętnie obok sceny, która znów pojawiła się przed
oczami. Podając rękę, Karel stał się jakby najemnikiem. Ale wcześniej, do
cholery, z żadnym swym najemnikiem Joachim nie miał zwyczaju przebywać przy
wódce, w takiej jak wczorajsza atmosferze.
Myśl
ta kiełkowała i powoli wprawiała go w coraz większe zakłopotanie i irytację.
Bo
było fajnie, tak?
No,
było. Na początku nawet znośnie, ale potem wizja spotkania tej kobiety
odwróciła sytuację i wyszło na to, że wieczór zaliczył się do tych udanych.
Przypominał te inne, kiedy Joachim zasiadał przy stoliku z ludźmi, którzy
posiadali informacje. Z tym że wtedy to on rozdawał karty; nie był
przyzwyczajony, by traktować kogokolwiek na równi z samym sobą. Ale też z nikim
nigdy nie pił wódki – tak naprawdę pić, by na końcu zwrócić cokolwiek na stół.
Croft – przypomniał sobie. A zaraz potem
zobaczył przed oczami cały plan, znów, w szczegółach. Planowanie było jego
mocną stroną. Zdał sobie sprawę, że mógł to zaznaczyć wczoraj, w czasie
rozmowy. Szkoda, że najlepsze pomysły ostatnio przychodziły po czasie.
Wejść.
Porozmawiać. Skrzywdzić. Wyjść.
Iście
proste, więc zastanowił się, czy nie za bardzo, gdy w grę wchodził ktoś taki
jak Croft. Udowodniła nieraz, że nawet najbardziej pokomplikowany ciąg w ogóle
niezaplanowanych przez nią wydarzeń, których musiała się domyślać, zakończy się
akurat po jej myśli. Miała talent do bycia dobrą.
Westchnął
po cichu i zamknął oczy.
Była
interesująca w tej swojej perfekcji, ale kończył jej się czas. Zaśmiał się pod
nosem.
Wspólnie
kończy się nam czas, kobieto. Przy czym twój zakończy się szybciej.
***
Taksówka
podjechała pod główną bramę i zaparkowała dynamicznie. Kierowca w kanarkowej
koszuli – zgodnie z prośbą Kurtisa – uchylił okno i nacisnął dzwonek do bramy. Ta
automatycznie otworzyła się, a samochód wjechał na teren przyprószonej śniegiem
posiadłości.
Winston
obserwował sytuację przez monitor zawieszony przy domofonie w portierni.
Natychmiast chwycił za interkom i wcisnął jedynkę.
–
Laro, zejdź proszę. Najwyraźniej będziesz miała gości.
Zanim
siedemdziesięcioletni mężczyzna w smokingu – wciąż wyprostowany jak trzcina –
udał się w kierunku drzwi głównych, usłyszał głośne tupanie na schodach.
–
Kto?
Nie
zdążył odpowiedzieć, bo dotarło do niego kołatanie. Już miał sięgać za klamkę,
kiedy Lara pierwsza położyła na niej dłoń.
–
Dziękuję.
Winston
zrozumiał aluzję i wycofał się. Odzwyczaił się od tego, że gdy Lara była w
domu, nigdy nie musiał sam otwierać drzwi. Na dodatek nie musiał się już tak
spieszyć, chociaż w przypadku całkiem żwawego dziadka – jak
nazywała go w myślach – szybkość miała pojęcie względne. Uśmiechnął się pod
nosem. Goście trafili w dziesiątkę, pojawiając się tego wieczora, gdyż sama
pani domu wróciła ledwo w południe.
Odwrócił
się w jej stronę dopiero, gdy długo po skrzypnięciu nie usłyszał żadnego
dźwięku. Lara stała w drzwiach, a jej ręce bezwładnie zwisały wzdłuż ciała. Nie
podała nikomu ręki, nie odezwała się ani słowem. Winston wychylił się odrobinę
i dostrzegł przed nią dwóch gości – ciemnowłosego mężczyznę po trzydziestce i
odrobinę wyższego, szczuplejszego i zdecydowanie starszego blondyna. Przystanął
i postanowił obserwować, jednak nie trwało to długo, bo w pewnej chwili Lara
zrobiła krok w przód i zamknęła za sobą drzwi z głośnym trzaskiem.
***
Obydwaj,
w jednym miejscu. Obok siebie. Razem.
Pojedyncze
frazy przelatywały jej przez głowę; nie mogła skupić myśli.
Potrafił
być Kurtisem, ale nie był nim? Żyje? Jak…
Zauważyła,
że nie ma przy sobie żadnej broni. Jedynie samą siebie.
–
Musimy porozmawiać – zaczął Trent cichym głosem. – Ale musisz się uspokoić.
Morderca
Von Croya obserwował ją w milczeniu. Nie odpowiedziała. Zacisnęła pięści.
–
Spójrz – Kurtis pstryknął palcem i spojrzał na Karela, a ten poczuł niepokojące
ciepło wewnątrz. Skrzywił się i próbował ustać, wkładając w to całą siłę, ale
nie mógł. Bolało, rwało całe ciało, a opór stawał się silniejszy. Nagle zmniejszył
się, gdy Joachim padł zmęczony na kolana. Oddychał głośno.
–
Patrz, kogo ci sprowadziłem. – Kurtis uśmiechnął się szeroko. – Za Chirugai. –
Spojrzał na Karela z wyższością i zwrócił się do niego: – naprawdę myślałeś, że
możemy być równymi kumplami? Wystarczyło cię trochę poniżyć, trochę zbłaźnić…
Jak się z tym czujesz, ex-Nefilim?
–
Ex? – zapytała Lara, robiąc ostrożnie krok w przód. – Co tu się dzieje, do
cholery?
Dlaczego
przyprowadzasz mi pod dom mordercę? Chyba że chcesz, żebym znów wykończyła go
sama drugi raz? Gdzie wtedy byłeś? – ryknęła. Skrzyżowała ręce na piersi,
stając w rozkroku.
–
Posłuchaj…
–
Zabierajcie mi się stąd! Ale już! – Machnęła ręką w stronę bramy. – Nie chcę
was więcej widzieć, popierdolce!
Karel
skrzywił się i westchnął; ciepło jakby nieco zelżało, a opór minął. Joachim
wstał bardzo powoli, zrobił krok w przód, a gdy Croft wycofała się, sięgając po
klamkę drzwi, wyszeptał:
–
Przepraszam.
Oboje
z Kurtisem zesztywniali.
Było
to najprawdziwsze przepraszam, jakie usłyszeli w swoim życiu. Croy
mógł się schować z tym swoim tanim błaganiem o przebaczenie Egiptu.
Karel
odsunął się z powrotem do linii, którą tworzył z Kurtisem, i zawiesił poważny
wzrok na twarzy Lary. Nie patrzył na Kurtisa, do którego żywił więcej niż żal.
Nie był przecież niczyją zabawką, żadną marionetką na pokaz i kartą przetargową
za starą pamiątkę.
I
wiesz, co mogłeś jeszcze wspomnieć wtedy, przy stoliku? – zapytał sam siebie. – Że
zajebiście dobrze kłamiesz.
***
–
Nic się nie stanie, jest pozbawiony samodzielności. Nie musisz tak na niego
patrzeć…
–
Co z nim zrobisz?
Kurtis
wzruszył ramionami.
–
Nie wiem. Na razie o nim nie myślę. Przyjechałem odzyskać Chirugai. A czy
wybroniłaś się jakimś dziennikiem przed psami, czy może nie dokończyłaś
zadania... Twoje sprawy mnie nie ruszają. Ja sprawę zakończyłem, a Joachim
zabił Eckhardta. Mówiłem ci już o moim ojcu i jego potyczkach z
alchemikiem...
–
Nie musisz się powtarzać. Za to możesz powiedzieć, co było dalej.
–
Nagle się tym interesujesz? A co z popierdolcami?
Nie
odpowiedziała.
Joachim
siedział wyprostowany na dębowym, ciężkim krześle, które w czasie podnoszenia i
przesuwania robiło zbyt wiele hałasu. Miał wyjść na godnego zaufania
dżentelmena, a nie skrzypiącego prostaka i chociaż siedział lekko oddalony od
stołu – nie przysunął się. Na wysokości piersi trzymał w dłoni porcelanową
filiżankę gorzkiej herbaty. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz pił herbatę, ale w
myśli dziękował za nią temu starcowi. Była ukojeniem w te ciężkie po
wczorajszym chwile. Tylko szkoda, że tak bardzo parzyła w ręce, a stolik był
tak daleko...
I
szkoda, że czasem wymieniane przez towarzyszy półszepty nie docierały do jego
uszu. Przeklinał z tęsknoty nad wyostrzonymi zmysłami, gdy obserwował, jak na
siebie patrzyli.
Dlaczego
w ogóle interesował się rozmową? Wypuścił powoli powietrze nosem i zacisnął
usta, tworząc z nich wąską linię. Już nie tylko nienawidził kobiety, ale tego
frajera też nie. Co on, Joachim Karel, robił tutaj z kimś takim? Utknął z
nieswojej woli czy przybył z własnej, zrobić komuś krzywdę? Złościł się, bo nie
znał odpowiedzi.
–
A więc tak go ujarzmiłeś…
Ale
zaraz, chwileczkę. Czy właśnie się przesłyszał, czy faktycznie przed chwilą
Kurtis pogrążył go, opowiadając najpierw o całkiem niegroźnym mutancie, a
chwilę później – o sytuacji w barze? Tak, Lara zapytała, ale Trent mógł darować
sobie te kąśliwe uwagi. Po cholerę wbijał szpilę? Joachim wymusił
nieprzekonujący uśmiech i Lara dostrzegła to. Zarejestrowała, zatrzymując wzrok
wprost na twarzy Karela.
Zmierzyła
go przenikliwym spojrzeniem, unosząc jedną brew.
Doprawdy,
Nefilim? Zalałeś się krwią i zwymiotowałeś w drogim lokalu? – dopowiadał sobie jej kwestię,
czerwieniąc się. Ciężar jej wzroku zawstydził go. Wbił spojrzenie w podłogę.
Co
zrobić? Jak wyjść z tej patowej sytuacji? Jedno mogło mu pomóc i jedno czyniło
go pocieszonym. Przełknął ślinę i postanowił zająć się tym, co umiał najlepiej.
Kłamstwem.
–
Jeżeli mogę odezwać się… – Poczekał, aż Kurtis skinie na niego głową. Doczekał
się. – Myślę, że nie mam innego wyboru, jak udowodnić, że stałem się ludzki. Nie
wystarczy fakt, że krwawię i odczuwam ból, i trzeba mnie jeszcze upadlać. – Nie
czując oporu ani gorąca w środku, odważył się wstać. Podszedł powoli do
stolika, by odłożyć filiżankę, jednak wpierw poczekał na stosowne przyzwolenie.
Kurtis machnął na niego ręką, by robił, co chce. Karel kontynuował: – Zasłużyłem.
Jestem pokorny. – Ściszył głos i spojrzał na Larę. – Przyjechałem nie do ciebie,
ale by okazać szacunek mojemu panu i wskazaną dobroć. – Skinął głową w stronę
Kurtisa, który podniósł lekko filiżankę w akcie toastu, po czym upił mały łyk.
Lara
spoważniała.
–
Nie moja w tym wina, że zrodzony zostałem jako Nefilim, lecz moją winą jest to,
co robiłem, nim będąc. Poniosę konsekwencje mych czynów, póki mam czas, a mam
go już coraz mniej. Nigdy nie miałem tak mało – wciąż szeptał, ale jego głos
jakby przeszywał, docierał aż za mocno. Patrząc to na Larę, to na Kurtisa,
którzy słuchali w milczeniu, tak jak Karel chciał, wydawał się spokojny. Po
prawdzie aż kipiał w środku, tak dumny z siebie. Tak bardzo się starał, by się
nie uśmiechnąć szyderczo! – Mam tylko nadzieję, że mój pan będzie dla mnie
dobry i otrzyma to, po co przybył. – Skłonił się ostatecznie i usiadł szybko,
by nie przedobrzyć i nie uronić kilku łez, nie dodać dramatu.
–
Już późno – odezwała się w końcu Lara, przełykając ślinę i przerywając parszywą
ciszę. Wskazała palcem na antyczny zegar z kukułką, stojący w rogu salonu. –
Oddać je teraz czy…? – zawahała się, ale spojrzała to na Kurtisa, który dumny
jak paw popijał herbatę, to na stłamszonego Karela, który kurczył się coraz
bardziej, garbiąc się i jakby zamykając w sobie.
Poczuła
nieprzyjemny dreszcz. Obcy ludzie w rezydencji? Odwykła od towarzystwa, odkąd
Alister w końcu wprowadził się do Zipa, aby niby posprzątać jego
bałagan i zająć mu jakoś czas, by tamten nie psuł sobie za bardzo wzroku od
tego ciągłego gapienia się w monitor. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem
na tę myśl, a Kurtis odpowiedział jej znacznie szerszym uśmiechem.
–
Zostańcie – mruknęła ostatecznie. Westchnęła i dodała: – Winston poda klucze i
zaprowadzi do pokoi ciebie i twój… zaprowadzi was – poprawiła się natychmiast.
Wstała
i szybko oddaliła się w stronę schodów.
Postanowiła
uzbroić się w cierpliwość i spokojnie przeczekać w swoim pokoju. Byle do rana.
Ani Kurtis, ani Karel nie wydawali się być złodziejami egipskich dupereli,
toteż nie martwiła się o zbiory. W żadnym wypadku nie mieli też czego szukać w
jej domu odnośnie tematu Monstrum – dziennik Wernera już w drodze z lotniska
dostarczyła prawnikowi, a okruchy i Sanglif pozostały przecież w ruinach
Strahov. Mogliby jedynie szukać zemsty, ale Kurtis... Poczuła ciepło, myśląc o
nim. Nie dałby jej zrobić krzywdy, ba, uratował jej życie, bo pewnie nie dałaby
rady z Boaz. Odetchnęła głębiej, otwierając drzwi swojego pokoju.
Wszystko
dobrze. Wszystko pod kontrolą –
uspokajała się.
***
–
Proszę.
Joachim
zobaczył Winstona, który trzymał tacę z butelką wina i wysokim kieliszkiem.
Wskazał mu stolik przy lustrze, podziękował i poczekał, aż kamerdyner zamknie
za sobą drzwi. Wstał z krzesła obok małej biblioteczki i wsunął na miejsce
starą książkę.
Podszedł
do stolika i podniósł butelkę. Chyba lubił wytrawne – jakoś dobrze kojarzyła
się ta nazwa – i uniósł lekko wbity korek. Winston musiał znać się na winie, a
przynajmniej na sposobie jego podawania, ułatwiając życie gościom i uprzednio
otwierając butelkę.
Joachim
napełnił prawie cały kieliszek i zanurzył usta w trunku. Dobre.
Przespacerował
się po pokoju.
–
Porozmawiać. Skrzywdzić. Wyjść.
Włożył
rękę do kieszeni, drugą raz jeszcze unosząc kieliszek do ust. Tym razem
spróbował odważniej, biorąc większy łyk. Mlasnął.
–
Skrzywdzić – powtórzył.
Krzywda
była słowem, pod którym kryło się zbyt wiele ogólników. Miała za dużo znaczeń,
więc wypadało wybrać najwłaściwsze z nich. Nadać krzywdzie samej w sobie kolor
tragedii.
Odebrać
to, co najważniejsze, zdawało się taką tragedią – Karel wrócił pamięcią do
dnia, gdy po raz pierwszy uczestniczył w ceremonii powołania do życia Śniącego.
Porażka okazała się bolesna, a jej konsekwencje odczuł tym mocniej, im mniej
wyrazisty stawał się dla niego na przestrzeni czasu smak wina. Coś za coś.
Croft
pozbawiła go zmysłów, siły i narzuciła kaganiec czasu. Aczkolwiek – musiał
przyznać – sam fakt picia wina nabrał w tym czasie pewnej wartości.
Karel
zrobił kolejny łyk i rozejrzał się po pokoju. Czym można skrzywdzić? Samo
słowo, którego uważał się mistrzem, było zbyt słabe i trywialne, by zrobiło na
tej kobiecie jakiekolwiek wrażenie. Krzywda powinna być fizyczna.
Pozbycie
się Winstona okazało się myślą satysfakcjonującą tylko przez moment – rzucić
się z pięściami na starca było ciosem poniżej jakiejkolwiek godności. Joachim wbił
mocno paznokcie w wewnętrzną część dłoni i odetchnął głęboko. Nie potrafił
pokonać więźnia sanitarium. Nawet Winston mógłby okazać się kuszącą poprzeczką,
ale Karel nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że wcale nie chciałby posuwać się
do takiej desperacji. Na dodatek obraz niewinnego starca, który podaje mu
herbatę, wskazuje pokój, oddaje klucze i z grzecznością przynosi wino… Och,
jakież Karel wyraził wtedy szczęście, płacząc, że dostaje pokój, że jest
wdzięczny za gest, że już niczego nie chce, nie będzie przeszkadzać, że jest
taki szczęśliwy jak nigdy…! Nie przesadził z dramą.
Głupcy…
Uśmiechnął się do siebie.
Idąc
wcześniejszym tokiem rozumowania, krzywda powinna być fizyczna i dotyczyć
jedynie Lary. Ponowił łyk i spojrzał na stojącą niedaleko drzwi butelkę. A
gdyby jej tak ją rozbić na głowie i przejechać ostrym szkłem po twarzy?
Pozbawić
twarzy.
Uśmiechnął
się pod nosem i podszedł do drzwi.
***
Usłyszał
głośniejsze szmery i przyspieszył, starając się przy tym stawiać kroki jak
najciszej. Im bliżej był drzwi, tym bardziej wyraźne dochodziły do niego
odgłosy – musiała więc być w swoim pokoju. To dobrze. Ścisnął mocniej butelkę i
przystanął, wypuszczając powietrze ustami. Przełknął ślinę i pociągnął za
klamkę. Oby tylko mnicha nie było nigdzie w pobliżu. Zresztą, mógłby i być, i
na pewno pojawi się i zabije, gdy Karel wykona swój ruch. Nie było to ważne,
Karel o tym wiedział, ale zemsta silniej działała niż chęć przeżycia.
Nocna
lampka była jedynym źródłem światła, które rozświetlało nie tylko oddzieloną po
lewej stronie część sypialnianą, ale dochodziło również do głównego salonu.
Karel rozejrzał się. Pokój Lary różnił się od pokoi gościnnych – miał plan
koła, a pod oknem, na przeciwko drzwi, stało ogromne, solidne biurko, wokół
którego piętrzyły się regały książek. Na środku pomieszczenia kilka foteli
otaczało mniejszy stolik, na którym leżała poczta i jakieś gazety. Podszedł do
niego, ale gdy usłyszał cichy jęk, od razu skierował się w lewo.
–
Wypierdalaj stąd. – Usłyszał głos Trenta, po czym zatrzymał się i drżącą ręką
uchylił lekko przymknięte drzwi. Zobaczył Larę siedzącą na łóżku wprost
naprzeciw niego, a za nią Kurtisa bez koszulki, którego dłonie przesuwały się
po ramionach kobiety w granatowej bieliźnie. Pod delikatnym dotykiem szorstkich
dłoni oddech Lary stał się głośniejszy.
–
Ogłuchłeś?
Joachim
nie mógł się ruszyć. W blasku ciepłego światła długie nogi Lary wyprostowane na
łóżku przyciągały jego wzrok. Kusiły. Miał przed oczami jej stopy i poczuł
niesamowitą chęć, by ich dotknąć. Spojrzał na jej twarz wyrażającą błogość, jak
gdyby kobieta straciła właśnie poczucie miejsca. Dopiero gdy Trent przestał
robić jej masaż, a jego dłoń już lekko zaćmiła złotym blaskiem, Lara
przytrzymała ją i położyła sobie na piersi.
–
Niech patrzy – wyszeptała powoli.
Trent
usiadł z powrotem za jej plecami. Przytaknął, po czym odpiął bez pardonu
zapięcie jej stanika. Zsunął go wzdłuż jej ramion, odkrywając krągłe i jędrne
piersi z dużymi, różowymi sutkami. Zdjęła z siebie stanik całkowicie i odłożyła
go tuż obok. Z każdym oddechem jej piersi poruszały się wraz z nią, naturalnie
podnosiły się i opadały. Karel przełknął ślinę. Pierwszy raz widział coś tak
bardzo fascynującego. Usłyszał, jak jęknęła.
Obserwował,
jak Kurtis przysunął twarz bliżej jej twarzy, odgarnął włosy za ucho i nadgryzł
kark. Całował wzdłuż szyi, dłońmi przejeżdżając po biodrach, brzuchu, pod
piersiami i na nich, wyżej i niżej; błądził po całym ciele, zaznaczając, że tej
nocy należała tylko do niego. Rzucił spojrzenie w stronę Karela w stylu: Tym
razem możesz popatrzeć, ale trzymaj ręce przy sobie.
Joachim
przełknął ślinę. Chciał móc patrzeć, jak Lara dotyka samą siebie. Cholera, było
to takie seksowne. W swym życiu widział wiele rzeczy i żadne nie robiły na nim
wrażenia, ale gdy obserwował Croft, która ułożyła dłoń na piersi i mocno
ścisnęła sutek, patrząc, jak on patrzy…
–
Widzę, że przyniosłeś wino. – Usłyszał jej głos. Jak w spowolnionym tempie
rejestrował każde słowo wylatujące z jej pełnych ust, gdy poruszała nimi, nie
odrywając od niego wzroku.
Spojrzał
na butelkę. Przed chwilą jeszcze widział ją rozbitą na głowie Lary. Teraz
mógłby to zrobić… mógłby. Zrobił krok w przód i usłyszał trzaśnięcie drzwi za
sobą. Kurtis opuścił rękę.
A takie gówno.
Gdyby
jeszcze od początku był sam na sam z tą przepiękną kobietą, może by i zanurzył
palce w jej bujnych, kasztanowych włosach. Może by i dotknął tych jędrnych
piersi, pupy, ud; może i by skorzystał, a potem faktycznie rozbił tę butelkę na
jej łbie. Lecz tym razem on, zwykły człowiek, był tu ze swoim zwierzchnikiem. Mnichem,
który mocą przesuwał przedmioty, a silnymi dłońmi potrafi skręcić kark.
Karelowi
zaschło w ustach, a jego penis stwardniał. Joachim zadrżał, gdy przycisnął go
do uda przez spodnie. Od setek lat nie czuł takiego podniecenia.
–
Poczęstujesz mnie? – Głos Lary był ponętny, głęboki. Cichy i spokojny.
Karel
jak zahipnotyzowany podszedł do niej i podał otwartą już butelkę. Lara chwyciła
ją, opuszkiem palca dotykając jego dłoni. Jej dotyk był przyjemny. Upiła łyk,
po czym podała wino Kurtisowi. Gdy za nią przechylał butelkę, Croft zacisnęła
pięść na koszuli Karela i przyciągnęła go do siebie. Pocałowała.
Jej
usta smakowały winem, były niesamowicie delikatne. Karel zamknął oczy.
–
Stań tam, gdzie możesz zobaczyć – wyszeptała mu do ucha i położyła się na
plecach, a ten przytaknął i cofnął się do drzwi, gdy Trent oddał mu butelkę.
Nie
chciał. To on powinien grać pierwsze skrzypce. To on powinien teraz bawić się
jej piersiami, masować… To on powinien położyć ją na łóżku i zsunąć z niej
majteczki, jak właśnie zrobił to Kurtis. Lara rozsunęła szeroko nogi i chwyciła
się mocno pościeli. Wygięła także odrobinę plecy, aby wypiąć do góry idealne
piersi, na których Trent położył dłonie, zanurzając twarz pomiędzy jej udami i
zasłaniając Karelowi widok. Croft rozchyliła usta w błogim uniesieniu.
Joachim
pogładził penisa przez spodnie. Aż poczerwieniał na twarzy. Wstydził się?
Wstyd – zabrzmiało mu w uszach,
przylepiając doń plakietkę z napisem frajer.
Kurtis
odsunął twarz i obejrzał się za siebie, gdy usłyszał, jak Joachim rozpina
rozporek. Spojrzał na niego, a Lara lekko uniosła się na łokciach. Mrugnęła
porozumiewawczo, uśmiechając się, jakby nawet szyderczo.
Dlaczego oboje drwili z jego
słabości?!
Odłożył
butelkę na ziemię, zrobił krok w przód, nie odwracając wzroku od szparki, którą
dopiero teraz mógł zobaczyć w pełnej okazałości.
–
Podoba ci się? – zapytał Kurtis. Chwycił Larę za nogi i przyciągnął bliżej
krawędzi łóżka, rozkładając je jeszcze szerzej.
–
T-tak – zgodził się Joachim i uklęknął, by przyjrzeć się i poczuć ją z bliska.
–
Jest gorąca i wilgotna. Widziałeś kiedyś taką cipkę, eks-Nefilim?
Zaprzeczył.
Wilgotna?! Była taka mokra, że soki spływały na tyłeczek! Oddech Karela
znacznie przyspieszył. Wyciągnął dłoń, by przesunąć palcami po śliskiej skórze
czerwonych
i opuchniętych fałdek, ale Kurtis mocno klepnął go po ręce.
i opuchniętych fałdek, ale Kurtis mocno klepnął go po ręce.
–
Nie tym razem.
Odepchnął
towarzysza i sam uklęknął na podłodze, między rozsuniętymi nogami. Pochylił się
i potarł trzydniowym zarostem wewnętrzną stronę jej ud. Zakołysała biodrami.
Karel podniósł się i z góry zobaczył, jak wsunął w nią czubek języka.
Krzyknęła.
Nie
mógł tego znieść. Rozpiął spodnie i włożył dłoń w bokserki. Ściskając główkę,
spróbował zmniejszyć podniecenie.
–
Och, liż szybciej, Trent. Szybciej i mocniej... – Jej ręce zablokowały Karelowi
widok, co uznał za szczęście w nieszczęściu. Po chwili całkowicie zsunął swoje
spodnie, a następnie i czarne bokserki. Lara, wciąż oparta na łokciach,
zobaczyła go i jęknęła głośniej, potarła swoje sutki obiema dłońmi. Wyobraził
sobie swoje dłonie na ich miejscu. Swój język przy w jej wnętrzu. Ssałby ją,
dopóki nie uchwyciła by się jego włosów. Chciał ją posmakować. Naprawdę. Nie
był tylko pewien, czy był w stanie, czy mógł, nie bardzo też miał szansę sam
sobie wziąć. Poruszał dłonią coraz szybciej, nie potrafiąc przestać, zatrzymać
się; wpadł w rytmiczny trans. Czuł, że słania się na nogach, gdy dochodził, i
zrobił krok w tył. Butelka wina przewróciła się, jej zawartość zalała dywan, a na
plamę spłynęło z dłoni kilka kropel spermy.
–
Wyjdź. – Kobiecy głos dotarł do niego jakby przez mgłę. – Nie potrafisz się
bawić.
Zamrugał
kilka razy i odetchnął głębiej. Spojrzał przed siebie. Lara siedziała na łóżku
i odpinała Kurtisowi pasek, nie patrząc już na Joachima, za to Trent zmierzył
go wzrokiem i machnął ręką na drzwi, które otworzyły się z hukiem, omal nie
wylatując z futryny.
–
Słyszałeś, co powiedziała?!
Joachim
przytaknął i podciągnął bokserki, a zaraz potem spodnie i wyszedł z sypialni,
wciąż drżąc. Westchnął i spojrzał za siebie ostatni raz, ale nic już nie
zobaczył – drzwi przed nim trzasnęły raz drugi, przy zamknięciu.
Klnąc pod
nosem to na siebie, to na pieprzonego mnicha, to na szyderczą sukę, wyszedł z jej
pokoju i wrócił do swojego, by zabrać rzeczy. Postanowił zmyć się jeszcze zanim
ta dwójka skończy się zabawiać. Może nikt go nie znajdzie, a może wcale nie
będą go szukać.
***
AKT
TRZECI, SCENA ÓSMA
– POWRÓT BOAZ
Gunderson
zrzuca Mullera na arenę, a ten, zanim się pozbiera, już widzi otwartą Bramę.
Już widzi Boaz – jej odwłok zbliża się, a ona rozsuwa paszczę i rozrywa go w
pół. Kurtis reaguje natychmiast, splatając palce obu dłoni, pomaga wydostać się
Larze. Gdy zostaje sam, a ta zmierza już w kierunku korytarza, wyciąga broń i
strzela prosto w twarz ważko-modliszki.
Karel
rozsiadł się wygodnie na obrotowym fotelu, odchylając się na siedzeniu w tył.
Splótł palce i wyprostował ręce, strzelając kośćmi. Ziewnął, przeciągając się,
po czym spojrzał na zegarek w dolnym rogu monitora. Miał jeszcze kilka godzin,
zanim zacznie szykować się do roboty. Poczuł senność, ale przetarł oczy i
spojrzał na ciąg literek. Przeczytał ostatnie dwa zdania i wrócił do pisania.
Upada.
Jego ostrze przecina kark i ląduje nieco dalej, ale nie zdąży już wrócić, by
ściąć to, co zostało z Boaz. Nie dosięga jej, gdy ostre jak brzytwa szepce
przebijają mężczyznę na wylot. Mnich ostatkiem sił dociera do ściany. Przewraca
się w ciemnym kącie.
Umiera.
–
Tak, dupku – mruknął, kiedy twarz Kurtisa pojawiła mu się przed oczami. – Nie
żyjesz. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
AKT
TRZECI, SCENA
DWUNASTA – OSTANIA
Promień
światła Śniącego przebija Karela na wylot.
Tymczasem
Lara w locie łapie linę i zjeżdża kilka pięter. Gdy puszcza się tuż nad ziemią,
ląduje w kucki i rusza pędem przed siebie. Przy wyjściu zauważa plamę krwi i
ostrze Chirugai. Podnosi je z ziemi, rozgląda się, ale nigdzie nie dostrzega mnicha. Odchodzi w cień.
–
I wiesz, co mogłeś mu jeszcze wspomnieć wtedy, przy stoliku? – zapytał Karel
sam siebie, uśmiechając się szeroko. – Że zajebiście dobrze piszesz.
– Zastanawiał się chwilę, czy czegoś nie dopisać, ale doszedł do wniosku,
że wolał zostać zapamiętany jako nieśmiertelny i potężny antagonista niż zwykły
koleś, który został frajerem. Świat nie musiał o tym wiedzieć.
Karel
wystukał ostatnie słowo.
KONIEC
Nacisnął
czerwony krzyżyk.
Czy
chcesz zapisać plik tekstowy o nazwie ANIOŁ CIEMNOŚCI?
TAK
NIE
Skierował
kursor na komendę „TAK”, wcisnął przycisk myszy, po czym odsunął się od biurka.
Otworzył szufladę i wyciągnął sporych rozmiarów kopertę, która czekała na swój
czas już od kilku dobrych miesięcy. Wziął ją w dłoń i spojrzał na nią pełen
satysfakcji.
CORE DESIGN STUDIO
55 Ashbourne Road
Derby, DE22 3TU
Wielka Brytania
Schował
ją do szuflady i ziewnął. Dopiero teraz zauważył, że w pokoju zaczęło
robić się jasno. Spojrzał ostatni raz na zegarek.
–
Kurwa! – pospiesznie wstał i biegiem rzucił się w stronę łazienki, po drodze
zdejmując
z siebie szlafrok i rzucając go na łóżko. Miał nadzieję, że tym razem nie spóźni się na autobus. Oczami wyobraźni już widział przed sobą zdenerwowany wzrok właściciela antykwariatu...
z siebie szlafrok i rzucając go na łóżko. Miał nadzieję, że tym razem nie spóźni się na autobus. Oczami wyobraźni już widział przed sobą zdenerwowany wzrok właściciela antykwariatu...
Przyznam, że do tej pory jestem nieco zaskoczona tą naturalną akceptacją stanu Karela. Tak zwyczajnie zamiast wciąż go podejrzewać, snuć o tym przemyślenia, domyślać się, że będzie chciał znów spłatać światu figla... Idą z nim na wódkę i piją herbatkę. Stoicyzm Lary w tym wypadku również mnie zaskakuje (chociaż stoicyzm to tutaj zbyt mocne słowo i raczej nie adekwatne), nie widzę jej jako osobę, która nie dokańcza raz napoczętych spraw. W końcu ostatecznie Joachim jest/był zmiennokształtnym, śmierć Eckhardta nie wydaje mi się być dla niej ostateczną zapłatą za morderstwo Wernera, szczególnie, gdy nie jest w 100% pewne, że to jego sprawka. Spodziewałam się, że gdy Kurtis podstawi jej gościa przed drzwi jeśli go nie zastrzeli to przynajmniej porządnie oklepie :D
OdpowiedzUsuń''– Niech patrzy.'' nie żeby mi się nie podobało, bo jaram się tą sceną jak cholera, lecz mimowolnie wyrwało mi się ciche ''co kurwa? xD''. To było tak dobre, że aż musiałam porozsyłać linka po znajomych, god damn. I ten Karel, taki biedny, niewinny, zamiast stawić twardo na swoim grzecznie słucha. O MÓJ BOŻE XDD To mi nie wyjdzie z głowy przez kilka kolejnych tygodni.
No i oczywiście spektakularne i zaskakujące zakończenie :D Muwah, kocham. Zaczynało się tak oklepanie, a zakończyło niesamowicie. Joachim, który zostaje frajerem i pisze. No no. Kurcze. Tyle zaskoczeń w jednym rozdziale :D JESTEM NA WIELKIE TAK. Oczekuję kolejnych odsłon specjalnych :P
No właśnie Karel... hmm. Zauważ, że jemu się to czucie zaczęło podobać. Pierwszy raz od setek lat schlał mordę :D Fakt, że trochę nie pasuje to do naszego antagonisty, ale z drugiej strony – nie pasuje do nieśmiertelnego, któremu nikt nie liczył czasu i nie wypominał błędów. A do gościa, który nagle zaczyna patrzeć na zegarek, a dodatkowo musi się podporządkować Kurtisowi, który ratuje mu dupsko i okazuje się fajnym gościem... Boli, ale cóż. Czasem trzeba.
UsuńMnie bardziej zastanawia, czemu Kurtis go wziął na wódkę. Na szczęście z AoD dowiadujemy się tyle, że jest ultrasupermnichem, który lubi obmacywać kobiety, więc mogłam z jego charakterem zrobić cokolwiek. I tym razem nie ja go zabiłam, tylko Karel, w swoim scenariuszu, muah! ^^
Larcia kapnęła się, że to Karel zabił Wernera po tym, gdy zobaczyła na jego dłoni znak, który widziała też w mieszkaniu Croya. Znała więc już odpowiedź – wtedy Karel transmutował w Eckhardta. Dla niej sprawa została zakończona, dopóki chłopaki – obaj żywi – nie zaskoczyli jej pod domem. Dopiero wtedy Larcia stwierdziła, że "Hmm... w sumie to chyba jednak brakuje mi danych". No a że bywa równie ciekawska, co agresywna... No i, na bora, Kurtis macał ją w Luwrze, a potem uratował jej życie, nie mogła go nie wpuścić :D
No właśnie zastanawiałam się, czy nie przesadziłam tym razem z pikanterią, a ty AKURAT TEN tekst podrzuciłaś znajomym D: wyjdę teraz na zboczoną D: