SPECJAŁ SIÓDMY


[źródło]



 NAJGORSZY 

Dotknął ręki, jak gdyby nie wierzył, że ma już tę całą szopkę z tykającą bombą za sobą. Zobaczył, jak Szczurzy Pysk podchodzi do ławki, na której przed chwilą siedzieli oboje i przypina do metalowego oparcia zegarek. W małym pilocie, który wyciągnął z kieszeni, zapłonęła czerwona dioda. Nacisnął przycisk.
Huk, syk i kłęby dymu spowodowały, że Trent padł na ziemię. Zegarek, który nosił jeszcze chwilę temu, eksplodował na ławce. Kurtis spojrzał za siebie. Poskręcane kawałki rur mówiły wyraźnie, co stałoby się z jego ręką, gdyby spóźnił się na pociąg. Po prętach pozostało poskręcane, lekko kopcące się wspomnienie.
Brakowało naprawdę niewiele.
– Czekałbym do czwartej. Potem znalazłbym twoje rozerwane zwłoki i sam odebrał teczkę – mruknął Joachim beznamiętnie. Usłyszał za sobą stukot kroków, na peron wbiegli sokiści. Wszystko pasowało do siebie idealnie i szło zgodnie z planem, toteż bez zastanowienia Karel wszedł z czarną walizką do pociągu.
Kurtis dał mu kilka sekund, by mógł nacieszyć się zwycięstwem. Gdy poczuł, że dwóch mężczyzn w mundurach dotyka jego ramienia, wyrwał się i zaczął biec za odjeżdżającym pociągiem. Rzucił w powietrze Chirugai, a to wzleciało tuż obok, zostawiając za sobą złocistą poświatę. Kurtis, nie zwracając uwagi na ból w boku, wytężył wszystkie siły, by w końcu dobiec do drzwi i, wciąż w biegu, otworzyć je. Wtargnął do środka i ruszył przed siebie, Karel już ukrył się kilka wagonów dalej. W biegu obaj przewracali za sobą ludzi i bagaże. Wrzask w wagonie wciąż narastał, jak i strach przed cudacznym ostrzem – ludzie wskazywali w nie palcem, schylali głowy, rzucili się do ucieczki. Kotłowali się, wpadając jeden na drugiego; wszystko to już nie tylko przez dwóch goniących się po wagonach osobówki i lecące za nimi Chirugai, ale i nagłe hamowanie.
W granatowym mroku za oknami zamajaczyła nastawnia. Pospieszny galop stalowych kół drastycznie zwolnił. W końcu SOCA miało swoich ludzi wszędzie, wystarczyło poinformować maszynistę, jak bardzo niebezpieczny mężczyzna znajduje się w środku. Lepiej było nie mówić, że Nefilim.
Cztery potężne ciosy spadły prosto w jego twarz. Karel zacisnął zęby, a pod czarnym płaszczem nabrzmiały mięśnie. Kurtis walczył z wyczuciem – Joachim może nie był sporych rozmiarów pokroju Gundersona, ale za to nabity, twardy jak bryła kwarcu. Dopiero teraz, w jasnym świetle jarzeniówki, Trent zauważył, jak bardzo kanciastą miał twarz, której ostrość podkreślały jeszcze krótkie, sztywne włosy ostrzyżone na jeża. Poniżej prostych brwi tkwiły przenikliwe i nieruchome oczy. Chirugai krążyło nad jego głową, nagle zapikowało na kark, ale Karel znał sztuczki Lux Veritatis za dobrze. Był przecież Nefilim – zmiennokształtnym – co przyjmując znajomą postać, przyjmował nie tylko wygląd, lecz i predyspozycje.
Będąc już wcześniej tym mnichem – mógł ujarzmić jego moc.
Zaśmiał się głośno, a twarz naszła mu bruzdami. Pojawiły się natychmiast, by od razu raptownie sczernieć i zniknąć. Skóra naciągnęła się na przeprofilowanej czaszce. Włosy zmieniły kolor. Jeden pstryk palca i sam Kurtis Trent wyłączył swoje Chirugai, a to spadło na ziemię z hukiem.
Ostatni Lux Veritatis zdziwiony opuścił gardę. Oberwał w brzuch i ugiął się lekko. Nie znał tej mocy; nie wiedział, że Karel tak mógł! Otrząsł się i z całej siły naparł na samego siebie, przewracając się tuż obok siedzeń. Walizka wypadła z dłoni, a Karel wstał i rzucił się nie na nią, lecz z powrotem na Trenta. Ten atakował coraz słabiej, zaraz jedynie bronił się; Karel wydawał się mieć pięści ze stali. Kurtis mimowolnie rozluźnił mięśnie, przyjmując ciosy w twarz czy bok; cały policzek piekł, a prawe siekacze zadrżały w dziąśle. Kurtis uskoczył przed kopniakiem, ale nie zdążył zrobić nic więcej. Dłonie Karela wystrzeliły w przód, uchwyciły go pod łokcie i, uniósłszy go w górę, cisnęły wprost na podłogę obok siedzeń, tuż przy leżącej walizce.
Kurtis przeklął. Wstał dość szybko, a jednak za wolno – zanim zdążył się pozbierać, krzyknął rozpaczliwie. Widział samego siebie przed sobą, jak sam z szerokim uśmiechem zaatakował się pięścią w brudny od krwi ślad na bluzie. Palcami zręcznie rozerwał kawałek ubrania, chwycił za prowizoryczny szew i wyszarpał go z całej siły. Kurtis nie mógł przestać krzyczeć, znów legł na ziemi. Karel odczarował się; znów był sobą.
Pociąg się zatrzymał.
Kurtis zbladł, gdy poczuł, jak pomieszczenie wiruje. Już miał zamknąć oczy, gdy zobaczył przez szybę w drzwiach w oddali biegnącą Larę.
– Idiotko… miałaś być bezpieczna… – wycharczał, wyciągając do niej dłoń.
Niby gdzieś dalej usłyszał szyderczy śmiech. Czuł, że powoli odpływa, klnąc na samego siebie. Karel stanął nad nim i przyjrzał mu się z bliska, podnosząc z ziemi czarną walizkę.
– Dzięki ci, mnichu, za chwilę rozrywki i swe moce, ale czas mnie goni.
Ruszył w stronę wyjścia z wagonu, musiał jednak wymyślić na poczekaniu jakiś plan. Przez okno widział służby; niektórzy obserwowali sytuację z zewnątrz, inni powoli wchodzili już do środka. Kto wiedział, poza nim, o akcji? Usłyszał otwierane drzwi i odwrócił się. Parsknął pod nosem, widząc mierzącą do niego Croft. Szybko wyciągnął swój pistolet i również wycelował.
– Teraz ty? Kiedy wy się, ludzie, w końcu nauczycie, że nie macie szans z Nefilim?
Miał rację, wiedział o tym. Był wytrzymalszy i silniejszy, niż wyglądał; ściskiem dłoni mógł łamać czyjeś kości, a jego potrafiły wytrzymać spotkanie nawet z tirem, co i udowodnił ostatnio.
Wciąż uśmiechnięty wskazał palcem na Kurtisa. Oddychał ciężko i widać było, że poci się, gorączkuje, majaczy, mrucząc coś pod nosem. Lara starała się nie zwracać na niego uwagi, choć miała ochotę mocno go przytulić i wszystko z nim wyjaśnić... Nie mogła. Nie teraz, kiedy jeden zły ruch groził śmiertelną porażką dla świata.
– Szkoda, że niedomaga. Świetnie wykonywał moje polecenia. Wystarczyło pogrozić mu twoim życiem, trochę go poobijać…
Trent wykonywał polecenia pod naciskiem? Tak, to było chyba w jego stylu… Ale dlaczego wciąż ratował jej życie? Lara oddychała głośno, miarowo. Raz po raz przełykała ślinę.
– Opuść broń! – ryknęła.
– Śmiało, strzelaj.
Drzwi otworzyły się i do przedziału wbiegło kilka agentów SOCA z Levisem na czele.
Lara pociągnęła za spust.
Karel zaśmiał się tylko głośniej, gdy kula dotknęła mu piersi. Ledwo wbiła się w płaszcz; Karel strzepnął ją jak jakiś paproch. Parsknął i odwrócił się na pięcie. Odszedł.
– Nic nie możecie mi zrobić.
Levis, w niezłym szoku, też wycelował w Karela, który już zamykał za sobą drzwi do następnego wagonu. Inspektor rzucił się za nim pędem, omijając Trenta. Agenci już zabezpieczali peron, by Karel nigdzie im nie zwiał. Nie mógł przecież chować się w wagonie przez całą wieczność.
Lara odrzuciła pistolet i klęknęła obok Kurtisa. Uśmiechając się, wzięła jego blade dłonie
i splotła z nimi palce. Lekko uniosła go, opierając jego głowę na swych kolanach. Chirugai nagle wzleciało lekko, krążyło wokół nich, zataczając koła owiane złocistym blaskiem, jaki nadal kojarzyła z Luwrem, dwa lata temu. Lubiła ten blask, czuła jego ciepło. Było jak wspomnienie przynoszące ulgę.
– Już wszystko dobrze... wszystko się skończyło, słyszysz mnie?
Przytaknął, otwierając oczy, ale na nic więcej nie było go stać. Czuł się wypruty
z jakiejkolwiek energii, jak gdyby całą siłę przeznaczył na użycie Chirugai. Powieki wydawały mu się ciężkie jak nigdy. Przed oczami miał wysyp czerwonych plamek, więc zamrugał kilka razy, by je odgonić. Wyciągnął rękę w stronę Lary i pogładził ją po twarzy. Była ciepła.
– Dasz radę wstać? Pogotowie jest w drodze.
Lara starała się nie zwracać uwagi na przesiąknięty krwią bok, z którego sączyło się coraz więcej gęstej krwi. Chciała rozerwać sobie rękaw katany, bluzki, cokolwiek… Już zdjęła jeden rękaw, ale Kurtis ją zatrzymał, przytrzymując jej dłoń. Mocno ścisnął, a gorąco, które się wytworzyło, aż ją zapiekło.
Przez chwilę wydawało jej się, że już nie tylko z ostrza, ale i z dłoni Kurtisa bił złoty blask, jakby spływał do niej, w jej wnętrze. Ciepło, przyjemnie.
– Dasz mu radę. – Usłyszała.
– Co ty wygadujesz, przecież my, razem… – szepnęła, ale przecież widziała otwartą, głęboką ranę, widziała bladą twarz, spierzchnięte usta, zamykające się oczy. Pociągnęła nosem i zaprzeczyła głośno, dłonią zamykając usta, by nie wypuścić z siebie najmniejszego jęku. Drugą dłoń wciąż ściskała dłoń Kurtisa, wciąż biło w nią złoto.
– Nie… Wstań... – Po rozpalonych policzkach powoli zaczęły spływać łzy. – Nie. – Pokręciła przecząco głową. – Nie możesz mnie tutaj zostawić. Nie możesz, słyszysz? Kurtis, wstań… – Widok pod sobą przyprawiał ją o dreszcze. Dłoń, którą trzymała, traciła już blask i ciepło, nagle wydała się bardziej blada. Lara zaczęła delikatnie potrząsać nią. Podniosła ją do twarzy, ucałowała, otarła łzy. Mocno wbiła w jej w skórę paznokcie. Wzięła głęboki wdech.
– Dziękuję – wyszeptała.
– Dla ciebie wszys… – nie dokończył. Lub dokończył, ale jego słowa zostały zagłuszone.
Chirugai upadło z hukiem.

***

– Koniec części drugiej. – Zip uśmiechnął się szeroko, dumny z siebie, i zamknął zeszyt.
– Co? Jak to? Znowu? A gdzie mój rzut na wskrzeszenie?
– Nie możesz już, skończyliśmy część pierwszą – wytłumaczył dyplomatycznie.
 – Mam tego dość. – Kurtis spojrzał na Larę z wyrzutem. – Co to za wielkie laboratorium eksperymentów mapujących mózgi, nanotechnologiczne baterie i bomby w zegarkach na moich rękach, co?! Czemu to ty jest Mistrzem Gry?
– Bo gdy prowadził Alister, to omal nie zasnęliście przy pierwszej rozmowie z mecenasem sztuki z Luwru? – podsunął Zip usłużnie. – Przecież możesz grać kimś innym, nie?
– Jak to kimś innym? – Kurtis wstał i machnął na Zipa palcem wskazującym. – Powiedz mi, kim mam zastąpić poszukiwacza przygód, legionistę i zakonnika z super-mocami?! NO KIM?!
– Możesz sobie wziąć jakiegoś NPC-a – zasugerował Zip, otwierając zeszyt i nie patrząc na wciąć grożącego mu palcem Trenta. – Roberta Levisa, na przykład. Albo… kto tu jeszcze nam został… O, ten francuski dozorca. 
– Mam zamienić mnicha na inspekrorzynę? Albo dozorcę?! Czy ty się dobrze czujesz, Zip?!
Lara parsknęła, ale, widząc, że Kurtis patrzy na nią cały czerwony na twarzy, zaraz umilkła. Wstała i położyła dłoń na ramieniu Kurtisa, prosząc, by usiadł. Cały się trząsł jak w delirium.
– Na pewno jest jakieś pokojowe rozwiązanie, prawda, Zip? – zapytała.
Mężczyzna nie odpowiedział, pokręcił jedynie głową.
– Zostaw mnie! – Kurtis strzepnął sobie rękę Lary z ramienia. – Poza tym nikt nie może lepiej obsługiwać Chirugai ode mnie! – Odczepił z paska ostrze i rzucił je w powietrze. Wzleciało nad głowę Zipa, błyszcząc jeszcze bardziej niż zwykle. – Jestem wybrańcem. Lepiej dobrze to przemyśl.
– O, wiem! – Zip znów zamknął swój zeszyt i wstał. Podszedł do jednego z regałów przy ścianie, zdjął jakąś książkę i wrócił do stołu. – To może teraz coś z uniwersum Harry’ego Pottera? Tam też możesz być wybrańcem. Bez nosa. Albo z nosem, jak wolisz.
– Nie! – wyrwało się Larze, a obaj spojrzeli na nią zdziwieni. – Trzeba przecież powstrzymać Karela! Wiem, co zrobimy. – Po czym wstała i wyszła bez słowa.

***

Panicz Trent czuł, jak z nerwów rozbolała go głowa. Musnął swe przedramię, jak gdyby nie wierzył, że ma już tę trudną dla niego sytuację za sobą. Zobaczył, jak okropny, zły i niedobry Karel majestatycznie podchodzi do ławki, na której ledwo moment temu siedzieli oboje i przypina do metalowego oparcia zegarek. W małym pilocie, który wyciągnął z kieszeni, zapłonęła czerwona dioda. Nacisnął przycisk.
Szanowny panicz Trent przewrócił się na ziemię. Na ławce, zegarek, który nosił jeszcze chwilę temu, rozpadł się na kawałki. Wielce możny mnich spojrzał za siebie.
Och, tak niewiele brakowało…
Panicz wstał i otrzepał swoją bluzę, którą jego ulubiony kamerdyner prał tyle razy, że troszkę zszarzała. Ale to nie była przecież jego wina, ale winą wspaniały i odpowiedzialny Winston Smith obarczał zbyt częste wybryki, chęci narażania życia panicza i jego ukochanej. Choć tego nie rozumiał, panicz Kurtis i pani Croft byli sobie żaglem, byli sobie sterem…

***

Zip parsknął śmiechem.
– Zatrzymajmy się tu – mruknął Kurtis. – Jaki panicz, jaka bluza? Jaka ukochana, co?
Winston westchnął i zamknął zeszyt.
– Czy zrobiłem coś nie tak? – zwrócił się do Lary, kłaniając się lekko.
– Nie, nie… – zaprzeczyła, z nad wyraz udawanym uśmiechem. – Było całkiem dobrze.
– Całkiem dobrze? – zapytał Kurtis, znów wstając. – Przecież tu nic nie jest dobrze!
– Och, no czego chcesz? Co ci znowu nie pasuje, hmm?
– No przecież w grze nie znam Winstona, nie prał mi bluzy, a ty nie jesteś moją ukochaną!
– Och, no to trzeba było umrzeć z godnością – rzuciła, wzruszając ramionami.
– Mam dosyć umierania! Dlaczego wszyscy mnie zawsze zabijają, i to nawet nie na końcu?!
– Bo może wszyscy mają dość twojego szpanowania mocą przez całą grę?!!
– Ach tak?!
Lara wstała i zmierzyła go chłodnym wzrokiem. Winston też wstał i wycofał się do kuchni pod wyszeptanym pretekstem udekorowania sałatki, chociaż nikt tego nie usłyszał.
– A właśnie tak! Może czas pozbyć się mocy i grać zwykłym człowiekiem? Z kimś tak super-mega-szmega-wypasionym nie da się grać, bo na twoich warunkach nawet Karel nie będzie miał z tobą szans, zrozum to wreszcie!!
Kurtis aż poczerwieniał. Znów zaczął wymachiwać palcem, tym razem w jej kierunku.
– MEGA-SZMEGA?! JA CI DAM MEGA-SZMEGA! A kto uratował ci życie?!
– Pfff, niby kiedy?
– No jak walczyłem z Boaz…
– Przecież nawet nie próbowałam! Założę się, że gdybym próbowała, to nie umarłabym
w tak przykry sposób!
– PRZYKRY SPOSÓB?
– Masz problem ze słuchem, Trent?!
– Halo, stop, okej! Mam pomysł, wymyśliłem! Stójcie! – ryknął Zip i też wstał, uderzając kolanem w stół, aż K4 sturlała się na podłogę, co jest dość trudne, bo przecież jest trójkątna.
Lara i Kurtis spojrzeli na niego, zatrzymując wymachujące pięści w powietrzu. Zapadła cisza.
– No dobra, zróbmy to tak. Jesteśmy w pociągu, ty rzucasz na wskrzeszenie zanim wpadł Robert. Jak ci się uda, to Karel zniknie z walizką i zaczniemy nową sagę, a jak ci się nie uda, to gramy od nowa, w Hogwarcie. Albo tak, albo sami se prowadźcie.
Zip podsunął Kurtisowi K10 i K100.
– Jaki próg?
– Co najmniej dwie premiówki.
– Co?! Przecież to niewykonalne, poza tym powinienem mieć jakiś bonus za Chirugai!
Lara spojrzała na Zipa błagalnie. W końcu ten przytaknął.
– Próg to 80, ale jak ci się uda, to poniesiesz konsekwencje, a Karel i tak zniknie.
Kurtis złapał za kości i rzucił. Przeturlały się na całą długość stołu i zatrzymały się na samym krańcu blatu.
70+9
Zip zanalizował wynik, wziął głęboki wdech, gdy oboje spojrzeli na niego pytająco.

***

Karel ruszył w stronę wyjścia z wagonu, w którym zrobiło się dziwnie gorąco. Usłyszał otwierane drzwi i odwrócił się. Parsknął pod nosem, widząc mierzącą do niego Croft. Szybko wyciągnął swój pistolet i również wycelował.
– Teraz ty? Kiedy wy się, ludzie, w końcu nauczycie, że nie macie szans z Nefilim?
Wciąż uśmiechnięty wskazał palcem na Kurtisa, który wypluł ząb. Ten oddychał ciężko
i widać było, że poci się, gorączkuje, majaczy, mrucząc coś pod nosem. Dopiero po chwili Karel dosłyszał szept wyraźniej, ale było już za późno.
Kurtis skończył inkantować.
Chirugai znów podniosło się i rozbłysło złotym blaskiem. Lara obserwowała całą sytuację
z daleka. Widziała coraz mocniejszy płomień, jak gdyby zbierana energia mistycznej broni wypływała i kłębiła się nad ciałem, a ono, leżąc bezwładnie, pochłaniało ją coraz intensywniej. Płomienie, które nie parzyły i nie spalały, wsiąkały w skórę. Ta zapaliła się cała, od wewnątrz. Croft widziała już tę poświatę w Luwrze, gdy Kurtis ukradł jej artefakt. Nie potrafiła zatrzymać Chirugai, nie rozumiała, jaka siła utrzymywała je w powietrzu. Nie wierząc własnym oczom, przyłożyła dłoń do twarzy. Płomień zniknął, a ciało przestało połyskiwać.
Ostrze jak martwe dopiero teraz upadło z hukiem na podłogę, a Karel, nie czekając na to,
co wydarzy się później, pstryknął palcem i zniknął z walizką w dłoni.
Lara czuła, że nogi ma jak z waty, więc usiadła na jednym z czerwonych, pociągowych siedzisk. Nie wiedziała, czy śni, kiedy martwy Kurtis po prostu otworzył oczy. Widziała, jak mężczyzna otworzył usta. Lekko stęknął, jak gdyby połamany czy odrętwiały. Po chwili usiadł tuż obok niej, przeciągnął się i rozmasował kark.
– Dlaczego pozwoliłaś mu uciec?
– Co jest z tobą nie tak, Trent?!
– No ale o co ci teraz chodzi, kobieto? – zapytał z pretensją w głosie.
– Czemu zwalasz winę na mnie? To ty prawie umarłeś, ja dopiero co przyszłam.
– Jak myślisz, gdzie go znajdziemy? – zmienił temat.
– Grasz dalej czy pytasz jako gracz?
– Ja gram, a ty?

***

– Wiecie co, mam dość takiej gry. Może nie zaczynajmy już kolejnej części, co? – wtrącił Zip.
– I co, może Karel ma sobie przywołać Śniącego w Turcji? – zapytała Lara, prychając.
– Skąd wiesz, że w Turcji? Przecież to ja jestem Mistrzem Gry.
– To gdzie?
– No przecież nie mogę wam powiedzieć.
–  Według dziennika von Croya… – zaczęła, ale nie skończyła, bo przerwał jej Kurtis:
– Ej, ale w ogóle o jakich konsekwencjach mówiłeś? I czemu wyplułem ząb?
– Co?
– No ten ząb! Który to?
– Eee… – Zip widział, jak Kurtis patrzy na niego nienawistnie. Przełknął niepewnie ślinę –
A no… ósemka. Tam, z tyłu, nieważne. No bo miałeś 79, a nie 80, więc musiałem…
– A te konsekwencje? Moja postać czuje się świetnie.
– Ach tak, no nie dograliśmy tej sceny, bo zaczęliście się kłócić…
– Ja cały czas grałem.
– Owszem, grałeś – mruknęła Lara. – Tylko czemu takim dupkiem? – dodała szeptem.

***

Widząc jego stan, pomyślała o nim z respektem. Wiedziała, że nie śni, kiedy martwy Kurtis po prostu otworzył oczy. To było dla niej coś jednocześnie i szokującego, i całkiem radosnego, biorąc pod uwagę wcześniejsze o niego lęki. Tymczasem Kurtis lekko stęknął, jak gdyby połamany czy odrętwiały. Po chwili usiadł tuż obok niej, przeciągnął się i rozmasował kark.
– Jak się czujesz? – zapytała, zanim cokolwiek powiedział.
– Całkiem nieźle – mruknął z tym swoim rozbrajającym uśmiechem, dłonią przesuwając po grzywce, która drażniła go w oczy. Wyciągnął dłoń w stronę Chirugai.
Nic.
Skupił się bardziej, by je przywołać, ale nadal bezskutecznie. Spochmurniał.
– Coś się stało?
– A więc to są te konsekwencje. – Spojrzał na swoje dłonie. Poczuł w sobie wielką pustkę, którą postanowił szybko czymś zapełnić. Zerknął na Larę i, zanim się obejrzała, pocałował ją w policzek. A teraz ty rzuć na to, czy chcesz mu dać w pysk, czy ci się to jednak podoba… 

***

Zdała sobie sprawę, że nie była na to gotowa. Otworzyła oczy i ziewnęła przeciągle. Zanim odwróciła się za siebie, wzrok swój utkwiła w elektronicznym wyświetlaczu małego budzika stojącego na nocnej półce. Trzecia w nocy…
– Nie śpisz?
Kurtis nie usłyszał żadnej konkretnej odpowiedzi, jednak słowa wcale nie były mu do niczego potrzebne. Położył dłoń na jej dłoni i przysunął się bliżej jej pleców. Głaskał je delikatnie, a z czasem, gdy już zorientował się, że na pewno nie śpi, zaczął podszczypywać. Lara, wzdychając pretensjonalnie, odwróciła się w końcu. Spojrzała mu prosto w oczy, które w świetle nocnej lampki wydawały się jeszcze bardziej niebieskie, aż chłodne, mimo że nie bił z nich chłód. Błądziła wzrokiem po jego twarzy… Niesforna grzywka opadająca na czoło, krzaczaste brwi, spory nos, seksowny zarost przy wargach, które miała ochotę pocałować, dziwiąc samą siebie.
– Kocham cię. – Usłyszała, ale nie odpowiedziała.
Poczuła ciarki na plecach. Ile razy już to wypowiadał? I co to w ogóle znaczyło? Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do brzmienia tych słów. Czy nie wypowiadał ich pod wpływem innych, silnych bodźców? Podniety, tęsknoty za mocami, pragnienia ostoi, a nie miłości do akurat niej samej w sobie? Pod wpływem nowej sytuacji, niejasności umysłu, taniego czeskiego wina w tanim czeskim motelu. Akurat teraz? Po co sobie mówić takie rzeczy? To tylko słowa… Słowa zobowiązywały do czynów. A ona wcale nie chciała się w to bawić.
– Wiem.
– I tyle?
Westchnęła ciężko, ale tym razem po cichutku, pod nosem. Bez sztucznej oprawy,  żadnej drama_queen; nie zasługiwał na to. Przełknęła ślinę.
Kurwa, człowieku, zamknij się i idź spać, jeśli coś ci nie pasuje.
– Kochałaś mnie wczoraj, bo pomogłem ci uratować świat czy bo prawie mnie straciłaś?
– Tylko powstrzymaliśmy nieuniknione. Karel ma okruchy, sam mu je pozbierałeś.
Bardzo wysilił się, by puścić tę uwagę mimo uszu. Czemu go tak spławiała? Westchnął cicho.
– Nie – odparł półgębkiem. – Walizka była pusta. Karel nic nie ma.
Lara uśmiechnęła się, ale zaraz spochmurniała.
– Wiesz, że on wróci?
Kurtis przytaknął ledwo widzialnym ruchem głowy. Patrzył na twarz kobiety, która połyskiwała ciepłym światłem lampki nocnej. Lara zadawała się spokojna – wnioskował, gdy oddychała miarowo. Nie, chyba nie prowokowała, raczej żyła tą robotą. A może jedno i drugie? Kto ją tam wiedział... Pal licho dziennik i pal licho Karela, kiedy jej piersi tak ładnie, znów, unosiły się pod kołdrą.
– Laro… – wyszeptał. – Proszę. Nie teraz.
Przyznała sama w sobie, że rzadko mówili sobie po imieniu. Przynajmniej ona nie pamiętała, by kiedykolwiek tak powiedziała. On zwracał się tak do niej już wcześniej, ale dotąd nie wywołało to ciarek. Po co jednak bawić się w zakochaną parę, chodzić po ogrodzie za rękę, pić razem herbatę o piątej wieczorem? Po co, skoro można inaczej? Uśmiechnęła się. Położyła Kurtisowi palec na ustach i przygryzła wargę. W niepoukładanych włosach, w samym środku nocy, ubrany jedynie w bokserki, kusił. Lara pochyliła się, złożyła gorący pocałunek na szyi… nadgryzła ucho, szeptała sprośne słówka.
Drżącymi z podniecenia dłońmi dotykała go całego, jakby wciąż był jej obcy, chociaż poznała go już chwilę temu dość... mocno. Wzdłuż szyi, zatrzymując się na jego klatce piersiowej, potem brnąc coraz niżej, po brzuchu, muskała gorącymi wargami jego szorstką skórę. Rozpalonymi opuszkami palców dotykała jego starych blizn, całowała je czule. Słyszała przyspieszony oddech, zanurzyła dłonie w jego włosach i objęła go mocno nogami; chciała go na dobre.

***

– Czy ty masz jakiś ze sobą problem, Zip? – zapytała Lara, krzywiąc się.
Zip spojrzał to na nią, to na Kurtisa, po czym nieco bardziej przysłonił się zeszytem.
– Stary, znajdź sobie w końcu dziewczynę. Albo faceta, wszystko jedno. – Usłyszał głos Kurtisa.
– Wcale nie wszystko je…
– O, macie sesję? – Do jadalni właśnie wszedł Alister ze swoim ulubionym kubkiem w krowy. Zip poczerwieniał jeszcze bardziej. – Co tu tak cicho?
– Trochę za mocno popłynął. Chciałbyś go może zastąpić? – zapytał Kurtis, patrząc na Fletchera nad wyraz uprzejmie.
– Żebyście znowu mogli mnie obrażać od...
Kurtis udał, że tego nie słyszy, za to Lara odsunęła krzesło obok siebie i poklepała je.
– Będzie fajnie – zapewniła. – Zip też mógłby pograć. – Mrugnęła porozumiewawczo.
Alister uchwycił to spojrzenie i uśmiechnął się, i zaraz się przysiadł, nieco już chętniej.
– To na czym skończyliście?
– E… teraz będzie rano. – Zip zarumienił się i przesunął zeszyt, a na nim kości, wzdłuż stołu.

 ***

Głośne pukanie do drzwi nie pozwoliło jej dłużej spać w spokoju. Nałożyła poduszkę na głowę, udając, że nic ją to nie obchodzi.
– Trent… Czy możesz sprawdzić, komu mam urwać łeb, gdy już wstanę?
Poskładała zdanie, chociaż wiedziała, że mogło brzmieć ono lepiej. Krócej, dużo groźniej. Bardziej w jej stylu.
– Trent…!
Zdjęła poduszkę z głowy i odwróciła się na drugi bok, w stronę ściany. Łóżko było puste. Rzuciła wzrokiem w stronę budzika. Pierwsza popołudniu?! Jak?!
Natychmiast wstała i podniosła z ziemi nocną koszulę. Ubrała ją i założyła jeszcze przewieszony na krzesło, równie satynowy peniuar o granatowym odcieniu. W mgnieniu oka otworzyła drzwi.
– Dopiero wstałaś?
Spojrzała na Zipa pytająco. Zająknęła się. Sama się sobie dziwiła, jakim cudem spała tak długo. Tak kamiennie.
– Eee… Cześć Zip, co robisz w tym czeskim hotelu?
– Weszliśmy w dziurę czasoprzestrzenną i jesteśmy już w rezydencji. Nie wiedziałaś? – Uśmiechnął się do niej szelmowsko.
– Aha.  W takim razie czego chcesz?
– Mam biznes do Kurtisa. Chcę, żeby pomógł mi przestawić biurko w biurze pod okno. To dębowe… – kiedy Lara spojrzała na Zipa nie tyle wzrokiem pełnym zażenowania, co już wręcz pogardy, ten szybko dodał - …ciężkie. A on ma mięśnie, to wiesz… Nie to co Alister. Nie chciałbym go połamać.
– Alistera czy biurka? – zapytała, szczelniej okrywając się peniuarem.
– Wszystko jedno. To gdzie on jest?
Lara stała w milczeniu przetwarzała informacje. Po chwili przyznała mu rację.
– Nie ma go.
– Jak to nie ma?
– Normalnie. Nie ma.  Do widzenia.
Trzasnęła drzwiami swojego pokoju, zostawiając zdziwionego przyjaciela przed progiem. Pomaszerowała do łazienki i postanowiła wynagrodzić sobie nieprzespaną noc długą kąpielą.
Tymczasem Kurtis, czego nie wiecie, bo nie możecie, wstał nad ranem i wyszedł
z rezydencji, kradnąc kilka banknotów z portfela. To znaczy wy to wiecie jako gracze, ale nie jako postaci, więc w sumie może lepiej nie wiedzcie? W każdym razie… No, tymczasem u Kurtisa:
Trent udawał przed sobą, że wszystko jest w porządku. Że da sobie radę, zawsze przecież dawał. Otuchy dodawała mu myśl, że to, co zrobił, było konieczne. Bo ją kochał, nie chciał, by kontynuowała z nim podróż. Wciąż o niej myślał, wyobrażał sobie różne zakończenia ich historii, wspominał stare czasy… No, nie tak stare, zaledwie sprzed kilku dni, w tym zabójstwo Eckhardta i ucieczkę Karela. I swoją śmierć, ach, no tak, bo… jak wynika z notatek, o, znów umarłeś?
– Do rzeczy… – warknął Trent, a Fletcher szybko przewertował notatki i wrócił do narracji.
Lara, którą poznał, zachowywała się jak nieodpowiedzialna. Pozbawiona uczuć, skostniała w środku, jednak wczorajsza noc coś zmieniła. Teraz Kurtis zastanawiał się, czy kiedyś jeszcze ją zobaczy, czy może zmieni ją jeszcze bardziej, czy może da radę poradzić sobie sam, mimo że był teraz już zwykłym człowiekiem… i czy… czy w sytuacji, jaka go teraz spotyka… powinien uciekać?
 – Nigdy nie ucieknę i nigdy się nie poddam – powiedział ostro, wsiadając do samolotu.
Tymczasem powróćmy do hote… do rezydencji, tak właśnie.
– Żadnego Levisa! – krzyknęła Lara.
– Ale przecież mówił, że jeżeli będziemy potrzebować pomocy lub/i znajdziemy Karela,
to mamy dać mu znać!
– A widzisz tu gdzieś Karela? – zapytała chłodno.
– A widzisz gdzieś tu Kurtisa? – odfuknął, aż dred opadł mu na czoło i ukłuł w oko.
– Ale nie potrzebujemy jego pomocy! Nic się przecież nie stało! – wykrzyczała.
– Chyba ty nie potrzebujesz! Ale są też inni, nie bądź egoistką! – Usłyszała i natychmiast odwróciła się na pięcie.  
Ruszyła w stronę schodów, kiedy została zatrzymana przez Winstona. Wciąż jeszcze słyszała w tle głosy przyjaciół, a mianowicie rozemocjonowany ton Zipa prawiącego o tym,
że Levis byłby idealną partią do zajęcia się sprawą nagłego zniknięcia Trenta i przytakującego mu Alistera, który zgodził się, że ta sama partia byłaby równie idealna do przesunięcia biurka
i wszystkich ciężkich sprzętów w ich biurze. Ich wspólnym, tak właśnie. Lara, słysząc to, o mało nie dostała ataku szału. Dopiero, gdy poczuła mocniejszy uścisk dziadka Smitha, uspokoiła się.
– Przecież to istny dom wariatów! Co oni myślą, że Robert nie ma nic lepszego do roboty?
Winston uśmiechnął się do niej spokojnie.
– Posłuchaj mnie, Laro… Znam cię. Nie chcesz robić zamieszania dopiero, kiedy wszyscy zjawiliście się na herbatę. Ale prawda, że sytuacja nie jest pewna, a sprawa nie jest zakończona. Szukałaś czegoś, prawda? Odszedł sam? Uciekł? A może został porwany? Karel wciąż jest na wolności i nikt nie wie, gdzie przywoła Śniącego.
– No przecież wszyscy wiemy, że w Turcji.
– Nie wiemy tego, nie możemy tego wiedzieć, bo nikt tego nie wie, prócz Mistrza Gry. 
Lara przewróciła oczami.
– Masz rację, Winstonie. Nikt nie wie, gdzie Karel będzie chciał przywołać Śniącego – poprawiła się szybko. – A razem z Kurtisem zniknął również dziennik von Croya.
– Może przeszukaj swój pokój raz jeszcze, Laro?
– Zip może sprawdzić rejestr połączeń telefonu Kurtisa…
– Kurtis przecież nie ma telefonu, Laro. Co z tym pokojem – zasugerował Alis… Winston, tak właśnie. Mistrz Gry jako NPC.
Smith wskazał kobiecie schody na górę.
– A teraz rzuć kością, czy znajdziesz cokolwiek…                                     

 ***

Wiedział, że ktoś go dorwie. Spodziewał się tego, a jednak za każdym razem i tak było to niezłe zaskoczenie. Otworzył oczy i poczuł przeszywający ból w kręgosłupie. Przypomniał sobie ostatnie minuty… Podczas strzelaniny nie tyle połamał kilka żeber, co po prostu obił kości i stracił przytomność. Kolejny już raz. Jako człowiek wcale nie szło mu w walce tak dobrze, jak o tym myślał. Zauważył, że dawniej, w legionie, też wykorzystywał głównie moce inicjacji, teraz jednak, gdy je stracił, miał dużo bardziej pod górkę. Czyżby porwał się z motyką na słońce? Może nie warto było, samemu…?
– Wszystko dla niej – mruknął sam do siebie.
Spojrzał zdziwiony na brudne od krwi dłonie. Podniósł się z ziemi i zrobił pierwsze kroki
w stronę ogromnie wysokiego przejścia prowadzącego do kolejnej jaskini. Usłyszał za sobą ciężkie kroki.
Nie odwrócił się, a jedynie spojrzał kątem oka na coś długiego, wystającego z rąk wielkiego mężczyzny. Metalowa gazrurka o długości kija baseballowego. Nie minęła sekunda,
a znów poczuł paraliżujący ból w głowie i przewrócił się. O drugi raz za dużo.
– Witamy w Kapadocji, Trent – mruknął Gunderson i zarzucił go sobie na bark.

***

– Ej, a skąd Kurtis wiedział, że to tam? – zapytała pretensjonalnie.
– Bo jak byłaś w toalecie, to Alister pozwolił mi rzucić na to, czy słyszałem o tym, gdy jeszcze byłem wtyką w Kabale.
– To niesprawiedliwe!
– Kości nie kłamią, Croft.
– Za to ty teraz kilka połamałeś.
– Czy naprawdę chcesz, żebyśmy przegrali? Czemu tak źle mi życzysz, co?
– A czemu nie możemy grać razem? Czemu twoja postać zawsze musi się wychylać?
– Byłem dupkiem, to było źle. Teraz cię kocham i też jest źle?
– Ty mnie nie kochasz, tylko masz wielkie ego…
Zip spojrzał na Alistera porozumiewawczo i obaj westchnęli głośno.
– Przecież gram człowiekiem, specjalnie się upodliłem! Patrz, jak źle mi idzie!
– A co ty myślałeś? Że jako człowiek będzie ci się grało łatwiej? – żachnęła Lara. – Sam wszedłeś w paszczę lwa i się teraz dziwisz, że nie ma żadnej ulgi? Na co liczyłeś? Na kartę: Wychodzisz z więzienia?
Kurtis spojrzał na nią jak wmurowany. Po chwili ciszy nabrał powietrza i ryknął:
– A ty co?! – znów wziął wdech. – Nie miałaś dzisiaj żadnej sensownej akcji!
– Zabiłam Eckhardta!
– A w tej części?
Umilkła i pomyślała chwilę, aż zwaliła winę na dotychczasowych Mistrzów Gry, bo nie dają jej się wykazać. Zip w tym czasie znów wymienił kilka spojrzeń z mocno zagubionym Alisterem, który po chwili schował wzrok w zeszycie. Po krótkiej wymianie zdań Lara doszła z Kurtisem do wniosku, że Karel jest w ogóle zbyt potężny i że jako śmiertelnicy nie dadzą mu rady. I w ogóle kto mu dał możliwość teleportacji?! I skąd Kurtis dostał się na samolot i w ogóle… skąd to i skąd tamto?!
– No bo gdy byłaś po ciastka, to Kurtis stwierdził, że skoro i tak nie ma już super-mocy,
a pomyślał, że przyda mu się trochę grosza…
– Och, no świetnie! Najwidoczniej para gejuchów chce opisywać tylko przygody niesamowitego Kurtisa Trenta, a ja mam jedynie uprawiać z nim seks albo za nim płakać, tak? – rzuciła w przestrzeń, mocno wkurzona. Wstała i mocno przesunęła krzesło do stołu, aż znów K4 spadła na podłogę. – Mam tego dość! Nie chcę grać już dzisiaj. – I wyszła, zabierając ze sobą cały talerz ciastków.
Zip i Alister uśmiechnęli się do siebie pod nosem. Kurtis chwilę wahał się, czy nie iść za nią, ale właściwie… Przygody Niesamowitego Kurtisa Trenta brzmiały w jego uszach naprawdę interesująco i teraz, właśnie teraz, bardzo chciał poznać ich koniec.

***

Dzwoniło mu w głowie. Otworzył oczy i poczuł się dużo lepiej niż wtedy, kiedy robił to ostatnio. Być może dlatego, że mimo iż wciąż miał przed oczami ciemność, nie czuł pod sobą twardej i zimnej, brudnej powierzchni. Niedowierzając, przejechał dłonią po delikatnym materiale. Odwrócił się na bok, wciągając głęboko powietrze. Przez moment sądził, że zmysł węchu go okłamuje…
Pościel szpitalna przesiąknięta była charakterystycznym, mdłym zapachem wszelkiego rodzaju medykamentów.
Dłonią, o dziwo, nieskutą żadnym łańcuchem, dotknął oczu, by poczuć po opuszkiem sterylny opatrunek. Uśmiechnął się do siebie. Przejechał palcami ostrożnie po policzku i wyczuł delikatny szew. Wciąż nie potrafił uwierzyć, jak się tu znalazł. Miał problemy z koncentracją, ostatnia scena, którą mógł odświeżyć w pamięci, to ta, w jakiej splunął na but Gundersona. Dziwił się, że po tym wszystkim, gdy stracił przytomność, jeszcze żył. Znając tego psychopatę i jego pana, Trent dawno powinien za nieposłuszeństwo przekręcić się i pójść z kumplem szatanem na piwo. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Całą swoją uwagę, siłę i energię Kurtis próbował poświęcić na przypomnienie sobie ostatnich wydarzeń. Skupił się tak bardzo, że nie usłyszał dochodzących znienacka kroków.
– Dobrze, że się pan obudził… pozwoli pan, że zdejmę już gazę? Opuchlizna powoli schodzi, ranka na policzku również się goi…
Dałby sobie głowę uciąć, że gdzieś już słyszał ten głos, ten akcent. Charakterystyczny, czysto brytyjski. Poczuł, że coś łaskocze go w nos, gdy nagle oślepiła go jasność z zewnątrz. Gdy przestawił się i całą swoją energię skupił, by wyostrzyć sobie obraz, pomrugał kilka razy i zobaczył przed sobą długie, rude, proste włosy. To one podrażniały jego nos.
– Przepraszam, czasem się wyślizgują – zaśmiała się pielęgniarka i poprawiła związany na boku kucyk. Kurtis natychmiast zerwał się, siadając na łóżku. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi, dlatego postanowił uszczypnąć się kilka razy.
– CO ONA TU ROBI?!
– No ale o co ci, stary, chodzi? – zapytał Alister. – Przecież nie chciałeś, by sobie poszła, nie?
Wizja Przygód Niesamowitego Kurtisa Trenta rozpłynęła się w wyobraźni mężczyzny jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wziął głęboki wdech i nerwowo spojrzał najpierw na okularnika, a zaraz potem na Zipa, który – Kurtis zdał sobie sprawę z tego dopiero teraz – siedział nieco bliżej Fletchera niż wcześniej.
Właściwie bardzo blisko, nawet nieco za nim, zerkając mu w notatki.
– Słuchajcie, naprawdę było okej. Nie potrzebuję Lary do szczęścia, jest spoko, grajmy.
– Na pewno chcesz dalej? – zapytał Zip. – Nie chcesz do niej iść czy… coś? Na pewno??
– Nie, nie, to moja sesja, ja ją zacząłem i ja ją chcę skończyć – powiedział dumnie i wypiął pierś, prostując się na krześle.

***

Szło mu całkiem nieźle. Całą swoją uwagę Kurtis próbował skupić na przypomnienie sobie ostatnich wydarzeń. Skupiał się tak bardzo, że nie usłyszał dochodzących znienacka kroków.
– Dobrze, że się pan obudził… pozwoli pan, że zdejmę już gazę? Opuchlizna powoli schodzi, ranka na policzku również się goi…
Dałby sobie głowę uciąć, że gdzieś już słyszał ten głos, ten akcent. Charakterystyczny, chropowaty, męski.
– Jestem doktor Robert Levis.

***

– Coś tu się mocno nie klei. Jaja sobie ze mnie robicie czy co? Czy w ogóle macie jakiś plan? Do czego to zmierza? Pokaż no mi te notatki, Fletcher! – Kurtis wstał i szybko, zanim Alister zdążył zareagować, wyrwał mu zeszyt z dłoni.
Przerzucił kilka kartek, po czym zdał sobie sprawę, że nic na nich nie ma, poza kilkoma serduszkami na marginesach. 
– Wszystko wymyślaliście na bieżąco? Od początku? Przecież tu nic nie ma! Wiecie co? Coś wam powiem! To jest najgorszy erpeg, w jakiego grałem. Idę do Lary, nie chce mi się z wami gadać! – I wstał, i poszedł. A wtedy Zip popatrzył na Alistera, Alister na Zipa i uśmiechnęli się do siebie. Aż w końcu Zip powiedział:
– To najlepszy erpeg w jakiego grałem.
– Ale ty prawie wcale nie grałeś. Miałeś ze dwa zdania w jednej scenie.
– No… t-tak. Na początku było głupio, wiesz, ale potem przyszedłeś i jakoś… to nabrało wszystko sensu.
Spojrzeli po sobie, sobie w oczy, dość głęboko. I tak patrzyliby sobie długo, gdyby Zip nagle nie wstał z krzesła jak oparzony. Alister popatrzył na niego pytająco.
–…?
– Zagrajmy sami. Ja i ty, co ty na to? Ja poprowadzę.
Alister uśmiechnął się w odpowiedzi.

***

Londyński dworzec centralny, 17:44
Lara starała się nie zwracać uwagi na przesiąknięty krwią bok, z którego sączyło się coraz więcej gęstej krwi. Chciała rozerwać sobie rękaw katany, bluzki, cokolwiek… Już zdjęła jeden rękaw, ale Kurtis ją zatrzymał, przytrzymując jej dłoń. Mocno ścisnął, a gorąco, które się wytworzyło, aż ją zapiekło. Ciepło, przyjemnie.
– Dasz mu radę. – Usłyszała.
– Co ty wygadujesz, przecież my, razem… – szepnęła. – Nie… Wstań... – Po rozpalonych policzkach powoli zaczęły spływać łzy. – Nie.
Chirugai upadło z hukiem.
W tym samym czasie w przedziale obok Robert Levis mierzył do Karela.
– Nie masz gdzie uciec!
– Spróbuj mnie powstrzymać, inspektorzyku!
Nagle tuż za Karelem pojawiła się, niby w mgle, postać. Joachim spojrzał za siebie zdziwiony, kiedy poczuł ukłucie czegoś cienkiego na swoich plecach. Zmrużył oczy.
Gdy tylko mgła opadła, wysoki i szczupły, ale świetnie zbudowany mężczyzna w długim, czarnym płaszczu, opatulony czerwono-żółtym szalem poprawił na nosie okulary. Joachim poznał go od razu, widząc bliznę na czole mężczyzny. Zbladł. Nie zdążył wypowiedzieć ani słowa.
– AVADA KEDAVRA, BABY!
I koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz