Dla Mustelki – z okazji urodzin, 12.08.2016
NEFILIM
1) Wykorzystano fragmenty epilogu Konfesji
2) W tekście wisi straszny head-hopping, ale nie mam siły się z nim babrać
1) Wykorzystano fragmenty epilogu Konfesji
2) W tekście wisi straszny head-hopping, ale nie mam siły się z nim babrać
– Kurtis, ja… przepraszam – wyszeptała i od
razu uklęknęła. Zlustrowała mężczyznę całego. Ocena była szybka, bo konkretna.
Plama krwi na podziurawionym boku nie pozostawiała żadnych złudzeń.
– Wynosimy się stąd. – Croft schyliła się za
mężczyzną, wsuwając mu dłonie pod pachy. Lekko zaparła się, lecz Trent nie
współpracował; spojrzał na nią spokojnie. I całkiem radośnie – mogłaby
stwierdzić, ale przecież miał dziursko w boku wielkości grejpfruta. Przecież
nie mógł być z tego powodu jakoś szczególnie szczęśliwy.
W jego oczach było jednak coś magicznego.
Jakaś dziwna nostalgia, ale i uciecha. Zauważyła, że patrzył na nią dłużej.
Uśmiechał się.
– Wstawaj, Trent. Nie rób szopki.
Podle się uśmiechał.
– Uciekaj!
Ten głos nie należał do Kurtisa. Choć
niewątpliwie był jego głosem. Odwróciła się w stronę, z której dobiegł, i
zobaczyła przy drzwiach opierającego się o framugę mężczyznę. Pokręciła głową.
Co, do cholery?
Wzrok zatrzymała na Kurtisie leżącym przed
nią i nagle wszystko stało się jasne. Miała ochotę zwymiotować, natychmiast
podniosła się i zabrała dłonie spod pach mężczyzny.
– No spierdalaj!!
Uśmiech leżącego stał się przerażający w
mgnieniu oka. Blizny na twarzy pojawiły się natychmiast, by od razu raptownie
sczernieć i zniknąć. Skóra naciągnęła się na przeprofilowanej czaszce. Włosy
zmieniły kolor.
Odsunęła się od niego z marszu i wycofała w
tył, gdy dostrzegła, że broczący pod rozszarpaną koszulką bok zasklepiał się
blondynowi miarowo. Karel wstał i otrzepał się z nie wiadomo czego.
– Niespodzianka – oznajmił z szarmanckim
uśmiechem, rozwiewając wszelkie wątpliwości i ukazując przy tym szereg
śnieżnobiałych zębów. – Wiedziałaś, że rękawica Eckhardta nie jest w stanie
mnie zabić? Czy przypadkowo nie podsłuchałaś tej rozmowy w laboratorium? Może
podświadomie nie chciałaś mnie wcale skrzywdzić...
Zapomniała. Jak mogła być taka głupia, gdy rozprawiała się z alchemikiem?! Tylko okruch mógł go powstrzymać… Ten, który
zostawiono w zawalonej sali, gdzie przed chwilą powstrzymała Śniącego.
Cubiculum Nefilim. Pierwszego i ostatniego dawcę.
Otworzyła usta, ale nie wiedziała, co
powiedzieć. Wciąż wycofywała się w tył, dopóki nie usłyszała za sobą płytkiego,
zmęczonego oddechu Kurtisa. Tym razem tego prawdziwego Kurtisa – a przynajmniej
taką miała nadzieję. Odwróciła twarz w jego stronę,
gdy Karel zwrócił się już bezpośrednio do niego.
– Czy ty przypadkiem miałeś nie żyć, mnichu?
Kurtis nie odpowiedział. Patrzył złowrogo, z
każdym oddechem lekko się pochylając. W przód i w tył… w przód i w tył.
Długo tak nie ustoi. – Lara podeszła tuż obok i
zawiesiła jego rękę na swoim ramieniu. Był ciężki, choć nie wyglądał na
takiego. Zbita masa mięśni musiała robić swoje.
– Nic mi nie jest. – Usłyszała ciche
zamamrotanie. Zbyt ciche, by usłyszał je też Karel, ale najwyraźniej Nefilimy
mogły pochwalić się lepszym słuchem.
I szybkością, bo zanim się obejrzeli, Joachim
stanął tuż przy nich.
– Poza tym, że umierasz.
A potem jakby nigdy nic przekroczył próg.
Posłał w ich stronę ostatni uśmiech, gdy Lara odwróciła się za nim. Wyśmiał jej
nienawistne spojrzenie, po czym zniknął w ciemnym korytarzu.
Kurtis zrzucił rękę z jej ramienia i opadł na
jedno kolano. Uklęknęła obok.
– Trzymaj się… – Lekko dotknęła jego uda.
– Idź. Musisz go powstrzymać. Gdzieś tam leży
jeszcze okruch… – zakasłał, nie dokańczając.
Lara spojrzała na niego z wyrzutem.
Dopiero go poznała! Po tylu tygodniach, ba!
Latach! Po tylu latach miała pierwsze wsparcie i nie czuła się samotna, gdy
odpierdalała ten zasrany wolontariat na rzecz całego pieprzonego świata! Jakby
do tej pory czuła się odosobniona… Nie miała styczności z tą parszywą
emocją wcześniej, bo też i z własnej woli przecież nikogo nie dopuszczała do
swojej roboty. Ale teraz… Jak mogłaby odejść?! Jak on w ogóle śmiał to
sugerować. Poddać się?
– Nie, kurwa – sarknęła i podniosła się,
mocno szarpiąc Kurtisa w górę. Opierał się wciąż na kolanie i ani drgnął, choć
grymas bólu momentalnie przeszył jego twarz i zniknął.
No tak, facet ma dziurę w boku.
– Na przyszłość… – westchnął. – Mogłabyś być
bardziej subtelna.
Puściła uwagę mimo uszu.
– Wstań. Zadzwonię po karetkę, jak tylko
dorwę zasięg.
– Cadit quaestio.
– Co ty mi tu o upadaniu… – urwała.
Już wcześniej, w Luwrze słyszała, jak
mamrotał te swoje łacińskie sentencje. Przyjrzała mu się. Obserwował coś.
Wpatrywał się mocno, długo. Nieprzerwanie.
Ostrze Chirugai nadleciało z korytarza, pewnie mijając gdzieś po
drodze Karela i pozostawiając za sobą złocistą łunę światła. Widziała tę
sztuczkę nie pierwszy raz.
– Data
merces est erroris mei magna.
Wysoka była cena mojego błędu – tłumaczyła w myślach. Całe szczęście, że miała łacinę w
Gordonstoun, choć wtedy nie przepadała z nią jakoś wybitnie.
– Przestań pierdolić.
– Da locum melioribus. Ustępuję lepszej,
Croft. – Nawet na nią nie patrzył.
Chirugai zatrzymało się tuż nad jego dłonią i schowało ostrze,
spadając bezwładnie. Poświata rozpłynęła się w powietrzu. Dopiero teraz Kurtis
spojrzał na Croft. Opadając z sił, wylądował już na dwóch kolanach i tyłkiem
klapnął na łydki. Podał jej dysk.
– Zrobisz to sama.
Zamknął oczy i spuścił głowę, gdy odbierała
od niego Chirugai.
– A ty?
Cisza.
Jak gdyby go wyłączyła, ale sama i przy tym
poczuła się odrobinę silniejsza. Jak gdyby energia, którą włożył w ostrze, przeszła
na nią.
– Gloria victis – wymamrotała złośliwie, co
tylko przyszło jej na myśl.
Chirugai ani drgnęło. Kurtis – tak samo – nie
poruszył się już. Nie wyczuwała oddechu; piersi nie unosiły się pod żadnym
wpływem, a z ciała bił ten cholerny, znajomy jej spokój świadczący tylko o
jednym. Spojrzała na mężczyznę rozgoryczona; skrzywiła się i westchnęła. Miała ochotę go
przewrócić, ale gdzieś tam pojawiła się w niej myśl, że ostatnie siły wydał, by
odpłynąć właśnie w tej pozycji. Poza tym podobno był mnichem, więc – czy jej
się to podobało, czy nie – wypadało go uszanować.
– To był tylko twój wybór.
Chciała nie być wściekła, więc powstrzymała
przekleństwo, które zdążyło przyjść jej na myśl.
Nawet nie wyglądał jak mnich! No kurwa.
Dopiero teraz odwróciła twarz w stronę
wyjścia. Wiedziała, gdzie szukać Karela. Widziała wcześniej zaadresowane z
Turcji skrzynie. Nawet w apartamencie von Croya przeczytała, że to stamtąd
pochodził Śniący. I to z pewnością tam przeniosą się wszystkie projekty.
Już bez słowa wyszła, nawet nie spoglądając ostatni raz w stronę
wciąż klęczącego mężczyzny.
***
Sądziła, że dopadnie go w Turcji. O jakże
się, skubana, myliła! Stał przed nią, odgradzając ją od ostatnich drzwi.
Uśmiechał się kolejny raz, jak gdyby każde spotkanie z nią sprawiało mu
rzeczywistą frajdę. A może specjalnie tu na nią czekał? Zaledwie kilka kroków
od wyjścia z Sanitarium. I co on miał z tym jebanym uśmieszkiem, że zawsze
wydawał się jednocześnie i kipiący kpiną, i szarmancki?
– Będziesz krzyczeć? – zapytał, podchodząc
bliżej.
Nie odpowiedziała w żaden sposób,
przyglądając mu się nienawistnym wzrokiem. Nie sądziła, że bycie Nefilim to aż
taki profit; zmiennokształtność, cudowna regeneracja, zajebisty słuch. Szybkość
przemieszczania się w głuchej ciszy. Podziwiała to i jednocześnie klęła w
duchu. Co by dała, żeby mu dorównać i go pokonać? Okej. Z ruin wydłubała jakimś
cudem okruch z Periaptu. Okej, można nim zabić Nefilima. Okej, okej, okej.
Nie, kutwa. Nie jest okej, skoro nawet nie
mogę do niego podejść.
Oddalona była o jakieś cztery, może pięć
metrów. W dłoni mocno ściskała okruch, ale gdy wcześniej go wyciągnęła, Karel
tylko ją wykpił.
– Oj będziesz.
Miał do tego powód. Bawił się wybitnie dobrze
i nie zamierzał za nic w świecie odbierać sobie tej przyjemności. Spoglądał na
Larę pełnym zainteresowania wzrokiem. Jak gdyby chciał ją pożreć w całości.
Łapczywie. Mocno.
Było w niej coś inspirującego. Coś, czego nie
potrafił nazwać słowami. Jak gdyby była ostatnim puzzlem układanki o jego
nihilistycznym podejściu do kwestii życia; kolejną, która jest tylko zwykłym
człowiekiem. Niczego innego nie udowodniła, mimo swojej siły. To tylko
człowiek. Spodziewał się po niej więcej. Ale jednocześnie kobieta ta zepsuła mu
cały obrazek, któremu poświęcił tak dużo czasu! Jak to możliwe?! I w ogóle co
przyszło mu do głowy, żeby proponować jej wtedy współpracę? Była tylko człowiekiem.
Z Eckhardtem przecież skończył, a czternastowieczny, starczy geniusz mógł się
pochwalić już jakimś doświadczeniem, miał ciekawe poglądy. A nawet on nie
zdołał Karela zainteresować na dłużej. Więc co dopiero taka Croft? Co ta
kobieta miała w sobie?
Ludzie byli dla niego zagadką nieodgadniętą.
Wciąż poszukiwali sensu życia, a potem i tak umierali. Jedni, drudzy i trzeci.
Po nich przychodzili następni. Nic się nie zmieniało i nikt nie znalazł
odpowiedzi na temat kolei wszechświata i położenia wszechrzeczy.
Tak samo będzie z nią. – Pierwszy raz od wieku poczuł rozżalenie.
Nie spuszczał z niej wzroku, przyglądając się
jej w całości. Najpierw jej oczom. Pewnym siebie, chcącym go powstrzymać tak
mocno, z tak wielkim zaparciem i zawzięciem, że każdy inny pewnie by poległ.
Ale nie on. Nie jako Nefilim. Nie jako każdy i żaden. Alfa i omega, dopóki nie
wskrzesi Śniącego. Wtedy będzie drugim Panem i Władcą.
Spuścił wzrok niżej, na jej usta. Kiedyś
całował kobietę. Raz w życiu, setki lat temu. Teraz, gdy o tym myślał, wydawało
mu się to śmieszne. Po co? Po co ludzie to robią?
I jeszcze niżej.
Jej piersi unosiły się i opadały dość szybko,
ale równomiernie. Pewnie adrenalina rozpierała ją, ale to nic. To nic nie
znaczyło. Gdyby jej tylko wbić pazur w tę pierś, wszystko skończyłoby się tu i
teraz. Nie chciał tego robić. Nie chciał. Tak bardzo nie chciał.
A powinien, bo jeśli tego nie zrobi, wydarzy
się coś innego.
Myśl! Co
zrobić, by nie marnować jej potencjału…
Wymyślił, a efekt tego zwieńczył jeszcze
szerszym uśmiechem.
– Będziesz krzyczeć – zapewnił ostatecznie.
Na gwizd jak na zawołanie za jego pleców na
oścież otworzyły się ciężkie, stalowe drzwi i pewnym siebie krokiem do sali
wkroczył Gunderson. Za nim stała zaparkowana tyłem ciężarówka z zamkniętą
wiatą. Światło latarni wpadło do pomieszczenia, rozświetlając je znacznie
bardziej niż mrugająca pod sufitem jarzeniówka bez klosza. Marten podszedł do
Karela i szepnął mu coś na ucho. Och, co ona by dała, by to usłyszeć? Ta gnida.
Wielki, łysy goryl z nienaturalnie ściśniętym pasem, by brzuszysko wylewało mu
się spod najemniczego munduru trochę wyżej. Spojrzała na niego z obrzydzeniem.
– Gunderson, kto by się spodziewał… Jak
szczeniaczek.
– Zamknij się, Croft! Nikt ciebie nie pyta o
zdanie.
Wiedziała, że teraz ma szansę, bo Karel
spuścił gardę. Mogła jakimś cudem minąć ich i przedostać się do wyjścia, ale
łysol ściskał w lewej karabin ČZ 2000. Podobny do ruskiego Kałasznikowa.
Czeski cud techniki – oceniła. Automat. I ma
celownik optyczny.
Pewnie załatwiliby ją od razu. Raczej mogłaby
się cofnąć i poszukać innej drogi. Wyskoczyć przez okno gdzieś w głębi
Sanitarium, wrócić do sali z Kurtisem i wspiąć się wyżej. Czy coś. Albo schować
się gdzieś w jakiejś windzie i poczekać. Sprawdzić, czy za nią ruszą. Odwróciła
się za siebie ostrożnie, badając teren.
– Nawet o tym nie myśl. – Karel na nią nie
spojrzał, ale od razu machnął niedbale dłonią w jej kierunku. – Albo idź sobie.
Idź i sprawdź, czy Trent tam dalej leży. Jak tak, to go przynieś, bo może nam
się przydać.
– Ty myślisz, że kim ja dla ciebie jestem?! –
ryknęła wściekle, ściskając mocniej okruch.
Uniosła dłoń i wymierzyła nim w stronę
Joachima. Ten odwrócił twarz w jej stronę. Nie zamknęła oczu, chociaż miała
taką ochotę, gdy po raz kolejny była świadkiem jego przemiany. Szczęka wysunęła
mu się lekko, zarosła trzydniowym zarostem. Skóra znów niesamowicie pobladła,
by po chwili lekko się zarumienić. Niebieskie oczy zlustrowały ją w pełni
usatysfakcjonowane, gdy przełykała z odrazą ślinę. Dała z siebie wszystko, by
nie wyglądać na przerażoną. Dlaczego jej to robił?
– Zabawką.
Odsunął się od wielkiego, łysego pawiańska i
zbliżył się do niej w ułamek sekundy. Wystarczyło jedno jej mrugnięcie. Nie
chciała po nim otwierać oczu, bo wiedziała, co zobaczy. Jeszcze mocniej
ścisnęła okruch w dłoni. Mogła go użyć teraz! Wiedziała, że to przecież Karel.
– Pokochałaś mnie? Go… Nas? – Jego głos
przesiąkał ciekawością.
Okruchy działały na Nefilim! Zamknęła oczy i
zabrała się w sobie. Zamachnęła ręką w tył – jak się jej wydawało – szybko. Ale
dla niego nadal za wolno. Już miała wbić okruch w jego brzuch, ale złapał jej
rękę i wykręcił. Oboje usłyszeli zgrzyt kości. Jęknęła, lecz nie krzyknęła.
Zamknęła oczy i zacisnęła usta z bólu. Gdy puścił jej przedramię, okruch wypadł
z dłoni. Łapała łapczywie powietrze. Bolało. Kurewsko bolało! Jak mogło nie
boleć, gdy złamał jej kość!
Nie zobaczyła, jak Karel wyciągnął drugą ręką
z kieszeni mały flakonik. Oczy zaszły jej łzami. Dopiero gdy zębami wyszarpał
zatyczkę z korka, usłyszała głuchy dźwięk otwieranej butelki, jak gdyby ktoś
odkorkowywał wino.
Zawartość buteleczki w rękach Joachima miała
taki sam kolor.
Lara machinalnie cofnęła się w tył, ale
nie zdążyła, gdy Karel chlapnął w jej stronę gęstym płynem. Oblizała usta i
starła go z policzka. Spojrzała na palce.
Krew, chociaż pachniała inaczej, jakby staro.
Wtarła ją w spodnie i rzuciła Joachimowi
pytające spojrzenie, gdy cisnął flakon pod jej nogi, a ten rozbił się na
tysiące drobnych szkiełek. Zabrudził na czerwono posadzkę i jej buty. Lara
zrobiła kolejny krok w tył, gdy blondyn odwrócił się do niej plecami i ruszył z
powrotem w stronę Gundersona i ciężarówki. Przytrzymała zdrową ręką tę, która
do wysokości uda zwisała jej bezwładnie.
– Wypuść je. – Usłyszała.
Gunderson zasalutował i oddalił się. Croft
starała się nie patrzeć na twarz nie-Kurtisa, więc zawiesiła wzrok na
działaniach Martena. Czuła się oszukana i zbulwersowana. Nikt nie może sobie z
nią pogrywać. Ale niby co miałaby zrobić? I teraz jeszcze ta ręka.
Boże! Jak boli!
Miała złe przeczucia. Gdy po raz kolejny rzuciła
krótkie spojrzenie za ramię i dostrzegła za sobą wciąż otwarte drzwi prowadzące
w głąb Sanitarium, pomyślała, że to jedyna opcja. Stojąc wciąż przodem do
mężczyzn, zaczęła się powoli wycofywać.
– Idź, idź. – Karel machnął dłonią po raz
kolejny. Spod jego koszuli wysunął się tatuaż. Grot, który widziała również u
Kurtisa. – Gunderson!
Marten otworzył drzwi ciężarówy. Psie warki,
szczeki i skrzyp kłów o kły rozniósł się po pomieszczeniu. Co najmniej trzy.
Nie, cztery sztuki Proto. Może pięć. Nie czekała, aż Gunderson odsunie skobel w
kracie. Zerwała się do biegu. Do ucieczki, nie patrząc pod nogi. Musiała
przytrzymywać rękę, by nie machać nią za mocno. W tle towarzyszyło jej
echo szaleńczego śmiechu. Biegła z całych sił. Biegła w przód, byle dalej. Byle
szybciej. Korytarz prowadził tylko na wprost. Był ciemny i wąski. Żadnych
okien, żadnej alternatywy. Biegła nadal, nie czując oddechu. Nie czując i nie
słysząc niczego.
Gdy była już przy następnych, szeroko
otwartych drzwiach, zawahała się. Tam był przecież Kurtis. To dopiero za tamtą
salą były inne pomieszczenia. Inne korytarze! Nie mogła tam wejść, on też był
cały w krwi! Puściła rękę. Co za okrutny ból. Wyciągnęła pistolet. Jeden z
dwóch. Ręka nie bolała tak mocno, jak urażona duma. Przecież była Larą Croft.
Zawsze miała warkocz i dwie beretty.
Zawsze.
Chuj z tym teraz.
Nie mogła tu zginąć. Nie w tej mordowni.
Ruszyła mimo wszystko, a pojedyncze,
rozwścieczone szczeki docierały do niej nieregularnie. Minęła przy progu wciąż
klęczącego Trenta. Dalej, byle w przód! Byle przed siebie! Przeładowała jedną
ręką, o udo. Jakież to było trudne! A jakie upierdliwe!
Pierwsze dwa psiska wbiegły do sali i od razu
zatrzymały się przy Kurtisie. Nie patrzyła, gdy przewróciły go i zatopiły kły w
ciele, rozgrzebując krwawiący bok i miażdżąc szczękami przedramię.
Skierowała się w stronę okna. Podciągnie się? Były tak blisko, ale
nie zdąży. Trzeci biegł na nią. Przeskoczyła go. Adrenalina wyłączyła ból. Nie
skakał wysoko. Oddała strzał, ale kula niczego nie ugrała nawet, gdy
zatopiła się w cielsku. Nic a nic. Chirugai nie działało. Boran? Został
przy Kurtisie. Nie mogła go wyrwać. Nie teraz, gdy konstrukty żarły tak łapczywie.
Pierwsza myśl przyszła okrutna. Nie da rady.
Nie poradzi sobie.
Zginie tu.
Chociaż strzelała i wykonywała przeróżne
uniki, pół-psisko a w połowie pawian nie odpuszczał. Gdy skręcała przed nim,
wyrwał się mocniej i szarpnął za jej nogawkę. Zabrała nogę w ostatniej chwili i
odskoczyła. Nie miała gdzie uciec. Nie było Kurtisa, który pomógłby jej się
wspiąć na tę pieprzoną platformę.
Czwarty i piąty wbiegły z wywalonymi jęzorami
do sali. Rzuciły się na Larę. Dwa przy Kurtisie wyrywały sobie kawał mięsa,
pazurami atakując również siebie. Croft biegała w kółko. Zmęczyła się. Czuła,
że opada z sił. Jej wystrzały nic nie dawały. Niczego nie ułatwiały,
przybliżały ją tylko do śmierci.
Odsuwając się od trzech, nagle poczuła za
sobą ścianę. Już żadne warki i szczeki nie dochodziły do jej uszu. Jedynie
śmiech i odgłos oklasków. Karel wciąż jako Trent stał w progu przy tym, co
pozostało z Kurtisa. Bił jej brawo i uśmiechał się paskudnie. Podchodził do
niej; Nefilimy najwyraźniej nie atakowały Nefilimów ustawionych wyżej w
hierarchii.
Trzy psiska z wyrastającymi na plecach
kolcami podchodziły powoli na umięśnionych łapach. Były gotowe do ataku.
– Pamiętasz, jak mówiłem, że będziesz
krzyczeć?
Pamiętała. Nie odpowiedziała, przyglądając
się z przerażeniem Prociskom. Pierwszy raz nie potrafiła powstrzymać
przerażenia malującego się na twarzy. Jej suche usta drżały, nogi miała jak z
waty, a dłoń? Trzęsąc się, odmówiła posłuszeństwa, że beretta wylądowała z
hukiem na podłodze.
Lara przegrała.
– Bo będziesz. – Usłyszała.
Karel pstryknął palcami, napawając się widokiem, gdy trzy konstrukty,
które miały wylądować w Turcji, rzuciły się na tę kobietę. Czuł narastające
podniecenie, kiedy jeden zatopił kły w jej mięśniu udowym i zatrącił jej
równowagą.
Krzyczała.
Drugi, uprzednio oblizując się, wskoczył
wprost na jej piersi. Zaparł się tam łapami, wbił pazury. Oparła się o ścianę i
runęła w dół, a gdy rozszarpał jej szyję – krzyk ucichł. Trzeci dopadł ją
dopiero, gdy leżała już bez ducha.
Joachim uśmiechał się szeroko. Zamrugał
powoli dwukrotnie. Zanim za trzecim razem powieki uniosły się i opadły, jego
twarz zrobiła się przeraźliwie blada. Kilka blizn ukazało się, by po chwili
sczernieć i schować się. I znów pojawić, tym razem na skórze naciągniętej na
zupełnie przeinaczoną czaszkę. Znów był Karelem. Karelem, którego twarz tonęła
w bruzdach i zmianach skórnych. Nienawidził siebie w tej prawdziwej wersji, ale
przejechał dłonią po policzku. Pamiętał. Wyczuł pod palcami wszystkie znamiona.
Wszystkie nierówności. Drugą dłonią dotknął drugiego policzka.
– Coś za coś, Croft. Coś za coś.
***
Otworzyła oczy.
Sen?
Dotknęła gardła ręką, która powinna być… Nie
wiedziała nawet, czy kierować myśl bardziej w stronę „rozerwana” czy „tylko
złamana”. Wyskoczyła z łóżka jak oparzona. To nie rezydencja ani biuro w
Strahov – była pewna. Nie obchodziło ją, że przez okno wpadały pierwsze promienie
słońca, zwiastując cudowną pogodę. Miała całkowicie gdzieś, że za drzwiami
słychać było głosy damsko-męskiej rozmowy w języku, którego nie rozumiała. Nie
zwracała uwagi na ściany w ciepłych kolorach, wygodne łóżko, drewniane meble i
mięciutki dywan, po którym stąpała bosymi stopami.
Lustro. Potrzebowała lustra.
Wbiegła do pomieszczenia z uchylonymi
drzwiami, zza których widać było część kabiny prysznicowej. Wpadła tam jak kula
wystrzelona z automatyka. Lustro wisiało nad umywalką.
Twarz? Ta sama.
Dotknęła jej. Jakby nigdy nic. Ale rękę
uniosła tak lekko, tak szybko.
Żadnych blizn, bruzd, śladów po Proto?
Przecież żarły ją! Pamiętała jak pożerały, rozrywały wszystko i tak
cholernie bolało! Łzy napłynęły jej do oczu, więc schowała twarz w dłoniach,
uprzednio oglądając je dokładnie z każdej strony przez taflę przed oczami.
Usiadła na toalecie.
Nie wiedziała, czy płacze z bezsilności,
nienawiści czy szczęścia.
Histeria minęła, gdy tylko usłyszała na
korytarzu kroki kogoś, kto mijał tę kłócącą się parkę, której wrzaski dość
wyraźne doprowadzały ją do szewskiej pasji.
Zamknijcie się już, brudasy.
Natychmiast otarła oczy i podniosła się.
Wróciła do pokoju, zanim ktoś pociągnął za klamkę. Wiedziała, kto idzie i nie
wiedziała, czy to nie kolejny żart. Nie miała niczego do stracenia. Okruch
prawdopodobnie przepadł w Strahov.
Zaciągnęła się powietrzem głęboko. Mocno.
Poczuła zapach palonego tytoniu.
Nie, nie potrzebowała okrucha. Nie będzie
walczyć. To był…
– Trent.
Wypowiedziała jego nazwisko, zanim wszedł do
pomieszczenia z papierosem w gębie. W dłoni trzymał tacę z talerzem nakrytym
innym talerzem.
– Rosół? – Sztachnęła się zapachem
unoszących znad tacy oparów.
– Dokładnie tavuklu sehriye corbasi. Turecki
rosół. Prawda, że pięknie pachnie?
Wiedziała, że nie ważne, co wyduka i o co go
zapyta… wiedziała. Po prostu wiedziała. Usiadła na miękkiej pościeli, gdy
Kurtis odstawiał obiad na nocnym stoliku.
– Cieszę się, że masz się dobrze.
– Gdzie on jest?
– Nie ma go tu. Nie wiesz? – Strzepał popiół
z kiepa na podłogę bez pardonu.
Wiedziała. Nie wyczuwała jego obecności. Może
to i lepiej? Bo niby co by mu zrobiła?
Westchnęła. Miała wrażenie, że nawet słowa
Kurtis wypowiadał nieco szybciej niż zwykle, a może to ona wszystko przyjmowała na
wyższych obrotach. Położyła łokieć na kolanie i oparła na dłoni głowę. Wydawała
się ciężka i lekka zarazem.
– Nie czuję głodu.
– Bo nie musisz jeść, ale jest to dość
przyjemne. No i stare nawyki… Nie chciałem, by zmiana była aż tak radykalna. –
Zaciągnął się końcówką papierosa zupełnie wyluzowany.
Spojrzała na niego pełna kpiny.
– Aż tak radykalna? – powtórzyła, a on
przytaknął zamaszystym skinieniem. – AŻ TAK RADYKALNA?!
Wstała z łóżka z prędkością godną
pozazdroszczenia i dałaby sobie głową uciąć, że już miała Kurtisa przed nosem i
omal nie rzuciła nim o ścianę, ale w ostatniej setnej sekundzie umknął jej.
Pochwyciła ręką powietrze.
Odwróciła twarz w jego stronę.
– AŻ TAK RADYKALNA?!
– Uważaj na siebie, bo…
Kolejny raz na niego naparła i wylądowała w
ścianie, gdy znów w ostatniej chwili jej uciekł. Załamała ręce i zsunęła się
wzdłuż, w kucki. Czuła, jak zbiera w niej niemoc. Załkała.
– Hej, Croft. Cognosce te ipsum, ale najpierw oddaj mi
Chirugai. – Podszedł do okna i wyrzucił za nie niedopałek.
Załkała głośniej. Tak kurewsko nienawidziła łaciny!
– Po prostu cieszmy się, że żyjemy. Czekałem,
aż się obudzisz i w końcu jesteś. Posiedźmy w tym śmiesznym hosteliku do
wieczora, a potem zróbmy to, co mieliśmy zrobić od samego początku.
– Nie zabijemy go.
– Ale i on nie zabije teraz nas. Poza tym jesteśmy
tuż przy samej Kapadocji. Za chwilę będzie miało miejsce przebudzenie Śniącego.
Wersja dwa zero.
Nie wierzyła, że mówił o tym z takim spokojem.
– Jak chcesz powstrzymać Śniącego bez
okruchów?
– I tak musimy tam iść. Co właściwie mamy
teraz do stracenia?
Nie była głodna, więc tylko wzruszyła
ramionami.
– Dlaczego Karela tu nie ma? Dlaczego
nas nie pilnuje?
– A ty byś nas pilnowała? Wie, że
przyjdziemy.
– Ale to pułapka – odpowiedziała.
– Ale to my. – Kurtis usiadł obok niej i dotknął delikatnie jej ramienia. – Też mnie to zabolało. Wyobraź sobie, że
ktoś taki jak ja. Mnich. Ostatni z niosących światło Lux Veritatis. I takie
coś? Myślisz, że mi nie żal? Że mnie to nie dotyka? Konstantin przecież by mnie przecież udusił – mówił dość cicho, ale słyszała go tak doskonale.
– Technicznie rzecz biorąc, teraz to niemożliwe.
Oho, humor dopisuje – pomyślała o sobie i westchnęła
po raz kolejny.
– Ale co chcemy z tym zrobić? Iść dalej czy
zaszyć się gdzieś i, nie wiem, może napić się wódki? I, wyobraź sobie, i tak
nic z tego nie mieć? Nawet najmniejszego kaca? Nie miałem pojęcia, że będę
tęsknił za kacem. Wczoraj wydoiłem flachę raki i nic.
Przypomniała sobie swoje myśli, gdy walczyła
z Karelem po raz pierwszy. Tak bardzo wtedy tego chciała. Teraz? Pewnie
rozbolałaby ją głowa, gdyby cokolwiek mogłoby ją boleć. Właściwie tęskniła za
taką zwykłą, ludzką migreną, która przychodziła zawsze, gdy coś ją przerastało.
Myśl o nieśmiertelności, o lepszych zmysłach, o zmiennokształstwie wcale nie
poprawiały jej humoru. Nawet o tym, że alkohol nie działał już jak kiedyś.
Spojrzała na Trenta smutna.
A wygląda na takiego, co lubi sobie
chlapnąć. Zaraz, zaraz… Wygląda? Zmiennokształstwie?
Chciała spróbować.
Ach, srał to pies. I tak już nic się nie
zmieni.
Skupiła się z całej siły, ale okazało się, że
wcale nie musiała.
Zamrugała dwukrotnie, jak zawsze Karel to
robił. Pomyślała o formie. Zanim za trzecim razem uniosła powieki, jej twarz
zrobiła się przeraźliwie blada. Kurtis spojrzał na nią z lekkim obrzydzeniem.
Wszystkie blizny po procich kłach ukazały się, by po chwili sczernieć, znów
zbladnąć i zniknąć. Skóra naciągnęła się na całkowicie inny kształt czaszki.
– Bardzo, kurwa, śmieszne.
– Jakim cudem nie denerwuje cię ta grzywka? –
Pierwszy raz tego dnia uśmiechnęła się.
A właściwie uśmiechnął się. Najbardziej
seksownie i ponętnie, jak tylko potrafiła. Trent zawtórował jej i faktycznie,
jego szarmancki uśmiech zadziałał na nią dość przekonująco. Chyba był w tym od
niej lepszy. Miał za sobą całe lata doświadczenia.
– Ucz się, maleńka. I patrz na to.
Miała ubaw. Cholerny ubaw – musiała przyznać
– gdy tylko Kurtis zamachał jej przed nosem długim, brązowym warkoczem. W myśli
podziękowała, że był z nią w tym gównie. Chociaż z niezadowoleniem przyjęła
kolejną myśl – mogła podziękować za to tylko Joachimowi. Kurtis zobaczył, jak
spochmurniała. Spochmurniał właściwie. On sam.
– Dziwnie. Jak gdybym przyglądał się odbiciu
w lustrze, które pierwszy raz mnie nie papuguje. Naprawdę mam tak spory nos?
Nigdy nie zauważyła, by był za duży. Dotknęła
go i przejechała wzdłuż palcem.
– Dla mnie w porządku… – Spojrzała w stronę
Kurtisa, który, gdy dostrzegł jej wzrok, lekko się zarumienił. I podniósł
głowę.
Zobaczyła, jak jej policzki na nim robią się
czerwone. Chyba nigdy w życiu się nie zawstydziła tak jak on. Zaśmiała się pod nosem.
– Amator – mruknęła. – Nie dość, że
gapisz się sam sobie w cycki, to jeszcze dajesz się na tym przyłapać, a potem jeszcze rumienisz się. Jak nie ja.
– Co ty chcesz ode mnie? – odfuknął. – Nigdy
nie miałem takich piersi.
Nie lubił słowa cycki. Kojarzyło
mu się z brakiem szacunku.
Lara nie mogła przyzwyczaić się, że jej barwa
głosu tak dziwnie brzmiała w czyichś ustach. Jeżeli ktoś słyszał ją tak samo
fatalnie, jak ona się sama, to miała ochotę nie odzywać się już do końca życia.
Dobrze, że głos Kurtisa był pełny. Basowy. Mocny.
– Ja za to nigdy nie sikałam na stojąco.
– Spodobałoby ci się.
Uśmiechali się do siebie. Lara przyglądała
się swoim piersiom w ciele Kurtisa. Faktycznie, były duże. Jędrne i pełne.
Czuła też mocne wybrzuszenie pomiędzy swoimi nogami, w bokserkach. Przejechała
dłonią po swoim kroczu i zachichotała.
– Co cię tak bawi?
– Nic. Mam dużego penisa. W ogóle mam penisa.
Zabawne.
Kiedy słyszał, jak on sam wypowiada się tak o
swoim członku, dziwnie się poczuł. Znów poczerwieniał, na co twarz Lary zrobiła
się całkowicie już buraczana. Mężczyzna obok niego śmiał się głośno. Jak nie
on. Nie miał raczej takiego rubasznego poczucia humoru.
– Wstydzisz się? – Zapytała Lara…eee… Kurtis.
On? On się nie wstydził! On po prostu wolał
działać, niż rozmawiać o seksie. Oblizał suche wargi i przyłapał Croft, gdy
zawiesiła spojrzenie na tym geście. Wciąż się uśmiechała.
Czy ona… On przypadkiem?
Nie. To niemożliwe. To strasznie głupie…
Zanim się obejrzał, poczuł swoje usta na jej
ustach, które aktualnie należały do niego. Całowała dobrze. Za dobrze. Gdy
oderwał się od niej… od siebie... pierwszy, oddychał szybciej. Poczuł przyjemne
mrowienie między nogami.
Wilgoć.
A więc to tak...
Miał niepowtarzalną okazję się o tym
przekonać, choć nie był do końca o tym przekonany. Czuł się dziwnie. Niepewnie.
Drżał. Obserwował, jak sam siebie całuje. Dla niektórych mogłoby to być
traumatyczne, ale Lara najwyraźniej dobrze się bawiła. Będąc tak blisko, że
czuł zapach swojej wody kolońskiej na niej, dostrzegł, jak ostrożnie położyła
swoją dłoń na nie jego piersiach.
– Chyba mam na ciebie ochotę – usłyszał jej
szept.
Lubiła eksperymentować? Najwyraźniej.
– Chyba raczej na siebie – poprawił ją.
Położyła mu palec na ustach i spojrzała w
swoje piwne oczy. Widziała w nich niepewność, ale nie zrobiła sobie z tego
sprawy. Szybko usiadła na sobie okrakiem. Dotykała okrężnymi ruchami swoich
piersi przez brązowy top. Właściwie jego piersi, ach! Wszystko jedno. Robiła z
nimi to, co wiedziała, że sprawia jej przyjemność. Gdy wsunęła dłoń pod bluzkę,
Kurtis zatopił palce w jej krótkich, czarnych włosach. Mierzwił je. Bawił się
nimi, ale nie czuł się specjalnie podniecony.
No przecież uwięził się w ciele kobiety, ale nadal był przecież mężczyzną!
Mono-auto-pedał.
Zaczerwienił się bardziej.
– Lara… Nie mogę – wydukał w końcu między
kolejnymi pocałunkami, gdy Croft podgryzała mu wargę. – Wiesz, nie chcę tego
robić z facetem. A już na pewno nie z samym sobą.
Zeszła z niego i przyjrzała mu się uważniej.
Miał wrażenie, że jego niebieskie oczy przeszywają go na wylot, ale nie widział
w nich złości. Raczej żartobliwość.
Odetchnął z ulgą. Zrozumiała.
Wystarczyło kolejne porozumiewawcze
spojrzenie, by z powrotem zamienić się w siebie. Lara roześmiała się, gdy
Kurtis natychmiast przejął inicjatywę podjadany widokiem jej prześwitujących,
sterczących już sutków.
– Tak lepiej – wymamrotał.
Wyglądała nieziemsko. Pochyliła się nad nim,
złożyła gorący pocałunek na jego szyi... nadgryzła jego ucho. Usiadła na nim
okrakiem. Drżącymi dłońmi dotykał jej całej. Chciał poznać każdy
skrawek jej pięknego ciała. Bo była dla niego piękna. Wyszeptał to, a w
odpowiedzi usłyszał ciche jęknięcie.
Przesuwał palcami po jej nagim ciele pod
bluzką. Wsunął dłoń pod stanik, a drugą rękę w długie,
kasztanowe włosy. Lara zerwała z siebie top. Patrzył teraz na jej walory w jego
dłoni, czując ich ciepło i miękkość. Szorstka skóra mężczyzny sprawiała, że Croft miała ochotę na więcej. Położyła dłoń na jego dłoni i przesunęła ją coraz
niżej, po brzuchu. Gdy oderwał się od jej ust, zamuskał gorącymi wargami jej
delikatną, jedwabiście gładką skórę na szyi… karku… językiem zaczął drażnić jej
sutka, drugiego ręką delikatnie ugniatał. Podszczypywał. Jej przyspieszony
oddech dodawał mu pewności siebie.
W końcu zrzucił ją z siebie i ułożył pod sobą
na łóżku. Szybkim szarpnięciem odpiął sprzączkę wojskowego, skórzanego paska i
zsunął do kostek bojówki. Jego wskazujący palec przesmyknął się między
kształtnymi udami Lary, gdy ta zacisnęła pięść na męskiej koszulce i mocno
przyciągnęła mężczyznę do siebie, by nadal móc całować go namiętnie.
Docenił jej figurę – była lekkoatletyczna,
tylko bardziej seksowna i ponętna. Spojrzał Larze w oczy. Cholera, jak
ona patrzyła! Co to był za wzrok! Mówiący przeleć mnie tu i teraz,
ale nie błagający o nic. Zachęcający i kuszący. To były dobre słowa.
Jego dłoń dotarła do jej wzgórka łonowego.
Kobieta nie protestowała – całkowicie oddała się uczuciu rozkoszy, gdy jego
palce coraz śmielej i głębiej w niej poczynały. Jej oddech przyspieszył, a ona
z zamkniętymi oczami koncentrowała się na własnym wnętrzu i własnej
przyjemności. O to mu właśnie chodziło.
Naparł na nią, gdy poczuł, że była już na to
gotowa. Mokra. Objęła go nogami, gdy pochylał się nad nią i miarowo poruszał
biodrami. Najpierw powoli, by oddała się zupełnej rozkoszy, potem coraz
szybciej, aby napięcie urosło. Najpierw delikatnie wsuwał zaledwie
kawałeczek, potem coraz mocniej, aby poczuła go w sobie całego. Gdy napierał
raz na kilka pchnięć do końca, z jej ust wydobywał się jęk.
Po chwili jęczała już nieustannie,
nierównomiernie i łapczywie łapiąc powietrze między kolejnymi pocałunkami. Czuł
na sobie, jak waliło jej serce – tak blisko niej był. Gdy jedną rękę oparła na
jego plecach, wbijając mu paznokcie w pośladek, drugą ścisnęła w pięść i
uderzyła w ścianę.
Stłumił jej krzyk, mocniej przyciskając swoją
dłoń w jej usta.
Po chwili, gdy poruszał się już tylko
spokojnie, popatrzyła na niego półprzytomnie. Pełna wdzięczności. Rozładowała
napięcie, więc poczuła zmęczenie; normalka. Ale Kurtis nie zamierzał jej
odpuścić, co najwyżej potraktować ulgowo. Położył się tuż obok niej. Nakrył
kołdrą jej ciało, a sam ułożył się się za jej plecami. Obejmował ją jednym
ramieniem, wolną ręką przesuwając powoli po skórze na jej ręce. Dostosował się do rytmu kobiecego oddechu; ich klatki piersiowe
unosiły się w tym samym tempie.
Całował delikatnie jej kark i powoli poruszał
się w jej wnętrzu. Tak lubił. Spokojnie, choć czasem stwarzał pozory, że wolał
dać klapsa, mocniej ścisnąć za szyję. Ale nie z nią. Podniecenie seksualne
zlało się z wewnętrznym ciepłem płynącym z okolicy jego serca. Już dawno nie
osiągał tego stanu. Zwykle było inaczej. Byle jak, niechlujnie, byle z kim.
Teraz chciał po prostu być blisko. Nie
zależało mu na niczym innym.
Poczuł ulgę.
Raki nie działała, ale przynajmniej seks
pozostał seksem.
A nawet był lepszy, niż podejrzewał.
***
Nie wiedział, dlaczego Karel zrobił z niego
kolejnego Nefilim. Poddał resztki jego szczątek eksperymentowi nad wyraz
udanemu. Parsknął pod nosem. No tak, mógł przecież trafić gorzej i skończyć jak modliszkoważka albo pawianopies.
Przyjrzał się Larze, która w ciszy
maszerowała tuż obok. Nie wyglądała już na wkurzoną, przytłoczoną czy
zwyczajnie smutną. Ani nie na specjalnie wesołą; jak gdyby wypruto ją z
wszelkich emocji. Zastanowił się w ogóle nad ich definicją.
Emocje? Jasne, wiele rzeczy nadal sprawiało
radość. Brak bólu, brak oznak starzenia się. Możliwość zrobienia wszystkiego i
niczego zarazem. Możliwość bycia wszędzie, zdobycia wszystkiego albo lenienia
się cały dzień na kanapie – bez żadnych konsekwencji i myśli, że zmarnowało się
czas.
A definicja czasu?
Płynął. Ludzie starzeli się tuż obok. Spieszyli
się. Najemnicy Karela w obawie przed nim zakasywali rękawy i w dole, przy
wejściu do jaskini ruszali do działania. Ich czas się kończył. Najwyżej
położona jaskinia na terenie górzystej Kapadocji miała za chwilę stać się
miejscem sakralnym ponad wszystkie inne. Nie ruszała go ta myśl. Jak gdyby był
tuż obok. Obojętnie.
Wrócił do emocji, gdy spojrzał na Larę.
W jakiś sposób cieszył się, że była obok. Ale
czy gdyby jej nie było, to zrobiłoby mu to większą różnicę?
Jasne, że tak. Co to w ogóle za wątpliwości…
Oblizał suche usta. Warunki pogodowe miały na
niego wpływ. Gdyby padało – zmókłby. Ale czy byłoby mu zimno? Nawet jeśli, to
przecież nie umarłby z zimna. A już na pewno nie tu – w Turcji, gdzie
temperatura sięgała w listopadzie dwudziestu pięciu stopni.
To popieprzone. – Westchnął.
Lara rzuciła mu nieukradkowe spojrzenie.
– O czym myślisz?
– Nie jest mi zimno – wydukał beznamiętnie
zgodnie z prawdą.
Croft spojrzała na niego, unosząc jedną brew.
– To fascynujące.
– Chodzi mi o to – poprawił się – że chyba
już nigdy nie będzie nam zimno.
– Myślałam,
że wczoraj, gdy rozmawialiśmy, to ty byłeś tym, który wynajdywał plusy z bycia…
Wciąż nie przechodziło jej to przez gardło.
– Nefilim.
– Tak właśnie. I to ty zasugerowałeś, że
przecież nic się nie stało. A potem pół nocy marudziłeś, popijając raki, że
jednak szkoda. – Przypomniała sobie radośnie, jaki miała z niego ubaw, gdy
udawał pijacki bełkot. – Może się w końcu zdecyduj.
– Po prostu nie chciałem, by to był dla ciebie
jakiś cios.
– Człowiek przestaje być człowiekiem.
Przyjęcie tego ze spokojem to teoria raczej nieprawdopodobna, nie sądzisz? Jak
ty to przyjąłeś?
– Raki – podniósł głowę z dumą.
– No to gratuluję kreatywności.
– Każdy orze jak może, Croft.
Dalszą drogę przebyli w milczeniu. Kręta,
wąska ścieżka wędrująca wciąż w górę nie męczyła ich specjalnie. Właściwie nie
męczyła ich wcale. Mogliby się nawet pospieszyć, ale nie było potrzeby. Oboje
mieli dziwne przeczucie, że Wielkie Przebudzenie będzie miało miejsce dopiero
za chwilę i co by się nie działo – zdążą.
Po drodze mijali co rusz beczki wypełnione
krwią. Napotykali szczątki i wnętrzności – pewnie ofiar takich jak Werner,
Janice, Carvier, Rennes, Vasiley, Luddik i kilku innych reporterów, cywilów, i
Louis Bouchard. Zauważyła z niesmakiem, ale tylko jakimś takim raczej
pozorowanym, że nie robiło to na niej większego wrażenia. Ni to ziębiło, ni
grzało…
Weszli w pierwsze napotkane przejście.
Znaleźli się bezdźwięcznie w środku skalistej jaskini. Była odcinkiem z dawna
zapomnianej części miasta. Lara pożegnała ostatnim spojrzeniem za siebie na
niknący na horyzoncie wulkan Göllü. Na obrzeżach znajdowały się jeszcze dwa
inne wulkany. Wiedziała, że miasto to powstało głównie przez wyrzucany podczas
erupcji popiół, który w połączeniu z piaskami wytworzył tuf. Podlegał on przez
wieki erozji na skutek działania wiatrów i wód. Przez miliony lat wyrzeźbiły w
nim niepowtarzalny, księżycowy krajobraz Kapadocji.
Czytała o niej już dawno, ale nigdy nie miała
przyjemności zwiedzić tego regionu. Alister zwykle podrzucał jej jakieś typowo
egipskie, greckie czy rzymskie zadania.
Alister – pomyślała, wzdychając
cichutko, by nie wzbudzić podejrzeń w Kurtisie. Ten jednak usłyszał ostatni,
najcichszy dźwięk wypuszczanego oddechu. Nie zareagował. Sam myślał w tym
momencie o Konstantinie.
Alister. Ciekawe, co robi. I Zip. I dziadek
Winston – jak
pieszczotliwie o nim mawiała.
Nagle przystanęła.
Dopiero wtedy zwróciła na siebie uwagę
Kurtisa, który zatrzymał się daleko przed nią, do tej pory obserwując tufowe
ściany. Natrafił na kolejne szczątki ludzkich kości, a odór stęchlizny i
wilgoci był dla niego drażniący jak nigdy wcześniej. Kamienne płyty, po których
deptał, zalegała warstwa błotnistego osadu, a między ścianami falowały ogromne
pajęczyny. Odwracając się, zauważył nie tylko posmutniałą Larę, ale i ostatnie
promyki wpadającego do jaskini światła. Rozświetlało jedynie początek ich
drogi. Przed nim widniała ciemność, której jednak ciemnością nie potrafił
nazwać. Ciemność pamiętał i znał z definicji. Teraz widział wszystko świetnie.
– Co jest? – zapytał, gdy odwrócił się do
kobiety.
Zamilkła, ale ruszyła dalej.
Winston. Niedługo skończy osiemdziesiąty
trzeci rok. A Zip? Alister? Ile czasu im zostało?
Jak w ogóle może wrócić do rezydencji i
wszystko wytłumaczyć? Co powie? Przecież nic w stylu: Hej, nie jestem już człowiekiem, więc nie będę się zmieniać z
roku na rok; przyzwyczajcie się albo spadajcie na drzewo.
Umierajcie – ostatecznie spuentowała mimowolne, choć bardzo nie
chciała.
Coś jej nie pasowało. Zebrała się w sobie, by
przedyskutować temat.
– Karel nie czuł smutku. Żalu. Czy
czegokolwiek właściwie.
Tak przynajmniej jej się wydawało. Takie
wrażenie na niej robił.
– Pytasz, dlaczego nas przemienił?
– Pytam, dlaczego jest mi smutno.
Podszedł do niej i objął ją ramieniem,
prowadząc przed siebie powoli.
– Wiesz, ile żyje Karel? – Gdy pokręciła
głową, kontynuował. – Nie wiem dokładnie, ale liczy się już w setkach.
Myślę, że za tyle każdy z nas przestałby się przejmować czymś, co przemija.
Co...
– Mówisz o ludziach – upomniała go. – Przed
chwilą jeszcze…
– Cii… – przyłożył palec do ust i spojrzał na
nią wymownie.
Przytaknęła. W tle słychać było bębny.
Lub uderzanie dłońmi o beczki, co było
bardziej prawdopodobne.
Zaczęło się.
***
Oglądali przedstawienie z ukrycia. Najemnicy
Karela okrążyli wysoką, ogromną salę w formie koła, stojąc każdy jeden za
beczką wypełnioną niczym innym jak krwią, w której zapewne pływały też ludzkie
flaki. Blondyn majestatycznie tkwił na podwyższeniu, a obok niego sterczał
Marten, z dumą dzierżąc w dłoni pochodnię. Lara nie musiała się przyglądać
specjalnie dobrze, nie potrzebowała też latarki. Póki miała cel przed oczami,
mogła co najmniej kilkukrotnie uruchomić zoom i przyjrzeć się wszystkiemu jakby
z bliska.
Nie potrafiła inaczej tego zdefiniować.
Kurtis stał tuż za nią i lustrował całe
pomieszczenie tak samo, z wysoka. Miał nadzieję, że nikt ich jeszcze nie
wykrył, chociaż prawdopodobieństwo było nikłe. Gdy patrzył równo przed siebie,
miał przed sobą zawieszonego u sufitu Śniącego.
Cubiculum Nefilim, pierwszy i ostatni dawca
– czy jak go tam wszyscy zwali – zwisał na łańcuchach oplatających mu nadgarstki. Jego wychudzone ciało było białe niczym kartka papieru, a długie
kończyny zakańczały ostre pazury. Każda kość, a szczególnie żebra i miednica
widoczne były już na pierwszy rzut oka. Głowa Śniącego na przeraźliwie chudej i długiej
szyi bezdusznie zwisała, mocno wysuniętą szczęką opierając się o
obojczyk. Oczy miał zamknięte, ale usta szeroko rozwarte. Zamiast włosów, z
czubka głowy wyrastały trzy pasma równie białych, długich płatów skóry, a w
miejscu uszu – wysunięte były proste rogi.
Kurtis pierwszy raz go widział i widok ten
zrobił na nim wrażenie. Poczuł dziwny respekt i przełknął ślinę.
Znów poczuł dziwne uczucie w żołądku…
Okruch?
Nie chciał odezwać się do Lary. Miał
wrażenie, że wtedy Karel na pewno już zwróciłby na nich uwagę. Nie potrzebowali
tego. Z resztą… na co liczył? W ogóle nie mieli planu! Przyszli tu
najwyraźniej, by obejrzeć spektakl. Ani Croft, ani on sam nie byli w posiadaniu
żadnego z trzech z okruchów, aby powstrzymać Karela. A poza tym nawet
gdybyśmy je mieli, to…
Nie chciał dokończyć. Poczuł się
dziwnie. W ogóle słowo okruch sprawiało, że coś przeraźliwie
wierciło go w żołądku. Jak gdyby zdawał sobie sprawę z tego, że tylko to mogło
go teraz zabić.
Tylko to. I nic więcej.
Strach przed okruchem. Nienawiść do tego, co sam odziedziczył po ojcu.
Odwrócił twarz w stronę Lary i dostrzegł, że
wcale nie przyglądała się Śniącemu. Zresztą już to przerabiała w Strahov, więc
wolała pewnie skupić się na czymś innym. Podążył za jej wzrokiem. Gapiła się
beznamiętnie w Karela. Zapłaciłby za jej myśli. Czy chciała go zabić?
Czy raczej tylko z nim porozmawiać? A może najpierw drugie, potem jedno. Albo
żadne z nich. Teraz był poniekąd ich ojcem. Ta myśl nie dawała Kurtisowi spokoju.
Na znak Gundersona, który stał po prawicy Joachima i rozpalił
zapalniczką pochodnię, najemnicy przewrócili beczki. Krew rozlała się przed
nimi, a część z niej wpłynęła do koryt, które poprowadziły ją dalej, po krętej
ścieżce. Światło pochodni zawieszonych na ścianach podkreśliło tworzący się na
ziemi znak.
Znak, który Lara widziała już nie raz. W
dzienniku von Croya czy na umazanych wnętrznościami murach, gdy Eckhardt czy
Karel na zmianę mordowali jako Monstrum mieszkańców Pragi i Paryża. Znak w
kształcie Sanglifu.
Gdy całość się wypełniła, płomienie pochodni
zaczęły drżeć, zaburzając światło rozświetlające świątynię. Krew w korytach
zabulgotała, a w powietrzu uniósł się nieprzyjemny, metaliczny zapach. Karel
spojrzał na Gundersona, a on podał mu rozpaloną pochodnię. Joachim wrzucił ją w
sam środek Sanglifu.
Ogień buchnął tak mocno, że dosięgnął
Śniącego i posmyrał go po stopie. Lara dłonią okryła twarz, a Kurtis wpatrywał
się w całość, podekscytowany. Sam nie wiedział dlaczego. Przecież jeszcze
chwilę temu tak zacięcie walczył o to, by udaremnić wskrzeszenie i powstanie
Nefilim.
Śniący otworzył czerwone ślepia, w których nie widać było nawet
czarnych źrenic. Uniósł głowę na chudej szyi. Kości skrzypnęły, a ust wydobył
się przeraźliwy ryk. Najpierw odwrócił zamaszyście łeb w stronę Lary i Kurtisa.
Zatrzymał wzrok na nich i przyglądał im się długo.
Czyżby czuł?
Musiał czuć, że byli mu podobni. Uklęknęli
oboje, gdy przyglądał im się pustymi, krwistymi ślepiami. Nie chcieli mieć z
nim na pieńku, mimo że nie mógł się ruszyć. Zwisał tylko na długich rękach i,
choć przez chwilę próbował wierzgać, łańcuchy udaremniły mu to.
– Zejdźcie! – krzyknął Karel. – Jesteście tu
mile widziani.
Śniący wydał kolejny ryk, a jego gęsta ślina
sięgnęłaby Kurtisa, gdyby ten nie powstał i nie zrobił szybkiego uniku. Chwycił
Larę za dłoń, a ta przytaknęła. Cofnęli się o krok, by wziąć rozbieg i
zeskoczyć z wysokiej platformy na ziemię. W bezpieczne miejsce, za kilkoma
najemnikami. Miłe wydało się Larze uczucie, w którym pierwszy raz nikt nie
celował do niej z broni.
Puściła Kurtisa i, okrążając krwawy Sanglif,
podeszła bezpardonowo do Karela.
Patrzył na nią z zainteresowaniem. Zawsze
uśmiechał się na jej widok.
Przeżyła! Cóż to za ulga!
Nie każdy przeżywał reakcję na krew
Cubiculum. Nie każdy potrafił powstać z mozaiki szczątek i znów być sobą. Tylko lepiej.
Tylko mocniej.
Pokazał zęby, jak jeszcze dwa dni temu, w
Strahov. Lara stanęła po jego lewicy. Kurtis nie ruszył się z miejsca, w którym
wylądował, między najemnikami. Był przekonany o swojej szybkości. Zdążyłby na
wszystko, pół nocy trenował nowe możliwość, gdy tylko poznał, że raki nie było
satysfakcjonującym rozwiązaniem. Rzucił okiem w stronę sufitu. Ogień już dawno
opadł, krew w korytach przestała bulgotać. Tylko Śniący znów opuścił łeb i
mierzył ich wszystkich czerwonymi gałami. Przestało mu się podobać na
łańcuchach i zaczął się szarpać.
– Nie przejmujcie się – warknął Marten do
niespokojnych najmitów. – Wszystko pod kontrolą.
– Dlaczego? – zapytała Lara, patrząc prosto w
twarz Karela.
Twarz, która była taka idealnie gładka i taka
jego. Bez bruzd. Nikogo już nie udawał.
– Jesteś inspirująca. Silna. Nie każdy
przeżywa.
– Kurtis?
– Byłabyś samotna. Znienawidziłabyś mnie.
I tak go nienawidziła! I tak!
Spojrzała na niego, dałaby sobie rękę odciąć,
nienawistnie. Ale on nie zobaczył w tym żadnego takiego odczucia. Ani innego.
Niczego.
– Twój wzrok jest pusty. Cieszysz się, że
żyjesz. Co czujesz, Nefilim? Tu i teraz? Spójrz w górę. – Pokierował palcem w
stronę Śniącego, który niebezpiecznie wierzgał długimi nogami. Huśtał się na
łańcuchach w najlepsze. Lara przyjrzała mu się uważnie.
– Nic.
– Żadnej dumy? – zaskoczył się.
– Nie – zaprzeczyła.
– Nefilim reagują na silniejszych w swojej
hierarchii. A ci silniejsi – na słabszych.
Zanim Gunderson się poruszył, ktoś wyrwał mu
z rąk karabin i wyszeptał coś do ucha. Łysol był w szoku. Kurtis cisnął ČZ 2000
na ziemię. Nikomu tu się nie przyda.
Joachim spojrzał na akcję Trenta,
podnosząc jedną brew, gdy Marten z przerażeniem odsunął się w stronę
wyjścia. Wydał najmitom rozkaz do odwrotu.
– Dobrze zrobiłeś – przytaknął Karel.
Żołdacy zaczęli pospiesznie wycofywać się do
wyłazu. Zrobiło się zamieszanie, na który Śniący odpowiedział kolejnym rykiem.
– Zaczyna być niebezpiecznie – wymamrotał
Trent.
– Nie rozśmieszaj mnie, pół-mnichu, a
pół-Nefilim! – Karel roześmiał mu się w twarz. – Nic nam tu nie grozi! Możemy
tylko podziwiać rytuał!
– A… – zagadnął pół-mnich i pół-Nefilim. –
Tak właściwie, jaki to rytuał? Śniący ma przyzwać Gigantów, którzy powstaną z
martwych ze swoich szczątek porozrzucanych gdzieś w tej skalnej mieścinie, tak?
– Spojrzał na Joachima pełen kpiny. Znalazła się też w jego tonie.
– NIE ŻARTUJ SOBIE! – ryknął tamten w
odpowiedzi.
Całe wieki czekał na tę chwilę! Te setki lat
wyrzeczeń, oczekiwań! Żeby teraz go jakiś mnich, i to z Lux Veritatis,
wyśmiewał!
Najwyższy czas! Najwyższy czas sprawdzić, czy
Croft faktycznie była wybawieniem od nihilistycznego nie-życia. Czy jako
Nefilim okaże się silna, a może wcale nie doceni tej szansy?! Spojrzał na nią
pewnym siebie wzrokiem.
– Pozwalasz mu na to? Zakpił ze mnie.
No tak, wszystkie eksperymenty zwykle stawały
po jego stronie. Tylko że ani Proto, ani Boaz nigdy nie wyglądały, jak gdyby
jakoś specjalnie używały mózgu. Instynkt przejmował w ich przypadku górę.
Lara przyglądała się Joachimowi z
rozbawieniem, gdy poczerwieniał ze złości.
– Czego ty ode mnie chcesz? Wczoraj jeszcze
byłam człowiekiem.
– Memento te hominem fuisti – zawtórował jej Kurtis,
parskając. – Pamiętaj, że byłeś człowiekiem.
Dał jej szansę! Miała stać przy jego boku i
udowodnić, że jest na to gotowa! Tylko po to wskrzesił też tego żałosnego
mnicha! Zawsze to dwoje silnych potomków przy boku! Zawsze to coś!
Wyciągnął z kieszeni okruch, a Kurtis znów poczuł zawirowanie w żołądku. Ledwo się cofnął i ręka
Karela omsknęła się o centymetr. Coś wymamrotał, ale zagłuszyły go
ryki Śniącego. Ten, całkiem już zdenerwowany, wygiął się i mocniej rozhuśtał.
Jeden łańcuch puścił.
Gigant zamachnął wolną ręką z całej siły i
cisnął metalem prosto w całą trójkę. Lara odskoczyła najdalej i spojrzała w
górę. Drugi łańcuch już ledwo utrzymywał Cubiculum.
Niedobrze.
Karel ścisnął okruch mocniej i spróbował raz
jeszcze ciąć nim w stronę Kurtisa. Na nic. Skubany był szybki. Joachim nawet
nie przewidział, że aż tak.
Gigant runął na podłogę tuż obok nich, a krew
z koryta ochlapała go. Karel spojrzał na niego pełen podziwu i zatrzymał się na
moment. Cubiculum wydawał mu się w istocie cudowny. Potężny.
Pierwszy i ostatni ojciec.
Stanął przed nim, zapominając o bożym
świecie, więc co dopiero o jakimś mnichu. Pokłonił się, a Trent w mgnieniu oka
znalazł się tuż przy Larze. Woleli obserwować to zjawisko z daleka. Bliżej
wyjścia.
Wyprostowany Śniący na długich nogach był od
Joachima dwa razy wyższy. Przyglądał mu się dłuższą chwilę, obracając głową na
boki – raz w prawo, raz w lewo. Przewracał ślepiami i już miał odpowiedzieć na
pokłon, ale wzrok jego – tak przeraźliwie pusty – zatrzymał się na dłoni
Karela.
Na okruchu.
Kolejny ryk był niebosiężny, a szybkie
uderzenie łańcuchem – skuteczne. Karelowi artefakt wypadł z dłoni, gdy
mężczyzna uderzył o ścianę plecami.
– Nie mam już! Widzisz? Przepraszam! –
Joachim wstał i pokłonił się znów, lecz na darmo.
Stwór nie wydawał się przekonany. W ogóle nie wydawał się rozumny.
Z całej siły miotał łańcuchami w stronę Karela, który unikał ciosów. Blondyn
wycofywał się, dopóki nie poczuł w niedalekiej odległości za sobą obecności
kamiennej ściany.
– USPOKÓJ SIĘ! – próbował go przekrzyczeć,
ale na nic się to zdało.
Rozwścieczony gigant nie przestawał nacierać.
Łańcuch dosięgnął Joachima, a ten odrzucony wbił się w kamienną ścianę. Kilka
większych odłamów posypało się z jej łączenia z sufitem.
Kurtis z prędkością godną pozazdroszczenia
znalazł się przy odrzuconym okruchu. Z odrazą wymalowaną na twarzy i bezpiecznie, przez naciągnięty rękaw, wziął go w dłoń. Obejrzał go dokładnie. Znów miał
wrażenie, że coś go mdli. Och, jakie to było upierdliwe!
– Patrz! Patrz, on go ma! ZABIJ! – Usłyszał.
Ścisnął mocniej okruch w dłoni i spojrzał na
Śniącego, który obrzucił go – był święcie przekonany – gniewnym spojrzeniem. Odrzucił go Larze.
– Zostawiam go wam! Na razie! – Karel ruszył
w kierunku wyjścia, ale Lara zablokowała mu drogę, łapiąc w powietrzu artefakt.
Nie wiedziała dlaczego. Powód był
nieistotny. Liczyła się tylko świadomość, że w jakiś dziwny sposób była dla
Joachima ważna. Warto więc było stanąć naprzeciw niemu.
W odpowiedzi wyrzuciła Chirugai.
Kątem oka zobaczyła, jak Kurtis nie złapał
go, ale wyciągnął rękę.
– Finis coronat opus.
Finisz wieńczy dzień.
Smuga złotego światła poderwała dysk do lotu.
Pięć ostrzy wysunęło się, iskrząc, i przeleciało tuż pod nosem Śniącego. Gigant
wyciągnął ślimaczo dłoń, by je strącić, ale szybko obleciało go dookoła. Lara
nie traciła czasu. Mocniej ścisnęła okruch w dłoni i wymierzyła nim w Karela.
Ten stał naprzeciw niej zdziwiony.
– Nie chcę ci robić krzywdy. – Z kieszeni
wyciągnął taki sam artefakt.
Zamachnął się w jej stronę. Odskoczyła, unosząc brew.
Drugi?
Wiedziała, że były trzy, ale nie sądziła, że
Karel zabierze je ze sobą z Sanitarium. Pewnie dlatego, by mieć alternatywę.
Wyjście ewakuacyjne i szansę, gdyby okazało się, że Cubiculum nie spełnia
wymogów rytuału. Lub nie spełnią ich oni.
Joachim czuł wściekłość. Tak bardzo nie
chciał jej ranić! Przecież nie po to ją stworzył! Lek na samotne
przemierzanie krain przez kolejne setki lat… Była odpowiedzią na pytania, czy coś w
życiu jest jeszcze tak ważnego. Była tą kobietą!
– Odsuń się!
Widział w jej oczach, że żadna groźba czy
prośba nie pomogą. Nie wierzył w to. Tak bardzo nie wierzył, że żeby
zrealizować swój długowieczny plan, musi z niej zrezygnować!
Wściekły stwór, widząc dwa okruchy, mocno pokręcił łbem. Gdy zbliżył się do Lary i machnął
w nią łańcuchem – ledwo uniknęła ciosu. Karel przeskoczył nad stalowym sznurem.
Nikt nie miał żadnego planu.
Chirugai rozpraszało Cubiculum, raz po raz zataczając okręgi dookoła niego
koło, czasem wbijając się to między żebra, a to gdzieś w łeb. Ścięło trzy płaty
skóry zastępujące włosy. Śniący ryknął przeraźliwie. Próbował złapać czy
strącić dysk. Na próżno.
Lara w tym czasie natarła na Karela. Walczył
z nią niechętnie, zatrzymując okruchem jej okruch.
– Co ty wyprawiacie?! WSZYSTKO NIE TAK!
Śniący ciskał łańcuchami w każdą ze stron,
już na oślep, gdyż przez gabaryty nie było mowy o żadnej zręczności. Miotał się
tylko w kółko, rozwalając co popadnie. Gdy jeden z łańcuchów uderzył w ścianę
tuż przy Larze, przewróciła się. Okruch wypadł jej z dłoni.
Karel wydał z siebie okrzyk. Przepełniony
nienawiścią, złością, rozczarowaniem. Czuł się jak nigdy. Czuł… Po prostu czuł.
Ściskał mocno okruch i skrzywiony bólem z całej siły zamachnął się w stronę
kobiety. Nie chciał jej tego robić. Pełen żalu i zniechęcenia przejechał
okruchem wzdłuż jej ramienia.
Nie poczuła bólu, ale czarna, smolista maź
cuchnąca zgnilizną wypłynęła z otwartej rany.
Karel zamachnął się znów.
– Lara! – Pierwszy raz słyszała, gdy Trent
zwrócił się do niej po imieniu.
Chirugai zatoczyło dookoła niej, blokując
dłoń Joachima. Ostrze odbiło okruch, który zaiskrzył się w ręce. Karel nie
wypuścił go. Lara bacznie mierzyła go wzrokiem, przykładając dłoń do otwartej
rany. Podniosła się z ziemi. Wycofała, gdy Chirugai obrało kierunek na Śniącego
i przeleciało mu tuż przed nosem. Odwróciła się do Kurtisa, który odrzucił jej
okruch.
Skupił się na ostrzu. Lawirowało, odgradzając
Karela od Croft.
Lara złapała artefakt i zamachała nim w
stronę Cubiculum, nie zwracając uwagi na Karela powstrzymywanego przez dysk.
Śniący rozwścieczony na widok śmiercionośnej broni machnął ręką, a długi
łańcuch przy jego nadgarstku z całej siły poleciał w jej stronę. Czuła się jak
w Matrixie, gdy go przeskakiwała, skupiając energię na tym, by
wykonać to jak najzręczniej. Jak najszybciej. Wbiła okruch w giganta, sięgając
mu zaledwie do podbrzusza.
Ryknął.
Wyszarpała okruch, spod którego od razu wypłynęła
tak samo czarna i smolista maź, nijak nieprzypominająca krwi. Cubiculum nie
stracił równowagi. Rozwścieczony wykonał krok i drugą ręką zamachnął się w
stronę Karela. Łańcuch sięgnął i jego, a przy okazji obok mierzącego się z nim
Kurtisa.
Rzuciła się i poprawiła cięcie, tym razem w
udo. Zatopiła okruch i wyszarpała go. Ryk Śniącego odbijał się echem od
ścian świątyni.
Kurtis w ostatniej chwili uchylił się, gdy łańcuch poleciał w jego
stronę. Tuż przed nim Karel odskoczył w tył.
– Nie! – Darł się wniebogłosy, przyglądając
się scenie z horroru, w której Największy z Największych tak cierpi! Zostaje
raniony!
Jak może! Przecież to jej Ojciec! Jej
prawowity…!
Nie dokończył myśli, bo Chirugai znów
przeleciało mu tuż pod nosem. Zatrzymał je okruchem, a te niespodziewanie
zmieniło kierunek. Kucnął, a ostrze wbiło się w ścianę i od razu wykręciło się
z niej.
Wszystko niedobrze. Nie tak!
Istniała szansa, ale musiał uważać, bo gdyby
przypadkowo stracił całą głowę, nie wyrośnie mu przecież druga. Nie przez tę
mistyczną zabaweczkę z Lux Veritatis.
Cubiculum spowolnione i coraz bardziej
ubabrane mazią, coraz bardziej chwiejne i rozwścieczone padło w końcu prosto w
środek Sanglifu wypełnionego krwią. Lara wciąż dźgała go okruchem raz po raz.
Karel musiał coś z tym zrobić!
Zamrugał dość szybko dwukrotnie. Zanim za
trzecim razem powieki uniosły się i opadły, jego twarz zrobiła się przeraźliwie
blada, a potem zaczerwieniona. Czaszka znów zmieniła kształt, a włosy
sczerniały. Uśmiechnął się pod nosem.
Wskrzesi Śniącego i trzeci, i czwarty, i
piąty raz! Jeśli tylko będzie trzeba.
Teraz musiał się zająć niesubordynowanymi
dziećmi.
Rozwydrzonym bachorstwem!!
Natychmiast znalazł się przy Cubiculum i wbił
w niego okruch, ręką powstrzymując Chirugai. Zmieniając się w Kurtisa, przejął
jego inicjatywę. Zanim Trent się obejrzał, Joachim stał już przy Larze.
Uśmiechnął się do niej czule, a ona odpowiedziała na ten uśmiech – uśmiechem.
Po chwili zniknął z jej twarzy. Spochmurniała.
Dlaczego? – Ale nie musiała długo szukać odpowiedzi.
Wcale nie patrzyła na wbity w bok okruch,
który rozszarpał jej skórę. Chociaż nie czuła bólu, to słabość sprawiła, że
upadła na kolana. Wyciągnęła z siebie artefakt.
Widziała w twarzy towarzysza ból, jak gdyby
wcale nie chciał tego robić. Przepraszał? Nie… to niemożliwe. Chyba się
przesłyszała. Karel nigdy by nie przepraszał. Chyba że to nie Karel. Wygląda
jak Kurtis. Smutny Kurtis. Ale czy to on? Poczuła się słaba jak nigdy.
Spojrzała na okruch. Ten drugi, który pozostawiła wbity w martwym Cubiculum.
Zadrżał. Nie miała siły, by odwrócić głowę tak szybko i pochwycić, dokąd leci.
Spomiędzy jej palców wyciekła czarna maź. Karel wrócił do swojej postaci i
położył dłoń na jej głowie. Pogładził jej włosy.
– Kobieto…
Uratuje ją, przecież tyle tu było juchy
rytualnej. Wrzuci ją do koryta i wszystko będzie dobrze, i jeszcze raz wskrzesi Śniącego. Zrobi to na pewno i
wszystko wróci do normy, tylko najpierw pozbędzie się mnicha. Po co go w ogóle
wskrzeszał wraz z nią?! Teraz wydało mu się to głupie.
Miała go zabić i udowodnić poddaństwo, ale
była zbyt ludzka!
Raz jeszcze musi ją wskrzesić.
Potrzebowała więcej doświadczeń. Więcej krwi.
Więcej czasu – całe stulecia.
Kurtis w tym czasie ścisnął okruch. Jak
cholernie się cieszył, że powstanie z martwych nie zachwiało jego
wcześniejszymi mocami ostatniej inicjacji Lux Veritatis! Oczy nadal działały
jak rentgen, a telekineza spełniała swoją rolę.
Uciecha nie trwała jednak długo. Wystarczyło
jedno spojrzenie na Larę. I na mężczyznę klęczącego obok niej. Wściekły natarł
na niego, ręką przyzywając Chirugai. Nadleciało pod twarz Karela, odgradzając
go od kobiety.
– Nie dotykaj jej! – wrzasnął Trent.
Joachim odsunął się machinalnie i rzucił
spojrzenie w stronę nadlatującego dysku. Złocista poświata zasłoniła widok zaledwie na ćwierć sekundy. Coś przeszyło go na wylot w
piersiach.
Odwrócił się powoli, wypuszczając z siebie
powietrze ze świstem. Jak mógł się tak dać podejść?! Dlaczego ten pionek był taki szybki?!
Okruch nie dawał złudzeń.
– Ty… – wymamrotał, by po chwili podnieść
ton. – Mnichu!
Dopiero teraz dostrzegł w oczach Kurtisa pustkę.
Pustkę, która powinna tam być od samego początku! I w nim, i w Croft! Przecież
nie po to ich wskrzeszał i budował na nowo, by szczycili się i podniecali
ludzkimi i miałkimi uniesieniami! Stał nadal wyprostowany i beznamiętnie
obserwował Trenta. Uśmiechnął się pod nosem.
– Tak. Teraz to poznasz.
Kurtisa nie interesowało, co miałby
poznać. Wściekłość opanowała go całego, ale czuł, że nie drga mu na twarzy
żaden z mięśni.
– Gniew. – Karel zrobił krok w jego stronę i
wyciągnął do niego dłoń, dwoma palcami wskazując na jego oczy. – Gromadzisz go
w sobie, spijasz...
Akurat tu się nie pomylił.
– Occidit, occidit spes omnis – przerwał mu
Trent, zerkając tylko na krótko w stronę Lary. – Upadła nadzieja. A ty będziesz
krzyczeć.
Chirugai przyleciało ze świstem i z
prędkością światła odcięła dłoń. Gęsta, lepka maź spłynęła wraz z nią. Ręka
opadła, ale Joachim nawet nie zajęknął. Nie czuł przecież bólu.
Wiedział, jak teraz działać. I co mu jedynie
pozostało.
Wzniecić nienawiść. Obudzić nihilizm w
Nefilim, jak i w nim ktoś obudził go wcześniej. Uczynić następcę.
– Gniew niszczy. Pali. Mosty zabija.
Na Kurtisie nie robiło to wrażenia. Nie spodziewał się, że Chirugai zrobi na Karelu wrażenie. Że zrobi mu
cokolwiek!
No tak!
Przecież to też artefakt i jeszcze z Lux
Veritatis! Dostał go od Konstantina, no jak mógł być taki głupi! Gdyby domyślił
się wcześniej, załatwiłby nim Karela jeszcze jako człowiek! Kto mu, do cholery,
wmówił, że tylko okruchy były w stanie go zabić?
Lara.
Nie potrafił jej winić. Skąd miała by
wiedzieć o mocy Chirugai. Nie należała nawet do zakonu.
Chirugai okrążyło Karela i niespodziewanie
wbiło mu się w klatkę piersiową. Mężczyzna upadł na kolana. Maź wypłynęła.
Nie chciał krzyczeć, z resztą nic aż tak nie
bolało jak urażona duma. Wiedział też, że jeśli wypuści z siebie chociaż
najmniejszy jęk, to mnich w satysfakcji odejdzie. Tak po prostu. A to
pragnienie zemsty powinno być najsilniejsze. Wiedział, że powinien odejść w
spokoju. Żadne tortury nie zrobią na nim wrażenia specjalnie, by Trent poznał
sens swojego istnienia.
– Lecz wróg ten jest w tobie! – Ryknął
ostatkiem sił, zanim Chirugai ruchem obrotowym wwierciło się wyżej. Przy
krtani. – Ty nim płoniesz!
– Cadit quaestio – odpowiedział Trent
beznamiętnie i ostatni raz machnął ręką przed oczami klęczącego przed nim
zmiennokształtnego. – To koniec.
Zdał sobie sprawę z tego, że krzyku nie
uświadczy, bo i Nefilim nie odczuwało bólu. Chirugai
wyszarpało struny i odwróciło się o dziewięćdziesiąt stopni. Złocista łuna
pofrunęła za nim, gdy odcięło Karelowi głowę.
Dopiero teraz Kurtis zatrzymał wzrok na Larze
tylko na chwilkę. Nie potrafił dłużej. Leżała skulona. Blada, z bruzdami na twarzy po Proto.
Zacisnął pięści. Nie czuł satysfakcji.
Karel nie krzyknął! Ktoś powinien za to zapłacić!
Stracił ją. Najważniejszą od niepamiętnego
czasu. Jak teraz miałby sobie poradzić? Co miałby zrobić? Gdzie iść? Nie znał
odpowiedzi.
Złym pomysłem było wybierać się tu bez
pomysłu, ale myśl o tym szybko minęła. Jak każda inna – rodząca się w nim
pustka i nienawiść były nie do zniesienia.
Spojrzał na swoje ręce. Czy to przez nie? Nie
zdążył? Za mało ćwiczył, był zbyt wolny. Po cholerę zapijał się raki! Pozwolił
Karelowi zaatakować.Wyładował na nim frustrację; za mało.
Za mało po stokroć!
Myśli wszystkie zlepiły się w jedną, którą
zatrzymało uczucie wściekłości. Nie chciał przypominać sobie rzewnych chwil z
Larą jeszcze wczoraj, w tureckim apartamencie! Nie chciał już niczego! Napawało
go to gniewem tak silnym, że mógłby komukolwiek zrobić wszystko! Odwrócił twarz
w stronę Chirugai. Jego lodowate spojrzenie odbiło się w chromowanych ostrzach.
Zawiódł.
Odwrócił wzrok. Nie mógł na siebie patrzeć.
Brzydził się sobą tak bardzo!
Zacisnął pięści i wbił paznokcie we wnętrze
dłoni. Z całej siły, dopóki nie rozprostował palców i nie dojrzał cuchnącej
brei na nich. Same negatywne emocje! Dlaczego tak czuł?!
– Kurwa!
Nie był przecież takim człowiekiem. Nigdy nie
starał się myśleć w ten sposób.
Nie chciał myśleć wcale.
Nie jestem już człowiekiem!
Upadł na ziemię. Tuż obok Lary. Tak bardzo
chciał, by żyła! Ale mistycyzm okruchów był nieubłagany. A może to i dobrze?
Odezwał się w nim chłodny rozrachunek nazywany Konstantinem. Jakież byłoby to
niesprawiedliwe, gdyby zabił Karela, a sam potem paradował jako Nefilim po
świecie?! Co by powiedział ojciec? Ostatni członek Lux Veritatis, walczący przeciwko Kabale, strzegący tajemnic Nefilim, broniący przed nimi świata... Broniący przed samym sobą.
– Data
merces est erroris mei magna.
Wysoka była cena mojego błędu.
Pamiętał, jak wypowiedział to ostatni raz,
gdy oddawał Larze Chirugai i przelał na nie całą swoją siłę, która i tak
niewiele znaczyła, skoro skończyli, jak skończyli. Był na wszystko zbyt słaby.
Spojrzał tęsknym wzrokiem na dysk, który podleciał złocistą łuną. Okruchy były
pewne, ale nie chciał tego. W końcu nie codziennie mnisi odprawiają ten zamach.
Chirugai uniosło się w powietrze. Pożegnał je
czułym wzrokiem, klęcząc tuż przy Larze. Chwycił jej dłoń. Poluzował uścisk
dopiero, gdy rozerwało mu krtań. Upadkiem we wciąż wypełnione rytualną juchą
koryto pociągnął Larę za sobą.
***
Będziesz krzyczeć...
Krzyczała.
Krzyczała z całych sił. Całą piersią.
Ostatni raz.
***
Rozpadało się na potęgę. W samo południe
czarne chmury przemierzały niebo, wisząc nad cmentarzem Hazelmere w hrabstwie
Surrey. Zaledwie dwójka osób pochylała się nad nad rozkopanym grobem, gdy
przedstawiciel kościoła rzymskokatolickiego poświęcał czarną trumnę. Po chwili
z tej małej grupki osób jeden, czarnoskóry mężczyzna, chowając głowę pod dużym kapturem, wyszedł, by podejść do nieopodal stojącej ławeczki.
Widziała z daleka łzy mieszające się z
kroplami deszczu, kiedy podniósł ze srebrnej tacki mały dzbaneczek i wylał
przez dziubek herbatę na wieko.
Drugi mężczyzna, przetarłszy okulary,
podniósł z ziemi ogromny wieniec i złożył go na trumnie. Zatrzymał wzrok na lekko
uśmiechniętej, ale zmęczonej i pomarszczonej twarzy mężczyzny wykutej na kamiennym
nagrobku.
Spojrzał przed siebie, gdy grabarz opuszczał trumnę. Wydawało mu się, że coś widzi. Na wzgórzu, w oddali.
Kobietę.
Szturchnął ramieniem czarnoskórego, ale gdy
ten uniósł głowę i ulokował wzrok na oddalonym wzgórzu, z rozczarowaniem
stwierdził, że nikogo tam nie ma.
– Byłaby tu, gdyby żyła.
Okularnik przytaknął i ruszył w stronę
głównej bramy.
A Kurtis odczekał jeszcze chwilę, po czym chwycił mocno dłoń Lary.
Ta spojrzała na niego jakby nieobecna, wzrokiem pustym. Wzruszyła ramionami i
wskazała podbródkiem drogę za nimi. Ruszyli przed siebie najpierw spokojnie, by
za chwilę puścić się pędem, ile sił. Choć oboje nie wiedzieli dokąd i po co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz