[źródło]
NAJGORSZY
Dotknął ręki, jak
gdyby nie wierzył, że ma już tę całą szopkę z tykającą bombą za sobą. Zobaczył,
jak Szczurzy Pysk podchodzi do ławki, na której przed chwilą siedzieli oboje i
przypina do metalowego oparcia zegarek. W małym pilocie, który wyciągnął z kieszeni,
zapłonęła czerwona dioda. Nacisnął przycisk.
Huk, syk i kłęby
dymu spowodowały, że Trent padł na ziemię. Zegarek, który nosił jeszcze chwilę
temu, eksplodował na ławce. Kurtis spojrzał za siebie. Poskręcane kawałki rur
mówiły wyraźnie, co stałoby się z jego ręką, gdyby spóźnił się na pociąg. Po
prętach pozostało poskręcane, lekko kopcące się wspomnienie.
Brakowało naprawdę
niewiele.
– Czekałbym do
czwartej. Potem znalazłbym twoje rozerwane zwłoki i sam odebrał teczkę –
mruknął Joachim beznamiętnie. Usłyszał za sobą stukot kroków, na peron wbiegli
sokiści. Wszystko pasowało do siebie idealnie i szło zgodnie z planem, toteż
bez zastanowienia Karel wszedł z czarną walizką do pociągu.
Kurtis dał mu kilka
sekund, by mógł nacieszyć się zwycięstwem. Gdy poczuł, że dwóch mężczyzn w
mundurach dotyka jego ramienia, wyrwał się i zaczął biec za odjeżdżającym
pociągiem. Rzucił w powietrze Chirugai, a to wzleciało tuż obok, zostawiając za
sobą złocistą poświatę. Kurtis, nie zwracając uwagi na ból w boku, wytężył wszystkie
siły, by w końcu dobiec do drzwi i, wciąż w biegu, otworzyć je. Wtargnął
do środka i ruszył przed siebie, Karel już ukrył się kilka wagonów dalej. W
biegu obaj przewracali za sobą ludzi i bagaże. Wrzask w wagonie wciąż narastał,
jak i strach przed cudacznym ostrzem – ludzie wskazywali w nie palcem, schylali
głowy, rzucili się do ucieczki. Kotłowali się, wpadając jeden na drugiego;
wszystko to już nie tylko przez dwóch goniących się po wagonach osobówki i
lecące za nimi Chirugai, ale i nagłe hamowanie.
W granatowym mroku
za oknami zamajaczyła nastawnia. Pospieszny galop stalowych kół drastycznie
zwolnił. W końcu SOCA miało swoich ludzi wszędzie, wystarczyło poinformować
maszynistę, jak bardzo niebezpieczny mężczyzna znajduje się w środku. Lepiej
było nie mówić, że Nefilim.
Cztery potężne ciosy
spadły prosto w jego twarz. Karel zacisnął zęby, a pod czarnym płaszczem
nabrzmiały mięśnie. Kurtis walczył z wyczuciem – Joachim może nie był sporych
rozmiarów pokroju Gundersona, ale za to nabity, twardy jak bryła kwarcu.
Dopiero teraz, w jasnym świetle jarzeniówki, Trent zauważył, jak bardzo
kanciastą miał twarz, której ostrość podkreślały jeszcze krótkie, sztywne włosy
ostrzyżone na jeża. Poniżej prostych brwi tkwiły przenikliwe i nieruchome oczy.
Chirugai krążyło nad jego głową, nagle zapikowało na kark, ale Karel znał
sztuczki Lux Veritatis za dobrze. Był przecież Nefilim – zmiennokształtnym – co
przyjmując znajomą postać, przyjmował nie tylko wygląd, lecz i predyspozycje.
Będąc już wcześniej
tym mnichem – mógł ujarzmić jego moc.
Zaśmiał się głośno,
a twarz naszła mu bruzdami. Pojawiły się natychmiast, by od razu raptownie
sczernieć i zniknąć. Skóra naciągnęła się na przeprofilowanej czaszce. Włosy
zmieniły kolor. Jeden pstryk palca i sam Kurtis Trent wyłączył swoje Chirugai,
a to spadło na ziemię z hukiem.
Ostatni Lux
Veritatis zdziwiony opuścił gardę. Oberwał w brzuch i ugiął się lekko. Nie znał
tej mocy; nie wiedział, że Karel tak mógł! Otrząsł się i z całej siły naparł na
samego siebie, przewracając się tuż obok siedzeń. Walizka wypadła z dłoni, a
Karel wstał i rzucił się nie na nią, lecz z powrotem na Trenta. Ten atakował
coraz słabiej, zaraz jedynie bronił się; Karel wydawał się mieć pięści ze
stali. Kurtis mimowolnie rozluźnił mięśnie, przyjmując ciosy w twarz czy bok;
cały policzek piekł, a prawe siekacze zadrżały w dziąśle. Kurtis uskoczył przed
kopniakiem, ale nie zdążył zrobić nic więcej. Dłonie Karela wystrzeliły w
przód, uchwyciły go pod łokcie i, uniósłszy go w górę, cisnęły wprost na
podłogę obok siedzeń, tuż przy leżącej walizce.
Kurtis przeklął.
Wstał dość szybko, a jednak za wolno – zanim zdążył się pozbierać, krzyknął
rozpaczliwie. Widział samego siebie przed sobą, jak sam z szerokim uśmiechem
zaatakował się pięścią w brudny od krwi ślad na bluzie. Palcami zręcznie
rozerwał kawałek ubrania, chwycił za prowizoryczny szew i wyszarpał go z całej
siły. Kurtis nie mógł przestać krzyczeć, znów legł na ziemi. Karel odczarował
się; znów był sobą.
Pociąg się zatrzymał.
Kurtis zbladł, gdy
poczuł, jak pomieszczenie wiruje. Już miał zamknąć oczy, gdy zobaczył przez
szybę w drzwiach w oddali biegnącą Larę.
– Idiotko… miałaś
być bezpieczna… – wycharczał, wyciągając do niej dłoń.
Niby gdzieś dalej
usłyszał szyderczy śmiech. Czuł, że powoli odpływa, klnąc na samego siebie. Karel
stanął nad nim i przyjrzał mu się z bliska, podnosząc z ziemi czarną walizkę.
– Dzięki ci, mnichu,
za chwilę rozrywki i swe moce, ale czas mnie goni.
Ruszył w stronę
wyjścia z wagonu, musiał jednak wymyślić na poczekaniu jakiś plan. Przez okno
widział służby; niektórzy obserwowali sytuację z zewnątrz, inni powoli
wchodzili już do środka. Kto wiedział, poza nim, o akcji? Usłyszał otwierane
drzwi i odwrócił się. Parsknął pod nosem, widząc mierzącą do niego Croft. Szybko
wyciągnął swój pistolet i również wycelował.
– Teraz ty? Kiedy wy
się, ludzie, w końcu nauczycie, że nie macie szans z Nefilim?
Miał rację, wiedział
o tym. Był wytrzymalszy i silniejszy, niż wyglądał; ściskiem dłoni mógł łamać
czyjeś kości, a jego potrafiły wytrzymać spotkanie nawet z tirem, co i
udowodnił ostatnio.
Wciąż uśmiechnięty
wskazał palcem na Kurtisa. Oddychał ciężko i widać było, że poci się,
gorączkuje, majaczy, mrucząc coś pod nosem. Lara starała się nie zwracać na
niego uwagi, choć miała ochotę mocno go przytulić i wszystko z nim wyjaśnić...
Nie mogła. Nie teraz, kiedy jeden zły ruch groził śmiertelną porażką dla świata.
– Szkoda, że
niedomaga. Świetnie wykonywał moje polecenia. Wystarczyło pogrozić mu twoim
życiem, trochę go poobijać…
Trent wykonywał
polecenia pod naciskiem? Tak, to było chyba w jego stylu… Ale dlaczego wciąż
ratował jej życie? Lara oddychała głośno, miarowo. Raz po raz przełykała ślinę.
– Opuść broń! –
ryknęła.
– Śmiało, strzelaj.
Drzwi otworzyły się
i do przedziału wbiegło kilka agentów SOCA z Levisem na czele.
Lara pociągnęła za
spust.
Karel zaśmiał się
tylko głośniej, gdy kula dotknęła mu piersi. Ledwo wbiła się w płaszcz; Karel
strzepnął ją jak jakiś paproch. Parsknął i odwrócił się na pięcie. Odszedł.
– Nic nie możecie mi
zrobić.
Levis, w niezłym
szoku, też wycelował w Karela, który już zamykał za sobą drzwi do następnego
wagonu. Inspektor rzucił się za nim pędem, omijając Trenta. Agenci już
zabezpieczali peron, by Karel nigdzie im nie zwiał. Nie mógł przecież chować
się w wagonie przez całą wieczność.
Lara odrzuciła
pistolet i klęknęła obok Kurtisa. Uśmiechając się, wzięła jego blade
dłonie
i splotła z nimi palce. Lekko uniosła go, opierając jego głowę na swych kolanach. Chirugai nagle wzleciało lekko, krążyło wokół nich, zataczając koła owiane złocistym blaskiem, jaki nadal kojarzyła z Luwrem, dwa lata temu. Lubiła ten blask, czuła jego ciepło. Było jak wspomnienie przynoszące ulgę.
i splotła z nimi palce. Lekko uniosła go, opierając jego głowę na swych kolanach. Chirugai nagle wzleciało lekko, krążyło wokół nich, zataczając koła owiane złocistym blaskiem, jaki nadal kojarzyła z Luwrem, dwa lata temu. Lubiła ten blask, czuła jego ciepło. Było jak wspomnienie przynoszące ulgę.
– Już wszystko
dobrze... wszystko się skończyło, słyszysz mnie?
Przytaknął,
otwierając oczy, ale na nic więcej nie było go stać. Czuł się wypruty
z jakiejkolwiek energii, jak gdyby całą siłę przeznaczył na użycie Chirugai. Powieki wydawały mu się ciężkie jak nigdy. Przed oczami miał wysyp czerwonych plamek, więc zamrugał kilka razy, by je odgonić. Wyciągnął rękę w stronę Lary i pogładził ją po twarzy. Była ciepła.
z jakiejkolwiek energii, jak gdyby całą siłę przeznaczył na użycie Chirugai. Powieki wydawały mu się ciężkie jak nigdy. Przed oczami miał wysyp czerwonych plamek, więc zamrugał kilka razy, by je odgonić. Wyciągnął rękę w stronę Lary i pogładził ją po twarzy. Była ciepła.
– Dasz radę wstać?
Pogotowie jest w drodze.
Lara starała się nie
zwracać uwagi na przesiąknięty krwią bok, z którego sączyło się coraz więcej
gęstej krwi. Chciała rozerwać sobie rękaw katany, bluzki, cokolwiek… Już zdjęła
jeden rękaw, ale Kurtis ją zatrzymał, przytrzymując jej dłoń. Mocno ścisnął, a
gorąco, które się wytworzyło, aż ją zapiekło.
Przez chwilę
wydawało jej się, że już nie tylko z ostrza, ale i z dłoni Kurtisa bił złoty
blask, jakby spływał do niej, w jej wnętrze. Ciepło, przyjemnie.
– Dasz mu radę. –
Usłyszała.
– Co ty wygadujesz,
przecież my, razem… – szepnęła, ale przecież widziała otwartą, głęboką ranę,
widziała bladą twarz, spierzchnięte usta, zamykające się oczy. Pociągnęła nosem
i zaprzeczyła głośno, dłonią zamykając usta, by nie wypuścić z siebie
najmniejszego jęku. Drugą dłoń wciąż ściskała dłoń Kurtisa, wciąż biło w nią
złoto.
– Nie… Wstań... – Po
rozpalonych policzkach powoli zaczęły spływać łzy. – Nie. – Pokręciła przecząco
głową. – Nie możesz mnie tutaj zostawić. Nie możesz, słyszysz? Kurtis, wstań… –
Widok pod sobą przyprawiał ją o dreszcze. Dłoń, którą trzymała, traciła już
blask i ciepło, nagle wydała się bardziej blada. Lara zaczęła delikatnie
potrząsać nią. Podniosła ją do twarzy, ucałowała, otarła łzy. Mocno wbiła w jej
w skórę paznokcie. Wzięła głęboki wdech.
– Dziękuję –
wyszeptała.
– Dla ciebie wszys…
– nie dokończył. Lub dokończył, ale jego słowa zostały zagłuszone.
Chirugai upadło z
hukiem.
***
– Koniec części
drugiej. – Zip uśmiechnął się szeroko, dumny z siebie, i zamknął zeszyt.
– Co? Jak to? Znowu?
A gdzie mój rzut na wskrzeszenie?
– Nie możesz już,
skończyliśmy część pierwszą – wytłumaczył dyplomatycznie.
– Mam tego
dość. – Kurtis spojrzał na Larę z wyrzutem. – Co to za wielkie laboratorium
eksperymentów mapujących mózgi, nanotechnologiczne baterie i bomby w zegarkach
na moich rękach, co?! Czemu to ty jest Mistrzem Gry?
– Bo gdy prowadził
Alister, to omal nie zasnęliście przy pierwszej rozmowie z mecenasem sztuki z
Luwru? – podsunął Zip usłużnie. – Przecież możesz grać kimś innym, nie?
– Jak to kimś innym? –
Kurtis wstał i machnął na Zipa palcem wskazującym. – Powiedz mi, kim mam
zastąpić poszukiwacza przygód, legionistę i zakonnika z super-mocami?! NO KIM?!
– Możesz sobie wziąć
jakiegoś NPC-a – zasugerował Zip, otwierając zeszyt i nie patrząc na wciąć grożącego
mu palcem Trenta. – Roberta Levisa, na przykład. Albo… kto tu jeszcze nam
został… O, ten francuski dozorca.
– Mam zamienić
mnicha na inspekrorzynę? Albo dozorcę?! Czy ty się dobrze czujesz, Zip?!
Lara parsknęła, ale,
widząc, że Kurtis patrzy na nią cały czerwony na twarzy, zaraz umilkła. Wstała
i położyła dłoń na ramieniu Kurtisa, prosząc, by usiadł. Cały się trząsł jak w
delirium.
– Na pewno jest
jakieś pokojowe rozwiązanie, prawda, Zip? – zapytała.
Mężczyzna nie
odpowiedział, pokręcił jedynie głową.
– Zostaw mnie! –
Kurtis strzepnął sobie rękę Lary z ramienia. – Poza tym nikt nie może lepiej
obsługiwać Chirugai ode mnie! – Odczepił z paska ostrze i rzucił je w
powietrze. Wzleciało nad głowę Zipa, błyszcząc jeszcze bardziej niż zwykle. –
Jestem wybrańcem. Lepiej dobrze to przemyśl.
– O, wiem! – Zip
znów zamknął swój zeszyt i wstał. Podszedł do jednego z regałów przy ścianie,
zdjął jakąś książkę i wrócił do stołu. – To może teraz coś z uniwersum
Harry’ego Pottera? Tam też możesz być wybrańcem. Bez nosa. Albo z nosem, jak
wolisz.
– Nie! – wyrwało się
Larze, a obaj spojrzeli na nią zdziwieni. – Trzeba przecież powstrzymać Karela!
Wiem, co zrobimy. – Po czym wstała i wyszła bez słowa.
***
Panicz Trent czuł,
jak z nerwów rozbolała go głowa. Musnął swe przedramię, jak gdyby nie
wierzył, że ma już tę trudną dla niego sytuację za sobą. Zobaczył, jak okropny,
zły i niedobry Karel majestatycznie podchodzi do ławki, na której ledwo moment
temu siedzieli oboje i przypina do metalowego oparcia zegarek. W małym pilocie,
który wyciągnął z kieszeni, zapłonęła czerwona dioda. Nacisnął przycisk.
Szanowny panicz
Trent przewrócił się na ziemię. Na ławce, zegarek, który nosił jeszcze chwilę
temu, rozpadł się na kawałki. Wielce możny mnich spojrzał za siebie.
Och, tak niewiele
brakowało…
Panicz wstał i
otrzepał swoją bluzę, którą jego ulubiony kamerdyner prał tyle razy, że troszkę
zszarzała. Ale to nie była przecież jego wina, ale winą wspaniały i
odpowiedzialny Winston Smith obarczał zbyt częste wybryki, chęci narażania życia
panicza i jego ukochanej. Choć tego nie rozumiał, panicz Kurtis i pani Croft
byli sobie żaglem, byli sobie sterem…
***
Zip parsknął
śmiechem.
– Zatrzymajmy się tu
– mruknął Kurtis. – Jaki panicz, jaka bluza? Jaka ukochana, co?
Winston westchnął i
zamknął zeszyt.
– Czy zrobiłem coś
nie tak? – zwrócił się do Lary, kłaniając się lekko.
– Nie, nie… –
zaprzeczyła, z nad wyraz udawanym uśmiechem. – Było całkiem dobrze.
– Całkiem dobrze? –
zapytał Kurtis, znów wstając. – Przecież tu nic nie jest dobrze!
– Och, no czego
chcesz? Co ci znowu nie pasuje, hmm?
– No przecież w grze
nie znam Winstona, nie prał mi bluzy, a ty nie jesteś moją ukochaną!
– Och, no to trzeba
było umrzeć z godnością – rzuciła, wzruszając ramionami.
– Mam dosyć
umierania! Dlaczego wszyscy mnie zawsze zabijają, i to nawet nie na końcu?!
– Bo może wszyscy
mają dość twojego szpanowania mocą przez całą grę?!!
– Ach tak?!
Lara wstała i
zmierzyła go chłodnym wzrokiem. Winston też wstał i wycofał się do kuchni pod
wyszeptanym pretekstem udekorowania sałatki, chociaż nikt tego nie usłyszał.
– A właśnie tak!
Może czas pozbyć się mocy i grać zwykłym człowiekiem? Z kimś tak
super-mega-szmega-wypasionym nie da się grać, bo na twoich warunkach nawet
Karel nie będzie miał z tobą szans, zrozum to wreszcie!!
Kurtis aż
poczerwieniał. Znów zaczął wymachiwać palcem, tym razem w jej kierunku.
– MEGA-SZMEGA?! JA
CI DAM MEGA-SZMEGA! A kto uratował ci życie?!
– Pfff, niby kiedy?
– No jak walczyłem z
Boaz…
– Przecież nawet nie
próbowałam! Założę się, że gdybym próbowała, to nie umarłabym
w tak przykry sposób!
w tak przykry sposób!
– PRZYKRY SPOSÓB?
– Masz problem ze
słuchem, Trent?!
– Halo, stop, okej!
Mam pomysł, wymyśliłem! Stójcie! – ryknął Zip i też wstał, uderzając kolanem w
stół, aż K4 sturlała się na podłogę, co jest dość trudne, bo przecież jest
trójkątna.
Lara i Kurtis
spojrzeli na niego, zatrzymując wymachujące pięści w powietrzu. Zapadła cisza.
– No dobra, zróbmy
to tak. Jesteśmy w pociągu, ty rzucasz na wskrzeszenie zanim wpadł Robert. Jak
ci się uda, to Karel zniknie z walizką i zaczniemy nową sagę, a jak ci się nie
uda, to gramy od nowa, w Hogwarcie. Albo tak, albo sami se prowadźcie.
Zip podsunął
Kurtisowi K10 i K100.
– Jaki próg?
– Co najmniej dwie
premiówki.
– Co?! Przecież to
niewykonalne, poza tym powinienem mieć jakiś bonus za Chirugai!
Lara spojrzała na
Zipa błagalnie. W końcu ten przytaknął.
– Próg to 80, ale
jak ci się uda, to poniesiesz konsekwencje, a Karel i tak zniknie.
Kurtis złapał za
kości i rzucił. Przeturlały się na całą długość stołu i zatrzymały się na samym
krańcu blatu.
70+9
Zip zanalizował
wynik, wziął głęboki wdech, gdy oboje spojrzeli na niego pytająco.
***
Karel ruszył w
stronę wyjścia z wagonu, w którym zrobiło się dziwnie gorąco. Usłyszał
otwierane drzwi i odwrócił się. Parsknął pod nosem, widząc mierzącą do niego
Croft. Szybko wyciągnął swój pistolet i również wycelował.
– Teraz ty? Kiedy wy
się, ludzie, w końcu nauczycie, że nie macie szans z Nefilim?
Wciąż uśmiechnięty
wskazał palcem na Kurtisa, który wypluł ząb. Ten oddychał ciężko
i widać było, że poci się, gorączkuje, majaczy, mrucząc coś pod nosem. Dopiero po chwili Karel dosłyszał szept wyraźniej, ale było już za późno.
i widać było, że poci się, gorączkuje, majaczy, mrucząc coś pod nosem. Dopiero po chwili Karel dosłyszał szept wyraźniej, ale było już za późno.
Kurtis skończył
inkantować.
Chirugai znów
podniosło się i rozbłysło złotym blaskiem. Lara obserwowała całą sytuację
z daleka. Widziała coraz mocniejszy płomień, jak gdyby zbierana energia mistycznej broni wypływała i kłębiła się nad ciałem, a ono, leżąc bezwładnie, pochłaniało ją coraz intensywniej. Płomienie, które nie parzyły i nie spalały, wsiąkały w skórę. Ta zapaliła się cała, od wewnątrz. Croft widziała już tę poświatę w Luwrze, gdy Kurtis ukradł jej artefakt. Nie potrafiła zatrzymać Chirugai, nie rozumiała, jaka siła utrzymywała je w powietrzu. Nie wierząc własnym oczom, przyłożyła dłoń do twarzy. Płomień zniknął, a ciało przestało połyskiwać.
z daleka. Widziała coraz mocniejszy płomień, jak gdyby zbierana energia mistycznej broni wypływała i kłębiła się nad ciałem, a ono, leżąc bezwładnie, pochłaniało ją coraz intensywniej. Płomienie, które nie parzyły i nie spalały, wsiąkały w skórę. Ta zapaliła się cała, od wewnątrz. Croft widziała już tę poświatę w Luwrze, gdy Kurtis ukradł jej artefakt. Nie potrafiła zatrzymać Chirugai, nie rozumiała, jaka siła utrzymywała je w powietrzu. Nie wierząc własnym oczom, przyłożyła dłoń do twarzy. Płomień zniknął, a ciało przestało połyskiwać.
Ostrze jak martwe
dopiero teraz upadło z hukiem na podłogę, a Karel, nie czekając na to,
co wydarzy się później, pstryknął palcem i zniknął z walizką w dłoni.
co wydarzy się później, pstryknął palcem i zniknął z walizką w dłoni.
Lara czuła, że nogi
ma jak z waty, więc usiadła na jednym z czerwonych, pociągowych siedzisk. Nie
wiedziała, czy śni, kiedy martwy Kurtis po prostu otworzył oczy. Widziała, jak
mężczyzna otworzył usta. Lekko stęknął, jak gdyby połamany czy odrętwiały. Po
chwili usiadł tuż obok niej, przeciągnął się i rozmasował kark.
– Dlaczego
pozwoliłaś mu uciec?
– Co jest z tobą nie
tak, Trent?!
– No ale o co ci
teraz chodzi, kobieto? – zapytał z pretensją w głosie.
– Czemu zwalasz winę
na mnie? To ty prawie umarłeś, ja dopiero co przyszłam.
– Jak myślisz, gdzie
go znajdziemy? – zmienił temat.
– Grasz dalej czy
pytasz jako gracz?
– Ja gram, a ty?
***
– Wiecie co, mam
dość takiej gry. Może nie zaczynajmy już kolejnej części, co? – wtrącił Zip.
– I co, może Karel
ma sobie przywołać Śniącego w Turcji? – zapytała Lara, prychając.
– Skąd wiesz, że w
Turcji? Przecież to ja jestem Mistrzem Gry.
– To gdzie?
– No przecież nie
mogę wam powiedzieć.
– Według
dziennika von Croya… – zaczęła, ale nie skończyła, bo przerwał jej Kurtis:
– Ej, ale w ogóle o
jakich konsekwencjach mówiłeś? I czemu wyplułem ząb?
– Co?
– No ten ząb! Który
to?
– Eee… – Zip
widział, jak Kurtis patrzy na niego nienawistnie. Przełknął niepewnie ślinę
–
A no… ósemka. Tam, z tyłu, nieważne. No bo miałeś 79, a nie 80, więc musiałem…
A no… ósemka. Tam, z tyłu, nieważne. No bo miałeś 79, a nie 80, więc musiałem…
– A te konsekwencje?
Moja postać czuje się świetnie.
– Ach tak, no nie
dograliśmy tej sceny, bo zaczęliście się kłócić…
– Ja cały czas
grałem.
– Owszem, grałeś –
mruknęła Lara. – Tylko czemu takim dupkiem? – dodała szeptem.
***
Widząc jego stan,
pomyślała o nim z respektem. Wiedziała, że nie śni, kiedy martwy Kurtis po
prostu otworzył oczy. To było dla niej coś jednocześnie i szokującego, i
całkiem radosnego, biorąc pod uwagę wcześniejsze o niego lęki. Tymczasem Kurtis
lekko stęknął, jak gdyby połamany czy odrętwiały. Po chwili usiadł tuż obok
niej, przeciągnął się i rozmasował kark.
– Jak się czujesz? –
zapytała, zanim cokolwiek powiedział.
– Całkiem nieźle –
mruknął z tym swoim rozbrajającym uśmiechem, dłonią przesuwając po grzywce,
która drażniła go w oczy. Wyciągnął dłoń w stronę Chirugai.
Nic.
Skupił się bardziej,
by je przywołać, ale nadal bezskutecznie. Spochmurniał.
– Coś się stało?
– A więc to są te
konsekwencje. – Spojrzał na swoje dłonie. Poczuł w sobie wielką pustkę, którą
postanowił szybko czymś zapełnić. Zerknął na Larę i, zanim się obejrzała,
pocałował ją w policzek. A teraz ty rzuć na to, czy chcesz mu dać w pysk, czy
ci się to jednak podoba…
***
Zdała sobie sprawę,
że nie była na to gotowa. Otworzyła oczy i ziewnęła przeciągle. Zanim odwróciła
się za siebie, wzrok swój utkwiła w elektronicznym wyświetlaczu małego budzika
stojącego na nocnej półce. Trzecia w nocy…
– Nie śpisz?
Kurtis nie usłyszał żadnej konkretnej odpowiedzi, jednak słowa
wcale nie były mu do niczego potrzebne. Położył dłoń na jej dłoni i przysunął
się bliżej jej pleców. Głaskał je delikatnie, a z czasem, gdy już zorientował
się, że na pewno nie śpi, zaczął podszczypywać. Lara, wzdychając
pretensjonalnie, odwróciła się w końcu. Spojrzała mu prosto w oczy, które w
świetle nocnej lampki wydawały się jeszcze bardziej niebieskie, aż chłodne,
mimo że nie bił z nich chłód. Błądziła wzrokiem po jego twarzy… Niesforna grzywka
opadająca na czoło, krzaczaste brwi, spory nos, seksowny zarost przy wargach,
które miała ochotę pocałować, dziwiąc samą siebie.
– Kocham cię. – Usłyszała, ale nie odpowiedziała.
Poczuła ciarki na plecach. Ile razy już to wypowiadał? I co to w
ogóle znaczyło? Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do brzmienia tych słów. Czy
nie wypowiadał ich pod wpływem innych, silnych bodźców? Podniety, tęsknoty za
mocami, pragnienia ostoi, a nie miłości do akurat niej samej w sobie? Pod
wpływem nowej sytuacji, niejasności umysłu, taniego czeskiego wina w tanim
czeskim motelu. Akurat teraz? Po co sobie mówić takie rzeczy? To tylko słowa…
Słowa zobowiązywały do czynów. A ona wcale nie chciała się w to bawić.
– Wiem.
– I tyle?
Westchnęła ciężko, ale tym razem po cichutku, pod nosem. Bez
sztucznej oprawy, żadnej drama_queen; nie zasługiwał na to.
Przełknęła ślinę.
Kurwa, człowieku,
zamknij się i idź spać, jeśli coś ci nie pasuje.
– Kochałaś mnie wczoraj, bo pomogłem ci uratować świat czy bo
prawie mnie straciłaś?
– Tylko powstrzymaliśmy nieuniknione. Karel ma okruchy, sam mu je
pozbierałeś.
Bardzo wysilił się, by puścić tę uwagę mimo uszu. Czemu go tak
spławiała? Westchnął cicho.
– Nie – odparł półgębkiem. – Walizka była pusta. Karel nic nie ma.
Lara uśmiechnęła się, ale zaraz spochmurniała.
– Wiesz, że on wróci?
Kurtis przytaknął ledwo widzialnym ruchem głowy. Patrzył na twarz
kobiety, która połyskiwała ciepłym światłem lampki nocnej. Lara zadawała się
spokojna – wnioskował, gdy oddychała miarowo. Nie, chyba nie prowokowała, raczej
żyła tą robotą. A może jedno i drugie? Kto ją tam wiedział... Pal licho
dziennik i pal licho Karela, kiedy jej piersi tak ładnie, znów, unosiły się pod
kołdrą.
– Laro… – wyszeptał. – Proszę. Nie teraz.
Przyznała sama w sobie, że rzadko mówili sobie po imieniu.
Przynajmniej ona nie pamiętała, by kiedykolwiek tak powiedziała. On zwracał się
tak do niej już wcześniej, ale dotąd nie wywołało to ciarek. Po co jednak bawić
się w zakochaną parę, chodzić po ogrodzie za rękę, pić razem herbatę o piątej
wieczorem? Po co, skoro można inaczej? Uśmiechnęła się. Położyła Kurtisowi
palec na ustach i przygryzła wargę. W niepoukładanych włosach, w samym środku
nocy, ubrany jedynie w bokserki, kusił. Lara pochyliła się, złożyła gorący
pocałunek na szyi… nadgryzła ucho, szeptała sprośne słówka.
Drżącymi z podniecenia dłońmi dotykała go całego, jakby wciąż był
jej obcy, chociaż poznała go już chwilę temu dość... mocno. Wzdłuż szyi,
zatrzymując się na jego klatce piersiowej, potem brnąc coraz niżej, po brzuchu,
muskała gorącymi wargami jego szorstką skórę. Rozpalonymi opuszkami palców
dotykała jego starych blizn, całowała je czule. Słyszała przyspieszony oddech,
zanurzyła dłonie w jego włosach i objęła go mocno nogami; chciała go na dobre.
***
– Czy ty masz jakiś ze sobą problem, Zip? – zapytała Lara, krzywiąc
się.
Zip spojrzał to na nią, to na Kurtisa, po czym nieco bardziej
przysłonił się zeszytem.
– Stary, znajdź sobie w końcu dziewczynę. Albo faceta, wszystko
jedno. – Usłyszał głos Kurtisa.
– Wcale nie wszystko je…
– O, macie sesję? – Do jadalni właśnie wszedł Alister ze swoim
ulubionym kubkiem w krowy. Zip poczerwieniał jeszcze bardziej. – Co tu tak
cicho?
– Trochę za mocno popłynął. Chciałbyś go może zastąpić? – zapytał
Kurtis, patrząc na Fletchera nad wyraz uprzejmie.
– Żebyście znowu mogli mnie obrażać od...
Kurtis udał, że tego nie słyszy, za to Lara odsunęła krzesło obok
siebie i poklepała je.
– Będzie fajnie – zapewniła. – Zip też mógłby pograć. – Mrugnęła
porozumiewawczo.
Alister uchwycił to spojrzenie i uśmiechnął się, i zaraz się
przysiadł, nieco już chętniej.
– To na czym skończyliście?
– E… teraz będzie rano. – Zip zarumienił się i przesunął zeszyt, a
na nim kości, wzdłuż stołu.
***
Głośne pukanie do
drzwi nie pozwoliło jej dłużej spać w spokoju. Nałożyła poduszkę na głowę,
udając, że nic ją to nie obchodzi.
– Trent… Czy możesz
sprawdzić, komu mam urwać łeb, gdy już wstanę?
Poskładała zdanie,
chociaż wiedziała, że mogło brzmieć ono lepiej. Krócej, dużo groźniej. Bardziej
w jej stylu.
– Trent…!
Zdjęła poduszkę z
głowy i odwróciła się na drugi bok, w stronę ściany. Łóżko było puste. Rzuciła
wzrokiem w stronę budzika. Pierwsza popołudniu?! Jak?!
Natychmiast wstała i
podniosła z ziemi nocną koszulę. Ubrała ją i założyła jeszcze przewieszony na
krzesło, równie satynowy peniuar o granatowym odcieniu. W mgnieniu oka
otworzyła drzwi.
– Dopiero wstałaś?
Spojrzała na Zipa
pytająco. Zająknęła się. Sama się sobie dziwiła, jakim cudem spała tak długo.
Tak kamiennie.
– Eee… Cześć Zip, co
robisz w tym czeskim hotelu?
– Weszliśmy w dziurę
czasoprzestrzenną i jesteśmy już w rezydencji. Nie wiedziałaś? – Uśmiechnął się
do niej szelmowsko.
– Aha. W
takim razie czego chcesz?
– Mam biznes do
Kurtisa. Chcę, żeby pomógł mi przestawić biurko w biurze pod okno. To dębowe… –
kiedy Lara spojrzała na Zipa nie tyle wzrokiem pełnym zażenowania, co już wręcz
pogardy, ten szybko dodał - …ciężkie. A on ma mięśnie, to wiesz… Nie to co
Alister. Nie chciałbym go połamać.
– Alistera czy
biurka? – zapytała, szczelniej okrywając się peniuarem.
– Wszystko jedno. To
gdzie on jest?
Lara stała w
milczeniu przetwarzała informacje. Po chwili przyznała mu rację.
– Nie ma go.
– Jak to nie
ma?
– Normalnie. Nie ma.
Do widzenia.
Trzasnęła drzwiami
swojego pokoju, zostawiając zdziwionego przyjaciela przed progiem.
Pomaszerowała do łazienki i postanowiła wynagrodzić sobie nieprzespaną noc
długą kąpielą.
Tymczasem Kurtis,
czego nie wiecie, bo nie możecie, wstał nad ranem i wyszedł
z rezydencji, kradnąc kilka banknotów z portfela. To znaczy wy to wiecie jako gracze, ale nie jako postaci, więc w sumie może lepiej nie wiedzcie? W każdym razie… No, tymczasem u Kurtisa:
z rezydencji, kradnąc kilka banknotów z portfela. To znaczy wy to wiecie jako gracze, ale nie jako postaci, więc w sumie może lepiej nie wiedzcie? W każdym razie… No, tymczasem u Kurtisa:
Trent udawał przed
sobą, że wszystko jest w porządku. Że da sobie radę, zawsze przecież dawał.
Otuchy dodawała mu myśl, że to, co zrobił, było konieczne. Bo ją kochał, nie
chciał, by kontynuowała z nim podróż. Wciąż o niej myślał, wyobrażał sobie
różne zakończenia ich historii, wspominał stare czasy… No, nie tak stare,
zaledwie sprzed kilku dni, w tym zabójstwo Eckhardta i ucieczkę Karela. I swoją
śmierć, ach, no tak, bo… jak wynika z notatek, o, znów umarłeś?
– Do rzeczy… –
warknął Trent, a Fletcher szybko przewertował notatki i wrócił do narracji.
Lara, którą poznał,
zachowywała się jak nieodpowiedzialna. Pozbawiona uczuć, skostniała w środku,
jednak wczorajsza noc coś zmieniła. Teraz Kurtis zastanawiał się, czy kiedyś
jeszcze ją zobaczy, czy może zmieni ją jeszcze bardziej, czy może da radę
poradzić sobie sam, mimo że był teraz już zwykłym człowiekiem… i czy… czy w
sytuacji, jaka go teraz spotyka… powinien uciekać?
– Nigdy nie
ucieknę i nigdy się nie poddam – powiedział ostro, wsiadając do samolotu.
Tymczasem powróćmy
do hote… do rezydencji, tak właśnie.
– Żadnego
Levisa! – krzyknęła Lara.
– Ale przecież
mówił, że jeżeli będziemy potrzebować pomocy lub/i znajdziemy Karela,
to mamy dać mu znać!
to mamy dać mu znać!
– A widzisz tu
gdzieś Karela? – zapytała chłodno.
– A widzisz gdzieś
tu Kurtisa? – odfuknął, aż dred opadł mu na czoło i ukłuł w oko.
– Ale nie
potrzebujemy jego pomocy! Nic się przecież nie stało! – wykrzyczała.
– Chyba ty nie
potrzebujesz! Ale są też inni, nie bądź egoistką! – Usłyszała i natychmiast
odwróciła się na pięcie.
Ruszyła w stronę
schodów, kiedy została zatrzymana przez Winstona. Wciąż jeszcze słyszała w tle
głosy przyjaciół, a mianowicie rozemocjonowany ton Zipa prawiącego o tym,
że Levis byłby idealną partią do zajęcia się sprawą nagłego zniknięcia Trenta i przytakującego mu Alistera, który zgodził się, że ta sama partia byłaby równie idealna do przesunięcia biurka
i wszystkich ciężkich sprzętów w ich biurze. Ich wspólnym, tak właśnie. Lara, słysząc to, o mało nie dostała ataku szału. Dopiero, gdy poczuła mocniejszy uścisk dziadka Smitha, uspokoiła się.
że Levis byłby idealną partią do zajęcia się sprawą nagłego zniknięcia Trenta i przytakującego mu Alistera, który zgodził się, że ta sama partia byłaby równie idealna do przesunięcia biurka
i wszystkich ciężkich sprzętów w ich biurze. Ich wspólnym, tak właśnie. Lara, słysząc to, o mało nie dostała ataku szału. Dopiero, gdy poczuła mocniejszy uścisk dziadka Smitha, uspokoiła się.
– Przecież to istny
dom wariatów! Co oni myślą, że Robert nie ma nic lepszego do roboty?
Winston uśmiechnął
się do niej spokojnie.
– Posłuchaj mnie,
Laro… Znam cię. Nie chcesz robić zamieszania dopiero, kiedy wszyscy zjawiliście
się na herbatę. Ale prawda, że sytuacja nie jest pewna, a sprawa nie jest
zakończona. Szukałaś czegoś, prawda? Odszedł sam? Uciekł? A może został
porwany? Karel wciąż jest na wolności i nikt nie wie, gdzie przywoła Śniącego.
– No przecież
wszyscy wiemy, że w Turcji.
– Nie wiemy tego,
nie możemy tego wiedzieć, bo nikt tego nie wie, prócz Mistrza Gry.
Lara przewróciła
oczami.
– Masz rację,
Winstonie. Nikt nie wie, gdzie Karel będzie chciał przywołać Śniącego –
poprawiła się szybko. – A razem z Kurtisem zniknął również dziennik von Croya.
– Może przeszukaj
swój pokój raz jeszcze, Laro?
– Zip może sprawdzić
rejestr połączeń telefonu Kurtisa…
– Kurtis przecież
nie ma telefonu, Laro. Co z tym pokojem – zasugerował Alis… Winston, tak
właśnie. Mistrz Gry jako NPC.
Smith wskazał
kobiecie schody na górę.
– A teraz rzuć
kością, czy znajdziesz
cokolwiek…
***
Wiedział, że ktoś go
dorwie. Spodziewał się tego, a jednak za każdym razem i tak było to niezłe
zaskoczenie. Otworzył oczy i poczuł przeszywający ból w kręgosłupie.
Przypomniał sobie ostatnie minuty… Podczas strzelaniny nie tyle połamał kilka
żeber, co po prostu obił kości i stracił przytomność. Kolejny już raz. Jako
człowiek wcale nie szło mu w walce tak dobrze, jak o tym myślał. Zauważył, że
dawniej, w legionie, też wykorzystywał głównie moce inicjacji, teraz jednak,
gdy je stracił, miał dużo bardziej pod górkę. Czyżby porwał się z motyką na
słońce? Może nie warto było, samemu…?
– Wszystko dla niej
– mruknął sam do siebie.
Spojrzał zdziwiony
na brudne od krwi dłonie. Podniósł się z ziemi i zrobił pierwsze kroki
w stronę ogromnie wysokiego przejścia prowadzącego do kolejnej jaskini. Usłyszał za sobą ciężkie kroki.
w stronę ogromnie wysokiego przejścia prowadzącego do kolejnej jaskini. Usłyszał za sobą ciężkie kroki.
Nie odwrócił się, a
jedynie spojrzał kątem oka na coś długiego, wystającego z rąk wielkiego
mężczyzny. Metalowa gazrurka o długości kija baseballowego. Nie minęła
sekunda,
a znów poczuł paraliżujący ból w głowie i przewrócił się. O drugi raz za dużo.
a znów poczuł paraliżujący ból w głowie i przewrócił się. O drugi raz za dużo.
– Witamy w
Kapadocji, Trent – mruknął Gunderson i zarzucił go sobie na bark.
***
– Ej, a skąd Kurtis
wiedział, że to tam? – zapytała pretensjonalnie.
– Bo jak byłaś w
toalecie, to Alister pozwolił mi rzucić na to, czy słyszałem o tym, gdy jeszcze
byłem wtyką w Kabale.
– To niesprawiedliwe!
– Kości nie kłamią,
Croft.
– Za to ty teraz
kilka połamałeś.
– Czy naprawdę
chcesz, żebyśmy przegrali? Czemu tak źle mi życzysz, co?
– A czemu nie możemy
grać razem? Czemu twoja postać zawsze musi się wychylać?
– Byłem dupkiem, to
było źle. Teraz cię kocham i też jest źle?
– Ty mnie nie
kochasz, tylko masz wielkie ego…
Zip spojrzał na
Alistera porozumiewawczo i obaj westchnęli głośno.
– Przecież gram
człowiekiem, specjalnie się upodliłem! Patrz, jak źle mi idzie!
– A co ty myślałeś?
Że jako człowiek będzie ci się grało łatwiej? – żachnęła Lara. – Sam wszedłeś w
paszczę lwa i się teraz dziwisz, że nie ma żadnej ulgi? Na co liczyłeś? Na
kartę: Wychodzisz
z więzienia?
Kurtis spojrzał na
nią jak wmurowany. Po chwili ciszy nabrał powietrza i ryknął:
– A ty co?! – znów
wziął wdech. – Nie miałaś dzisiaj żadnej sensownej akcji!
– Zabiłam Eckhardta!
– A w tej części?
Umilkła i pomyślała
chwilę, aż zwaliła winę na dotychczasowych Mistrzów Gry, bo nie dają jej się
wykazać. Zip w tym czasie znów wymienił kilka spojrzeń z mocno zagubionym
Alisterem, który po chwili schował wzrok w zeszycie. Po krótkiej wymianie zdań
Lara doszła z Kurtisem do wniosku, że Karel jest w ogóle zbyt potężny i że jako
śmiertelnicy nie dadzą mu rady. I w ogóle kto mu dał możliwość teleportacji?! I
skąd Kurtis dostał się na samolot i w ogóle… skąd to i skąd tamto?!
– No bo gdy byłaś po
ciastka, to Kurtis stwierdził, że skoro i tak nie ma już super-mocy,
a pomyślał, że przyda mu się trochę grosza…
a pomyślał, że przyda mu się trochę grosza…
– Och, no świetnie!
Najwidoczniej para gejuchów chce opisywać tylko przygody niesamowitego Kurtisa
Trenta, a ja mam jedynie uprawiać z nim seks albo za nim płakać, tak? – rzuciła
w przestrzeń, mocno wkurzona. Wstała i mocno przesunęła krzesło do stołu, aż
znów K4 spadła na podłogę. – Mam tego dość! Nie chcę grać już dzisiaj. – I
wyszła, zabierając ze sobą cały talerz ciastków.
Zip i Alister
uśmiechnęli się do siebie pod nosem. Kurtis chwilę wahał się, czy nie iść za
nią, ale właściwie… Przygody Niesamowitego Kurtisa Trenta brzmiały w jego
uszach naprawdę interesująco i teraz, właśnie teraz, bardzo chciał poznać ich
koniec.
***
Dzwoniło mu w
głowie. Otworzył oczy i poczuł się dużo lepiej niż wtedy, kiedy robił to
ostatnio. Być może dlatego, że mimo iż wciąż miał przed oczami ciemność, nie
czuł pod sobą twardej i zimnej, brudnej powierzchni. Niedowierzając, przejechał
dłonią po delikatnym materiale. Odwrócił się na bok, wciągając głęboko
powietrze. Przez moment sądził, że zmysł węchu go okłamuje…
Pościel szpitalna
przesiąknięta była charakterystycznym, mdłym zapachem wszelkiego rodzaju
medykamentów.
Dłonią, o dziwo,
nieskutą żadnym łańcuchem, dotknął oczu, by poczuć po opuszkiem sterylny
opatrunek. Uśmiechnął się do siebie. Przejechał palcami ostrożnie po policzku i
wyczuł delikatny szew. Wciąż nie potrafił uwierzyć, jak się tu znalazł. Miał
problemy z koncentracją, ostatnia scena, którą mógł odświeżyć w pamięci, to ta,
w jakiej splunął na but Gundersona. Dziwił się, że po tym wszystkim, gdy
stracił przytomność, jeszcze żył. Znając tego psychopatę i jego pana, Trent
dawno powinien za nieposłuszeństwo przekręcić się i pójść z kumplem szatanem na
piwo. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Całą swoją uwagę, siłę i energię Kurtis
próbował poświęcić na przypomnienie sobie ostatnich wydarzeń. Skupił się tak
bardzo, że nie usłyszał dochodzących znienacka kroków.
– Dobrze, że się pan
obudził… pozwoli pan, że zdejmę już gazę? Opuchlizna powoli schodzi, ranka na
policzku również się goi…
Dałby sobie głowę
uciąć, że gdzieś już słyszał ten głos, ten akcent. Charakterystyczny, czysto
brytyjski. Poczuł, że coś łaskocze go w nos, gdy nagle oślepiła go jasność z
zewnątrz. Gdy przestawił się i całą swoją energię skupił, by wyostrzyć sobie
obraz, pomrugał kilka razy i zobaczył przed sobą długie, rude, proste
włosy. To one podrażniały jego nos.
– Przepraszam,
czasem się wyślizgują – zaśmiała się pielęgniarka i poprawiła związany na boku
kucyk. Kurtis natychmiast zerwał się, siadając na łóżku. Nie mógł uwierzyć w
to, co widzi, dlatego postanowił uszczypnąć się kilka razy.
– CO ONA TU ROBI?!
– No ale o co ci,
stary, chodzi? – zapytał Alister. – Przecież nie chciałeś, by sobie poszła, nie?
Wizja Przygód
Niesamowitego Kurtisa Trenta rozpłynęła się w wyobraźni mężczyzny jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wziął głęboki wdech i nerwowo spojrzał
najpierw na okularnika, a zaraz potem na Zipa, który – Kurtis zdał sobie sprawę
z tego dopiero teraz – siedział nieco bliżej Fletchera niż wcześniej.
Właściwie bardzo
blisko, nawet nieco za nim, zerkając mu w notatki.
– Słuchajcie,
naprawdę było okej. Nie potrzebuję Lary do szczęścia, jest spoko, grajmy.
– Na pewno chcesz
dalej? – zapytał Zip. – Nie chcesz do niej iść czy… coś? Na pewno??
– Nie, nie, to moja
sesja, ja ją zacząłem i ja ją chcę skończyć – powiedział dumnie i wypiął pierś,
prostując się na krześle.
***
Szło mu całkiem
nieźle. Całą swoją uwagę Kurtis próbował skupić na przypomnienie sobie
ostatnich wydarzeń. Skupiał się tak bardzo, że nie usłyszał dochodzących
znienacka kroków.
– Dobrze, że się pan
obudził… pozwoli pan, że zdejmę już gazę? Opuchlizna powoli schodzi, ranka na
policzku również się goi…
Dałby sobie głowę
uciąć, że gdzieś już słyszał ten głos, ten akcent. Charakterystyczny,
chropowaty, męski.
– Jestem doktor
Robert Levis.
***
– Coś tu się mocno
nie klei. Jaja sobie ze mnie robicie czy co? Czy w ogóle macie jakiś plan? Do
czego to zmierza? Pokaż no mi te notatki, Fletcher! – Kurtis wstał i szybko,
zanim Alister zdążył zareagować, wyrwał mu zeszyt z dłoni.
Przerzucił kilka
kartek, po czym zdał sobie sprawę, że nic na nich nie ma, poza kilkoma
serduszkami na marginesach.
– Wszystko
wymyślaliście na bieżąco? Od początku? Przecież tu nic nie ma! Wiecie co? Coś
wam powiem! To jest najgorszy erpeg, w jakiego grałem. Idę do Lary, nie chce mi
się z wami gadać! – I wstał, i poszedł.
A wtedy Zip popatrzył na Alistera, Alister na Zipa i uśmiechnęli się do siebie.
Aż w końcu Zip powiedział:
– To najlepszy erpeg w jakiego grałem.
– Ale ty prawie
wcale nie grałeś. Miałeś ze dwa zdania w jednej scenie.
– No… t-tak. Na
początku było głupio, wiesz, ale potem przyszedłeś i jakoś… to nabrało wszystko
sensu.
Spojrzeli po sobie,
sobie w oczy, dość głęboko. I tak patrzyliby sobie długo, gdyby Zip nagle nie
wstał z krzesła jak oparzony. Alister popatrzył na niego pytająco.
–…?
– Zagrajmy sami. Ja
i ty, co ty na to? Ja poprowadzę.
Alister uśmiechnął
się w odpowiedzi.
***
Londyński dworzec
centralny, 17:44
Lara starała się nie
zwracać uwagi na przesiąknięty krwią bok, z którego sączyło się coraz więcej
gęstej krwi. Chciała rozerwać sobie rękaw katany, bluzki, cokolwiek… Już zdjęła
jeden rękaw, ale Kurtis ją zatrzymał, przytrzymując jej dłoń. Mocno ścisnął, a
gorąco, które się wytworzyło, aż ją zapiekło. Ciepło, przyjemnie.
– Dasz mu radę. –
Usłyszała.
– Co ty wygadujesz,
przecież my, razem… – szepnęła. – Nie… Wstań... – Po rozpalonych policzkach
powoli zaczęły spływać łzy. – Nie.
Chirugai upadło z
hukiem.
W tym samym czasie w
przedziale obok Robert Levis mierzył do Karela.
– Nie masz gdzie
uciec!
– Spróbuj mnie
powstrzymać, inspektorzyku!
Nagle tuż za Karelem
pojawiła się, niby w mgle, postać. Joachim spojrzał za siebie zdziwiony, kiedy
poczuł ukłucie czegoś cienkiego na swoich plecach. Zmrużył oczy.
Gdy tylko mgła
opadła, wysoki i szczupły, ale świetnie zbudowany mężczyzna w długim, czarnym
płaszczu, opatulony czerwono-żółtym szalem poprawił na nosie okulary. Joachim poznał go od
razu, widząc bliznę na czole mężczyzny. Zbladł. Nie zdążył wypowiedzieć ani
słowa.
– AVADA KEDAVRA,
BABY!
I koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz